Z góry przepraszam! Zupełnie straciłam ochotę na pisanie, wstawianie nowych rozdziałów i ogólne ogarnianie bloga. Wszystko przez szkołę, która tylko odbiera chęci do życia. Obiecuję się poprawić!
Dajcie znać w komentarzach, czy jeszcze ktoś tu został i to czyta :)
***
Wzrok
Rose skakał pomiędzy Ericiem a jego siostrą, dziewczyna zastanawiała się jak
rodzeństwo mogło być tak różne. Może przebywanie z Michaelem i Pixie jako
bliźniakami wypaczyło jej pogląd na te sprawy. Caroline z pewną siebie postawą
oraz mocnym i stanowczym głosem stanowiła całkowite przeciwieństwo brata.
-
Mówisz jakby brakowało ci chęci do życia – zrugała dziewczyna Erica, zaplatając
ręce na piersi. Spojrzała na Rose. – Carmen mi o tobie mówiła. Wspominała
dziewczynę, która miała mnie zastąpić podczas prób przed balem.
Rose
chrząknęła nerwowo. Caroline onieśmielała ją swoim sposobem bycia, czuła się
przy niej dość niezręcznie, nic dziwnego, że to akurat ona miała śpiewać – nie
w głowie jej byli ładni chłopcy z Free.
-
Tak, jestem tylko zastępstwem – uśmiechnęła się Rose. – Cieszę się, że czujesz
się lepiej.
Dziewczyna
rzuciła jej lekko zaskoczone spojrzenie, po czym podeszła bliżej z zamiarem
wspięcia się na scenę. Sam pognał na pomoc, jednak Caroline zignorowała jego
wyciągniętą rękę i po chwili odetchnęła, stojąc na podeście.
-
Skoro wróciła główna wokalistka, zwalniam ci miejsce – Rose zaczęła podnosić
się ze swojego miejsca, ale ciemnowłosa powstrzymała ją ruchem ręki.
-
Zdeklarowałam, że wrócę jutro, więc nie będę znowu mieszać – oznajmiła, po czym
uśmiechnęła się uroczo. – I tak narobiłam Carmen niezłego bałaganu, kiedy
złapała mnie ta okropna choroba.
Rose
czuła się zdezorientowana. Jeszcze przed chwilą miała do czynienia z wyniosłą,
pewną swoich racji osobą, a teraz stała przed nią dziewczyna, której uśmiech
łagodził nieco ostre rysy twarzy. Rozdwojenie
jaźni?
-
Dobra, chłopcy! – Caroline zacisnęła usta w cienką linię, zmrużyła oczy i
oparła ręce na biodrach. – Pokażcie mi, czego mam się spodziewać w sobotę!
Tak, to zdecydowanie to.
- Tak
jest! – zawołał Sam, wracając na swoje miejsce z zawodem wypisanym na twarzy.
-
Mogłabyś przestać nam rozkazywać – skrzywił się Davies, spoglądając na
dziewczynę z niechęcią.
-
Mogłabym… – posłała mu surowe spojrzenie. – ale tego nie zrobię.
Eric
westchnął ciężko i mruknął coś o kompleksie wyższości i przemęczaniu się.
-
Przestańcie zrzędzić i weźcie się do roboty – zarządził James, wywracając
oczami i bawiąc się pałeczkami.
- A
ja posłucham sobie mojego kochanego zastępstwa – oznajmiła Caroline, stając za
krzesłem Rose i spoglądając na kartkę z tekstem piosenki.
Rose
zastanawiała się, gdzie tak właściwie trafiła i z kim przyszło jej się zadawać.
Czy w tym mieście nie było nikogo normalnego? Miała pewność, że brunetka kryła
w sobie dwie osobowości, nie wiedziała tylko, z którą miała do czynienia w
danej chwili.
Słysząc
muzykę, poprawiła się na krześle i zerknęła na kartkę. Zaczęła cicho śpiewać,
ale nie zdążyła dokończyć nawet pierwszej zwrotki, ponieważ Caroline machnęła
ręką, przerywając jej.
-
Stop! Stop! – zawołała, czekając aż wszystko ucichnie. Zwróciła się do Rose. –
Masz naprawdę ładną barwę głosu, ale drży on za mocno. Wcale cię nie słychać –
mówiła z przekonaniem, gestykulując dłońmi, po czym zerknęła na brata. – A
tobie co mówiłam? Więcej życia, Eric!
-
Caroline, daj spokój – mruknął James, obracając się na swoim krzesełku w jej
stronę. – Ona nawet nie będzie występować, nie musisz dawać jej lekcji.
Rose
bardzo chciała coś powiedzieć, nawet otwierała już usta, ale brunetka szybko
zripostowała słowa chłopaka.
