27.7.15

Rozdział XXIX "Na moich warunkach"

I mamy kolejną aktualizację! Wiecie, że to pierwsze opowiadanie, które udało mi się poprowadzić tak daleko? To chyba doskonale pokazuje, jak bardzo przywiązałam się do Rose i Willa :) Już się nie mogę doczekać, aż rozwinę ich relację i dobrnę do końca. Rozdział pojawiłby się wcześniej, ale w lipcu miałam trochę załatwiania ze studiami (tak, oficjalnie studentka Uniwersytetu Śląskiego na Wydziale Filologicznym, jej!) i pracą. Może się wydawać krótszy, ale nie mam pojęcia, ile ma stron, bo pracuje bez Worda, a uwierzcie, to prawdziwa katorga...
Dobra, nie przedłużając nudnymi wstępami, zapraszam do czytania :) I bardzo liczę na komentarze i wytykanie błędów!




***




W wyśmienitym humorze wkroczyła na zaplecze kawiarni, tylko po to, aby zastać pandemonium. 
Elizabeth siedziała na krześle obok szafek, zanosząc się płaczem. Jej twarz zalana była łzami, a ona sama z trudem łapała powietrze.
Melanie pochylała się nad nią z zatroskaną miną, delikatnie głaszcząc jasne włosy. Z jej ust wypływał potok cichych słów, których Rose nie potrafiła usłyszeć.
- Co się stało? - zapytała zdumiona.
Blondynka poderwała głowę, spojrzała na nią z przerażeniem po czym wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem, ukrywając twarz w dłoniach.
Rose zamarła, nie wiedząc, o co chodzi, ale czując się winna pogorszenia stanu Elizabeth.
Z niemym pytaniem wbiła wzrok w Melanie, która zacisnęła usta w cienką linię i wskazała jej ręką kuchnię.
W środku zastała osobę, której najmniej się spodziewała.
Ash siedział na obrotowym krzesełku, sycząc z bólu, kiedy Amelia przykładała mu wacik do rozcięcia na policzku.
- Och, cicho - mruknęła z irytacją, ale Rose zauważyła, że jej dłonie mocno drżą.
Gdy mężczyzna zobaczył ją w progu uniósł rękę w geście przywitania, wtedy też jej obecność dostrzegła Amelia.
- Ach, Rose. - Zmarszczyła czoło. - Powinnam zadzwonić i powiedzieć ci, żebyś dzisiaj nie przychodziła. Kawiarnia jest zamknięta.
- Jak to? Dlaczego? Co się stało Elizabeth? - Rose wyrzucała z siebie pytania z prędkością karabinu.
Kobieta skrzywiła się z niechęcią, w jej oczach czaiło się zmartwienie. Zwróciła wzrok z powrotem do Asha i kontynuowała przemywać jego rany.
Kiedy Rose się przyjrzała zobaczyła jego siniejące oko, rozciętą wargę i policzek, a dłoń, którą do niej pomachał była zaczerwieniona, knykcie otarte.
- Powinnam być na to przygotowana - powiedziała cicho Amelia, przykładając torebkę z lodem do oka Asha. - Potrzymaj - poinstruowała.
Rose zobaczyła niepokój mężczyzny, kiedy obserwował kobietę.
- Więc o co chodzi? - zapytała ponownie.
Szefowa spojrzała na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Jeden z klientów... - Odetchnęła głęboko. - molestował Elizabeth.
Amelia ukryła twarz w dłoniach, opierając się o kuchenny blat.
Dziewczynę zmroziło. Więc to dlatego Elizabeth... 
Oto wydarzyło się coś, czego obawiała się najbardziej, podejmując się pracy tutaj. I w dodatku spotkało najbardziej wrażliwą i strachliwą osobę, jaką znała. Teraz rozumiała, dlaczego tak bardzo rozpaczała.
- Co z policją...?
Kobieta potrząsnęła głową.
- Elizabeth nie chce, żebym dzwoniła. Powiedziała, że to zaszkodzi kawiarni. - Suchy śmiech. - Nie powinna się o to martwić w takiej sytuacji.
- Jak... Jak to się stało?
- Byłam w biurze i zajmowałam się rachunkami, więc nie widziałam - wyjaśniła cicho Amelia po czym machnęła ręką w stronę Asha. - On ci to lepiej opowie.
Mężczyzna posłał jej słaby uśmiech, przytrzymując torebkę z lodem.
- Koleś od początku był podejrzany. Specjalnie upuszczał sztućce, marudził nad zamówieniem. Myślałem, że to kolejny co lubi sobie popatrzeć na dziewczyny w ładnych fatałaszkach. Elizabeth jest chorobliwie nieśmiała, zdążyłem to zauważyć, więc była jeszcze bardziej zestresowana, kiedy ten dupek ciągle wołał ją do stolika albo na coś narzekał. Skakała wokół niego, przepraszając i kłaniając się.
Ash skrzywił się ze złością.
- Już wtedy chciałem wstać i mu przyłożyć, ale pomyślałem, że lepiej będzie pójść po Amelie. Wtedy właśnie straciłem go z oczu, bo przesiadł się do innego stolika, w tej bardziej prywatnej części kawiarni. Stwierdziłem, że może dał sobie spokój, bo stamtąd nie mógłby sobie nikogo podglądać. Dopiero kiedy Elizabeth poszła zanieść rachunek i długo nie wracała zorientowałem się, że coś jest nie tak. Potem wszystko potoczyło się tak szybko, że niewiele pamiętam. - Westchnął i zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć. - Usłyszałem trzask szkła, krzyk, więc tam pobiegłem. Niestety koleś też umiał dać w kość, ale przypieprzyłem mu tak porządnie, że pomyśli dwa razy zanim znowu spróbuje czegoś takiego.
Ash uśmiechnął się mrocznie, zaciskając pięść.
Rose wpatrywała się w niego zdumiona, nie dowierzając w to, co usłyszała. Jakiś zboczeniec obmacywał Elizabeth? I to w publicznym miejscu? Ze świadomością, że każdy mógł to z łatwością zobaczyć?
- Zgaduję, że uciekł - mruknęła.
- Zwiał mi, zanim zdążyłem go zgarnąć. - Ash skrzywił się z niechęcią, po czym spojrzał z niepokojem na Amelie. - Wiesz, że to nie twoja wina, prawda?
Kobieta nie odpowiedziała, zamiast tego odwróciła się do nich plecami, wyprostowała plecy i pewniejszym krokiem wyszła z kuchni. Rose podążyła za nią ze stękającym Ashem za sobą.
Siedząca na krześle Elizabeth już się uspokoiła, trzymając się kurczowo siedzącej obok Melanie, a kiedy Amelia stanęła przede nią, spojrzała na nią zaczerwienionymi oczami, w których czaił się strach.
- Z-Zwolni mnie p-pani? - Wydukała, jej twarz zbladła.
Amelia wciągnęła powietrze z głośnym świstem, uklękła naprzeciwko dziewczyny i uśmiechnęła się do niej delikatnie.
- Oczywiście, że nie, drogie dziecko - przemówiła łagodnie. - Czemu miałabym się pozbywać jednej z najlepszych pracownic?
Blondynka pociągnęła nosem.
- B-Bo przeze mnie będą k-kłopoty. A ja nie... chciałam źle.
- To nie twoja wina, kochanie. - Amelia chwyciła dłonie, które Elizabeth zaciskała teraz na kolanach. - Nie możesz tak myśleć, absolutnie. Jednak będę musiała poinformować twoich rodziców o całym zajściu.
Dziewczyna pobladła, wpatrując się z przerażeniem w szefową.
- A-Ale...
Kobieta pokręciła głową.
- Przykro mi, muszę to zrobić. Jeśli będą nalegać na wezwanie policji, również będę miała obowiązek ich posłuchać.
Po chwili wahania Elizabeth skinęła głową. Amelia posłała jej pokrzepiający uśmiech po czym wstała i zwróciła się do Rose.
- Trochę nam to jeszcze zajmie, więc możesz iść - poleciła. - Wybacz to zamieszanie, zadzwonię później.
- Nie ma sprawy.
Rose spojrzała z troską na Elizabeth, która pociągała nosem, unikając kontaktu wzrokowego. Coś w niej drgnęło, dłonie zaczęły lekko drżeć, gdy w tej nieśmiałej, zapłakanej dziewczynie przed sobą zaczęła dostrzegać kogoś znajomego.
- A ciebie będę potrzebować jeszcze chwilę. - Tym razem kobieta przemówiła do Asha, który wahał się między wyrazem smutku a radości.
- W takim razie ja już pójdę. - Po raz ostatni zwróciła się do blondynki. - Będzie dobrze, zaufaj mi. Nic nie jest warte twoich łez.
Uśmiechnęła się słabo widząc iskrę w oczach dziewczyny i ruszyła w stronę wyjścia.
Przy drzwiach przypomniała sobie o kimś, kto czekał na zewnątrz na swojego wujka.
Ups.
- Prawie zapomniałam. - Odwróciła głowę i spojrzała na Asha. - Dav... William czeka na ciebie na zewnątrz.

