Bez większego wstępu :) Nie będę obiecywać, kiedy pojawi się kolejny rozdział, bo wszyscy wiemy, że prawdopodobnie nie dotrzymam terminu. Liczę, że ten wynagrodzi wam przerwę swoją długością.
Miłego czytania :)
***
Cały tydzień zleciał Rose jak z bicza strzelił, i zanim się obejrzała wychodziła ze szkoły po piątkowych zajęciach, żegnając się z przyjaciółmi. Kilka dni wcześniej próbowali namówić ją na wspólny wypad do kina w sobotni wieczór, ale zrezygnowali, gdy powiedziała im, że wybiera się na koncert. Niestety nikt nie podzielał jej zachwytu, chociaż wszyscy słyszeli o Noizz.
Wzruszyła ramionami, wsiadając do
przepełnionego autobusu. Mieszkała tu już od kilku miesięcy, a wciąż bała się,
że wsiądzie do złej linii albo przegapi swój przystanek.
Kurczowo ściskając uchwyt nad głową,
żeby czasem nie przewrócić się podczas ostrego zakrętu, znowu zaczęła myśleć o
Davisie. Nie rozmawiała z nim od tamtego feralnego dnia, kiedy uciekła z
płaczem. Była zaskoczona, że William nie próbował się z nią skontaktować, ale
to wcale nie wróżyło dobrze. Rose popadała w paranoję, wszędzie widząc Willa i
chowając się w sali podczas przerwy. Na stołówce pojawiła się tylko raz, bo z
nerwów nie mogła przełknąć ani kęsa, a gdy Pixie zwróciła jej uwagę, że Davies
się na nią gapi, była bliska zawału.
Miała świadomość, że prędzej czy
później będzie musiała skonfrontować się z chłopakiem. Miała tylko nadzieję, że
to później nastąpi bardzo późno.
Po dość dynamicznej pół godzinnej
jeździe, Rose wyskoczyła na swoim przystanku, rozcierając ramię, zdrętwiałe od
trzymania uchwytu, i otulając się ciaśniej szalikiem.
Mimo zbliżającego się marca, zima
wciąż nie dawała za wygraną, więc chude nogi dziewczyny trzęsły się jak gałązki
na wietrze, a przemarznięte dłonie wcisnęła do kieszeni płaszcza, ruszając z
miejsca.
***
W domu przywitał ją wspaniały
zapach, co oznaczało, że tata już wrócił z pracy i pichcił coś w kuchni.
— Wróciłam! — krzyknęła, trzaskając
za sobą drzwiami i niedbale porzucając buty w korytarzu. Ściągnęła płaszcz i
szalik, odwiesiła ubranie na wieszak, po czym ruszyła do kuchni.
— Myj ręce i chodź jeść, bo akurat
skończyłem — przywitał ją tata, otwierając piekarnik, z którego buchnęła gorąca
para.
— Czy to zapiekanka serowa? —
zapytała z nadzieją Rose, kiedy zapach się nasilił.
W odpowiedzi dostała jedynie szeroki
uśmiech, więc w podskokach poszła umyć ręce i czym prędzej wróciła, zasiadając
do stołu z zadowoloną miną.
Tata postawił naczynie po środku
blatu i usiadł naprzeciwko, ściągając grube rękawice kuchenne i odkładając je
na bok.
— Stało się coś dobrego, skoro
upiekłeś moją ulubioną zapiekankę? — rzuciła Rose, nakładając solidne porcje na
talerze.
— Dostałem awans — oznajmił tata,
dumnie wypinając pierś.
Szybko przełknęła kęs gorącej
zapiekanki i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Naprawdę? — Wyszczerzyła się w
uśmiechu. — To wspaniale, tato!
— Stwierdzili, że przeniesienie mnie
tutaj to była jedna z ich najlepszych decyzji — dodał ze śmiechem.
— Widzisz, mówiłam, że cię tu
docenią.
Tata westchnął, zabierając się do
jedzenia.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę,
Rosie.
Posłała mu jeszcze szerszy uśmiech,
a potem zjedli obiad, opowiadając sobie o minionym tygodniu.
Po skończonym posiłku Rose pozmywała
naczynia, a resztę zapiekanki włożyła do lodówki, kiedy tata przeglądał gazetę,
pogwizdując pod nosem.
— Tato... — zaczęła, opierając się o
blat szafki. — Bo wiesz... Jadę jutro na koncert.
Brawa dla mistrzyni elokwencji!
— Hm? — mruknął tata, nie odrywając
wzroku od gazety. — Jaki koncert?
— Mojego ulubionego zespołu...
Noizz. Znasz ich, prawda?
W końcu na nią spojrzał, marszcząc
czoło.
— No tak, pamiętam, że kiedyś mi o
nich opowiadałaś — stwierdził po chwili. — Ale jak to idziesz na koncert?
Jutro? Sama? Czemu nic mi nie powiedziałaś? I skąd masz bilet? To chyba dosyć
droga sprawa.
Rose wywróciła oczami, spodziewając
się podobnej lawiny pytań.
— Grają jutro, tutaj, w Nowym Jorku.
Tak, idę sama. Nie powiedziałam, bo w sumie wypadło mi z głowy. A bilet... —
zawahała się przez sekundę. — Wygrałam w konkursie.