- Nie
mogę patrzeć, kiedy ktoś marnuje swoje umiejętności – warknęła, kładąc dłoń na
ramieniu Rose, przez co dziewczyna wzdrygnęła się zaskoczona, spinając
wszystkie mięśnie. – Carmen musi się za ciebie porządnie wziąć w Klubie.
Rose
zastanawiała się jak zareaguje dziewczyna, jeśli wyzna, że wcale do Klubu nie
należy.
-
Najwidoczniej Carmen nie wspomniała o tym, że Parker tam nie uczęszcza –
odezwał się nagle Davies, zupełnie o to nieproszony, zdaniem Rose.
Caroline
spojrzała na chłopaka, a potem mocniej ścisnęła ramię Rose.
- Nie
uczęszcza – powtórzyła powoli, jakby nie rozumiejąc znaczenia tych słów. – W
takim razie, co tu robi?
- Nie
mam pojęcia czemu przewodnicząca ją wybrała – odpowiedział jej James, chociaż
William już otwierał usta.
-
Will po prostu powiedział nam o tym – wtrącił Sam, wzruszając ramionami. –
Słyszałem, że wcale nie chciała brać w tym udziału.
- Ona
tu jest i nawet potrafi mówić za siebie. – Irytacja Rose sięgnęła zenitu. Nie
znosiła, kiedy dorośli rozmawiali w jej obecności, traktując ją jak powietrze,
więc tym bardziej nie będzie tego tolerowała w tej sytuacji.
-
Więc wytłumacz się – rozkazała Caroline, celując w nią oskarżycielsko palcem,
jakby wszystkie nieszczęścia tego świata były jej winą.
Rose
od razu straciła całą pewność siebie, zerkając na dziewczynę z obawą. Co miała
teraz powiedzieć? Lepiej było siedzieć cicho.
Postawiła
na półprawdę.
- Po
prostu Carmen potrzebowała kogoś, kto nie będzie się ślinił na widok Daviesa. –
Nie mogąc się powstrzymać, posłała Williamowi złośliwy uśmieszek. – Oczywiście,
na początku nie chciałam się zgodzić, ale zmieniłam zdanie. – Wzruszyła
ramionami.
- Co
znaczy ślinić się na widok Daviesa? – James
prychnął z oburzeniem. – On nie jedyny tutaj ma swój fanklub – dodał,
uśmiechając się z zadowoleniem.
Rose
spojrzała na niego z politowaniem. No doprawdy, miał czelność przechwalać się
zgrają krzyczących nastolatek, które były gotowe zedrzeć z niego ubrania, gdyby
tylko dał im szansę.
- Nie
mówisz chyba o tej nielicznej grupce, której członków mógłbym policzyć na
palcach jednej ręki? – zwrócił się do niego William, unosząc brwi.
-
Chłopaki, przestańcie! – zawołał Sam, wymachując rękoma i uśmiechając się
przepraszająco do Caroline, która obserwowała wszystko z grymasem na twarzy.
Rose
niedowierzała w to, co miała przed oczami. Czy oni naprawdę kłócili się o
liczebność w swoich fanklubach? To było po prostu niesamowite, jak bardzo
egoistyczni mogli być.
Potrząsnęła
głową z rezygnacją, kątem oka dostrzegając ziewającego Erica, która osunął się
na swoim miejscu, przymykając oczy. Niektórym było to po prostu obojętne.
-
Dosyć! – Głos Caroline przebił się przez zawziętą sprzeczkę, zwracając na
siebie uwagę wszystkich w pomieszczeniu. – Zabierzmy się w końcu za próbę,
muszę wszystko dokładnie usłyszeć. A ty, Rose – Spojrzała na dziewczynę, która
uśmiechnęła się słabo. – na pewno docenisz krótką lekcje od profesjonalistki,
prawda? – Wybuchła perlistym śmiechem, zasłaniając usta dłonią. – Do roboty,
panowie!
Wśród
narzekań Williama i Jamesa, Caroline przywłaszczyła sobie osamotnione krzesło i
przysiadła obok Rose, której największym pragnieniem było pognanie do domu. Sam
obudził drzemiącego Erica mocnym szturchnięciem, po czym wrócił na swoje
miejsce, energicznie łapiąc gitarę do ręki.
-
Żyj, Eric! – Caroline syknęła na brata, patrząc groźnie. – Żyj!
Po dwóch
godzinach, podczas których Rose została zmaltretowana przez Caroline na wiele
sposobów, w końcu wszyscy zgodzili się, że pora kończyć. Dziewczyna odetchnęła
z ulgą, przeciągając się i krzywiąc na dźwięk cichych chrupnięć kości.
-
Jutro o tej samej godzinie – oznajmiła Caroline zespołowi, odstawiając krzesło
i zbliżając się do Rose, zbierającej swoje rzeczy. – Przyjdziesz nas posłuchać?
