16.2.21

Rozdział XLIV

 

Poniedziałek nadszedł zdecydowanie za szybko i zanim się obejrzała, stała przed szkołą, ściskając nerwowo pasek torby przerzuconej przez ramię.

Szkolny dziedziniec świecił pustkami, ponieważ do lekcji zostało jeszcze pół godziny. Rose poprosiła przyjaciół, żeby przyszli wcześniej, aby mogła wyjaśnić im, jak doszło do tego, że ona i William są teraz parą.

— Parą — mruknęła pod nosem, wciąż nie do końca w to wierząc. Cały weekend wydawał jej się jednym, długim snem, z którego bała się obudzić.

Dając sobie mentalnego kopniaka w tyłek, ruszyła w stronę drzwi, otulając się ciaśniej płaszczem, który odzyskała wczoraj.

Powiedzieć, że Lucy była zaskoczona, kiedy oznajmiła jej wesołą nowinę, to byłoby niedopowiedzenie. Dziewczyna prawie opluła Rose kawą, po czym wytrzeszczyła oczy i zażądała wyjaśnień.

Rose nie chciała wdawać się w szczegóły, więc opowiedziała Lucy okrojoną wersję tego, co przekazała Jennifer dzień wcześniej.

Uśmiechnęła się na samo wspomnienie pełnego niedowierzania pisku przyjaciółki, gdy zrelacjonowała jej wieczór spędzony z chłopakiem. Jenn kazała Rose uprzedzić Willa, że czekała go poważna rozmowa, ale absolutnie nie zamierzała nic mu o tym wspominać.

 

Po wejściu do klasy okazało się, że jej przyjaciele byli już obecni, siedząc przy złączonych dwóch ławkach, czego Rose się nie spodziewała. Miała nadzieję, że pojawi się pierwsza i zyska trochę czasu na przygotowanie się do tej rozmowy, ale najwyraźniej los jej nie sprzyjał.

— Cześć — powiedziała niepewnie, machając ręką na przywitanie.

— Ostatnio mamy stanowczo zbyt dużo takich rozmów — odezwał się Simon ze swojego miejsca.

Zaśmiała się nerwowo, podchodząc i opadając na ostatnie wolne krzesło.

— Daj spokój — zbeształa go Pixie. — Ostatnia taka sytuacja była z Natalie, więc nie przesadzaj.

Michael wtrącił się, zanim Simon zdążył odgryźć się dziewczynie.

— Więc o co chodzi? — zapytał spokojnie, patrząc na Rose.

Cała reszta podążyła za jego przykładem, wlepiając w nią wzrok.

Zalała ją fala gorąca pod wpływem tylu spojrzeń, a w jej głowie rozbłysła czerwona lampka, przypominając, że będzie gorzej, kiedy cała szkoła się dowie.

Wytarła spocone dłonie w spódniczkę.

— Dobrze, że wspominasz Natalie — zaczęła, zerkając na rudowłosą, która wydawała się zaskoczona. — Bo w sumie chodzi o podobną sprawę.

— Ach, więc nowa sobie kogoś przygruchała. — Pixie pochyliła się do przodu z ekscytacją. — Kto to jest?

Zauważyła, jak Simon marszczy brwi.

— Na pewno nie stresowałaby się tak, gdyby chodziło tylko o to — wytknął.

Czasami naprawdę nie znosiła jego spostrzegawczości.

— No to w czym rzecz, Rose? — zapytała Natalie łagodnie, uśmiechając się zachęcająco.

— Może chodzi o to, kogo sobie przygruchała — zastanowił się Daniel na głos.

Pixie wybuchła śmiechem.

— Dopóki nie jest to, na przykład, William Davies, raczej nie ma się czym martwić — oznajmiła z rozbawieniem, przyprawiając tym samym Rose o palpitacje serca.

Po tym komentarzu, cała grupka zgodnie spojrzała na nią wyczekująco.

Rose zatkało.

Kiedy dzwoniąca jej w uszach cisza zaczęła się przedłużać, uśmiech na twarzy Pixie zbladł.

— To nie jest William Davies, prawda?

— To jest William Davies — odparła, czekając aż rozpęta się piekło.

Szok na ich twarzach byłby prawdopodobnie mniejszy, gdyby niespodziewanie wyrosła jej druga głowa.