Bez pośpiechu wróciła do domu, po drodze rozmyślając nad Elizabeth. Jeśli dziewczyna doświadczy traumy, co - biorąc pod uwagę jej charakter - było możliwe, to na pewno nie wróci do kawiarni. Mimo że nie odzywała się zbyt wiele, Rose na pewno by jej brakowało. Była nieodłącznym elementem jej pracy.
Miała nadzieję, że dziewczyna da sobie pomóc. Rose doskonale zdawała sobie sprawę, ile może zdziałać pomoc i wsparcie innych.
Pod domem zastała tatę, który właśnie wysiadał z samochodu i szedł w stronę drzwi, pogwizdując cicho.
- Czemu tak wcześnie? - zapytał, gdy się z nim zrównała.
Odwróciła wzrok, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Problemy w kawiarni. Pewien klient okazał się... problematyczny.
- Ach, te wielkomiejskie kawiarnie. Nigdy nie wiesz na kogo trafisz. - Wywrócił oczami i otworzył przed nią drzwi. - To co, pizza i film?
Rose, wdzięczna za zmianę tematu, przytaknęła ochoczo. Idealny sposób na odwrócenie uwagi od bardziej bolesnych rzeczy. 
- A potem opowiesz mi więcej o mamie, co? - zaproponowała.
Może dowie się czegoś, co przyda się do spotkań z Daviesem.
Otwierając drzwi jedną ręką, a drugą wybierając numer do pizzeri, tata spojrzał na nią z rezygnacją, po czym skinął lekko.
Po seansie, który owocował w komentarze ojca, sfrustrowanego słabą grą aktorską i efektami specjalnymi oraz kilku opowieściach o mamie, Rose zadzwoniła do Jennifer, aby zdać jej raport z dotychczasowych wydarzeń, pominąwszy wątki z Williamem i skrzypcami.
Na wieść o Elizabeth przyjaciółka zareagowała głośnym okrzykiem "Dupek!", po którym nastąpiła długa wyliczanka sposobów śmierci, które Jennifer chciałaby z chęcią wypróbować.
- Mam tylko nadzieję, że Elizabeth wróci do pracy, kiedy poczuje się lepiej - oznajmiła Rose, przygryzając wargę.
- To na pewno silna dziewczyna - stwierdziła Jenn, w jej głosie pobrzmiewała troska. - Ale bardziej martwię się o ciebie. Pamiętasz o czym rozmawialiśmy przed moim wyjazdem?
- Nie mam zamiaru nikomu się spowiadać ze swoich problemów. - Jej głos stwardniał, mocniej ścisnęła telefon.
Już i tak zbyt dużo wyznałam Daviesowi.
- Chyba nie chcesz wrócić do stanu sprzed terapii. Wiesz, że wtedy koszmary i bezsenność były najmniej szkodliwe. Nie chciałabym, żeby twój tata zadzwonił z wiadomością o ataku szału albo paniki. Cała nasza praca poszłaby na marne.
Z każdym kolejnym słowem poczucie winy Rose rosło. Już dzisiaj zaczęła tę pracę marnować i do tej pory była zbyt szczęśliwa pierwszym sukcesem, aby myśleć o negatywnych aspektach.
- Po prostu czasami tak bardzo tęsknie za skrzypcami - wyznała coś, co mieściło się pomiędzy usprawiedliwieniem a żałosnym skomleniem.
- Jeśli miałabym wybierać pomiędzy twoim zdrowiem i samopoczuciem a skrzypcami, to bez wahania wybrałabym to pierwsze. Jesteś więcej warta, Rose.
Ale bez skrzypiec czuję się bezwartościowa!
Chciała to powiedzieć, wykrzyczeć całemu światu, który wydawał się nie dostrzegać jej wewnętrznego dramatu.
W tej chwili jedyną osobą, która wybrałaby dla niej skrzypce był prawdopodobnie Davies. Chociaż nie miała pewności, czy byłoby tak samo, gdyby znał całą historię.
- Czasami mam wrażenie, że wszystkim oprócz ciebie zależy na twoim dobru - dodała Jennifer, gdy Rose długo nie odpowiadała. - Nie chcę patrzeć na swoją najlepszą przyjaciółkę przypiętą pasami do łóżka w zakładzie psychiatrycznym. Cześć.
Nim zdążyła ją powstrzymać, Jenn rozłączyła się, pozostawiając po sobie głuchy dźwięk przerwanego połączenia.
Rose odrzuciła telefon na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego nikt nie potrafił zrozumieć, jak bardzo cierpiała, kiedy nie mogła grać? Szczególnie teraz, gdy odkryła sposób na powrót do skrzypiec. 
Tylko William mógł jej pomóc. Na niego mogła liczyć, chciał jej pomóc, nie prawiąc przy tym bezsensownych kazań. 
Ale jak długo?
Na to pytanie nie znała odpowiedzi.

Kolejny dzień w szkole przywitała po nocnych koszmarach, nie pozwalających jej zasnąć. W głowie ciążyły jej słowa Jennifer, która naprawdę się na nią wściekła. Kwestia czasu, zanim tata zorientuje się, że coś jest nie tak. Na razie cieszył się faktem, iż nie musi ukrywać przed nią niczego więcej. Podczas gdy Rose ukrywała, z każdym dniem, coraz więcej.
- Gdzie zniknęłaś wczoraj po lekcjach? - zapytała Pixie w przerwie między zajęciami. Ona, Natalie i Rose siedziały przy ławce tej ostatniej. - Czekałyśmy na ciebie.
- Musiałam pójść do biblioteki oddać książki. - Rose rozpoczęła wcześniej przygotowane kłamstwo. - I trochę mi tam zeszło.
- Mogłaś uprzedzić, to byśmy nie stały jak głupie. - Brunetka westchnęła ciężko, po czym zwróciła się do Natalie. - A ty co tak cicho siedzisz? Mogłabyś mnie wesprzeć!
Rudowłosa uśmiechnęła się słabo, unikając wzroku przyjaciółki. To naprawdę nie wróżyło dobrze.
Pixie zerknęła na Rose, która wzruszyła ramionami, zbyt senna aby zareagować inaczej.
- Wyduś to w końcu z siebie, Natalie! - Nieoczekiwanie Pixie wybuchła, uderzając dłonią o blat ławki. - Martwimy się o ciebie.
Natalie zamrugała, spoglądając na brunetkę w zdumieniu, podobnie jak Rose. Pixie naprawdę straciła cierpliwość.
- Nie chcę obciążać was moimi problemami, bo i tak macie dość swoich - wymamrotała rudowłosa, pochylając głowę. - Poza tym to, że wam powiem nie zmieni tego, co się stało. Sama muszę sobie z tym poradzić. Sama, jasne?
Po kilku sekundach ciszy dziewczyna odsunęła krzesło ze zgrzytem i szybkim krokiem wyszła z sali.
Po jej zniknięciu Pixie oparła głowę na ławce, po raz kolejny wzdychając ciężko.
- Myślałam, że uda mi się coś z niej wyciągnąć. - Jej głos ledwie docierał do Rose. - Wiem, że nie powinnam na siłę się wtrącać, ale znam Natalie. Ona radzi sobie z problemami inaczej niż większość ludzi. A w efekcie cierpi. Dość się w życiu nacierpiała i naprawdę chciałabym jej tego oszczędzić.
Rose przygryzła wargę ze zmartwieniem. Martwiła się, że zachowanie przyjaciółki miało wiele wspólnego z Jamesem. A jeśli posunął się dalej niż męczenie docinkami?
Wzdrygnęła się na samą myśl.
- Na razie dajmy jej spokój, co? - zaproponowała. - Po prostu obserwujmy, a jeśli zrobi się gorzej, to wkroczymy. Dasz radę? - Zakończyła słabym uśmieszkiem.
Pixie podniosła głowę i rzuciła jej wdzięczne spojrzenie.
- Jasne, że dam.