Rose
zerknęła na Williama, który pakował gitarę do pokrowca, kontynuując swoją
kłótnię z Jamesem i opędzając się od Sama, próbującego ją załagodzić. Nie miała
najmniej ochoty oglądać tego dupka częściej niż było to konieczne. Dzisiaj ich
próby się skończyły, więc już nigdy nie będzie musiała widywać się z nim po
zajęciach.
-
Raczej nie, mam pracę – skłamała gładko, unikając wzroku brunetki. – Posłucham
na balu.
Caroline
wzruszyła ramionami.
- Jak
chcesz. – Podążyła w stronę Erica, z daleka strofując go za ociąganie się, po
czym odwróciła głowę w jej kierunku. – Szkoda, mogłabym cię jeszcze wiele
nauczyć. – Mrugnęła.
Rose
westchnęła, kręcąc głową. Przerzuciła swoją torbę przez ramię i ruszyła w
stronę wyjścia, uprzednio żegnając się machnięciem ręki z Samem i Ericiem.
Jamesa i Williama zignorowała, unosząc głowę wyniośle.
- Już
wiem dlaczego Carmen ją wybrała – mruknął Eric, nie zwracając uwagi na
mordercze spojrzenie siostry. Leniwym ruchem podniósł się z krzesła. – Wydaje
się na nich odporna – stwierdził, spoglądając na postać znikającą za drzwiami.
Tymczasem
Rose przemierzała korytarze nieśpiesznym krokiem. W końcu koniec, uwolniłam się od Daviesa. Nie sądziła, że po tylu
niezręcznych wydarzeniach się uda. Jedynym, co mąciło jej radość, był fakt
wiedzy, jaką posiadał chłopak. Wiedział, gdzie pracowała po lekcjach i to
dawało mu przewagę. Zawsze mógł ją zaszantażować, grożąc, że ujawni całej
szkole jak Rose przebiera się w interesujące ciuszki i usługuje klientom.
Resztę na pewno dośpiewają sobie sami, na jej niekorzyść. Na razie nie
wiedziała, jak wyjaśni tę sprawę, ale obiecała sobie, że pomyśli nad tym jak
najszybciej.
-
Czekałam na ciebie, nowa.
Rose
drgnęła zaskoczona, dostrzegając Natalie opierającą się o drzwi. W mroku
korytarza jej twarz rozświetlało jedynie słabe światło z telefonu, który
trzymała w obu dłoniach.
- Co
tu robisz? – zapytała Rose, oglądając się za siebie nerwowo.
-
Jakiś czas temu spotkanie Klubu Czytelniczego się skończyło, więc pomyślałam,
że poczekam. – Rudowłosa schowała telefon do kieszeni czarnej, ortalionowej
kurtki, która prawdopodobnie była jej nieodłączną częścią, po czym podeszła do dziewczyny.
– Chodź, zawiozę cię do domu.
Rose
uśmiechnęła się z wdzięcznością. Przejażdżka autobusem, kiedy na zewnątrz było
ciemno, nie nastrajała jej pozytywnie, a nie chciała kłopotać taty.
Zmarszczyła
czoło, gdy Natalie otworzyła lekko usta, wpatrzona w coś za jej plecami i
najwyraźniej tym zaskoczona. Odwróciła się w porę, by zobaczyć Jamesa i całą
gromadę, kierująca się do wyjścia. Głupia!
Mogłam od razu wyciągnąć ją za zewnątrz!
Rose
spojrzała na rudowłosą, która spuściła głowę, wbijając wzrok w czubki swoich
butów i traktując włosy jak kurtynę.
Zacisnęła
usta, kiedy wyczuła mijającego ich chłopaka i spojrzała na niego hardo. James
zdawał się nie zwracać na to uwagi, dopiero po chwili jego oczy przesunęły się
po Rose i Natalie. Przez krótką chwilę, Rose miała wrażenie, jakby zatrzymał
się na ognistych kosmykach dziewczyny, ale ze spojrzenia chłopaka nie dało się
nic wyczytać.
Minęło
kilka sekund, które zdawały się trwać wieczność, zanim za hałaśliwą grupką
zatrzasnęły się drzwi.
-
Wszystko w porządku? – Rose delikatnie dotknęła ramienia Natalie. Dziewczyna
podniosła głowę, na jej twarzy nie gościł żaden wyraz oprócz łagodnego
uśmiechu.
- Po
prostu się tego nie spodziewałam – zaśmiała się cicho, potrząsając lekko głową.
– Idziemy? Zaparkowałam Neko zaraz obok wejścia.
Rose
podążyła za dziewczyną, przygryzając wargi ze zmartwienia. Natalie mogła
myśleć, że jej wymuszony uśmiech ukryje wszystko, ale myliła się. Jej relacja z
Jamesem, a raczej jej brak, była po prostu toksyczna dla rudowłosej i to
niepokoiło Rose. Musiała naradzić się z Pixie, co począć w tej sprawie. Jeśli
niczego nie zrobią, Natalie się wykończy.