Stwierdziła, że wyjaśnianie całej
sytuacji ze zdobyciem biletu byłoby zbyt skomplikowane.
— Ale tak całkiem sama? — powtórzył
ojciec z niepokojem. — Przecież to niebezpieczne.
— Cóż, teoretycznie będą ze mną
setki, może tysiące osób — skomentowała. — No i to naprawdę kulturalne
towarzystwo. Noizz to nie zespół wrzeszczących na scenie dzikusów.
Patrzyła z nadzieją na tatę, który
wyglądał, jakby toczył wewnętrzny bój z samym sobą.
— No dobrze — westchnął w końcu z
rezygnacją. — Prawdopodobnie nie wybaczyłabyś mi, gdybym zabronił ci iść i
jeszcze uciekłabyś przez okno. — dodał kwaśno, a Rose wspomniała dzień, kiedy
wymknęła się oknem, żeby pójść z Jennifer na szkolną dyskotekę. Była pewna, że
tata też właśnie o tym myślał. — Ale zawiozę cię na miejsce. I tak mam po
drodze na nocną zmianę. Dostaniesz pieniądze na taksówkę, którą masz wrócić od
razu po koncercie. Aha, i masz mi się meldować co pół godziny.
Jęknęła z niedowierzaniem.
— Co pół godziny... na koncercie?
— Spojrzała na niego, błagając w myślach, żeby żartował.
— Żadnych ale. — Uniósł ostrzegawczo
palec. — Wystarczy krótki esemes, a ja będę spokojniejszy i nie będę wtedy do
ciebie wydzwaniał. Zrozumiano?
Skrzywiła się, ale ojciec patrzył na
nią twardo, więc w końcu przytaknęła z ciężkim westchnieniem.
— No to jesteśmy dogadani, córcia. —
Odłożył gazetę, po czym wstał od stołu, uśmiechając się do niej z zadowoleniem.
— Idę trochę popracować, bo potem leci w telewizji mecz — oznajmił i wyszedł z
kuchni, po drodze czochrając jej włosy.
Rose odtańczyła mały taniec
zwycięstwa, kiedy tylko zniknął za ścianą.
Może i nie były to idealne warunki,
ale spodziewała się dłuższej i krwawszej batalii. Poza tym liczyło się tylko
to, że jedzie na koncert swoich idoli.
Nie wiedziała, co ze sobą zrobić,
więc poszła do pokoju i posprzątała cały bałagan, który bardzo skrupulatnie
ignorowała przez ostatnie dwa tygodnie.
Kiedy skończyła, opadła na łóżko z
westchnieniem, a jej wzrok padł na skórzany notatnik leżący na szafce nocnej.
Sięgnęła po niego, położyła sobie na kolanach i delikatnie przejechała dłonią
po czarnej okładce.
— I tak nie mam nic lepszego do
roboty — wymamrotała pod nosem, po czym ułożyła się wygodnie, opierając o stos
poduszek i otworzyła notatnik na ostatnim wpisie, który czytała. O tym, jak jej
mama została ciocią.
15 stycznia
Przyjacielu, dawno mnie tu nie było,
ale napawałam się (i wciąż napawam!) uczuciem bycia ciocią. A może rozchodzi
się tu raczej o możliwość trzymania takiego maleństwa na rękach? Chociaż na to
Meredith nie chce mi pozwalać. Naprawdę nie wiem, dlaczego ona mnie tak nie
znosi. To znaczy wiem, ale no, sam rozumiesz.
Ale do rzeczy! To dziecko to
najsłodsza rzecz na świecie. A jak Tom na niego patrzy! Jak na największy
skarb. Prawie go wtedy nie poznaję, jest jak inny człowiek! Oczy mu łagodnieją,
usta automatycznie wykrzywiają się w uśmiechu, a wszystkie troski jakby
odpływają z jego twarzy. Nie wiem, czy dzieci to jakieś magiczne stworzenia, że
mają taki wpływ na dorosłych.
Kiedy odwiedziliśmy Mer po wyjściu ze
szpitala, chciałam wziąć szkraba na ręce, ale tak mnie zmierzyła wzrokiem, że
gdyby wzrok mógł zabijać, to padłabym tam trupem. Dopiero kiedy Tom powiedział
jej coś na ucho, niechętnie oddała mi maleństwo.
Gdy poczułam, jak to ciepłe, drobne
ciałko układa mi się w ramionach, miałam wrażenie, że serce mi stanęło. A potem
zaczęło walić jak szalone, kiedy spojrzały na mnie te szeroko otwarte zielone
oczy. Miałam wrażenie, że na świecie zostałam tylko ja, z tym kruchym życiem na
rękach.
Trwało to tylko ułamek sekundy, bo
po chwili dziecko wykrzywiło się i zaczęło płakać. Meredith stwierdziła, że
pewnie jest głodne, więc Tom szybko zabrał mi maleństwo i ostrożnie ułożył je
na rękach żony.
Spojrzałam wtedy ostrożnie na
Johnny’ego, który wbijał wzrok w chłopca i dopiero czując na sobie spojrzenie,
zwrócił uwagę na mnie.
Nie odrywając od niego oczu,
odnalazłam jego dłoń i splotłam ze swoją, lekko ściskając.
Wiedziałam, że zrozumie i
wiedziałam, że będzie wniebowzięty.