Piątek nadszedł szybciej niż tego oczekiwała. Z każdą kolejną lekcją jej humor się poprawiał, a ręce świerzbiły, chcąc znowu dotknąć skrzypiec. W dodatku Amelia zadzwoniła i poinformowała ją, że z Elizabeth wszystko w porządku, dostała kilka dni wolnego, a gdy wróci, to zdecyduje czy zostanie w kawiarni. Kobieta martwiła się, czy Rose i Melanie dadzą sobie radę same, ale uspokoiła się, gdy Rose zapewniła, że nie będzie z tym żadnego problemu.
Po skończonych zajęciach powiedziała przyjaciołom, że śpieszy się do pracy, po czym - odganiając wyrzuty sumienia - popędziła do pokoju klubowego. 
Davies już tam był, siedział odchylony na krześle z rękami na piersi i słuchawkami w uszach. Kiwał się lekko w rytm muzyki, której słaby dźwięk docierał do Rose. Jego oczy były zamknięte, a usta poruszały się nieznacznie.
Uchylił powieki w momencie, gdy Rose zajęła krzesło na przeciwko, ze skrzypcami na kolanach. 
Zatrzymał muzykę, wyciągnął słuchawki i spojrzał na nią badawczo.
- Długo tam siedzisz?
- Słuchasz własnych piosenek? - Odpowiedziała pytaniem, w którym pobrzmiewało zdumienie i kpina.
Wzruszył ramionami.
- Tak, wtedy lepiej wyłapuję wszystkie dźwięki i wiem, co mogę zrobić, żeby było jeszcze lepiej - wyjaśnił spokojnie, jednak w jego oczach dostrzegła szyderczy błysk.
Zgaszona Rose prychnęła i zacisnęła usta.
- Słyszałem, co się stało w kawiarni - powiedział William, chowając słuchawki i biorąc do ręki stojącą obok gitarę. - Przykro mi.
- Dzięki twojemu wujkowi facet dostał nauczkę.
Chłopak skrzywił się.
- Tak, a ja ścierałem resztki jego nauczki z tapicerki.
Rose parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią. Potrafiła to sobie wyobrazić, dlatego tak ją bawiło.
- Widzę, że świetnie się bawisz - skwitował Davies sucho. - W takim razie możemy zaczynać?
Pokiwała głową, nagle tracąc wcześniejszą pewność siebie. Przecież ostatnim razem nie poszło tak świetnie. Tylko 3 minuty.
I znowu, William zaczął grać, lekko trącając struny, jakby wcale nie siedziała naprzeciwko.
Rose chwyciła pewnie skrzypce, ułożyła we właściwej pozycji i delikatnie przyłożyła smyczek. Pokonując drżenie rąk, wydobyła z instrumentu czysty dźwięk, po którym nastąpiły kolejne, pewniejsze niż poprzednie.
Jak ostatnio, nie miała pojęcia ile czasu grała, dopóki przed oczami nie pojawiły się mroczki, a serce zaczęło wyrywać się z piersi. Pod zaciśniętymi powiekami pojawiały się niewyraźne obrazy.
Oślepiający błysk świateł.
Wypolerowane deski parkietu.
Szmery setek, tysięcy głosów.
Jej drżący, przyśpieszony oddech.
Łzy zamieniające wszystko w rozmazaną plamę.
Pocieszający głos ojca, dochodzący gdzieś z daleka.
Ale on nie wiedział...
Wszystko urwało się, gdy poczuła mocne szarpnięcie i naglący głos.
- Rose! Rose, ocknij się! - Skąd ona go znała? - Do cholery, Parker!
Ach, to już brzmiało znajomo.
Niepewnie uchyliła powieki i ujrzała przed sobą pobladłą twarz Williama. Chłopak trzymał ją za ramiona, więc pewnie stąd ten ból. Musiał porządnie nią potrząsać. Ale wciąż siedziała na krześle, drżąc lekko.
- C-Co - odchrząknęła. - Co się stało?
Pamiętała wszystko co zobaczyła, ale wolała o tym nie rozmyślać, dlatego szukała innego tematu. Co się z nią działo, skoro tak przeraziło Daviesa?
Chłopak odetchnął z ulgą i usiadł obok niej. Posłał jej surowe spojrzenie.
- Nagle zaczęłaś się dziwne zachowywać. Krzywiłaś się, podrygiwałaś, a potem zaczęłaś się trząść, mamrocąc coś. Przestałaś też grać. Chciałem do ciebie podejść i otrząsnąć z tego, ale wtedy było tylko gorzej. Aż w końcu mi odpłynęłaś. - Skrzywił się, zaciskając mocno usta.
Nie znajdując żadnej odpowiedzi, Rose milczała, utkwiwszy wzrok w rękach, ściskających rąbek spódnicy. Obrazy w jej głowie pozostawały żywe, nie pozwalając się skupić. 
Uśmiechnęła się smutno. Poświęciła kolejne godziny terapii. Jennifer mogła wściekać się do woli.
W końcu spojrzała na Daviesa, który wbijał w nią wzrok, jakby chcąc wywiercić dziurę w jej twarzy.
- Posłuchaj... - zaczęła.
- Nie. - William pokręcił głową. - Nie tym razem. Jeśli nie powiesz mi o co chodzi, kończę z tym.
- Ale powiedziałeś...!
Chwycił ją za ramię z siłą imadła, na jego twarzy odbijał się gniew.
- Nie mam zamiaru przyczyniać się do tego, że za kilka tygodni wylądujesz w szpitalu - syknął. - A w takim tempie to bardzo prawdopodobne. 
Z każdym kolejnym słowem ogarniała ją coraz większa złość.
- Wszyscy jesteście tacy sami. Na siłę dbacie o moje dobro, nie przejmując się moimi uczuciami! - Wyrwała się z jego uścisku. - Że niby nie mogę o sobie decydować? Bo co? Bo jestem wariatką?!
- Jeśli twoją decyzją jest posłanie się do szpitala, to tak, jesteś wariatką - skomentował William. - Nie wiem, kto nie przejmuje się twoimi uczuciami, ale chętnie uścisnąłbym mu rękę.
- A ty? Zrezygnowałbyś z tego, co kochasz? - W oczach Rose pojawiły się łzy wściekłości. - No powiedz, Davies. Tak łatwo byłoby ci zrezygnować z gitary i śpiewania? - Gdy nie odpowiadał, kontynuowała: - Sama nigdy bym nie przestała grać. Zgodziłam się na terapię, która miała mnie od tego odwieść, bo byłam gotowa na wszystko, byle tylko pozbyć się tych wspomnień. Tych cholernych obrazów. Dzisiaj nigdy bym się na to nie zgodziła, nie za taką cenę. Akurat ty powinieneś to rozumieć.
Davies patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Długo patrzyli sobie w oczy, zanim Rose uspokoiła oddech, a William odwrócił wzrok.
- Rozumiem o co ci chodzi - przemówił w końcu, dwoma palcami masując nasadę nosa. - Ale wciąż nie mogę robić czegoś, co krzywdzi drugiego człowieka. Po prostu.
- Proszę cię, tylko...
- Daj mi skończyć. - Uniósł rękę. - Będę ci dalej pomagać, ale tylko na moich warunkach, zgoda?
- Zależy na jakich.
Chłopak pokręcił głową.
- Tak albo nie. Twoja decyzja.
Rose zamyśliła się. Nie miała pojęcia, o jakich warunkach była mowa, ale co mogła stracić? Na tym etapie prawdopodobnie nic. A jeśli Davies teraz zrezygnuje...
- Dobra - mruknęła niechętnie.
William uśmiechnął się zadowolony, po czym wyprostował się i spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
- Zbieraj się - rozkazał.
Popatrzyła na niego z niezrozumieniem, mrugając oczami.
- Co? Gdzie?
- Zobaczysz.
Rose nie miała pewności, czy była bardziej ciekawa, czy przerażona.

