I jest! Udało się jeszcze w święta dodać kolejny rozdział. Ten jest w pewnym sensie przełomowy, bo odkrywa największą tajemnicę Rose. Miłego czytania!
***
15 maja.
Tamten dzień pamiętała
dokładnie.
Rose siedziała na
tarasie, machając nogami i popijając mrożoną herbatę. Co rusz zerkała na
pokrowiec, spoczywający na krześle obok i nie mogła się powstrzymać przed
głaskaniem go co pięć minut.
Przymknęła oczy, gdy
ostre promienie słoneczne przebiły się przez chmury i zaczęły grzać jej skórę i
zerknęła na zegarek na ręce.
— Tato, bo się
spóźnimy! — zawołała, obróciwszy głowę w stronę domu.
Ze środka dobiegł
łoskot, a po chwili na tarasie zjawił się jej tata, masując tył głowy z
nieciekawą miną.
— Jennifer już jest? —
zapytał, klepiąc się po połach marynarki, aby sprawdzić, czy niczego nie
zapomniał. — Moment, chyba nie wziąłem dokumentów.
Wywróciła oczami, gdy
znowu zniknął we wnętrzu domu i zeskoczyła z krzesła. Przygładziła białą
sukienkę, którą miała na sobie i poprawiła zapięcia sandałów, po czym wyłuskała
telefon z niewielkiej torebki przewieszonej przez ramię.
Była w trakcie wybierania
numeru do przyjaciółki, gdy usłyszała znajomy głos.
— Już jestem! —
Jennifer biegiem pokonała resztę drogi i zatrzymała się przed Rose, pochylając
się do przodu i opierając dłonie na kolanach. — Dzięki — wysapała, gdy Rose bez
słowa podała jej resztę swojej mrożonej herbaty, którą ta wypiła duszkiem.
— O, widzę, że Jenn już
jest. W takim razie możemy jechać. — Tata chciał odebrać od niej pokrowiec ze
skrzypcami, ale pokręciła głową, więc tylko uśmiechnął się i ruszył w stronę
podjazdu.
— Denerwujesz się? —
zapytała Jennifer, gdy już siedzieli w samochodzie. Usiadły razem z tyłu. —
Jesteś jakaś spokojna.
Rose zaczęła się
wiercić, nie chcąc przyznać, że rzeczywiście, stres zjadał ją od środka i
objawiał się jedynie tym, że jej serce biło jak szalone i co chwilę musiała
wycierać spocone ręce o swoją elegancką sukienkę.
Wzruszyła więc jedynie
ramionami.
— Trochę.
Blondynka uśmiechnęła
się do niej i złapała ją za rękę.
Rose spojrzała na nią z
zaskoczeniem, ale uśmiechnęła się słabo i ścisnęła lekko dłoń przyjaciółki.
— Na pewno sobie
poradzisz — oznajmił tata, zerkając na nią w lusterku wstecznym. — Zobaczysz.
Taką miała nadzieję,
bała się jednak powiedzieć to na głos, że może zapeszy i nic z tego nie będzie.
Wyjrzała przez okno i
zawiesiła wzrok na białych obłokach, leniwie przesuwających się po niebie i
pomyślała o mamie, a raczej tych nielicznych wspomnieniach, które udało jej się
zachować.
Przypomniała sobie te
wszystkie melodie, które kobieta grała jej na skrzypcach, a które zostały w jej
głowie bardziej wyraźne niż obraz matki. Jej cichy głos, który utulał ją do
snu, gdy wciąż była dzieckiem i nic nie rozumiała. Niezliczone kartki z
pięcioliniami, zapisane nutami z góry do dołu, których mama próbowała ją
bezskutecznie nauczyć, bo Rose wolała rozsiąść się wygodnie i słuchać wspaniałej
gry na skrzypcach.
Uśmiechnęła się do
swoich wspomnień i poczuła o wiele lżej, jakby jakiś ciężar spadł z jej barków.
Na miejsce dojechali
godzinę później.
Rose wysiadła z
samochodu i w zachwycie spojrzała na potężny gmach teatru, przyciskając
pokrowiec do piersi.
Chwila, która
zadecyduje o jej przyszłości, była coraz bliżej, ale cały stres jakby z niej
uleciał. Czuła się lekka jak piórko i miała wrażenie, że zaraz odleci na jeden
z tych śnieżnobiałych obłoków na niebie.
Wejdę tam i dam z
siebie wszystko!
Pewnym krokiem ruszyła
w stronę szerokich stopni, prowadzących do wejścia, razem z tatą i Jennifer.
Ogólnokrajowy
młodzieżowy konkurs skrzypiec był jedną z nielicznych okazji, aby pokazać swoje
umiejętności i sprawdzić się na dużej scenie. Rose przygotowywała się do niego
od roku, zawzięcie ćwicząc i nie myśląc o niczym innym. Zaniedbała nawet naukę,
co nie podobało się tacie, ale wciąż wspierał ją na wszystkie możliwe sposoby.
Jeśli uda jej się zająć
pierwsze miejsce lub chociaż zabłysnąć przed jury, może otworzyć się przed nią
kariera zawodowej skrzypaczki.