I miałam rację, bo w następnej
chwili twarz rozpromieniła mu się tak, jak w dniu, w którym zgodziłam się za
niego wyjść.
Rose uśmiechała się tak szeroko, że
rozbolała ją cała szczęka. Uwielbiała czytać wpisy swojej matki. Wydawała się
być taką żywiołową, pełną energii osobą, czerpiącą z życia garściami.
Z niecierpliwością przewróciła
stronę, przechodząc do następnego wpisu.
15 lutego
Chyba przestanę przepraszać, że tu nie
piszę, bo musiałabym to robić w każdym wpisie.
Od miesiąca bardzo intensywnie
staramy się z Johnnym o nasze własne maleństwo i nie wierzę, że się rumienię,
pisząc to.
Nikomu jeszcze o tym nie
powiedzieliśmy, bo nie chcemy zapeszać, ale jestem pewna, że mama bardzo się
ucieszy. Marzy o wnukach.
Z drugiej strony, martwię się
reakcją Toma. Co prawda, ostatnio nie poświęca mi tyle czasu, ile zawsze, bo
pochłania go jego mała pociecha, ale wiem, że nie ucieszyłby się z naszej
decyzji. Nie powinnam się tym przejmować, bo przecież sam starał się z Meredith
o dziecko z pełną świadomością, że trudniej będzie mu pogodzić to z pracą
menadżera, ale nie lubię się z nim kłócić. Naprawdę nie lubię. Oboje jesteśmy
wtedy paskudni dla naszego otoczenia, a dla siebie jeszcze bardziej. W takich
chwilach cieszę się, że nigdy nie czuliśmy do siebie niczego więcej niż zwykłej
przyjacielskiej sympatii, bo razem stanowilibyśmy najbardziej destrukcyjną parę
świata. I szybko byśmy się pozabijali.
Za to wszystkie troski wynagradza mi
radość Johnny’ego. Dopiero teraz wiedzę, jak bardzo tego pragnął, tylko dobrze
się maskował ze względu na mnie. Czy można sobie wymarzyć lepszego męża?
Opiekuje się mną non stop i pilnuje,
żeby niczego mi się nie brakowało. Doprawdy, zachowuje się, jakbym już była w
ciąży. Czasami jest to męczące, ale jeśli pisnę o tym choć jedno słówko, to
niech się smażę w piekle!
Muszę uciekać, bo za chwilę
przyjedzie Tom. Wypada teraz pora karmienia, a to rzadki czas, kiedy Tom może
się ze mną spotkać i obgadać plany na najbliższe tygodnie.
Rose oderwała wzrok od zapisanych
kartek, przecierając lekko zmęczone oczy. Z każdym kolejnym wpisem była coraz
bardziej zaintrygowana tajemniczym Tomem - menadżerem matki.
Nie miała pojęcia, kim jest,
wiedziała tylko, jak wygląda. Tata twierdził, że to przez niego mama zginęła,
ale Rose sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Żałowała, że tak niewiele
pamiętała ze swojego dzieciństwa.
Zamknęła notatnik i schowała go do
szuflady w szafce. Niedługo powinna iść spać.
***
— Pamiętasz, co ci mówiłem?
— Tak. — Wywróciła oczami. — Esemes
co pół godziny. Zrozumiałam za piątym razem, tato.
— Uważaj na siebie — pożegnał ją
tata, nachylając się, kiedy już wygramoliła się z samochodu.
— Zawsze — uśmiechnęła się
uspokojająco, zatrzaskując drzwi i patrząc, jak auto odjeżdża.
Rozejrzała się po ogromnym tłumie
ludzi, tłoczących się pod halą koncertową. Wszyscy rozmawiali, śmiali się albo
wspólnie śpiewali, czekając aż ochrona zacznie wpuszczać do środka.
Rose oddaliła się w trochę cichsze
miejsce i wybrała numer Lucy, nerwowo przykładając telefon do ucha.
Dziewczyna odebrała po chwili,
witając się z nią pośpiesznie i odpowiadając komuś w następnej sekundzie.
Poinstruowała Rose, gdzie ma
podejść, żeby ktoś z obsługi mógł po nią wyjść na zewnątrz, więc po chwili
stała przed niepozornie wyglądającymi drzwiami, przebierając nogami i próbując
się rozgrzać.
Czekała kilka minut aż drzwi
otworzyły się i ze środka wychynęła czarna burza loków.
Niska dziewczyna ze słuchawką w
jednym uchu zmierzyła ją wzrokiem.
— Ty jesteś Rose Parker? — zapytała
ze zniecierpliwieniem.
Pokiwała energicznie głową, na co
dziewczyna otworzyła szerzej drzwi.
— Wchodź do środka, byle szybko —
powiedziała, więc Rose wskoczyła przez drzwi do ciepłego wnętrza. — Chodź za
mną — poinstruowała ją, zamykając drzwi na klucz.
Musiała prawie truchtać, żeby
nadążyć, bo chociaż niska, nieznajoma robiła długie kroki.
— Tutaj masz identyfikator i
przepustkę. — Rose przyjrzała się zalaminowanemu identyfikatorowi na smyczy,
który wciśnięto jej do ręki. — Nie zgub tego, proszę. I po koncercie jest do
zwrotu.
— Jasne — wymamrotała Rose, nie
bardzo nadążając za tym, co się dzieje, ale zawiesiła sobie przepustkę na szyi.