Najbardziej zaskoczona była Pixie, która rozdziawiła usta i wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. Daniel, razem z siedzącym obok Simonem, marszczyli czoła, jakby nie do końca pewni, czy to nie jakiś żart. Rose naprawdę nie wiedziała, dlaczego mieliby tak uważać, chociaż rzeczywiście to podejrzewała.

Natalie wyglądała, jakby próbowała poskładać sobie to wszystko do kupy, ale wydawała się mniej zaskoczona niż reszta. Być może jej doświadczenia z Jamesem - który przecież przyjaźnił się z Williamem - miały na to wpływ.

Tylko Michael, który nie odezwał się dotąd ani słowem, zdawał się nie uczestniczyć w całej rozmowie. Rose z zaskoczeniem zauważyła, że chłopak mierzył Simona wzrokiem, z którego nie potrafiła nic wyczytać.

— Dobra. — Cichy głos Pixie zwrócił uwagę Rose. — Nie wiem jak wy, ale bardzo bym chciała wiedzieć, jak do tego doszło. Nie wiem, czy pamiętasz, ale to ty mówiłaś, że nigdy nie umówisz się z tym aroganckim dupkiem.

Rose poprawiła się na krześle nerwowo, ignorując wymierzony w nią oskarżycielsko palec.

— Nie będę ściemniać, że to była wielka miłość od pierwszego wejrzenia — zaczęła — bo rzeczywiście, na początku nie znosiłam Willa. Ale im więcej czasu spędzaliśmy razem...

— Zaraz — przerwała jej Pixie. — Więcej czasu? Nie widziałam, żebyście spędzali ze sobą czas. Przyznaję, na początku myślałam, że coś tam między wami jest, ale potem nawet by mi to do głowy nie przyszło.

— To, że wy nie widzieliście nas razem, nie oznacza, że się nie spotykaliśmy. — Rose wzruszyła ramionami. — Zresztą to i tak były czysto przyjacielskie spotkania. Dlatego im więcej czasu spędzałam z Willem, tym bardziej przekonywałam się, że jest zupełnie inny, niż go wcześniej oceniłam.

Pixie wciąż kręciła głową z niedowierzaniem, ale tym razem to Daniel się odezwał.

— Więc od jak dawna jesteście razem?

— Mówię wam o tym teraz, bo wszystko wydarzyło się w ten weekend — wyjaśniła zgodnie z prawdą i potoczyła po nich poważnym wzrokiem. — Ja naprawdę nie zamierzałam tego przed wami ukrywać, bo jeszcze w piątek nie miałam nawet pojęcia, że niedługo będę nazywać Williama Daviesa swoim chłopakiem. — Zaśmiała się. — Uwierzcie, dla mnie to też jest szok.

— Rose, myślę, że większość się tu ze mną zgodzi, ale chodzi bardziej o kwestię charakteru Daviesa, a raczej jego zachowania — powiedziała ostrożnie Natalie, na co Pixie gorąco przytaknęła.

— Pamiętam, co mówiliście nie raz na jego temat. Sama przecież podzielałam to zdanie. — Rose skrzywiła się na wspomnienie tych negatywnych myśli. — Ale czy kiedykolwiek potrudziliście się o spojrzenie na niego nie przez pryzmat powtarzanych plotek, tylko tak po prostu, po ludzku? Nie chcę zabrzmieć, jakbym pozjadała wszystkie rozumy, ale naprawdę miałam sporo okazji, żeby dobrze poznać Williama. Na tyle dobrze, żeby się w nim zakochać i naprawdę nic, co powiecie, tego nie zmieni — dodała w przypływie odwagi.

— Więc twierdzisz po prostu, że nie mówisz nam tego, bo oczekujesz przyzwolenia, bądź akceptacji, tylko po prostu informujesz nas o zaistniałym fakcie — podsumował Simon beznamiętnie.

Chociaż nie brzmiało to zbyt miło w ustach chłopaka, po chwili wahania Rose przytaknęła.

— To nie tak, że mam gdzieś wasze zdanie, bo tak nie jest. Po prostu nie znacie Willa tak jak ja i chciałabym, żeby to się zmieniło. Wtedy na pewno nie patrzylibyście na mnie, jakbym zwariowała.

