26.12.21

Rozdział XLVI

I jest! Udało się jeszcze w święta dodać kolejny rozdział. Ten jest w pewnym sensie przełomowy, bo odkrywa największą tajemnicę Rose. Miłego czytania!


***


15 maja.

Tamten dzień pamiętała dokładnie.

Rose siedziała na tarasie, machając nogami i popijając mrożoną herbatę. Co rusz zerkała na pokrowiec, spoczywający na krześle obok i nie mogła się powstrzymać przed głaskaniem go co pięć minut.

Przymknęła oczy, gdy ostre promienie słoneczne przebiły się przez chmury i zaczęły grzać jej skórę i zerknęła na zegarek na ręce.

— Tato, bo się spóźnimy! — zawołała, obróciwszy głowę w stronę domu.

Ze środka dobiegł łoskot, a po chwili na tarasie zjawił się jej tata, masując tył głowy z nieciekawą miną.

— Jennifer już jest? — zapytał, klepiąc się po połach marynarki, aby sprawdzić, czy niczego nie zapomniał. — Moment, chyba nie wziąłem dokumentów.

Wywróciła oczami, gdy znowu zniknął we wnętrzu domu i zeskoczyła z krzesła. Przygładziła białą sukienkę, którą miała na sobie i poprawiła zapięcia sandałów, po czym wyłuskała telefon z niewielkiej torebki przewieszonej przez ramię.

Była w trakcie wybierania numeru do przyjaciółki, gdy usłyszała znajomy głos.

— Już jestem! — Jennifer biegiem pokonała resztę drogi i zatrzymała się przed Rose, pochylając się do przodu i opierając dłonie na kolanach. — Dzięki — wysapała, gdy Rose bez słowa podała jej resztę swojej mrożonej herbaty, którą ta wypiła duszkiem.

— O, widzę, że Jenn już jest. W takim razie możemy jechać. — Tata chciał odebrać od niej pokrowiec ze skrzypcami, ale pokręciła głową, więc tylko uśmiechnął się i ruszył w stronę podjazdu.

— Denerwujesz się? — zapytała Jennifer, gdy już siedzieli w samochodzie. Usiadły razem z tyłu. — Jesteś jakaś spokojna.

Rose zaczęła się wiercić, nie chcąc przyznać, że rzeczywiście, stres zjadał ją od środka i objawiał się jedynie tym, że jej serce biło jak szalone i co chwilę musiała wycierać spocone ręce o swoją elegancką sukienkę.

Wzruszyła więc jedynie ramionami.

— Trochę.

Blondynka uśmiechnęła się do niej i złapała ją za rękę.

Rose spojrzała na nią z zaskoczeniem, ale uśmiechnęła się słabo i ścisnęła lekko dłoń przyjaciółki.

— Na pewno sobie poradzisz — oznajmił tata, zerkając na nią w lusterku wstecznym. — Zobaczysz.

Taką miała nadzieję, bała się jednak powiedzieć to na głos, że może zapeszy i nic z tego nie będzie.

Wyjrzała przez okno i zawiesiła wzrok na białych obłokach, leniwie przesuwających się po niebie i pomyślała o mamie, a raczej tych nielicznych wspomnieniach, które udało jej się zachować.

Przypomniała sobie te wszystkie melodie, które kobieta grała jej na skrzypcach, a które zostały w jej głowie bardziej wyraźne niż obraz matki. Jej cichy głos, który utulał ją do snu, gdy wciąż była dzieckiem i nic nie rozumiała. Niezliczone kartki z pięcioliniami, zapisane nutami z góry do dołu, których mama próbowała ją bezskutecznie nauczyć, bo Rose wolała rozsiąść się wygodnie i słuchać wspaniałej gry na skrzypcach.

Uśmiechnęła się do swoich wspomnień i poczuła o wiele lżej, jakby jakiś ciężar spadł z jej barków.

 

Na miejsce dojechali godzinę później.

Rose wysiadła z samochodu i w zachwycie spojrzała na potężny gmach teatru, przyciskając pokrowiec do piersi.

Chwila, która zadecyduje o jej przyszłości, była coraz bliżej, ale cały stres jakby z niej uleciał. Czuła się lekka jak piórko i miała wrażenie, że zaraz odleci na jeden z tych śnieżnobiałych obłoków na niebie.