Rose
wpatrywała się w swój kostium leżący na łóżku, opierając ręce na biodrach.
Sobotni poranek przywitał ją lodowatym wiatrem, wkradającym się do pokoju przez
uchylone okno. Dziewczyna spoglądała sceptycznie na krótką sukienkę, ale to nie
był jedyny powód jej negatywnego nastawienia.
W
końcu Davies widział ją już w stroju pokojówki. Czy pojawienie się w podobnym
na balu nie było przypadkiem otwartym zaproszeniem dla niewybrednych uwag z
jego strony? O ile oczywiście w ogóle zwróci na nią uwagę, a modliła się, aby
tak się nie stało.
-
Rose, jesteś pewna, że nie muszę was odwozić do szkoły? – zawołał tata, jego
głos został stłumiony przez zamknięte drzwi sypialni.
- Brat
Pixie obiecał nam podwózkę!
- W
takim razie ruszaj się, będę czekał w samochodzie!
Przygryzła
wargę, doskonale wiedząc, że nie ma innego wyjścia. Chwyciła wieszak, podniosła
kostium, po czym schowała go do pokrowca. Narzuciła na siebie płaszcz,
przełożyła torbę z resztą rzeczy przez ramię i skierowała się w stronę drzwi.
- Nie
sądziłem, że naprawdę wybierzesz się na ten bal – oznajmił tata, podkręcając
ogrzewanie w wychłodzonym wnętrzu pojazdu. Zerknął na nią kątem oka. – Podaj mi
adres twojej koleżanki.
Nakleiła
mu na kierownicę żółtą karteczkę, gdzie zapisała ulicę i numer domu, który
Pixie podyktowała jej przez telefon.
- Też
tak myślałam – wzruszyła ramionami, otulając się kurtką. – Zmusiła mnie, poza
tym chciałam trochę się zintegrować z resztą szkoły.
-
Mądra dziewczynka. – Poklepał ją po głowie, nie odrywając wzroku od jezdni.
Rose wywróciła oczami. Właściwie żadna integracja nie była potrzebna, od kiedy
większość szkolnego społeczeństwa znała ją jako byłą lub aktualną dziewczynę
Daviesa.
Dziesięć
minut później zatrzymali się pod domem Pixie. Tata spojrzał na średniej
wielkości budynek, po czym uśmiechnął się do Rose.
- Baw
się dobrze. – Cmoknął ją w czoło.
- Nie
mam pięciu lat – burknęła, pocierając mokre miejsce wierzchem dłoni.
-
Ranisz swojego biednego ojca. – Złapał się za serce, krzywiąc malowniczo.
Prychnęła
ze śmiechem, pokręciła głową i otworzyła drzwi. Zadrżała z zimna, wydostając
się z samochodu. Zabrała swoje rzeczy, pomachała tacie i ruszyła do drzwi wąską
alejką, wyłożoną szarymi kamieniami.
Nie
zdążyła zapukać, a przed nią pojawiła się rozpromieniona twarz Pixie.
-
Widziałam cię przez okno – wyjaśniła wesoło. – Wchodź, wchodź. Natalie już
jest.
Rose
przekroczyła próg, ściągnęła buty, które odłożyła na dywanik, po czym
rozejrzała się. Znajdowały się w niewielkim holu, przed sobą widziała schody,
prowadzące na górne piętro. Po prawej szerokie przejście ukazywało kawałek
skórzanej sofy i szklany stolik. Natomiast po lewej Rose dostrzegła wejście do
kuchni, skąd dochodził przyjemny zapach.
Przestąpiła
z nogi na nogę na ciepłych panelach.
-
Pamiętasz co musimy zrobić? – zapytała cicho, patrząc na Pixie.
Brunetka
przytaknęła.
-
Załatwimy tę sprawę z Jamesm raz a porządnie – powiedziała twardo.
- Z
kim tak szeptasz?
Odwróciły
się w stronę kuchni, skąd dobiegał głos. Z pomieszczenia wyszła niska, drobna
kobieta, wycierająca ręce w małą ściereczkę.
-
Mamo, to koleżanka z klasy, o której ci mówiłam. – Pixie wskazała ją ręką,
uśmiechając się lekko.
-
Dzień dobry, jestem Rose – przedstawiła się uprzejmie.
- Ach,
tak! Pixie opowiadała mi o tobie! – wykrzyknęła, śmiejąc się i podeszła bliżej.
Oparła ręce na jej ramionach. – Miło mi cię poznać. – Pokiwała energicznie
głową, po czym zamaszystym gestem przeczesała krótkie, czarne, krótko obcięte
włosy. – Zmykajcie na górę, za chwilę przyniosę wam coś do picia.