9.7.15

Rozdział XXVIII "Pierwsza lekcja"


Uff, w końcu udało mi się dokończyć ten rozdział. Mógł być lepszy, ale już nie wiem, co mogłabym w nim zmienić, żeby być usatysfakcjonowana. 
Wczasy uznaje za udane, wypoczęłam, zabawiłam się, trochę weny wróciło ;) Właściwie myślę nad nowym opowiadaniem, nie od razu, dopiero jak Róża będzie się zbliżać do końca. I waham się między szkolnym romansem z okruchami życia/dramatem a czymś fantastycznym z wampirami i romansem w tle.
Jeśli macie co do tego jakieś sugestię, to jestem na nie bardzo otwarta. 
A tymczasem, zapraszam do czytania!



***



Im dłużej o tym myślała, tym bardziej ten pomysł wydawał jej się absurdalny. Czemu właściwie na niego wpadła? Kto podsunął jej tę kompletnie bezsensowną myśl?
Tak, William się zgodził. Wcale jej się to nie przyśniło, chociaż jakaś cząstka Rose bardzo tego pragnęła.
Jednak kiedy wpadła na ten genialny pomysł pomocy Daviesa, nie przewidziała, że będzie się tym tak bardzo stresować. W końcu miała grać tuż przed nim, upokorzyć się na jego oczach, pewnie nawet płakać.
- Po moim trupie - jęknęła, uderzając pięścią w stół.
Pięć par oczu wlepiło w nią wzrok z różnym poziomem zaskoczenia.
- Nie wiedziałam, że masz takie mordercze zapędy - skwitowała Pixie ze złośliwym uśmieszkiem. 
Cała reszta roześmiała się głośno, zwracając na siebie uwagę uczniów przy stolikach obok. 
Rose zarumieniła się nieznacznie, nie chcąc nawet myśleć o obiekcie tych zapędów i rozejrzała się ostrożnie, czy wybuch tej wesołości zauważył ktoś jeszcze.
Stołówka, jak zwykle, pełna była ludzi. Z tego co słyszała, większość rozmawiała o zakończeniu roku i wymieniała się plotkami z imprez w całym mieście.
- Zamyśliłam się - usprawiedliwiła się Rose, chichocząc niepewnie.
Po prostu nie potrafiła pozbyć się Daviesa z głowy. Wspomnienie sprzed kilku dni było wciąż świeże. Głowiła się nad powodem, dla którego nie puścił wtedy jej ręki i powiedział te zaskakujące słowa.
Pomogę ci.
Dlaczego tak nagle się zdecydował, jeśli zaledwie kilka dni wcześniej dał jej do zrozumienia, że u niego nie powinna niczego szukać? 
Oczywiście, zapytała go to. Jedyną odpowiedzią był uśmieszek i wzruszenie ramion. Czyli jednak potrafił być powściągliwy. Szkoda, że w sytuacjach, gdy Rose było to nie na rękę.
Westchnęła. Jeszcze się nie poddała. Nie byłaby sobą, gdyby odpuściła w takim momencie.
- Pójdę do klasy - powiedziała, odsuwając krzesło. - Chciałam jeszcze po drodze skoczyć do automatu, bo na stołówce nie ma już wody.
- Idę z tobą! - Natalie poderwała się ze swojego miejsca, zaskakując wszystkich. - Muszę do toalety - dodała pośpiesznie, uśmiechając się uspokajająco.
Rose tylko zlustrowała dziewczynę wzrokiem, jednak nie skomentowała tego ani słowem. 
- No dobra, spotkamy się w klasie - powiedział Simon, wzruszając ramionami.
Rose podążyła do wyjścia, lawirując między stolikami. Słyszała za sobą Natalie, która co rusz przepraszała, że na kogoś wpadła. Musiała być naprawdę roztargniona.
Wyszły na korytarz, gdzie od razu zrobiło się ciszej i spokojniej. 
- Coś się stało? - zapytała rudowłosą, kiedy ta wydała z siebie westchnienie ulgi. - Od jakiegoś czasu jesteś jakaś dziwna.
Natalie spojrzała na nią, a potem wbiła wzrok w ziemię. Rose nie potrafiła nic odczytać z jej twarzy.
Tak, zdecydowanie coś się stało.
- To nic, naprawdę. - Dziewczyna potrząsnęła głową, zasłaniając się burzą ognistych włosów. - Wiesz, że czasami mam swoje kiepskie dni. Dzisiaj to po prostu jeden z nich. Nie przejmuj się.
Rose zaniepokoiła się zachowaniem przyjaciółki.
- Wiesz, że możesz nam wszystko powiedzieć, prawda? - upewniła się. 
Gdy otrzymała potwierdzenie w postaci skinięcia głową, kontynuowała:
- W takim razie powinnaś też wiedzieć, że nikt z nas nie będzie cię oceniał, potępiał, ani prawił kazań. 
Natalie zwróciła na nią wzrok zaskoczona, a widząc szeroki uśmiech Rose, odpowiedziała jej tym samym, rumieniąc się lekko.
- Jasne, rozumiem. Dziękuję - powiedziała cicho, zatrzymując się i zerkając w lewy korytarz. - Spotkamy się w klasie, dobra?
Rose pożegnała dziewczynę machnięciem dłoni, po czym ruszyła w dalszą drogę. Aby dotrzeć do automatu musiała przejść prawie całą szkołę, ale teraz miała odrobinę lepszy humor, więc nie było z tym problemu. Martwiła się o Natalie, ale widziała, że jej słowa naprawdę do niej dotarły. Miała tylko nadzieję, że z nich skorzysta. A także, że jej problem nie ma wspólnego z Jamesem. 
Mimo niepokoju o przyjaciółkę jej myśli wciąż powracały do Williama, którego nie potrafiła rozgryźć.
- Przepraszam, Natalie - westchnęła z poczuciem winy.
- Może coś mi umknęło, ale od kiedy przepraszanie kogoś, kogo tu nie ma, ma jakikolwiek sens?
Chociaż jej serce podskoczyło nerwowo, nie dała nic po sobie poznać.
- A, to ty - wymamrotała nonszalancko, przystając i unosząc wysoko głowę.
Davies opierał się o ścianę obok drzwi do jednej z klas, zaplatając ręce na piersi. Nie mogła nie zauważyć, jak biała koszula opinała jego mięśnie, prześwitujące przez cienki materiał. Gdzie podział tę przeklętą marynarkę?!
Trzymając się desperacko ostatnich resztek godności, spojrzała mu w oczy. 
William prychnął, odpychając się plecami od ściany i podchodząc bliżej.
- I tyle? Żadnej reakcji? - westchnął. - Jestem trochę rozczarowany.
Uśmiechnęła się złośliwie. Gdyby się nie powstrzymała, to pewnie zaczęłaby się ślinić z zachwytu.
- Tak mi przykro, że cię zawiodłam - rzuciła. - A co? Spodziewałeś się czegoś innego?
- Twojego spojrzenia, które jasno mówiłoby, że najchętniej widziałabyś mnie gdzieś daleko od siebie. Najlepiej na środku jakiejś bardzo ruchliwej ulicy.
- Ale dałabym ci kask na głowę - dodała z powagą. - Nie jestem aż taka okrutna. Poza tym jeśli tak bardzo chcesz, chętnie obdarzę cię mym uroczym spojrzeniem.
- Jakkolwiek by mnie to nie kręciło, podziękuję.
Rose rozdziawiła usta, po czym odchrząknęła. Naprawdę nie powinien się tak zgrywać.
- Jeśli nie masz nic więcej do powiedzenia, to...
Urwała, gdy zobaczyła klucze kołyszące się przed jej twarzą. William trzymał je w wyciągniętej ręce, patrząc na nią z zadowolonym uśmieszkiem. 
Jak dziecko, przyszło jej do głowy.
- Czemu machasz mi kluczami przed nosem? - zapytała grzecznie.
Chłopak przyłożył dłoń do serca, udając zranionego. Nawet wydął wargi w zabawny sposób.
- Powinnaś być wdzięczna. Zdobyłem je z niemałym trudem.
- Ale co ja mam z tym wspólnego?
Davies westchnął ciężko, jakby ubolewając nad jej niewiedzą.
- Powiedziałem, że ci pomogę, prawda? Już zapomniałaś?
Jedynym, który tu zapomina, jesteś ty, mruknęło z sarkazmem jej dawno niewidziane alter-ego.
- Tak, i co w związku z tym? - kontynuowała, naprawdę nie wiedząc, o co mu chodzi i nie dając się rozproszyć przez tajemnicze, wewnętrzne głosy.
William posłał jej zdumione spojrzenie, chowając klucze do kieszeni spodni.
- Jakim cudem zdałaś aż do liceum?
- Niemiłe! - zawołała z oburzeniem. - Przecież nie siedzę ci w głowie, skąd mam wiedzieć?!
Dotknięta do żywego, zaplotła ręce na piersi i cofnęła się o krok z zamiarem odejścia. Nie mogła pozwalać, aby bezkarnie ją obrażał.
Davies uniósł ręce w uspokajającym geście.
- Już, już, wyluzuj - wymamrotał zrezygnowany, po czym wskazał palcem drzwi obok. - Nie poznajesz?
Rose posłała mu zirytowane spojrzenie, a dopiero potem podążyła za jego dłonią. 
Rzeczywiście już kiedyś tu była. Wcześniej tego nie zauważyła, ale pod numerem sali ktoś nakleił kartkę, na której wydrukowano czarnymi, drukowanymi literami napis Klub Muzyczny. To w tym miejscu ćwiczyła z Daviesem przed balem Halloween.
- Więc te klucze...?
William przytaknął tryumfalnie.
- Powiedziałem Carmen, że chcę trochę poćwiczyć po lekcjach, więc dała mi zapasowe klucze - wyjaśnił. - Teraz mamy miejsce do eksperymentów.
Rose była zaskoczona. Nie sądziła, że chłopak posunie się tak daleko, żeby jej pomóc. Więc jednak mówił wtedy na poważnie, a nie pod wpływem alkoholu?
- I tak po prostu się zgodziła? - zapytała dla pewności. 
Przypomniała sobie przewodniczącą klubu - upartą, zdeterminowaną i wesołą dziewczynę. Odrobinę wątpiła, czy jej znajomość z Daviesem była na tyle dobra, aby bez problemu dostał klucze.
- Jasne. - Chłopak uśmiechnął się. - Klub spotyka się we wtorki i czwartki, więc mamy do dyspozycji poniedziałek, środę i piątek. Czyli widzimy się dzisiaj po zajęciach.
Nie wiedziała co powiedzieć. Przepełniała ją radość i zdumienie, ale wiedziała, że jeśli pozwoli im się wydostać, to może zostać źle zinterpretowane. Nie chciała nic komplikować, szczególnie w relacji z Williamem.
- Rozumiem. - Pozwoliła sobie na słaby uśmiech. - Do zobaczenia.
- Tylko nie zapomnij - ostrzegł chłopak.
Davies odszedł w przeciwnym kierunku, pogwizdując cicho, a Rose wpatrywała się w jego plecy aż nie zniknął za rogiem.
Gdy fala szczęścia ją opuściła, niespodziewanie poczuła się okropnie. Nawet nie potrafiła być szczera ze swoimi uczuciami.
Tracąc ochotę na jakiekolwiek wycieczki po szkole, od razu poszła do klasy.