Wejdę tam i dam z siebie wszystko!

Pewnym krokiem ruszyła w stronę szerokich stopni, prowadzących do wejścia, razem z tatą i Jennifer.

Ogólnokrajowy młodzieżowy konkurs skrzypiec był jedną z nielicznych okazji, aby pokazać swoje umiejętności i sprawdzić się na dużej scenie. Rose przygotowywała się do niego od roku, zawzięcie ćwicząc i nie myśląc o niczym innym. Zaniedbała nawet naukę, co nie podobało się tacie, ale wciąż wspierał ją na wszystkie możliwe sposoby.

Jeśli uda jej się zająć pierwsze miejsce lub chociaż zabłysnąć przed jury, może otworzyć się przed nią kariera zawodowej skrzypaczki.

Rose doskonale zdawała sobie z tego sprawę, chociaż miała dopiero czternaście lat.

W holu teatru zgromadziło się już sporo ludzi – uczestników i ich rodzin. Całe pomieszczenie wypełniał gwar rozmów. Rose rozejrzała się i dostrzegła machającą do niej babcię, która stała pod ścianą kilka metrów dalej.

— Już myślałam, że nie zdążycie. — Ucałowała ją na przywitanie, ignorując skrzywienie wnuczki i ciche protesty. — Masz wszystko?

— Tak, babciu. — Wywróciła oczami. — Cześć, ciociu. Cześć, wujku. — Pomachała im. — A gdzie chłopcy? — zapytała, rozglądając się za Jimem i Peterem.

— Zostali z moim bratem — wyjaśnił wujek.

— Powiedzmy, że nie ręczyłabym za ich zachowanie w teatrze — dodała ciocia z uśmiechem. — Życzymy ci powodzenia, Rose.

Podziękowała i szybko ich uściskała, uważając, aby nie uszkodzić skrzypiec, które wciąż przyciskała do siebie.

Gdy Jennifer witała się z jej rodziną i pozwalała, żeby babcia Rose narzekała na to, jaka jest chuda, tata odciągnął Rose na bok i spojrzał na nią uważnie.

— Jak się czujesz? Wszystko dobrze? — Złapał ją za ramiona i lekko je potarł, jakby próbował ją ogrzać. — Czegoś ci potrzeba? Wody? Może jesteś głodna? W samochodzie mam kanapki…

— Tato — przerwała mu i uśmiechnęła się uspokajająco. — Jest dobrze. Naprawdę. Nie musisz się tak denerwować.

Nie odpowiedział, tylko spojrzał jej głęboko w oczy wzrokiem, w którym Rose dostrzegła wiele trudnych do zidentyfikowania emocji.

W końcu uśmiechnął się smutno.

— Mama byłaby z ciebie taka dumna.

— Wiem.

Spanikowała odrobinę, gdy zobaczyła, jak oczy zachodzą mu łzami, ale dwa mrugnięcia wystarczyły i już były suche, a tata przez moment ścisnął mocniej jej ramiona, po czym puścił ją i wyprostował się.

Rose otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, chociaż nie miała pojęcia, jakie słowa były właściwe w takiej sytuacji, ale w tym momencie ktoś wezwał wszystkich uczestników.

Uśmiechnęła się więc do taty, pomachała reszcie i podbiegła do gromadki ludzi w podobnym jej wieku, którzy zebrali się wokół eleganckiej kobiety w średnim wieku w idealnie skrojonym, ciemnoszarym garniturze.

Potem wszystko potoczyło się szybko.

Każdy dostał kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem oraz przypisanym numerem, którą miał nakleić sobie na piersi.

Rose próbowała przejrzeć się w szklanej gablocie i sprawdzić, czy równo przykleiła kartkę, ale już prowadzili ich do następnego pomieszczenia, które było prawdopodobnie swego rodzaju poczekalnią dla uczestników.

Tutaj nie mogły przebywać ich rodziny, więc zajęła miejsce gdzieś w kącie i położyła obok siebie pokrowiec.

Wierciła się na krześle, ukradkiem zerkając na swoich rywali. Niektórzy ćwiczyli jakieś proste melodie na swoich instrumentach, a część siedziała zupełnie jak ona, próbując się uspokoić.