Dziewczyna poprowadziła ją krótkim,
wąskim, nieoświetlonym korytarzem, aż w końcu wyszły na szeroką przestrzeń, a
Rose zauważyła nawet skrawek sceny.
Kilka metrów dalej stali Lucy i...
William.
Rose prawie potknęła się o własne
nogi.
Cholera.
Powinna była się domyślić. Skoro
przez cały tydzień Davies jej nie nękał i dobrze wiedział, że w sobotę będzie
koncert, którego za nic by nie przegapiła, to oczywiste, że się pojawił.
Lucy zauważyła ją, kiedy podeszła
bliżej.
— Rose! — Pomachała jej ręką. — Jak
super, że jesteś! — Przytuliła ją, a Rose spojrzała ponad jej ramieniem na
Willa, który tylko kiwnął głową w jej stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Lucy odsunęła się z promiennym
uśmiechem.
— Dzięki — zwróciła się do
dziewczyny z obsługi, która skinęła głową i oddaliła się, mówiąc coś do
słuchawki. — Blake i Martin obgadują ostatnie szczegóły z ekipą, ale za
niedługo powinni dołączyć. — Obejrzała się na Daviesa. — W sumie pójdę ich
poszukać.
Posłała Rose znaczący uśmiech i
zanim zdążyła ją powstrzymać, Lucy już truchtała w bliżej nieokreślonym
kierunku, zostawiając ją na pastwę Williama.
Zaśmiała się nerwowo, czując na
sobie spojrzenie chłopaka.
— Rose... — zaczął.
— Przepraszam! — wypaliła
bezmyślnie.
Zamrugał i rzucił jej zdumione
spojrzenie.
— Za co?
— Za to, że tak wybuchłam, wtedy, w
poniedziałek — powiedziała niechętnie, bo naprawdę źle się z tym czuła.
Przecież to nie była jego wina, że nie odwzajemniał jej uczuć. — Nie powinnam
była tak cię potraktować — przyznała w końcu, krzywiąc się.
— Jakkolwiek te słowa są jak miód na
moje uszy, szczególnie z twoich ust — odparł, nie przejmując się jej oburzonym
spojrzeniem. — to nie masz mnie za co przepraszać. To ja niepotrzebnie na
ciebie naciskałem.
Patrzyła na Willa niepewnie, nie
potrafiąc ocenić, co stało za jego słowami. Miała wrażenie, że chciał dodać coś
jeszcze, ale jego wyraz twarzy nie zdradzał teraz najmniejszej emocji.
Po chwili wróciła Lucy, razem z
Blakiem i Martinem. Musieli iść się przebrać i dokończyć ostatnie
przygotowania, więc porozmawiali kilka minut i zniknęli, znowu zostawiając Rose
z Davisem.
Chłopak rozejrzał się z namysłem, po
czym kiwnął na Rose i podszedł do szerokiej czarnej skrzyni, na której rozsiadł
się jak na tronie.
Poklepał miejsce obok siebie,
unosząc brwi.
— Nie wiem jak ty, ale ja nie mam
zamiaru stać przez cały koncert, a stąd jest najlepszy widok na scenę.
Rose rozważała to przez chwilę, po
czym usiadła niepewnie obok niego.
Naprawdę nie chciała być z nim sam
na sam. Stresowała się obecnością Williama i faktem, że miała z nim
niedokończone sprawy.
— Powiedz mi, Rose, co się z tobą
ostatnio dzieje? — zapytał Will z uprzejmą ciekawością. Rose skręciła się
wewnętrznie. — Myślałem, że wszystko idzie w dobrą stronę i nawet dogadywaliśmy
się bez ciągłych kłótni, ale od ostatniego tygodnia... — Wzruszył ramionami. —
Widzę, że coś się stało i wiem, że nic mi nie powiesz, ale chętnie usłyszałbym
jakieś wyjaśnienie.
Rose wbiła wzrok w swoje dłonie,
które położyła na kolanach.
Co miała mu powiedzieć? Że złamał
jej serce, nawet o tym nie wiedząc? Że próbowała się z niego wyleczyć?
— Cóż, warto było spróbować — zaśmiał
się Will.
— Przepraszam — powiedziała cicho.
Spojrzał się na nią dziwnie.
— Naprawdę musisz przestać mnie
przepraszać — stwierdził. — Zaczynam czuć się z tym nieswojo.
— Przepraszam — odparła odruchowo i
przeklęła się w myślach. — Przepraszam. — Skrzywiła się.
Davies wybuchnął śmiechem,
odrzucając głowę do tyłu.
— Jesteś przezabawna — oznajmił po
chwili, udając, że ociera łzy z oczu.
Rose uśmiechnęła się, chociaż nieco
smutno i zwróciła uwagę na hałas, który dobiegł spod sceny.
— Chyba wpuszczają ludzi — mruknęła.
I rzeczywiście, halę zaczął zalewać
tłum roześmianych, ale i rozwrzeszczanych fanów. Widziała tylko tych, którym
udało się dopchnąć do rzędu metalowych barierek, obstawionych przez ochronę.
Mimo wszystko zaczęło ją ogarniać
podekscytowanie. Za chwilę posłucha swoich idoli na żywo, z bliska, zza kulis!
Gdyby ktoś jej o tym powiedział jeszcze pół roku temu, to nieźle by się
uśmiała.