Już z daleka dostrzegła Pixie rozmawiającą przez telefon pod drzwiami do ich sali.
Właściwie już od jakiegoś czasu chciała z nią porozmawiać, ale dziewczyna ciągle ją zbywała.
Dlatego przystanęła parę kroków przed nią i odczekała aż brunetka skończy rozmawiać i schowa telefon do kieszeni marynarki.
- Pixie, pogadajmy, co? - zaczęła Rose.
- Nie odpuścisz mi? - Głębokie westchnienie.
Rose podeszła bliżej, zatrzymując się obok przyjaciółki.
- Nie mówiłaś nic o twoim planie co do Daniela - zagadnęła, spoglądając z zaciekawieniem.
Nigdy by się do tego nie przyznała, ale desperacko pragnęła odsunąć swoje myśli od Williama, dlatego w ogóle poruszała ten temat. Martwiła się również o przyjaciółkę, ale i tak była dzisiaj okropną egoistką.
Brunetka machnęła ręką, kręcąc głową.
- Nie mówiłam, bo się okazał porażką. - Zaczęła bawić się końcówką krawata. - Oboje spiliśmy się do nieprzytomności i tyle z tego było - wyjaśniła, krzywiąc się. - Za niedługo popadnę w alkoholizm - dodała z rozbawieniem.
W duchu Rose odetchnęła z ulgą. Bała się, że Pixie zrobi coś głupiego i pogrąży zarówno siebie i Daniela. Spijanie się do nieprzytomności nie było żadnym wyjściem, ale uznała, że to mniejsze zło.
- A co na to Daniel?
- Doskonale wie, co chcę zrobić i czasami mam wrażenie, że bardzo dobrze się bawi. - Pixie puściła krawat i spojrzała w stronę klasy. - Lepiej o tym nie gadajmy, bo na samą myśl mam ochotę rzucić się pod rozpędzoną ciężarówkę z powodu własnej głupoty. Gadałaś z Natalie? - Nagle zmieniła temat, na jej twarzy odbiła się troska.
Najwyraźniej nie tylko Rose to zauważyła.
- Próbowałam, ale nie chciała nic powiedzieć - odparła. - Myślisz, że chodzi o Jamesa?
Pixie zacisnęła pięść, potrząsając ją przed twarzą.
- Mam nadzieję, że nie - wycedziła przez zęby. - Gdyby to znowu była jego wina, nie wiem, co bym zrobiła.
Rose przytaknęła, czując podobnie. Mimo że Natalie wydawała się twarda i niewzruszona, w rzeczywistości była bardziej podatna na zranienie niż one.
- Nie możemy na nią naciskać, bo tylko pogorszymy sprawę - stwierdziła z powagą. - Musi nam sama powiedzieć.
- Wiem, że masz rację - westchnęła brunetka. - Ale mam ochotę ją przycisnąć, żeby wszystko wyśpiewała. - Potrząsnęła głową, jakby otrząsając się z niechcianych myśli. - Idziemy? Zaraz będzie dzwonek. 