-
Dzięki, mamo!
Pixie
pociągnęła ją za rękę w stronę schodów. Rose śmiała się w duchu. Rodzicielka
Pixie była dokładnie taka sama jak córka, teraz wiedziała po kim brunetka
odziedziczyła te wszystkie cechy charakteru. Nie mogłaby wyprzeć się swojej
córki, zdecydowanie.
- Co
cię tak śmieszy? – zapytała Pixie z ciekawością, wspominając się na górę.
-
Jesteś bardzo podobna do swojej mamy.
Dziewczyna
prychnęła, wznosząc oczy ku niebu. Poprowadziła ją korytarzem.
- O,
cześć, nowa.
Drzwi
po lewej stronie otworzyły, a w progu stanął Michael. Miał na sobie wymięty
podkoszulek i szary dres. Wyglądał jakby dopiero wstał z łóżka.
-
Hej, Michael. – Rose uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę. – A ty co? Nie
szykujesz się na bal?
-
Pixie ci nie mówiła? – Zdziwił się, rzucając szybkie spojrzenie siostrze. – Nie
wybieram się. Simon przychodzi i urządzamy sobie maraton horrorów.
Na
wspomnienie ostatniego horroru jaki widziała lekko pobladła.
-
Zapomniałam ci o tym wspomnieć – wytłumaczyła Pixie i zamachała rękami. – Ale
spokojnie, Mike nas zawiezie, a jak będzie wracał to podskoczy po Simona.
- Nie
będzie zadowolony, że kazałem mu czekać.
Brunetka
wywróciła oczami.
-
Jakoś to przeżyje. – Klasnęła dłońmi. – Dobra, idziemy się stroić. Nie waż się
podglądać! – Pogroziła mu palcem.
-
Wierz mi, nie bardzo mnie to interesuje – mruknął, posłał Rose uśmiech, po czym
zniknął zza drzwiami.
Kiedy
Rose przekroczyła próg pokoju Pixie, pomyślała, że mogła się tego spodziewać.
To była istna dżungla.
Ubrania
walały się po całym pomieszczeniu, zwisały z krzeseł, leżały skłębione na
biurku i wciśnięte za drzwi. Każda powierzchnia płaska mebli obfitowała w
najróżniejsze przedmioty – począwszy od figurek małych dinozaurów, przez
porozrzucane płyty, a skończywszy na kolorowych pluszakach najróżniejszej
wielkości. Z ciemnoniebieskiego sufitu zwisały drewniane modele samolotów, a
nad łóżkiem ktoś przykleił plastikowe gwiazdki, świecące w ciemnościach.
Mimo
totalnego rozgardiaszu, było tu dość przytulnie. Gdyby nie totalny bałagan,
pokój wydawałby się o wiele większy, a Rose nie bałaby się zrobić kroku,
niepokojąc się, czy nie zniszczy czegoś cennego.
Gdzieś
w środku tego miszmaszu dostrzegła Natalie, która rozłożyła się na łóżku, a
sądząc po pokaźnej górze ubrań pod oknem, musiała najpierw pozbyć się tego, co
zastępowało narzutę. Była pogrążona w lekturze jednej ze swoich mang, a kiedy
je dostrzegła, położyła tomik na brzuchu.
-
Długo wam to zeszło – oznajmiła, ziewając lekko.
-
Posuń się – mruknęła Pixie, sadowiąc się obok niej, po czym spojrzała na Rose.
– Co tak stoisz? Rzuć gdzieś swoje rzeczy i chodź do nas.
Zaczęła
lawirować między przedmiotami, odłożyła torbę i kostium na stosunkowo nie
zajęty obszar krzesła, a następnie usiadła w nogach łóżka, opierając się o
ścianę.
-
Natalie, musimy porozmawiać – oznajmiła Pixie, poważniejąc.
Rudowłosa
spojrzała na nią z niepokojem, unosząc się na łokciach z pozycji leżącej.
- O
czym?
- O
Jamesie. – Rose odwróciła wzrok.
- Ale
przecież nie ma o czym – mruknęła, siadając po turecku i krzyżując ręce na
piersi.
-
Jest o czym – zaprzeczyła brunetka. – Rose powiedziała mi o tym, co się
niedawno stało. Myślisz, że to normalne zachowanie?
-
Jeśli on wciąż…
Natalie
przerwała jej.
- Po
prostu to powiedz – westchnęła. – Jeśli wciąż go kocham?
Rose
niepewnie skinęła, wykręcając ręce.
-
Kocham – powiedziała miękko, uśmiechając się smutno. – Ale to koniec i oboje o
tym wiemy. Nie ma do czego wracać, widziałam, co zrobił, a on widział mnie. Czy
wszystko nie powinno być jasne?