W końcu wyjęła skrzypce z pokrowca i delikatnie pogładziła ciemne drewno, usilnie starając się nie myśleć o tym, co ją czeka.

Jesteś dobra. Dasz radę.

Nie mogąc dłużej wytrzymać takiego bezczynnego siedzenia, Rose zapytała o łazienkę i wyszła na korytarz, wciąż ściskając w ręce swoje skrzypce. Bała się zostawić je bez opieki. Nie żeby podejrzewała któregoś z rywali o sabotaż, ale… wypadki chodziły po ludziach.

Po kilku minutach stwierdziła, że się zgubiła.

Rozejrzała się po korytarzu i uznała, że albo ktoś źle poinstruował ją o drodze do toalety albo zawiódł jej zmysł orientacji. Westchnęła z rezygnacją i niepewnie ruszyła z powrotem, starając się przypomnieć sobie, jak właściwie tutaj dotarła.

Skręciła za rogiem i stwierdziła, że na pewno tędy nie szła, mijając na wpół otwarte drzwi do jednego z pomieszczeń.

— Hej, ty. — Ze środka dobiegł ją czyjś głos. Rose podskoczyła z przestrachem i cofnęła się dwa kroki, nieśmiało wkładając głowę do środka. — Tak, do ciebie mówię.

Ostrożnie otworzyła drzwi i rozejrzała się po pokoju, który musiał być czyimś gabinetem, sądząc po stojącym tu biurku i przeszklonej szafie z dokumentami.

Za biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku, w jednej ręce trzymał plik kartek, a w drugiej wypalonego do połowy papierosa.

— Dzień dobry — przywitała się uprzejmie, tak jak zawsze ją uczono.

Uśmiechnął się do niej ciepło i odłożył dokumenty na blat biurka.

— A co ty tu robisz, co? — zapytał łagodnie i zerknął przelotnie na kartkę przyczepioną do jej piersi. — Nie powinno cię tu być.

— Szukałam toalety, a potem… chyba się zgubiłam… — zaczęła się jąkać i poczuła jak na jej policzki wkrada się rumieniec. — Przepraszam.

— Nic nie szkodzi. — Zaciągnął się papierosem, po czym zgasił go w stojącej obok popielniczce. — Może napijesz się soku? — zapytał, wskazując na karafkę na stoliku pod ścianą.

Pokręciła głową, ale mężczyzna już podniósł się z krzesła i zmierzał w stronę stolika, gdzie nalał soku do szklanki i wyciągnął w jej stronę z zachęcającym uśmiechem.

— Na pewno masz tremę przed występem.

Kiwnęła głową, zamknęła za sobą drzwi, po czym podeszła i wzięła szklankę. Upiła łyk, żeby nie wyjść na niegrzeczną.

— To zrozumiałe. — Mężczyzna przeczesał ręką rzadkie, brązowe włosy i usiadł na niewielkiej kanapie pod oknem. Wyjrzał na zewnątrz. — A więc od jak dawna grasz na skrzypcach… — urwał i spojrzał na nią. — Rose?

Zamarła, nie wiedząc jak zareagować na fakt, że znał jej imię, ale po chwili przypomniała sobie, że przecież każdy uczestnik dostał kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem.

— Odkąd pamiętam — odpowiedziała.

Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, więc wypiła resztę soku i odstawiła szklankę na stolik.

— Usiądź sobie, Rose. — Mężczyzna wskazał na kanapę i parsknął śmiechem, widząc jej niepewność. — Ja nie gryzę.

Przysiadła po przeciwnej stronie, na samym skraju kanapy, a skrzypce ostrożnie oparła o oparcie obok siebie.

— Chyba powinnam już iść — powiedziała nieśmiało.

— Bez obaw — uspokoił ją i dodał konspiracyjnym szeptem, pochylając się lekko w jej stronę. — To ja organizuję ten konkurs, więc niczym się nie martw.

Rose spojrzała na mężczyznę z zaskoczeniem, rozluźniając się nieco.

— Naprawdę?

Przytaknął z uśmiechem, który odwzajemniła.

— I od razu lepiej! — Poklepał ją lekko po ramieniu. — Śliczna z ciebie dziewczyna, kiedy się uśmiechasz.

Zarumieniła się mimowolnie, nieprzyzwyczajona do komplementów.