— Naprawdę tak ich lubisz? — zapytał
z ciekawością Will. — Dlatego, że Lucy gra na skrzypcach?
Rose uświadomiła sobie, że
nieświadomie wychyliła się bliżej sceny, a na jej twarzy wykwitł szeroki
uśmiech.
— To też — stwierdziła po krótkim
namyśle. — Ale są... autentyczni. — Wzruszyła ramionami. — Nie wiem, jak to
opisać. Po prostu są sobą, nikogo nie udają i chyba widać to w ich muzyce.
Kątem oka zerknęła na Williama, ale
on wbijał wzrok w scenę.
— Tak, rozumiem, co masz na myśli —
odparł, ale wciąż na nią nie spojrzał, myślami będąc gdzieś daleko.
Dziewczyna była ciekawa nad czym tak
rozmyślał, ale nie chciała poruszać żadnego tematu, który mógłby prowadzić do
ich poniedziałkowej rozmowy, więc zamknęła usta i postanowiła cieszyć się
koncertem.
Trochę to trwało zanim wpuszczono
wszystkich na salę koncertową. Rose siliła się na obojętność, siedząc tuż obok
Daviesa, ale chłopak nie odezwał się do niej słowem. Uznała to za podejrzane,
skoro wcześniej była stuprocentowo pewna, że pojawił się tutaj tylko po to,
żeby pociągnąć ją za język.
Zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła,
że po drugiej stronie na scenę wychodzi kilkoro ludzi. Powitały ich
entuzjastyczne brawa, gdy dwoje z nich zasiadło do wcześniej przygotowanych
instrumentów, a jeden zajął miejsce przed mikrofonem pośrodku sceny.
Jej uwagę zwrócił William, który ziewnął
ostentacyjnie, krzyżując ręce na piersi.
— O co chodzi? — zapytała w końcu.
— Ale z czym? — Davies oderwał wzrok
od sceny i spojrzał na nią. Wywróciła oczami i kiwnęła w stronę nieznajomych. —
A, to. To support.
Zamyśliła się.
— Support?
— No wiesz, tak się mówi, kiedy...
— Wiem, co to znaczy support — przerwała
mu z irytacją. — Ale przecież Noizz zazwyczaj występują bez supportu.
William wzruszył ramionami, jakby ta
sprawa nie była na tyle istotna, aby się nią przejmować.
— Najwyraźniej zmienili zdanie.
— Najwyraźniej zmienili zdanie.
Doprawdy, do tematów, których nie
chciała poruszać, chłopak palił się od razu, ale gdy chciała się czegoś
dowiedzieć, tak po prostu ją zbywał.
Potrząsając głową z rezygnacją, spojrzała na trzech chłopaków (jak zdążyła zauważyć) na scenie. Trudno było ocenić ich wiek z daleka, ale dałaby im nie więcej niż dwadzieścia lat. Wyglądało na to, że nie jest to zbyt znany zespół, ale być może Noizz chciało ich w ten sposób wypromować. Rose z pewnością o nich nie słyszała, ale też nie była ekspertką.
Potrząsając głową z rezygnacją, spojrzała na trzech chłopaków (jak zdążyła zauważyć) na scenie. Trudno było ocenić ich wiek z daleka, ale dałaby im nie więcej niż dwadzieścia lat. Wyglądało na to, że nie jest to zbyt znany zespół, ale być może Noizz chciało ich w ten sposób wypromować. Rose z pewnością o nich nie słyszała, ale też nie była ekspertką.
Okazało się, że ich muzyka jest
naprawdę przyjemna dla ucha. Co prawda, brzmieniem przypominali trochę Free, ale brakowało im tej samej
charyzmy. W dodatku jej idolem numer jeden wciąż pozostawał William i reszta
zespołu.
— Znasz ich? — zawołała do
siedzącego obok chłopaka.
Davies nawet nie patrzył na scenę, gdy
się do niego zwróciła.
— Trochę — odpowiedział zdawkowo. —
A co, spodobali ci się? — rzucił drwiąco.
Zmrużyła oczy, ale nie dała nic po
sobie poznać.
— Nie. Jestem po prostu ciekawa.
Chłopak prychnął, a Rose zaczęła
podejrzewać, że coś jest nie tak. Nie zamierzała jednak dać mu tej satysfakcji,
więc przestała drążyć i wsłuchała się w muzykę.
Z tego, co się orientowała, support
grał około pół godziny, więc nie zdziwiła się, kiedy po trzydziestu minutach
trzech chłopaków podziękowało i zeszło ze sceny. Żałowała, że byli po drugiej
stronie, bo z chęcią by się im przyjrzała.
— Wy to potraficie zrobić
niespodziankę — stwierdził Davies, głosem ociekającym sarkazmem.
Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem, dopiero teraz uświadamiając sobie, że Lucy, Blake i Martin stanęli obok, prawdopodobnie przygotowując się do wejścia na scenę.
Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem, dopiero teraz uświadamiając sobie, że Lucy, Blake i Martin stanęli obok, prawdopodobnie przygotowując się do wejścia na scenę.
Nie wiedziała jednak, do czego
odnosił się komentarz chłopaka, więc z zaciekawieniem obserwowała tę wymianę
zdań.
— Wiedziałam, że ci się spodoba. —
Lucy uśmiechnęła się słodko. — A tobie podobał się nasz support, Rose?