— Ja po prostu nie chcę, aby okazało się, że zostałaś wykorzystana, a Davies się tobą zabawił — jęknęła Pixie, a jej kąciki ust opadły w dół.

— Nie zrobiłby tego — zaprotestowała Rose z powagą. — Bycie razem nie równa się z tym, że nagle uważam Willa za ideał. — Uśmiechnęła się. — Wręcz przeciwnie, wciąż jest dla mnie upartym, wkurzającym wrzodem na tyłku.

— A ja... — Michael odezwał się niespodziewanie, sprawiając, że Rose i Pixie podskoczyły z przestrachem. — uważam, że powinniśmy dać im szansę. Nie ma co gdybać, dopóki nie przekonamy się, jak wasz związek będzie wyglądał w praktyce. Każdy zasługuje na szansę. — Spojrzał na Simona. — Prawda?

Blondyn wzdrygnął się, jakby ktoś go poraził prądem, ale Rose była zbyt wdzięczna za słowa chłopaka, żeby przypisywać temu jakieś dodatkowe znaczenie.

— Dzięki, Michael — powiedziała szczerze, uśmiechając się szeroko. — Naprawdę to doceniam.

— Mówię tylko, co myślę.

Rose rzuciła wzrokiem na resztę przyjaciół, czekając na ich komentarze.

Natalie rozłożyła ręce bezradnie.

— Niedawno postawiłam was w podobnej sytuacji z Jamesem. Sama prosiłam o danie nam szansy, jak więc mogłabym odmówić ci tego samego?

— Dokładnie — przytaknął Daniel. — Nie do nas należy decydowanie o twoim życiu. Podejmujesz własne wybory. Miejmy po prostu nadzieję, że słuszne.

Rose przeniosła wzrok na Pixie, która wciąż nie wydawała się do końca przekonana.

— Nawet jeśli ci to odradzę i tak zrobisz po swojemu. — Przygryzła wargę. — Daniel ma rację. To twoje życie. Mogę jednak nie zgadzać się z twoimi wyborami. Wybacz, Rose, ale na razie nie jestem w stanie tego zaakceptować. Mam nadzieję, że Will udowodni mi, że się mylę. Chciałabym się mylić. — Uśmiechnęła się do niej niepewnie.

Odwzajemniła uśmiech, bo naprawdę spodziewała się gorszej przeprawy.

— Rozumiem to, Pixie. — Uspokoiła brunetkę, mimo że była odrobinę rozczarowana. — Dziękuję.

Na koniec Simon wzruszył ramionami, po czym zgodził się z Natalie i Danielem, dodając, że będzie miał Williama na oku.

— Z tym przekonywaniem się w praktyce może być ciężko. — Rose poczuła się w obowiązku wyjaśnić tę kwestię pod koniec rozmowy. — Poprosiłam Willa, żebyśmy na razie zachowali wszystko w tajemnicy, żebym mogła porozmawiać z wami i mieć chwilę na przywyknięcie do sytuacji.

— Nie będziesz miała lekko, kiedy szkoła się dowie — zauważył Simon.

Jęknęła.

— Dzięki za przypomnienie. Po prostu nie mogę się doczekać.

Natalie tymczasem zachichotała.

— Mówcie co chcecie, ale miny tych wszystkich dziewczyn, i nie tylko ich, będą bezcenne.

Rose naprawdę nie chciała się o tym przekonać w najbliższej przyszłości. W szkole krążyło wystarczająco dużo plotek na ich temat, i akurat wtedy, gdy sytuacja się uspokoiła, razem z Willem mieli potwierdzić to wszystko, o czym ludzie po kryjomu szeptali.

— Nie wierzę, że to się dzieje — mruknęła Rose pod nosem.

 

Tuż przed przerwą obiadową dostała wiadomość od Williama.

Przyjdź na parking.

Zmarszczyła brwi, zastanawiając się o co chodzi. Jej żołądek wywinął koziołka na myśl o spotkaniu z chłopakiem.

Popukała palcem w plecy siedzącej przed nią Pixie i pokazała jej ekran telefonu, kiedy ta odwróciła głowę.

Brunetka wywróciła oczami, ale pokazała jej uniesiony w górę kciuk. Rose odpowiedziała szerokim uśmiechem, który nie zniknął z jej twarzy aż do końca zajęć.