Rose zawsze miała wrażenie, że kiedy czekała na coś z utęsknieniem, to czas niemiłosiernie się dłużył, a przyśpieszał w niesamowity sposób, gdy czekało na nią coś nieprzyjemnego.
Niestety w tym wypadku chodziło o to drugie.
Stała przed drzwiami klubu, nerwowo przebierając nogami.
Aż do teraz nie docierało do niej, że Davies się zgodził. Nigdy nie przypuszczała, że jej pomoże po wcześniejszej odmowie. To naprawdę się działo.
Nic nie mogła poradzić na jej szalejące serce, choć wiedziała, że musi powściągnąć emocje. Ich odkrywanie w niczym by Rose nie pomogło, a na pewno zaszkodziło.
Biorąc głęboki wdech, drżącą ręką nacisnęła klamkę i niepewnie weszła do środka.
Wszystko było takie, jak zapamiętała. 
Instrumenty stały na swoich miejscach, jasno wskazując, jaki klub reprezentują. Na ścianie wisiała tablica z pięcioliniami, pokryta przeróżnymi nutami. Pod oknem zauważyła jedyną nowość - duży stół z jasnego drewna pokryty stosami kartek.
W końcu zwróciła wzrok na Williama, który siedział przy fortepianie, przeglądając nuty ze zmarszczonym czołem. 
Najwidoczniej nie zauważył jej przyjścia, bo nawet nie spojrzał w stronę otwieranych drzwi. Zamiast tego zacisnął i rozluźnił prawą dłoń, po czym przebiegł nią po klawiszach instrumentu, nie odrywając wzroku od nut. Uszu dziewczyny doleciały czyste dźwięki, tworzące prawdopodobnie początek piosenki.
Rose bezszelestnie zamknęła drzwi, po czym oparła się o nie i obserwowała chłopaka, który skrzywił się, oparł kartkę na kolanie i zaczął po niej kreślić.
Pierwszy raz miała okazję przyjrzeć mu się, gdy był tak pochłonięty tym, co robił. Zmarszczka irytacji przecinała jego czoło, usta zaciskały się w jedną linię, a smukłe palce wprawnymi ruchami rysowały nowe nuty.
Nigdy wcześniej nie widziała, żeby ktoś tak poświęcał czemuś uwagę. Chyba już wiedziała, dlaczego się w nim zakochała.
Odchrząknęła głośno, nie mogąc pozwolić sobie na dalsze kontemplowanie obiektu swoich uczuć.
Davies podskoczył lekko, wytrącony z równowagi, a kartka z nutami wymknęła mu się spod ręki i poszybowała w stronę uchylonego okna.
- A! - Rose wydała z siebie nieokreślony dźwięk i odruchowo rzuciła się, by ją złapać.
Niestety jej tułów zatrzymał się na przeklętym stole pod oknem i choć udało jej się chwycić kartkę, zderzenie wydusiło z niej całe powietrze i w efekcie klapnęła tyłkiem na podłogę, walcząc o oddech.
Kilka sekund później dobiegł do niej Davies, kleknął obok i spojrzał ze zmartwieniem.
- Nic ci nie jest? - zapytał szybko.
Rose ściskała kartkę tryumfalnie, trzymając się za brzuch i chwilę trwało, zanim uspokoiła oddech i doszła do siebie. Chociaż ból pewnie będzie jej towarzyszył trochę dłużej.
Z dumą wręczyła zgubę chłopakowi, który wbijał w nią wzrok pełny niedowierzania.
- Proszę! - powiedziała z zadowoleniem.
- Parker - zaczął powoli, odbierając kartkę. - to tylko zwykła kartka z nutami. Mogłem po prostu przejść się na dół i jej poszukać.
- W tym śniegu znalazłbyś tylko kolorową papkę - odparła, nie wierząc własnym uszom. - Mógłbyś bardziej szanować swoją pracę, wiesz? - dodała z irytacją.
Podniosła się z podłogi, nie przyjmując pomocy chłopaka. Jak mógł tak po prostu rezygnować ze swojego wysiłku? Przecież widziała, jak był tym pochłonięty.
Davies zaśmiał się krótko, po czym spojrzał na nią, wstając z klęczek.
- To nawet nie była piosenka - wyjaśnił. - Tylko jedno z ćwiczeń, które robią w klubie.
Prychnęła w odpowiedzi, odwracając wzrok. Dla niej znaczyło to samo.
- Więc co ci w tym nie pasowało? - rzuciła, wskazując znacząco na papier w ręce chłopaka. - Widziałam, jak się męczyłeś - dodała złośliwie, nie mogąc się powstrzymać.
William zmierzył ją wzrokiem, jakby coś kalkulując, po czym wyciągnął kartkę w stronę Rose
- Sama zobacz - polecił znudzonym głosem. - Gdyby to trochę zmienić, wyszłaby naprawdę dobra piosenka.
Rose przejęła nuty zaskoczona, a on sam usiadł na jednym z krzeseł rozstawionych na środku pomieszczenia.
Dziewczyna posłała mu nienawistne spojrzenie, ale nic nie szkodziło spróbować.
Odłożyła rzeczy, podeszła do fortepianu, krzywiąc się z bólu i zajęła miejsce. Oj, będą siniaki.
Z tego, co zdążyła wywnioskować, problem leżał na początku. Zagrała go na próbę, naciskając lekko klawisze jedną ręką. 
Zmarszczyła brwi. Wtedy tego nie zauważyła, ale coś rzeczywiście było nie w porządku. Początek miał jakiś zgrzyt, brakowało mu płynności.
Wbiła wzrok w nuty, skupiając się na zmianach, które wprowadził William. Musiała przyznać, że znał się na rzeczy i nie bez powodu jego piosenki zaskarbiły sobie jej uznanie.
Jednak wciąż czegoś brakowało.
Podążając za ulotną myślą, odłożyła kartkę i przebiegła palcami obu rąk po klawiszach, tworząc zupełnie inny początek. To była tylko próba, więc...
- Podoba mi się. - Usłyszała nad sobą.
Sapnęła zaskoczona, odwracając głowę.
Davies stał za nią i patrzył w dół z uśmiechem.
- Wet za wet - rzekł z rozbawieniem.
Wywróciła oczami i zawstydzona odwróciła się z powrotem do instrumentu.
- Zagraj jeszcze raz - poprosił. - Stamtąd nie wszystko widziałem.
Rose poczuła, jak jej dłonie pokrywa warstewka potu, a ciało zalewa fala gorąca.
Pokonując zdenerwowanie, powtórzyła melodię, po czym szybko zdjęła dłonie z klawiszy, pocierając nimi o spódniczkę.
Zadrżała gdy z obu stron jej głowy pojawiły się ramiona Daviesa, który pochylił się nad nią, sięgając do fortepianu. Powtórzył ruchy Rose i spytał:
- Dobrze zapamiętałem? - Ciepły oddech połaskotał skórę na czubku jej głowy.
Pokiwała gwałtownie głową i zacisnęła mocno powieki, czekając aż William się odsunie. Dopiero wtedy wstała i przeszła na drugą stronę sali, siląc się na nonszalancję.
- Lepiej nie traćmy więcej czasu - oznajmiła stanowczo. - Mam dzisiaj pracę.
Davies wzruszył ramionami, podszedł do pokrowca przy drzwiach i wyciągnął z niego swoją gitarę. Zajął miejsce na tym samym krześle co wcześniej, po czym spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
- Więc co mam robić?
Rose rozejrzała się po pomieszczeniu, aż w kącie koło fortepianu dostrzegła skrzypce, polakierowane na czarno.
Z niepewnym westchnieniem wzięła je do ręki i wbiła wzrok w napięte struny i ciemną powierzchnie, odbijającą światło lamp.
- Dobra. - Chwyciła instrument mocniej, pomaszerowała z powrotem i usiadła na przeciwko Daviesa.
Siedzieli w milczeniu, aż chłopak uniósł brwi.
- Więc?
Rose wierciła się niespokojnie na krześle, unikając jego wzroku. Powinna to wcześniej przemyśleć, ułożyć jakiś plan. A teraz nie miała pojęcia, co właściwie ma zrobić.
Westchnęła i spojrzała na Williama.
- Nie wiem - przyznała z frustracją.
Davies prychnął i odchylił się w krześle z namysłem. Rose obserwowała go w napięciu, czekając co powie. 
- Zagraj - rzucił, zwracając na nią wzrok i lekko przekrzywiając głowę.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie na tę bezpretensjonalną prośbę. Z obawą spojrzała na skrzypce, leżące na kolanach. Serce biło jak szalone na samą myśl o tym, że ktoś miałby usłyszeć jej grę. To przerażało ją najbardziej.
Niepewnie chwyciła skrzypce, ułożyła je na lewym obojczyku, i czując na sobie wzrok Williama, lekko oparła podbródek na poduszeczce. Znajoma, a jednocześnie tak obca poza.
Biorąc głęboki wdech, sięgnęła ręką po smyczek, który położyła na krześle obok, ale jej dłoń natrafiła na pustkę.
Dopiero, gdy podniosła wzrok na chłopaka, dostrzegła, że wyciągał smyczek w jej stronę. Nachyliła się i chwyciła go w drżące palce. Następnie skierowała do napiętych strun, zatrzymując kilka centymetrów przed.
Zanim zdążyła się rozmyślić i zanim jej serce wyskoczyło z piersi, zagrała.
Chociaż chciała spróbować jedynie podstawowej melodii, której uczy się każdy amator, instrument wydał z siebie cichy pojedynczy skrzek, który przypominał raczej drapanie paznokciami po tablicy, niż cokolwiek związanego z muzyką.
Poderwała się ze zgrozą i szybko odłożyła skrzypce i smyczek na krzesło. To przeraziło ją bardziej niż wszystko dotychczas.
Zaczęła spacerować nerwowo, oplatając się ramionami.
Davies obserwował ją w skupieniu, nie odzywając się ani słowem.
- Nie mogę! - wybuchnęła nagle, zatrzymując się. Wbiła wzrok w chłopaka z wyrzutem. - Co to było? To nawet nie był normalny dźwięk!
- Po prostu trzęsły ci się ręce - stwierdził ze spokojem, a widząc jej niedowierzające spojrzenie, westchnął. - Za bardzo się tym denerwujesz.
Oniemiała opadła na krzesło.
- Za bardzo? - powtórzyła szeptem. - Niby jak mam się nie przejmować? - Rzuciła szybkie spojrzenie na instrument. - Nie grałam kilka lat, nie licząc nieudanych prób kilka miesięcy temu. To raczej logiczne, że się denerwuję. Nie umiem nic na to poradzić.
William potrącił palcami struny gitary, która wydała z siebie przyjemny dźwięk i zamyślił się.
- Mówiłaś - zaczął powoli, marszcząc czoło. - że było ci łatwiej, kiedy słuchałaś nas w klubie. - Posłał jej złośliwy uśmiech, zdradzając, że doskonale wiedział, w jakim celu tam przesiadywała. - I wtedy, kiedy u ciebie byłem, to też chodziło o to? Twoja reakcja... - urwał, machnąwszy ręką, aby sama się domyśliła.
- Tak, wtedy to było takie... nie wiem, nagłe? - Skrzywiła się, gdy jej odpowiedź zabrzmiała bardziej jak pytanie. Już niczego nie była pewna, a już szczególnie tego, co powinna Daviesowie mówić, a co zachować dla siebie.
- Wciąż nie rozumiem, jak mam ci w tym wszystkim pomóc, ale... 
Chłopak wzruszył ramionami, po czym chwycił pewniej gitarę i pod czujnym okiem Rose zaczął grać.
Dziewczyna znów miała okazję widzieć, jak Davies pochyla lekko głowę, skupiając się na piosence i trącaniu strun szczupłymi, smukłymi palcami. Nie śpiewał; pomagał sobie cichym nuceniem.
Rose wiedziała, że daje jej jeszcze jedną szansę, więc z obawą wzięła skrzypce do ręki. Naprawdę bała się, że nie będzie w stanie wydobyć z nich nic oprócz tego paskudnego skrzeku.
Ale delikatny odgłos gitary działał na nią uspokajająco, a ciche nucenie Daviesa łaskotało uszy, docierając do mocno bijącego serca.
Wciągając powietrze z cichym świstem, ułożyła skrzypce w odpowiedniej pozycji i pewniejszym ruchem przyłożyła smyczek do strun.
Odetchnęła z ulgą gdy w pomieszczeniu rozbrzmiał czysty, niski dźwięk.
A po nim kolejne. I kolejne.
Zalało ją dziwne uczucie, którego nie potrafiła opisać. Coś pomiędzy euforią a tęsknotą, zaprawione odrobiną czystej, niezmąconej radości.
Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, kiedy jej dłonie zaczęły się pocić i drżeć. Potem Rose poczuła, że zalewa ją fala gorąca, a pod zamkniętymi oczami wykwitają żywe obrazy tego, czego absolutnie nie chciała pamiętać.
Ciepłe, duże dłonie...
Jej lodowate ramiona pokryte gęsią skórką...
Cichy, naglący głos...
Dźwięk urwał się nagle, razem z wspomnieniami.
Nie odważyła się otworzyć oczu. Jej oddech przyśpieszył, serce tłukło się w piersi, twarz paliła od gorąca. Dopiero kiedy nieco się uspokoiła, uniosła powoli powieki i rozejrzała się.
Davies wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie zorientowała się nawet, kiedy przestał grać.
- To było... cóż, interesujące - stwierdził po krótkim namyśle. 
Rose skrzywiła się i odwróciła wzrok. Nikt nigdy nie widział jej w takim stanie, a fakt, że był to akurat William niczego nie ułatwiał.
- Jak długo? - zapytała drżącym głosem, odkładając ostrożnie skrzypce. 
Czuła, że się mocno rumieni, w dodatku opuściła ją cała energia, jakby przed chwilą przebiegła maraton. Mimo że spodziewała się tego, wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić.
- Jak długo: co?
Rzuciła mu poirytowane spojrzenie.
- Jak długo grałam? - wyjaśniła zniecierpliwiona, chociaż załamujący się głos nie brzmiał na tyle mocno, na ile chciała.
- Wiesz, nie jestem chodzącym zegarkiem... - zaczął, a widząc jej wzrok, westchnął ciężko. - Około trzech minut, tak sądzę.
Na początek dobre i to, pomyślała, ale nie potrafiła pozbyć się natrętnego uczucia rozczarowania. Przecież od początku nie oczekiwała zbyt wiele, więc dlaczego teraz miała wrażenie, że powinno pójść lepiej?
Na własne życzenie próbowała zniweczyć wszystko, co wypracowała podczas długiej i mozolnej terapii. Nie miała prawa być zawiedziona. 
- Więc możesz grać, kiedy słuchasz mojej muzyki? - Davies wyrwał ją z zamyślenia.
Spojrzała na niego, a następnie szybko uciekła wzrokiem do dłoni, którymi ściskała rąbek spódnicy, próbując uspokoić drżenie. 
Potwierdziła skinieniem głowy, nie ufając już swojemu głosowi.
- Chciałbym myśleć, że to dobrze, ale wyglądałaś, jakby cię coś bolało - zauważył cicho chłopak.
Nie podniosła wzroku. Nie chciała widzieć współczucia ani litości.
- Poradzę sobie - wymamrotała, jej knykcie pobielały od ściskania spódnicy. - Jeśli zmieniłeś zdanie, nie będę cię powstrzymywać.
Usłyszała ciche skrzypnięcie, ale nie odważyła się spojrzeć. Mimowolnie do jej oczu napłynęły łzy. Bez względu na to, jak bardzo chciała odwołać te słowa, nie mogła. 
Otworzyła szeroko oczy, widząc czubki butów w zasięgu wzroku.
Davies kucnął, aby móc widzieć jej ukrytą twarz. Zamarł zaskoczony widząc szkliste oczy.
- Hej, nie płacz - wymamrotał, pocierając kark z zakłopotaniem. - Czuję się niekomfortowo, kiedy dziewczyny przy mnie płaczą.
Rose niepewnie podniosła pochyloną głowę, teraz patrzyła na chłopaka z góry. Szybkim ruchem dłoni otarła łzy, po czym uśmiechnęła się blado.
- Więc może nie powinieneś ich do płaczu doprowadzać - zauważyła.
Chłopak odpowiedział jej szerokim uśmiechem.
- No i to jest Parker, którą znam!
Poczuła jak zalewa ją fala przyjemnego ciepła, kiedy zobaczyła ten promienny uśmiech. Jak to możliwe, że coś tak prostego działało na nią w taki sposób?
Davies podniósł się i zajął wolne krzesło obok niej.
- Nie mam zamiaru z niczego rezygnować, przecież sam się zaoferowałem - powiedział wolno, jakby obawiał się, że go nie zrozumie.
Rose pociągnęła nosem, z powrotem wbijając wzrok w dłonie, które przestawały drżeć.
- Słuchaj, cieszę się, że lubisz moją muzykę, ale na moim miejscu nikt nie skakałby z radości, że jego twórczość powoduje koszmary - rzekł z powagą. - Nie chcę, żebyś przeze mnie miała problemy.
Odważyła się na niego spojrzeć. W oczach Williama dostrzegła szczerą troskę, coś czego nie spodziewała się ujrzeć.
Naprawdę potrafiła zrozumieć jego punkt widzenia. Też nie chciałaby, żeby jej muzyka wyrządzała komuś krzywdę. Dlatego musiała go przekonać.
- Davies, mówię to prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz. - Wzięła głęboki oddech. - Twoja muzyka jest naprawdę świetna. Nie mówię tego ot tak. - Wbiła w niego wzrok. - Jestem pewna, że jako zespół zajdziecie daleko, ale twoje piosenki są wyjątkowe.
William patrzył na nią z podejrzliwością i rozbawieniem.
- I na pewno nie mówisz tego dla własnej korzyści? 
Dziewczyna prychnęła.
- Gdyby udało mi się znowu grać na skrzypcach, to byłaby tylko i wyłącznie twoja zasługa - oznajmiła pewnym głosem. - Więc nawet jeśli teraz wydaje ci się to nieprzyjemne, to będzie lepiej. Musi być.
- Pierwszy raz słyszę od ciebie tyle miłych rzeczy - zauważył chłopak, przechylając się nad jej kolanami i zabierając skrzypce do ręki. Rose przeszedł przyjemny dreszcz. - Coś ci się stało?
Udało jej się zachować neutralny wyraz twarzy.
- Po prostu uznałam, że powinieneś to wiedzieć. - Zmarszczyła czoło, widząc jak ogląda instrument w skupieniu. - Co robisz?
Davies nie odpowiedział i wciąż przyglądał się skrzypcom, trącając napięte struny palcami.
- Są całkiem podobne do gitary - stwierdził po chwili. - Ale jednak potrzebujesz smyczka, żeby coś zagrać. No i dźwięk jest inny. - Rzucił krótkie spojrzenie Rose, po czym z powrotem wbił wzrok w instrument. - Jakoś nie pasuje mi do ciebie taka poważna muzyka.
Dziewczyna uśmiechnęła się z wyższością, unosząc dumnie podbródek.
- Naprawdę myślisz, że jest tylko jeden sposób grania na skrzypcach?
- Ale to, co grałaś...
- To był utwór, na którym ćwiczyłam na początku nauki - wyjaśniła szybko. - Co prawda moja nauczycielka próbowała mnie przekonać do klasycznej gry, ale nigdy jej się nie udało. - Na mgliste wspomnienie starszej kobiety załamującej ręce uśmiechnęła się lekko. - Mój styl to takie połączenie klasyki z muzyką nowoczesną. - Wzruszyła ramionami.
- Na tym da się zagrać coś współczesnego? - zapytał William wpatrując się w skrzypce z powątpiewaniem.
Wywróciła oczami na tak jawną ignorancję.
- Gitara nie jest jedyna na świecie, wiesz? - wymamrotała, delikatnie zabierając mu instrument. - Widzę, że nie tylko ja tu się czegoś nauczę.
- Nigdy nie miałem potrzeby zainteresowania się skrzypcami, proste.
Rose pokręciła głową ze zrezygnowaniem, po czym zerknęła na zegarek, aby sprawdzić ile zostało jej czasu.
- Cholera! - wykrzyknęła, upewniając się, czy na pewno dobrze widzi wskazówki. - Nie zdążę nawet wrócić do domu, muszę od razu jechać do kawiarni - jęknęła, zrywając się z krzesła i odkładając skrzypce na miejsce.
Davies nieśpiesznie wstał i sięgnął po gitarę, którą schował do pokrowca, podczas gdy ona szamotała się po pomieszczeniu, zbierając swoją torbę i przywracając wszystko do porządku. Z zadowoleniem zauważyła, że ból po wcześniejszym wypadku całkowicie zniknął.
- Mogę cię podwieźć - rzucił nagle William, zbliżając się do drzwi. - I tak jadę po Asha.
No tak, mogła się domyślić, że wujek znowu przesiaduje w kawiarni, prześladując Amelie. Ciekawe, czy porozmawiał z nią, jak mu radziła.
Po chwili wahania przyjęła propozycję.