William zmierzył blondynkę wzrokiem, po czym wstał i odszedł bez słowa gniewnym krokiem.
William zmierzył blondynkę wzrokiem, po czym wstał i odszedł bez słowa gniewnym krokiem.
— Eee... był w porządku —
odpowiedziała niepewnie. Nie miała pojęcia, co się właśnie wydarzyło, ale
przypuszczała, że nic dobrego.
— Tylko mu tego nie powtarzaj —
ostrzegł Blake, odprowadzając Daviesa wzrokiem. — Nie przepada za nimi. — dodał
ze śmiechem.
— Niedopowiedzenie roku — skomentował Martin, wywracając oczami.
— Niedopowiedzenie roku — skomentował Martin, wywracając oczami.
Chciała dowiedzieć się, o co
chodziło, ale to prawdopodobnie nie było odpowiednie miejsce ani pora.
— Czas na nas. — Blake zerknął na srebrny zegarek na nadgarstku. — Życz nam powodzenia — zaśmiał się w stronę Rose.
— Czas na nas. — Blake zerknął na srebrny zegarek na nadgarstku. — Życz nam powodzenia — zaśmiał się w stronę Rose.
Wciąż trudno było jej uwierzyć, że
tak po prostu rozmawiała sobie z Blakiem Johnssonem.
— Myślę, że nie będzie wam potrzebne — odparła z uśmiechem.
Lucy poszczypała policzki, które nabrały uroczego różowego koloru, po czym zarzuciła chłopcom ręce na ramiona.
— Lecimy, chłopcy! — zawołała i pociągnęła ich w stronę oświetlonej sceny, gdzie natychmiast powitały ich wiwaty i szaleńcze oklaski.
— Myślę, że nie będzie wam potrzebne — odparła z uśmiechem.
Lucy poszczypała policzki, które nabrały uroczego różowego koloru, po czym zarzuciła chłopcom ręce na ramiona.
— Lecimy, chłopcy! — zawołała i pociągnęła ich w stronę oświetlonej sceny, gdzie natychmiast powitały ich wiwaty i szaleńcze oklaski.
Był to niesamowity koncert. Rose obserwowała scenę jak oczarowana, śpiewając razem z Noizz. W pewnym momencie zeskoczyła ze skrzyni, na której siedziała, i podeszła jak najbliżej się dało bez ujawniania swojej obecności.
Patrzyła jak Lucy namiętnie gra na
skrzypcach, tańcząc i wirując po całej scenie, ale nie czuła już rozgoryczenia.
Tym razem przepełniała ją pewność, że ona kiedyś też będzie tak wyglądać. Nie,
nie kiedyś. Niedługo.
Koncert dobiegał końca, więc napisała
tacie krótkiego esemesa, że wkrótce wróci do domu, i nie musi się niczym
martwić.
— Zaniepokojny tata?
— Zaniepokojny tata?
Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł
do niej William. Najwyraźniej wyszedł zapalić, stwierdziła Rose, marszcząc nos
od dymu papierosowego.
— Myślałam, że już nie wrócisz — mruknęła.
Uniósł brew znacząco.
— Nie zrobiłbym ci tej przyjemności.
Rose zastanowiła się przez chwilę, czy powinna poruszyć ten temat.
— A więc aż tak nie podobał ci się support, że poszedłeś pogłębiać swój nałóg? — rzuciła uprzejmie, jakby rozmawiali o pogodzie.
— Myślałam, że już nie wrócisz — mruknęła.
Uniósł brew znacząco.
— Nie zrobiłbym ci tej przyjemności.
Rose zastanowiła się przez chwilę, czy powinna poruszyć ten temat.
— A więc aż tak nie podobał ci się support, że poszedłeś pogłębiać swój nałóg? — rzuciła uprzejmie, jakby rozmawiali o pogodzie.
Chłopak się skrzywił.
— Lubisz patrzeć jak się denerwuje,
co? — westchnął. — Tak, nie lubię ich. Nie jest to jakaś wielka tajemnica.
— Na tyle wielka, że zbyłeś mnie,
kiedy o to zapytałam — zauważyła Rose, kołysząc się na piętach. — Więc dlaczego
ich nie lubisz?
— Nie powiedziałaś mi, dlaczego
chcesz przerwać nasze spotkania, a teraz sama mnie wypytujesz? — zapytał z
niedowierzaniem.
— Touché — wymamrotała niechętnie, jednak temat nie interesował jej na tyle, żeby drążyć go dalej, więc odpuściła.
— Touché — wymamrotała niechętnie, jednak temat nie interesował jej na tyle, żeby drążyć go dalej, więc odpuściła.
— Myślałem, że nie dasz mi spokoju i
w zamian za moją odpowiedź, ty powiesz mi prawdę — przyznał Davies, kiedy nie
odzywała się dłuższą chwilę. — Zepsułaś mój plan.
Zaśmiała się.
— Przyszedłeś tu dzisiaj tylko po
to, żeby mnie męczyć, prawda?
— Możliwe — odparł William z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Nie miała zamiaru zdradzić mu prawdy
i prawdopodobnie o tym wiedział. Myślała, że dzisiejsze spotkanie wypadnie
bardziej niezręcznie, ale mimo wszystko cieszyła się, że może spędzić z nim
czas.
— Czyżby nasz mały Will przygruchał
sobie dziewczynę?