— Dziękuję — odpowiedziała, wbijając wzrok w swoje kolana.

— Mogę zobaczyć?

Nie chciała, żeby ktoś oprócz niej dotykał skrzypiec, ale nie wypadało odmawiać, więc pokiwała głową.

Mężczyzna przysunął się bliżej niej i przyjrzał się instrumentowi.

— Taki konkurs to ogromna szansa — zaczął, nie odrywając wzroku od skrzypiec. — Na pewno bardzo chciałabyś wygrać.

— To prawda.

— Mógłbym ci jakoś pomóc? — zapytał, sunąc dłonią po lakierowanym drewnie. — Jak sądzisz?

Gdy w końcu na nią spojrzał, poczuła dziwne gorąco w piersi, czując na sobie tak badawcze spojrzenie.

— Nie bardzo rozumiem — odparła niepewnie, uciekając wzrokiem.

— Daj spokój, Rose. Nie jesteś już małym dzieckiem. — Nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się tak blisko niej. Jego ręka powędrowała na jej kolano. — Pozwól sobie pomóc.

Sparaliżowało ją.

Wbijała wzrok w dłoń mężczyzny, która zaczęła sunąć w górę, pod jej sukienkę.

— C-Co pan robi? — wyjąkała, tracąc dech.

— Nikt się nie dowie. — Mężczyzna pochylił się i jego gorący oddech owiał jej szyję. — Będzie nam dobrze, a ty wygrasz konkurs. Mogę to załatwić.

Nie mogła się ruszyć. Wszystko w niej krzyczało, żeby coś zrobiła, ale siedziała niczym posąg, nie będąc w stanie nawet drgnąć.

Chwycił ją za szyję i obrócił jej twarz w swoją stronę. Rose z bliska zobaczyła jego rozbiegane oczy, które błądziły po jej twarzy, gdy znienacka zmiażdżył jej usta w pocałunku.

Jej oczy rozszerzyły się nieznaczenie i ogarnęła ją panika. Zrobiło się jej niedobrze, kiedy siłą rozwarł jej wargi i wepchnął język do środka.

Odruchowo spróbowała się odsunąć, ale wolną ręką złapał ją za tył głowy i przycisnął do siebie. Zaczęła się szarpać, próbując nawet go ugryźć, ale zamarła, gdy poczuła, jak siłą rozchyla jej nogi.

Gdy spróbowała zacisnąć je z powrotem, oderwał się od niej i warknął z irytacją.

— Zostaw mnie! — Szarpnęła się, ale był od niej silniejszy. — Ratu…

Uderzył ją.

Jej głowa odskoczyła, gdy wymierzył jej cios otwartą dłonią.

Poczuła krew w ustach, a w głowie jej się zakręciło.

— Przestań się opierać.

Zanim doszła do siebie, przewrócił ją na kanapę, przyciskając się do niej swoim ciężarem.

Jego ręka znowu powędrowała między jej nogi.

— Nie!

Niewiele mogła zrobić, gdy przygniatał ją całym ciężarem ciała, ale próbowała się wyrwać. Łzy napłynęły jej do oczu.

Wciągnęła ze świstem powietrze, gdy poczuła w sobie palce mężczyzny.

Przy uchu usłyszała ciche słowa, wymówione niskim, zachrypniętym głosem.

— Tak się wyrywasz, a zobacz jaka jesteś mokra.

Z jej piersi wyrwał się szloch.

Ręce na oślep szukały czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc, aż w końcu na coś natrafiły.

Rączka od skrzypiec.

Chwyciła ją mocno lewą ręką i z całej siły uderzyła mężczyznę w tył głowy.

Krzyknął zaskoczony i złapał się za uderzone miejsce.

Rose nie miała zamiaru zmarnować ani sekundy. Z całej siły pchnęła mężczyznę w pierś, zrzucając go z siebie i zsunęła się z kanapy.

Cała się trzęsła, ale udało jej się stanąć na nogi. Ruszyła w stronę drzwi, gdy coś nagle chwyciło ją za kostkę i mocno szarpnęło.

Krzyknęła, próbując się czegoś złapać, ale strąciła tylko szklankę ze stolika, która roztrzaskała się, opryskując ją kawałkami szkła.

Runęła na ziemię. Z trudem łapała powietrze, ale udało jej się przekręcić na plecy.