-
Gdyby wszystko było jasne, to nie męczyłabyś się z tym tak długo –
zaprotestowała gwałtownie Pixie, uderzając pięścią w poduszkę. – Nie potrafisz
pójść dalej, Natalie. Zamykasz się w klatce, a on najwyraźniej już dawno
przeszedł na tym do porządku dziennego.
- Bo
to nie jest takie łatwe, ale w końcu mi przejdzie. Przecież wiem to najlepiej,
prawda? Więc nie rozumiem, o czym…
-
Porozmawiasz z nim – syknęła Pixie, tracąc cierpliwość. Uniosła rękę, widząc
otwierające się usta dziewczyny. – Nie, nie przerywaj mi. Porozmawiasz, albo
pójdę do Daniela i wszystko mu wyśpiewam.
Natalie
spojrzała na nią, szeroko otwierając oczy.
- Nie
ośmieliłabyś się.
-
Chcesz się przekonać? – Brunetka uniosła brew sugestywnie.
-
Zrobi to – szepnęła Rose do rudowłosej, którą spokój zaczął opuszczać.
-
Przecież mnie sparaliżuje! – warknęła ze złością. – Znowu mam na niego patrzeć
z bliska? Proszę cię, on nawet nie będzie miał ochoty na jakiekolwiek kontakty
ze mną. Widział mnie z Danielem, myśli o mnie najgorzej, nie mogę…
- Ale
przecież to on cię zdradził i musi być tego świadomy – zaprotestowała Rose, a
Pixie przytaknęła jej gorąco. – Po prostu wyjaśnijcie sobie wszystko jak należy
i zakończcie to.
-
Łatwo wam mówić – wymamrotała, krzywiąc się. – Nie chcę go widzieć, nie chcę z
nim rozmawiać. To zbyt trudne.
- Nie
lepiej zrobić to raz i mieć spokój? – zapytała łagodnie Rose, kładąc rękę na
ramieniu dziewczyny.
-
Nowa ma racje, musisz się przełamać – dodała Pixie, uśmiechając się. –
Pamiętasz, jak dobrze sobie poradziłaś z Danielem? Czasami tylko porządną
pogadanką można coś naprostować.
Rudowłosa
wciąż krzywiła się niechętnie, ale w jej oczach błysnęło zwątpienie.
Przeczesała ręką włosy, wzdychając.
- Czy
dacie mi spokój, jeśli powiem, że spróbuje? – rzuciła pytająco, z nadzieją w
głosie. – Nic nie obiecuje, ale naprawdę się postaram.
-
Jeżeli dasz z siebie wszystko, to zawsze masz nasze wsparcie – zapewniła ją
brunetka, śmiejąc się lekko.
-
Właśnie, rudzielcu. – Rose energicznie pokiwała głową.
-
Naprawdę powiedziałabyś Danielowi? – mruknęła Natalie, marszcząc brwi.
-
Blefowałam. – Pixie zanuciła wesoło, po czym rzuciła się na zaskoczoną
rudowłosą, która pisnęła, przewracając się. – Ale najważniejsze, że dałaś się
nabrać – zachichotała, szarpiąc się z dziewczyną.
Rose
odchrząknęła.
-
Chyba o czymś zapominacie? – wymamrotała znacząco.
Nastała
chwila ciszy, którą przerwał okrzyk Pixie.
-
Bal! – Sturlała się z Natalie, ale prawdopodobnie źle obliczyła odległość i
zanim któraś zdążyła ją złapać, runęła na podłogę.
Obie
śmiały się przez kolejne pięć minut, kiedy brunetka wstała na nogi, masując
sobie dolną część pleców i dziękując kupie ubrań, które zamortyzowały upadek.
Szykowanie
się zajęło im dużo czasu. Zrobiły przerwę tylko wtedy, kiedy mama Pixie
przyniosła im herbatę i ciastka. Natalie jęczała, że wolałaby jeść niż robić
makijaż, ale wystarczyło jedno spojrzenie brunetki, aby szybko umilkła.
Najpierw
zabrały się za rudowłosą, która musiała wcześniej wyjść, żeby wrócić do domu,
gdzie miał po nią przyjść Daniel. Zdecydowały się na porządne loki, w końcu
miała byś rasową czarownicą. Po godzinie twarz dziewczyny okalały ogniste
sprężynki, a Pixie patrzyła na włosy z zachwytem, wzdychając z zazdrości.
-
Wyglądam jak idiotka – rzekła Natalie zrezygnowana, ciągnąc za jeden z loków,
dopóki brunetka nie pacnęła ją w rękę.
-
Zostaw, bo zepsujesz. Trzeba to spryskać lakierem.
Brunetka
miała niezły ubaw robiąc makijaż. W końcu Natalie miała być straszną
czarownicą, więc Pixie tylko uśmiechała się tajemniczo, nakładając ciemne
cienie na powieki dziewczyny i malując jej usta czerwoną szminką.