Niemal poczuła jak William napina wszystkie mięśnie. Zerknęła w dół, na jego zaciśnięte pięści, a potem w górę, na usta zaciskające się w wąską linię.
To ona pierwsza odwróciła się w stronę nieznajomego głosu, który należał najwyraźniej do wysokiego, ciemnowłosego chłopaka.
— A — wymamrotała, uświadamiając sobie, że niecałe dwie godziny temu widziała go na scenie, choć o wiele mniej wyraźnie.
Był mniej więcej tego samego wzrostu co William, ale podczas gdy Davies roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie, ten tutaj całym ciałem zdawał się mówić „nie jesteś wart nawet jednego spojrzenia”.
Niemal poczuła jak William napina wszystkie mięśnie. Zerknęła w dół, na jego zaciśnięte pięści, a potem w górę, na usta zaciskające się w wąską linię.
To ona pierwsza odwróciła się w stronę nieznajomego głosu, który należał najwyraźniej do wysokiego, ciemnowłosego chłopaka.
— A — wymamrotała, uświadamiając sobie, że niecałe dwie godziny temu widziała go na scenie, choć o wiele mniej wyraźnie.
Był mniej więcej tego samego wzrostu co William, ale podczas gdy Davies roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie, ten tutaj całym ciałem zdawał się mówić „nie jesteś wart nawet jednego spojrzenia”.
— Simmons. — Will obrócił się twarzą
do chłopaka, nie kryjąc wrogości w głosie.
Rose nie przypuszczała, że niechęć
Daviesa sięga tak głęboko. Wyglądał, jakby w każdej chwili mógł rzucić się na
tego Simmonsa z pięściami i rozkwasić mu nos. Dlatego z niepokojem obserwowała
rozgrywającą się scenę.
— Nie przedstawisz mnie swojej przyjaciółce? — zacmokał chłopak z przyganą.
Nie mogła nie zauważyć, jak William nieznacznie wysunął się przed nią, jakby chciał odgrodzić ją od ciemnowłosego. Zupełnie jej się to nie spodobało.
— Zostaw ją...
— Rose Parker — odezwała się pewnym głosem, robiąc krok do przodu i wyciągając rękę.
— Nie przedstawisz mnie swojej przyjaciółce? — zacmokał chłopak z przyganą.
Nie mogła nie zauważyć, jak William nieznacznie wysunął się przed nią, jakby chciał odgrodzić ją od ciemnowłosego. Zupełnie jej się to nie spodobało.
— Zostaw ją...
— Rose Parker — odezwała się pewnym głosem, robiąc krok do przodu i wyciągając rękę.
Czuła na sobie pełny irytacji wzrok
Daviesa, ale zignorowała go.
— No proszę, umie mówić. — Rose poczuła jak przenikliwe spojrzenie prześlizguje się po niej od stóp do głów. Przez moment miała wrażenie, że jest naga i zupełnie bezbronna. W ostatniej chwili powstrzymała się od wzdrygnięcia. — David Simmons. Miło poznać.
— No proszę, umie mówić. — Rose poczuła jak przenikliwe spojrzenie prześlizguje się po niej od stóp do głów. Przez moment miała wrażenie, że jest naga i zupełnie bezbronna. W ostatniej chwili powstrzymała się od wzdrygnięcia. — David Simmons. Miło poznać.
Uścisnął jej dłoń z zaskakującą
delikatnością, ale jego spojrzenie nie straciło nic ze swojej ostrości.
— I wzajemnie — odpowiedziała ze stoickim spokojem, chociaż serce tłukło jej się w piersi, a ręka zaczynała się pocić.
Po krótkiej chwili, która Rose wydawała się wiecznością, David puścił jej dłoń i przeniósł swój wzrok na Williama.
— Przyznaję, że nie spodziewałem się ciebie tutaj.
— I vice versa — warknął Davies, po czym zwrócił się do Rose: — Koncert się skończył, chodźmy poszukać Blake’a i reszty. — Chwycił ją za ramię z siłą imadła, aż syknęła z bólu.
— Och, mówili coś o after party w waszym ulubionym klubie — odezwał się ciemnowłosy chłopak. — Nie planowałem iść, ale teraz myślę, że zapowiada się niezła zabawa — rzucił nonszalancko, wbijając wzrok w Rose, która aż zagotowała się w środku.
Och, do diabła!
Rzuciła Davidowi pełne wyższości spojrzenie, po czym zmierzyła Williama wzrokiem, wyrywając rękę z jego żelaznego uścisku.
— Nie mam zamiaru brać udziału w tym czymś, cokolwiek to jest — wycedziła. — Idę ich poszukać.
Odeszła wściekłym krokiem, próbując się uspokoić.
— I wzajemnie — odpowiedziała ze stoickim spokojem, chociaż serce tłukło jej się w piersi, a ręka zaczynała się pocić.
Po krótkiej chwili, która Rose wydawała się wiecznością, David puścił jej dłoń i przeniósł swój wzrok na Williama.
— Przyznaję, że nie spodziewałem się ciebie tutaj.
— I vice versa — warknął Davies, po czym zwrócił się do Rose: — Koncert się skończył, chodźmy poszukać Blake’a i reszty. — Chwycił ją za ramię z siłą imadła, aż syknęła z bólu.