Mężczyzna już zbierał się z podłogi, trzymając się za głowę. Zobaczyła, że jego dłonie pokryte są krwią.

— Ty mała dziwko — warknął ze złością i ruszył w jej stronę.

Wciąż na wpółsiedziała, kręciło jej się w głowie i wiedziała, że nie uda jej się teraz podnieść, więc zaczęła cofać się, opierając się na rękach.

Syknęła z bólem, gdy rozbite szkło na ziemi poraniło jej dłonie, ale nie zatrzymała się aż jej plecy uderzyły o ścianę i z przerażaniem uświadomiła sobie, że nie miała, dokąd uciec.

— I co teraz? — zapytał mężczyzna, uśmiechając się. Przystanął kilka kroków przed Rose. — A mogło być tak miło.

— Proszę — zaczęła błagać, łzy spływały po jej policzkach. — Niech pan tego nie robi. Błagam.

Miała wrażenie, że jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.

Kucnął przed nią, przyjrzał się i zacmokał.

— Byłaś ładniejsza, kiedy się uśmiechałaś. — Pokręcił głową. — Uśmiechnij się.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

Uśmiechnął zniknął z jego twarzy.

— Powiedziałem, żebyś się uśmiechnęła.

Strach zmroził krew w jej żyłach, gdy dostrzegła przerażający mrok w jego oczach i spróbowała zmusić kąciki ust do ruchu.

— Głucha jesteś? — warknął i uderzył ją.

Rose jęknęła, gdy uderzyła głową o ścianę i na chwilę ją zamroczyło.

Wtedy dostrzegła, że w ręce wciąż kurczowo ściskała skrzypce. Najwyraźniej nie wypuściła ich nawet po tym jak uderzyła mężczyznę, a potem upadła.

Z ogromnym wysiłkiem zebrała w sobie wszystkie pokłady sił, jakie jej zostały i zamachnęła się.

Był zbyt zaskoczony, żeby zareagować, więc instrument trafił go prosto w głowę.

Rozległ się trzask pękającego drewna i głuchy odgłos zrywających się strun.

Rose jak w zwolnionym tempie obserwowała jak zdziwiony mężczyzna przewraca się i z hukiem zwala na podłogę.

Nie wypuszczając skrzypiec – albo tego co z nich zostało – jakby stanowiły przedłużenie jej ręki, podniosła się.

Musiała stąd wyjść.

Natychmiast.

Nie wiedziała jakim cudem dotarła do drzwi i wypadła na hol, czuła się tak słabo. Błądziła korytarzami, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi.

— Chyba ją znalazłem!

Skuliła się w sobie, gdy usłyszała za sobą obcy głos. Po chwili pojawił się przed nią chłopak, który tylko zerknął na kartkę na jej piersi i wbił wzrok w papier, który trzymał w ręce.

— Tak, to Rose Parker — powiedział, naciskając słuchawkę bezprzewodową w uchu. — Chodź, szybko!

Chwycił ją za ramię i pociągnął, nawet na nią nie patrząc.

Rose chciała zaprotestować, krzyknąć, że bolą ją nogi, ręce, głowa, wszystko. Że muszą się zatrzymać, bo ona zaraz się przewróci i już nie podniesie. Jej ciało odmawiało jednak posłuszeństwa, a z otwartych ust nie wydobywały się żadne dźwięki.

W otępieniu dała się poprowadzić w jakieś zaciemnione miejsce.

Słyszała tylko przytłumione rozmowy, jakieś okrzyki, ktoś poklepał ją po głowie, a ktoś jeszcze wcisnął jej coś do ręki, wbijając odłamki szkła głębiej w jej dłoń.

Rose spojrzała na mikrofon, który ściskała, a potem ktoś szepnął do niej „Powodzenia!” i lekko pchnął do przodu.

Najpierw oślepiły ją światła reflektorów, a potem błysk fleszy. Zamrugała, a po kilku sekundach oczy przyzwyczaiły się do świateł.

Stała na scenie i patrzyły na nią setki par oczu.

Spuściła wzrok na mikrofon, lepki od krwi, spływającej jej po palcach, a potem na połamane skrzypce, które kurczowo ściskała.

Przed oczami mignął jej obraz upadającego mężczyzny, a potem ostatnie pół godziny wróciło do niej tak wyraźnie jakby przeżywała to na nowo.