Ramię w ramię szli przez opustoszały parking, który powoli pogrążał się w szarości. Mróz był przeraźliwy. Już po kilkunastu sekundach zęby Rose uderzały o siebie, wydając dziwny klekot. Objęła się ramionami, w myślach ponaglając chłopaka u jej boku.
Davies zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem.
- Doskonale wiesz, że te mundurki nie nadają się na taką pogodę, a i tak nie masz nawet szalika? - zapytał z uprzejmym niedowierzaniem, jakby zwracał się do kogoś upośledzonego.
- Zapomniałam - wycedziła przez zęby, odpowiadając mu wściekłym spojrzeniem.
Patrzył na nią przez długą chwilę, westchnął, po czym odwiązał swój szalik i narzucił go na jej głowę.
- Załóż to - mruknął i odszedł, zostawiając ją w tyle.
Rose wstrzymała oddech, by po chwili wypuścić go z sykiem w postaci białego obłoku. Kolejny raz William zaskoczył ją swoim zachowaniem. Jakkolwiek próbowała go rozgryźć, po prostu nie była w stanie.
Niepewnym ruchem zdjęła szalik z głowy i szybkimi ruchami obwiązała wokół szyi, po sam nos. Biorąc głęboki wdech, wciągnęła zapach Daviesa. Czuła cynamon, który zawsze kojarzył jej się z ciepłem i bezpieczeństwem, kiedy babcia podawała jej mleko zaprawiane miodem, cynamonem i szafranem.
Dogoniła chłopaka rumieniąc się po czubek głowy. Jeśli dalej tak pójdzie, to te przytłaczające uczucia ją wykończą.