— Och, mówili coś o after party w waszym ulubionym klubie — odezwał się ciemnowłosy chłopak. — Nie planowałem iść, ale teraz myślę, że zapowiada się niezła zabawa — rzucił nonszalancko, wbijając wzrok w Rose, która aż zagotowała się w środku.
Och, do diabła!
Rzuciła Davidowi pełne wyższości spojrzenie, po czym zmierzyła Williama wzrokiem, wyrywając rękę z jego żelaznego uścisku.
— Nie mam zamiaru brać udziału w tym czymś, cokolwiek to jest — wycedziła. — Idę ich poszukać.
Odeszła wściekłym krokiem, próbując się uspokoić.
Nie była jakąś cholerną rzeczą, którą można otaksować wzrokiem
albo szarpać jak zabawkę. Nie wiedziała, co łączyło tą dwójkę, ale z pewnością
mieli porachunki do wyrównania. I dopóki nie dotyczyły jej, nie miała zamiaru
stawać między nimi.
Ten cały David wspomniał coś o after
party. Z pewnością nie zamierzała się na nim pojawiać. Zresztą i tak powinna
wracać do domu.
— Musisz jechać z nami na after
party do klubu! — Lucy zaskoczyła ją, kiedy przemierzała jakiś nieznany
korytarz.
Rose potrząsnęła głową.
— Nie mogę. Muszę...
Rose potrząsnęła głową.
— Nie mogę. Muszę...
— Chciałam przedstawić cię paru
osobom — trajkotała dalej blondynka, jakby jej nie usłyszała. — Zobaczysz,
będzie super!
Perspektywa poznania przyjaciół Lucy, Blake’a i Martina rzeczywiście wydawała się Rose kusząca. Przygryzła wargę.
Perspektywa poznania przyjaciół Lucy, Blake’a i Martina rzeczywiście wydawała się Rose kusząca. Przygryzła wargę.
— W porządku — poddała się. — Ale
nie na długo. Naprawdę powinnam wracać do domu.
Lucy uśmiechnęła się do niej promiennie, zarumieniona, z lekko rozczochranymi włosami. Rose stwierdziła, że żadne głupie sprzeczki nie zepsują jej tego wieczoru i będzie dobrze się bawić.
— Tutaj jesteś. — Za jej plecami pojawił się William. — Chodź, odwiozę cię do domu. — Z jego tonu wyglądało na to, że bardzo się spieszył.
Lucy uśmiechnęła się do niej promiennie, zarumieniona, z lekko rozczochranymi włosami. Rose stwierdziła, że żadne głupie sprzeczki nie zepsują jej tego wieczoru i będzie dobrze się bawić.
— Tutaj jesteś. — Za jej plecami pojawił się William. — Chodź, odwiozę cię do domu. — Z jego tonu wyglądało na to, że bardzo się spieszył.
— Oszalałeś? — zdziwiła się Lucy. —
Rose jedzie z nami na after party!
Davies posłał Rose ostrzegawcze spojrzenie, a ona odwzajemniła mu się wyzywającym uniesieniem podbródka i prychnięciem.
Nie, zdecydowanie nie zamierzała pozwolić, żeby
cokolwiek zrujnowało jej ten wieczór.
Davies posłał Rose ostrzegawcze spojrzenie, a ona odwzajemniła mu się wyzywającym uniesieniem podbródka i prychnięciem.
❤️❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńTak dla jasności - przeczytałam ten rozdział już dawno temu, ale dopiero teraz komentuję :D
Kocham to, że rozdział był taki długi i wspaniały ❤️❤️❤️ Ale oczywiście następnym bym nie pogardziła... Ja tak kocham to opowiadanie!!! Nie wiem, jak Ty to robisz, że przez tak długi okres czasu pałam tak dużą miłością do Twojego talentu i pomysłów, ale to uwielbienie ani trochę nie maleje :D
Will!!!! Jak dużo go było ❤️❤️❤️ Gdybyś tylko widziała, jak uśmiechałam się jak szalona, gdy się pojawił i jak rozmawiał z Rose i w ogóle ❤️❤️❤️❤️ Ale zastanawia mnie ta sytuacja z tym Davidem, jestem szalenie ciekawa, o co tam może chodzić... Hm...
I jestem też ciekawa, czy coś się zdarzy na after party!! Matkooooo tak bardzo chciałabym już wiedzieć, że achhhhh *_*
Czekam, czekam, czekam, zawsze czekam *_*
Zawsze miło mi się czyta tyle pochwał! Dziękuję :D
UsuńWszystko wyjaśni się w swoim czasie, jeśli chodzi o Davida. Mogę tylko zdradzić, że następny rozdział będzie przełomowy i jest już napisany, więc w ciągu kilku dni powinie się pojawić :)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Już listopad ._.
OdpowiedzUsuńCierpię na niedobór Twej twórczości...
Ja nadal czekam!
OdpowiedzUsuńTia. Nadal czekam. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuń2 lata później i wciąż czekam xD
OdpowiedzUsuńO kurczę, ktoś tu jest wytrwały. Róża wciąż istnieje, nawet się pisze, wrzucę tu wszystko, jak będę kończyć całość :)
UsuńTyle czasu minęło odkąd ostatnio tu zaglądałam, ale za każdym razem odświeżam sobie tą historię i czekam na dalszy ciąg :")
OdpowiedzUsuń