Jej uszu zaczęły dolatywać głosy pełne niepokoju, które zaraz przerodziły się w zduszone okrzyki.

— Czy to jest krew?!

— Jezu, zabierzcie ją stąd!

— Niech ktoś zadzwoni po pogotowie!

W tej chwili coś w niej zaczęło pękać, łamać się, rozpadać na kawałeczki, których już nigdy miała nie złożyć z powrotem.

A potem jej ciało odmówiło posłuszeństwa i wszystko przysłonił mrok.

 

 

— Następne, co pamiętam, to pobudkę w szpitalu — wymamrotała, nie podnosząc wzroku. — Wiem, że przez tydzień nie odezwałam się ani słowem. — Parsknęła gorzkim śmiechem. — Karmili mnie przez kroplówkę.

Gdzieś w trakcie swojej opowieści, podkurczyła kolana pod brodę i wbiła wzrok w ścianę, bo nie potrafiła spojrzeć na Williama.

— Potem coś we mnie pękło i wszystko powiedziałam — kontynuowała. — Resztę pamiętam jak przez mgłę. Policja. Składanie zeznań. Rozmowę z psychologiem.

— Rose.

Przymknęła na chwilę oczy, po czym otworzyła je i odważyła się spojrzeć na Willa.

Patrzył na nią ciepłym wzrokiem, w którym kryło się zbyt wiele emocji, aby mogła to opisać. Wyciągnął rękę, ale zawahał się i uniósł brwi w geście zapytania.

Kiwnęła głową.

Delikatnie ujął jej dłoń.

— Dziękuję, że mi powiedziałaś — powiedział cicho, splatając ich palce.

— Ufam ci — odparła po prostu.

Pozwoliła mu się przyciągnąć i dopiero, gdy położyła mu głowę na ramieniu, a Will mocno ją objął, poczuła, że jest tam, gdzie powinna, a ogromny ciężar spada z jej barków.

Rozpłakała się, trzymając się go kurczowo, a chłopak głaskał ją po plecach, szeptając coś uspokajająco.

Myślała, że będzie szlochać w nieskończoność, ale po kilku minutach udało jej się opanować, więc odsunęła się.

— Przepraszam — wymamrotała, ocierając oczy i pociągając nosem.

Bez słowa podał jej pudełko z chusteczkami ze stolika.

— Jak się czujesz? — zapytał, spoglądając na nią z niepokojem.

— Dobrze — odpowiedziała zgodnie z prawdą i wydmuchała nos. — Po prostu… to wrażenie jakbym przeżywała to na nowo… nie było miłe. Ale cieszę się, że ci powiedziałam.

— A czy on…?

Zawahał się, ale nie musiał kończyć, bo Rose szybko domyśliła się, o co chodziło.

— Z tego, co wiem, wciąż siedzi w więzieniu. — Wzruszyła ramionami. — Okazało się, że to nie był pierwszy raz, kiedy… no wiesz. Nie było mnie na żadnej rozprawie, ale wiem, że dostał wyrok skazujący na karę pozbawienia wolności.

Will ujął ją za wolną rękę, gdyż w drugiej wciąż ściskała chusteczkę i lekko ścisnął jej palce.

— Dzięki tobie nikogo więcej już nie skrzywdzi, Rose — powiedział cicho. — Świetnie sobie z tym radzisz, wiesz?

Pokręciła głową.

— Siedzi przed tobą Rose po kilkuletniej terapii — wyjaśniła. — Przez pierwszy miesiąc nie potrafiłam znieść czyjegokolwiek dotyku. Dopiero po dwóch zgodziłam się na spotkanie z doktorem Louisem, ale potrzeba było kolejnych trzech miesięcy, żeby pojawiła się jakakolwiek poprawa. Zaczęłam rozmawiać i otwierać się na innych, w końcu dopuściłam do siebie tatę i pozwoliłam sobie pomóc. Po roku indywidualnego nauczania wróciłam do szkoły, ale pochodzę z niewielkiego miasta, więc wieści o tym, co się stało, zdążyły dotrzeć do każdego. Może nikt otwarcie tego nie pokazywał, ale ciągłe szepty i ukradkowe spojrzenia wystarczyły. Dlatego szybko wróciłam do indywidualnej nauki, a w szkole pojawiałam się tylko wtedy, gdy musiałam.