Davies zaparkował pod kawiarnią kilka minut przed rozpoczęciem jej zmiany. W samochodzie było przyjemnie ciepło, więc Rose nie miała najmniejszej ochoty z niego wychodzić.
- Zawołasz dla mnie Asha? - zapytał William, ściszając grające radio.
Wzruszyła ramionami i skinęła lekko.
- Dzięki za dzisiaj - wymamrotała, ścigając szalik i kładąc na siedzeniu. - I za szalik.
Nie oczekując odpowiedzi wyciągnęła rękę w stronę drzwi.
- Widzimy się w piątek po lekcjach - powiedział Davies. - Do zobaczenia, Rose.
Zamarła z dłonią na klamce, nie dowierzając temu, co usłyszała. Czy on naprawdę...? Drugi raz zwrócił się do niej po imieniu.
Mimowolnie przypomniała sobie podobną sytuację, jeszcze przed świętami, kiedy stało się to po raz pierwszy.
Wesołych świąt, Rose.
Do zobaczenia, Rose.
Te niewiele znaczące słowa działały na nią niczym najcudowniejszy afrodyzjak. 
Odwróciła się do chłopaka z niemym pytaniem w oczach.
- Rose?
Davies wzruszył ramionami, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
- Lepiej późno niż wcale.
- Jak sobie życzysz... Williamie - odparła, uśmiechając się drwiąco.
Chłopak skrzywił się.
- Wystarczy Will.
- W takim razie... Do zobaczenia, Will.
Szybkim ruchem otworzyła drzwi, do środka od razu wkradł się podmuch zimnego powietrza. 
Nie chcąc zdradzać szerokiego uśmiechu, który wykwitł na jej twarzy, wyszła z samochodu i bez spoglądania za siebie pomaszerowała w stronę kawiarni.

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X