Rudowłosa
rzuciła podejrzliwe spojrzenie, kiedy podawała jej lustro. Spojrzała w swoje
odbicie i nabrała powietrza ze świstem.
- Coś
ty ze mną zrobiła? – jęknęła, dotykając swojego policzka. – Nie wyglądam jak
czarownica, tylko wiedźma!
- A
to nie jedno i to samo? – rzuciła Pixie, uśmiechając się z zadowoleniem. –
Wyglądasz świetnie, nie marudź.
Rose
zerknęła, oceniając makijaż. Czarne cienie zdobiły całe powieki, mocno
utuszowane rzęsy podkreślały naturalnie brązowe oczy, a czarne kreski, kończące
się zawijasem na skroni podkreślały mroczny charakter. Krwistoczerwone usta
zaciskały się z irytacją, kiedy Natalie przeglądała się w lusterku.
-
Naprawdę jesteś czarownicą – zdecydowała w końcu, podnosząc szatę z łóżka. –
Przebierasz się w domu, prawda?
-
Jasne, chyba Bellatrix. – Wywróciła oczami. – Tak, jeśli możesz to spakuj mi to
do torby, a ja pójdę zebrać swoje rzeczy.
-
Dobra, nowa, siadaj tu – rozkazała Pixie, kiedy zmyła już pozostałości tuszu i
eyelinera z rąk. – Teraz twoja kolej.
Rose
niepewnie zajęła krzesło, a dwie dziewczyny zaczęły wpatrywać się w nią z
uwagą.
- Co
zrobić z włosami? – mamrotała brunetka, pocierając brodę palcami. – Prostować?
Kręcić? Co pasuje do pokojówki?
-
Może zrobić lekkie fale i upiąć? – podsunęła Natalie, przeglądając coś na swoim
telefonie. – Zobacz na to. – Wetknęła dziewczynie telefon do ręki.
- To
jest to! – krzyknęła, unosząc palec w gorę niczym jakiś szalony naukowiec.
Gdy
Pixie zabrała się za upiększanie, a rudowłosa stała z boku i co jakiś czas rzucała
uwagi, Rose zamyśliła się, bardzo starając się nie wyobrażać tego, jak będzie
wyglądać.
Martwiła
się balem. Przede wszystkim Daviesem i jego reakcją na strój, obawiała się, że
przez to wyda się, gdzie pracuje. Nie chciała kolejnych plotek, wystarczyły
obecne, które tylko rozstrajały ją emocjonalnie. Jeszcze kilka tygodni temu
nawet miała ochotę iść, zabawić się z przyjaciółmi, zapomnieć o wszystkim, ale
teraz nie wydawało jej się to dobrym pomysłem. Miała złe przeczucia.
-
Skończone! – Pixie złapała jej ręce, wyrywając z potoku szalonych myśli.
Uśmiechała się szeroko, jej oczy błyszczały. – Popatrz!
Rose
z obawą spojrzała na podsunięte lustro
i… nie przeraziła się! Obie dziewczyny wydawały się być dumne z siebie,
kiedy zachwycała się upięciem, jakie wykonała brunetka i lekkim makijażem w
kolorach beżu i ciemnego brązu.
-
Dziękuje wam – zaśmiała się i objęła je obie.
- Co
nie zmienia faktu, że wciąż jesteś służącą – prychnęła Natalie, uśmiechając się
złośliwie. – I dlaczego ona wygląda o wiele lepiej ode mnie, Pixie?!
-
Niektórych nie da się już upiększyć. – Rozłożyła ręce, kręcąc głową bezradnie.
-
Wredota. – Czerwone usta rozchyliły się, pokazując język. – Muszę się zbierać.
Mam nadzieję, że dacie sobie radę.
Pożegnały
Natalie, która obiecała odnaleźć je na miejscu, po czym zabrały się za makijaż
Pixie.
-
Jesteś elfem – zamyśliła się Rose. – Jak dla mnie powinniśmy zostawić twoje
włosy tak jak teraz. Są naturalnie proste, będą jeszcze krótsze, jeśli zrobimy
ci loki.
-
Myślałam nad makijażem w kolorach lekkiej zieleni, bez tuszu do rzęs, jedynie
eyliner – oznajmiła brunetka, a Rose zgodziła się skinieniem.
Nałożyła
na powieki dziewczyny delikatnie zielony i biały cień i zrobiła cienkie, czarne
kreski. Razem nałożyły elfie uszy i zaczesały lekko czarne kosmyki, aby o nie nie
zahaczały.
- Nie
potrzebujesz makijażu ani sztucznych uszu, żeby wyglądać jak elf – stwierdziła
Rose, kiedy Pixie przyglądała się swojemu odbiciu.