— Źle znosisz bycie w centrum uwagi — odgadł William. — Stąd twoja reakcja na stołówce.

Pokiwała głową.

— Do teraz zdarzają mi się ataki paniki z tego powodu. Po prostu… kiedy wypchnęli mnie wtedy na scenę, byłam w szoku po tym, co się stało, a jedyne, co widziałam, to jakaś setka ludzi, wbijająca we mnie wzrok. Nic przyjemnego.

— Gdybym wiedział…

— Ale nie wiedziałeś — przerwała mu stanowczo. — Skąd mogłeś wiedzieć, jeśli nic ci nie powiedziałam? Poza tym i tak jest lepiej niż było.

Dzięki tobie, dokończyła w myślach.

— Więc dlaczego próbujesz wrócić do grania na skrzypcach?

Westchnęła.

— I tutaj sprawa się komplikuje. — Znów westchnęła, gdy spojrzał na nią pytająco. — To jakaś psychologiczna rzecz, którą najlepiej wytłumaczyłby doktor Louis. To tak jakby mój umysł wyparł wszystko, co kiedykolwiek łączyło mnie ze skrzypcami. — Przygryzła wargę, szukając odpowiednich słów. — One cały czas tam ze mną były, rozumiesz? Kiedy zawołał mnie do gabinetu, kiedy siedziałam na tej cholernej kanapie, one cały czas tam były. I pewnie, gdyby ich nie było, nie udałoby mi się stamtąd uciec. — Zadrżała na samą myśl. — A potem byłam na scenie, o której marzyłam od dziecka i wszyscy czekali aż coś zagram, a ja przed oczami miałam tylko te połamane skrzypce. Zdaje się, że wtedy podświadomie postanowiłam usunąć z pamięci wszystko, co związane ze skrzypcami. To dlatego zapomniałam nawet o tym, że moja mama grała na skrzypcach.

— Twoja mama?

Przytaknęła.

— Sama dowiedziałam się o tym niedawno. — Pokrótce opowiedziała mu, jak odkryła pamiątki po mamie na strychu w domu babci. — Nie mogłam uwierzyć, że tata to przede mną ukrywał. Wyjaśniło się, dlaczego mam tak niewiele wspomnień o mamie, skoro większość z nich była jakoś związana ze skrzypcami.

— Przykro mi.

Uśmiechnęła się słabo, ciesząc się, że chłopak nie puszczał jej ręki.

— Znalazłam jej dziennik, który pisała zanim się urodziłam, więc to zawsze jakiś sposób, żeby lepiej ją poznać.

Will złapał zbłąkany kosmyk włosów i założył jej za ucho.

— Chciałbym jakoś ci pomóc, ale nie mam pojęcia jak.

— Cały czas mi pomagasz — zapewniła go. — To dzięki tobie mogę znów grać. Niedużo, ale jednak. Do niedawna, na myśl o graniu robiło mi się niedobrze i widziałam… jego.

Skrzywiła się, gdy William zamarł.

— Więc za każdym razem, gdy grasz…?

Potrząsnęła gwałtownie głową i ujęła dłońmi jego twarz, spoglądając mu prosto w oczy.

— Nie — powiedziała stanowczo. — Nie waż się myśleć, że to twoja wina. Zresztą sama cię o to prosiłam.

Zerwał się z kanapy i zaczął krążyć po salonie, nie patrząc na nią.

— A ja mogłem być mądrzejszy i dowiedzieć się więcej zanim w ciemno się zgodziłem — mruknął ze złością. — Myślałem, że ci pomagam, a ty za każdym razem widziałaś… Dlaczego mi nie powiedziałaś?

Rose zadrżała, gdy spojrzał na nią z wyrzutem.

— Wtedy byś się nie zgodził.

— A ty byś się zgodziła na moim miejscu?

Nie odpowiedziała i spuściła głowę, wbijając wzrok w swoje dłonie.

— Rose, jak mogę ci dalej pomagać, wiedząc, co przeżywasz za każdym razem, kiedy grasz na skrzypcach?

Poderwała głowę z przestrachem.