Gdy zadzwonił dzwonek, w pośpiechu wrzuciła rzeczy do torby i wybiegła z klasy, żegnając się z przyjaciółmi machnięciem ręki. Odprowadziły ją ich zdziwione spojrzenia i słowa Pixie.

— Zaraz wam wyjaśnię.

 

Kilka minut później przemierzała już szkolny parking, otulając się ciaśniej szalikiem. Po drodze przystanęła tylko przy swojej szafce, aby zostawić książki i się ubrać, bo nie chciała ryzykować przeziębienia drugi raz w miesiącu.

Już z daleka dostrzegła samochód Williama i stojącego przy nim chłopaka. Podświadomie przyśpieszyła kroku, czując promienny uśmiech wkradający się na jej twarz.

Dopiero kiedy była kilka metrów od chłopaka, a ten ją zauważył, zestresowała się tym, jak powinni się przywitać.

Podanie ręki byłoby niedorzeczne, więc może powinna go przytulić?

Nie musiała się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ William wyszedł jej na spotkanie, położył dłonie po obu stronach twarzy Rose i przyciągnął ją do pocałunku.

Oderwał się od jej ust dopiero gdy zabrakło jej tchu, ale nie odsunął się, patrząc na nią ciepło.

— Cześć.

— Co to było? — wykrztusiła z trudem, odetchnąwszy głęboko.

Wzruszył ramionami, ściskając lekko jej policzki.

— Przywitanie.

Zamrugała z niedowierzaniem.

— Nie mogłem się oprzeć, kiedy zobaczyłem cię z tym uroczym uśmiechem i rumieńcami.

Pacnęła go ręką w ramię, rumieniąc się jeszcze bardziej, bynajmniej od zimna.

— Nie mam zamiaru narzekać — mruknęła.

— Możesz powtórzyć?

— Puścisz mnie wreszcie? — zapytała, ignorując jego prośbę.

Wywrócił oczami, ale zabrał dłonie z jej twarzy.

— Jakkolwiek takie przywitania są bardzo przyjemne, zastanawiam się, po co właściwie miałam tu przyjść?

— Chodźmy do samochodu — William poprowadził ją do drzwi pasażera, które przed nią otworzył. — Nie chcę, żebyś znowu była chora.

Doceniając jego troskę, uśmiechnęła się do chłopaka szeroko i wsiadła do wnętrza pojazdu. Po kilku sekundach Will dołączył do niej, zajmując miejsce za kierownicą.

— Pomyślałem, że miło byłoby zjeść razem lunch, ale skoro musimy to wszystko ukrywać — Wywrócił oczami. — uznałem, że możemy zjeść razem tutaj.

Sięgnął na tylne siedzenie, po czym podał jej papierową torbę. Rose rzuciła mu pytające spojrzenie i zerknęła do środka, gdzie znalazła zapakowaną kanapkę subwaya i butelkę soku pomarańczowego.

Zalało ją przyjemne ciepło na myśl o Williamie, zastanawiającym się, gdzie mogą zjeść lunch i fatygującego się po kanapki. Zdawać by się mogło, że to błahostka, ale dla Rose znaczyło niesamowicie dużo.

— To naprawdę miłe — powiedziała, zerkając na chłopaka z uśmiechem. — Dziękuję.

Zaśmiała się, gdy odchrząknął i kiwnął głową. Nie przestając się uśmiechać, odwinęła kanapkę i ugryzła kawałek.

— Powiedziałaś swoim znajomym?

Przełknęła, popiła łykiem soku i dopiero odpowiedziała.

— Tak.

Will patrzył na nią z wyczekiwaniem.

— I co?

Wzruszyła ramionami.

— Nie będzie żadnej wielkiej dramy, jeśli tego się spodziewałeś. Ale przyjęli to lepiej niż myślałam. Co prawda, wciąż myślą, że jesteś aroganckim dupkiem i zamierzasz mnie uwieść i porzucić czy coś w tym stylu. — Ponownie wzruszyła ramionami, biorąc kolejny kęs kanapki.

Chłopak patrzył na nią z niedowierzaniem.

— Twoja paczka myśli, że jestem aroganckim dupkiem i chcę cię wykorzystać? I ty mówisz o tym tak spokojnie?