-
Przesadzasz, wcale nie wyglądam jak elf. – Wywróciła oczami.
Tylko
uniosła brwi, nie kłócąc się, chociaż wiedziała, że ma racje.
-
Dobra, czas się przebrać.
Piętnaście
minut później były gotowe, ekscytacja dosięgnęła nawet Rose. Mimo wszystko była
ciekawa, jak wyglądają takie bale w dużych miastach. W jej rodzinnych stronach
raczej nie urządzało się podobnych imprez, jedynie coroczny bal pożegnalny dla
absolwentów szkoły, na którym nigdy nie była, więc nie mogła mieć porównania.
-
Wyszykowane? – Do pokoju wślizgnął się Michael, zagwizdał na ich widok. – No,
no! Nowa, czyżbym o czymś nie wiedział? Jakiś fetysz? – Wyszczerzył się.
-
Możesz pomarzyć – rzuciła w niego pierwszym lepszym ciuchem, który znalazła
obok siebie. – Lepiej patrz na swoją siostrę.
-
Dobrze wybrałyście strój, w końcu Pixie to czysty elf – stwierdził,
przyglądając się brunetce.
-
Nieprawda! – zaprotestowała naburmuszona. – Ruszaj tyłek, Mike, i idź po
samochód.
- Jak
sobie życzysz, o pani. – Skłonił się i zdążył czmychnąć za drzwi, aby nie
dostać gumowym dinozaurem, którego rzuciła brunetka.
-
Gotowa? – zwróciła się do niej, poprawiając lekko włosy. – Nie mogę się
doczekać! – Podskoczyła lekko w miejscu.
Rose
nie była gotowa. Absolutnie nie. Przyszła pora na jej samobójczy wieczór.
Ah, co jakiś czas, zaglądałam, czy czegoś nie dodałaś... I wreszcie jest! Wiedz, że masz wierną czytelniczkę, która wciąż czeka na Davies'a wkurzającego Rose, bądź będącego jej superbohaterem ratującym z opresji, ale tego w tym rozdzialne nie ma, ogółem wątek Will'a jest jakiś zminimalizowany :/ Okrutna kobieto, jak mogłaś? Nic nie ma trzy miesiące, a gdy coś się pojawia, to urywa się w najlepszym momencie (cholera,nawet nie doszły na ten bal) i nie ma wcale Davies'aaaaa :( Ciekawość mnie pożera, dodawaj balowy rozdział szybciuchno!!!!!!!!!!!!!!!! (ponoć, jeżeli ktoś dodaje więcej niż trzy wykrzykniki jest niezrównoważony...) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWendka
Willa tak mało, żebyście się mogli napalić na niego :D Rozdział dodam jutro, a wtedy nie będziecie narzekać, że Daviesa tak mało. To jest mały buntownik!
UsuńDziękuje bardzo za komentarz i obiecuję poprawić się z częstotliwością dodawania rozdziałów :)
Pozdrawiam.
ale jest już popojutrze :(
UsuńWłaśnie dodałam rozdział! Zapraszam :D
UsuńJa również co jakiś czas zaglądałam, czy czegoś nie dodałaś, dlatego cieszę się, że wreszcie pojawił się następny rozdział. ;) Skończyłaś w najlepszym momencie, co sprawia, że znowu będziemy zniecierpliwieni czekać do następnego. Mam jednak nadzieję, że w ramach rekompensaty dodasz szybko nowy. :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twoje opowiadanie. Miło jest oderwać się od "dorosłych" trosk (powiedziała studentka I. roku!) i poczytać o typowo młodzieżowych troskach. :D Plusem jest ciekawa, żywa akcja, która nie pozwala się nudzić. Wciąga baardzo, dlatego będę często wpadać i sprawdzać, czy czegoś nie dodałaś! Pozdrowienia!
tooloudsilence
Ja zwariuję, jeśli będę musiała czekać na nowy rozdział kilka tygodni (zauważyłam, że w takich odstępach mniej więcej dodajesz rozdziały)!
OdpowiedzUsuńJA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ! JA CHCĘ ROZDZIAŁ, JUŻ!
Davies ma ją zobaczyć w stroju pokojówki, jest na co czekać!
Czuję niedosyt, duży niedosyt! ;c Zaraz zwariuję!
Chyba nie chcesz, żeby trafiła do zakładu psychiatrycznego, co? Wtedy nie mogłam czytać Twojego opowiadania ;c
Masz wielki talent! :) Widz o tym i chwal się tym, bo jest się czym chwalić, o tak! :)
Czekam (oby jak najkrócej) ;>
Nawet nie wiesz, jak takie komentarze potrafią dać przysłowiowego "kopa" i zachęcić do pisania :) Dziękuje ogromnie! Chyba ucieszy cię wieść, że właśnie ukazał się XVII rozdział.
UsuńPozdrawiam serdecznie :)