— Will, zrozum! — wykrzyknęła. — Rzeczywiście tak było, ale tylko na początku! — Potrząsnęła głową, wstała z kanapy i zagrodziła mu drogę, zmuszając go, aby się zatrzymał. — Po tym, co się wtedy stało, mój umysł jakimś sposobem wyparł wszystko, co związane ze skrzypcami w moim życiu. Nie mogłam znieść myśli, że miałabym znowu zagrać. Skrzypce mnie odrzucały.

— Rose…

— Nie, posłuchaj mnie — przerwała mu stanowczo. — Po latach terapii pogodziłam się z tym, że już nie będę grać, jeśli to ma pomóc mi zapomnieć. Przeprowadziliśmy się tutaj, gdzie mogłam zacząć od nowa, gdzie nikt nie wytykał mnie palcami. A potem pojawiłeś się ty i… — zaśmiała się cicho. — I naprawdę cię nie znosiłam, wiesz? Nie dlatego, że wydawałeś mi się nadętym dupkiem. — Delikatnie dotknęła jego twarzy. — Dlatego, że kiedy pierwszy raz usłyszałam, jak śpiewasz i grasz, coś się we mnie obudziło. Zapragnęłam chwycić za skrzypce i grać. Pierwszy raz od lat. Dzięki tobie. — Wspięła się na palce i musnęła jego usta swoimi. — Uratowałeś mnie — wyszeptała.

William wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Dopiero po kilku sekundach niepewnie otoczył Rose ramionami i przycisnął do siebie, chowając twarz na jej ramieniu.

— I nie mówisz tego tylko dlatego, żebym nie czuł się winny? — wymamrotał.

— Nie zrobiłabym czegoś takiego — odparła. — Poza tym ja naprawdę czuję się lepiej. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz myślałam… o tamtym. — Objęła mocno chłopaka i przylgnęła do niego. — Will?

— Hm?

Słowa cisnęły jej się na usta, ale bała się je wypowiedzieć.

— Dziękuję — rzekła zamiast tego. — Za wszystko.

William odsunął się nieznacznie, żeby móc na nią spojrzeć i uśmiechnął się lekko.

— Wyjęłaś mi to z ust.

Odwzajemniła uśmiech.

Will pochylił się i pocałował ją. Był to delikatny, słodki pocałunek, który rozlał się przyjemnym ciepłem w jej piersi. Trwałby pewnie dłużej i być może skończył się na kanapie, gdyby nie głośne burczenie, dochodzące z brzucha chłopaka.

Oboje zamarli, a potem Rose parsknęła śmiechem i oderwała się od Williama, uprzednio dając mu szybkiego buziaka.

— Pizza? — rzuciła, nie przestając się uśmiechając.

— Tak — westchnął, chowając twarz w dłoniach. — A zapowiadała się dobra zabawa.

— Z pełnym brzuchem też można się dobrze bawić — zapewniła z zalotnym uśmiechem. — Obiecuję.

Z satysfakcją obserwowała, jak zaświecają mu się oczy, kiedy złapał za telefon.

— Wybieram pizzerię, która jest najbliżej — oznajmił.

— Kto by się spodziewał — wymamrotała rozbawiona i opadła na kanapę.

Pogroził jej palcem, odchodząc na bok i rozmawiając z obsługą pizzerii. Patrzyła na niego z uśmiechem, czując się niewyobrażalnie lekka. Cieszyła się, że wyznała wszystko Williamowi, że już żadna tajemnica nie ciążyła jej na sercu i nie mogła ich podzielić.

Nie mogła uwierzyć, że tak się tego bała. Rzeczywiście, przeżywanie na nowo wszystkiego, co się stało, kosztowało ją wiele nerwów, ale obecność Willa niezwykle jej pomogła, a teraz znowu było to tylko odległe wspomnienie, które co jakiś czas pojawiało się w jej głowie jak natrętna mucha.

To nie tak, że to William sprawiał, że czuła się taka niezwyciężona. On jedynie pokazał jej, że miała w sobie na tyle siły, żeby taka być. Przejście tej długiej, krętej drogi zawdzięczała sobie i swojej zawziętości, a uczucie do chłopaka działało jak zastrzyk energii w chwilach zwątpienia.

Spojrzała na chłopaka i pomyślała coś, czego nie miała jeszcze odwagi wypowiedzieć na głos.

Kocham cię. 

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X