— Do tej pory byli święcie przekonani, że ja też uważam cię za aroganckiego dupka. — William pomyślał, że miała chociaż na tyle przyzwoitości, żeby zarumienić się po tych słowach. — Poza tym, nie masz u nich zbyt dobrej opinii.

Skrzywił się.

— I to cię nie martwi?

— Niespecjalnie, bo wiem, że nie jesteś taki, jak to sobie ubzdurali i szybko się o tym przekonają.

— A jeśli nie?

Zerknęła na niego z rozbawieniem znad kanapki, a gdy zauważyła, że marszczył czoło, uśmiechnęła się.

— Ja się przekonałam, prawda?

Will spojrzał na Rose i chyba dopiero jej pewność i uśmiech go przekonały, bo widocznie się rozluźnił.

— A co z chłopakami? Powiedziałeś im? — zapytała z ciekawością.

Musiała poczekać aż przełknie kęs kanapki zanim odpowiedział.

— Nie byli zbyt zaskoczeni, więc nie było dużej reakcji. Być może dlatego, że nie mieli o tobie tak dobrej opinii, jak twoi znajomi o mnie — dodał z przekąsem.

— To nie moja wina! — oburzyła się Rose. — Myśleli tak o tobie zanim w ogóle ich poznałam. Poza tym, nie możesz zaprzeczyć, że nasze pierwsze spotkanie i początki znajomości do najszczęśliwszych nie należały.

Tylko prychnął i odwrócił wzrok.

Spojrzała na jego defensywną postawę i westchnęła, wrzucając do ust ostatni kawałek kanapki i popijając resztą soku.

Naprawdę się tym przejmuje, co?

— Will, nie przejmuj się tym tak — zaczęła łagodnie, dotykając niepewnie jego ramienia. — Ja po prostu wiem, że kiedy tylko będziecie mieli okazję spotkać się, zobaczą, że mylili się co do ciebie. Tak jak ja.

W końcu na nią spojrzał, złapawszy jej dłoń, która wciąż spoczywała na jego ramieniu. Nieśpiesznie uniósł ją do ust, aby złożyć lekki niczym piórko pocałunek.

— Nie obchodzi mnie, co myślą o mnie inni. — Nie odrywał od niej wzroku, a każdy ciepły oddech owiewał wierz jej dłoni, wciąż przytkniętej do ust chłopaka. — Liczy się tylko to, co myślisz ty, Rose.

Tym razem jej twarz nie oblała się krwistym rumieńcem. Zamiast tego całe jej ciało zalało przyjemne ciepło, promieniujące gdzieś z okolic serca. Kiedy tak na nią patrzył, czuła się ważna, czuła się doceniana. Miała wrażenie, że na całym świecie nie ma nic, tylko ich dwoje, jego intensywny wzrok i jej kołatające serce.

Uśmiechnęła się szeroko i bez zastanowienia przyciągnęła go do pocałunku. Ich usta zderzyły się niezdarnie, co Will skomentował zduszonym śmiechem, ale po chwili już wplatał dłoń w jej włosy, przyciągając ją jeszcze bliżej, jeszcze mocniej. Rose nie pozostawała dłużna, zarzucając mu ręce na szyję i otwierając usta zapraszająco.

Gdy oderwali się od siebie, oboje mieli lekką zadyszkę, a Rose już czuła, jak jej usta pulsują.

— No, no — skwitował William. — Nie wiedziałem, że jesteś taka... żywiołowa.

Z całej siły walnęła go w ramię.

— Nie wydawałeś się niezadowolony z tego powodu — skontrowała.

— Bo nie byłem. — Uśmiechnął się, po czym zerknął na zegarek. — Zajęcia zaczęły się pół godziny temu.

— Co?!

W panice podążyła za jego wzrokiem, mrugając kilka razy, aby upewnić się, że jej oczy działały sprawnie.

— Nie wiem jak ty, ale ja chętnie urwałbym się z reszty zajęć — zaczął Will nonszalancko, rzucając jej figlarne spojrzenie, w którym kryła się propozycja.

Wyjrzała przez okno, spoglądając na budynek szkoły, a potem na przystojną twarz, szczerzącą się do niej z siedzenia obok.

— Tata mnie zabije — jęknęła, zapinając pas.

Odjechali spod szkoły przy akompaniamencie śmiechu chłopaka.

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X