Rose doskonale zdawała
sobie z tego sprawę, chociaż miała dopiero czternaście lat.
W holu teatru zgromadziło
się już sporo ludzi – uczestników i ich rodzin. Całe pomieszczenie wypełniał
gwar rozmów. Rose rozejrzała się i dostrzegła machającą do niej babcię, która
stała pod ścianą kilka metrów dalej.
— Już myślałam, że nie
zdążycie. — Ucałowała ją na przywitanie, ignorując skrzywienie wnuczki i ciche
protesty. — Masz wszystko?
— Tak, babciu. —
Wywróciła oczami. — Cześć, ciociu. Cześć, wujku. — Pomachała im. — A gdzie
chłopcy? — zapytała, rozglądając się za Jimem i Peterem.
— Zostali z moim bratem
— wyjaśnił wujek.
— Powiedzmy, że nie
ręczyłabym za ich zachowanie w teatrze — dodała ciocia z uśmiechem. — Życzymy
ci powodzenia, Rose.
Podziękowała i szybko
ich uściskała, uważając, aby nie uszkodzić skrzypiec, które wciąż przyciskała
do siebie.
Gdy Jennifer witała się
z jej rodziną i pozwalała, żeby babcia Rose narzekała na to, jaka jest chuda,
tata odciągnął Rose na bok i spojrzał na nią uważnie.
— Jak się czujesz?
Wszystko dobrze? — Złapał ją za ramiona i lekko je potarł, jakby próbował ją ogrzać.
— Czegoś ci potrzeba? Wody? Może jesteś głodna? W samochodzie mam kanapki…
— Tato — przerwała mu i
uśmiechnęła się uspokajająco. — Jest dobrze. Naprawdę. Nie musisz się tak
denerwować.
Nie odpowiedział, tylko
spojrzał jej głęboko w oczy wzrokiem, w którym Rose dostrzegła wiele trudnych
do zidentyfikowania emocji.
W końcu uśmiechnął się
smutno.
— Mama byłaby z ciebie
taka dumna.
— Wiem.
Spanikowała odrobinę,
gdy zobaczyła, jak oczy zachodzą mu łzami, ale dwa mrugnięcia wystarczyły i już
były suche, a tata przez moment ścisnął mocniej jej ramiona, po czym puścił ją
i wyprostował się.
Rose otworzyła usta,
żeby coś powiedzieć, chociaż nie miała pojęcia, jakie słowa były właściwe w
takiej sytuacji, ale w tym momencie ktoś wezwał wszystkich uczestników.
Uśmiechnęła się więc do
taty, pomachała reszcie i podbiegła do gromadki ludzi w podobnym jej wieku,
którzy zebrali się wokół eleganckiej kobiety w średnim wieku w idealnie skrojonym,
ciemnoszarym garniturze.
Potem wszystko
potoczyło się szybko.
Każdy dostał kartkę ze
swoim imieniem i nazwiskiem oraz przypisanym numerem, którą miał nakleić sobie
na piersi.
Rose próbowała
przejrzeć się w szklanej gablocie i sprawdzić, czy równo przykleiła kartkę, ale
już prowadzili ich do następnego pomieszczenia, które było prawdopodobnie swego
rodzaju poczekalnią dla uczestników.
Tutaj nie mogły
przebywać ich rodziny, więc zajęła miejsce gdzieś w kącie i położyła obok
siebie pokrowiec.
Wierciła się na
krześle, ukradkiem zerkając na swoich rywali. Niektórzy ćwiczyli jakieś proste
melodie na swoich instrumentach, a część siedziała zupełnie jak ona, próbując
się uspokoić.
W końcu wyjęła skrzypce
z pokrowca i delikatnie pogładziła ciemne drewno, usilnie starając się nie
myśleć o tym, co ją czeka.
Jesteś dobra. Dasz
radę.
Nie mogąc dłużej
wytrzymać takiego bezczynnego siedzenia, Rose zapytała o łazienkę i wyszła na
korytarz, wciąż ściskając w ręce swoje skrzypce. Bała się zostawić je bez
opieki. Nie żeby podejrzewała któregoś z rywali o sabotaż, ale… wypadki
chodziły po ludziach.
Po kilku minutach
stwierdziła, że się zgubiła.
Rozejrzała się po
korytarzu i uznała, że albo ktoś źle poinstruował ją o drodze do toalety albo
zawiódł jej zmysł orientacji. Westchnęła z rezygnacją i niepewnie ruszyła z
powrotem, starając się przypomnieć sobie, jak właściwie tutaj dotarła.
Skręciła za rogiem i
stwierdziła, że na pewno tędy nie szła, mijając na wpół otwarte drzwi do
jednego z pomieszczeń.
— Hej, ty. — Ze środka
dobiegł ją czyjś głos. Rose podskoczyła z przestrachem i cofnęła się dwa kroki,
nieśmiało wkładając głowę do środka. — Tak, do ciebie mówię.
Ostrożnie otworzyła
drzwi i rozejrzała się po pokoju, który musiał być czyimś gabinetem, sądząc po
stojącym tu biurku i przeszklonej szafie z dokumentami.
Za biurkiem siedział
mężczyzna w średnim wieku, w jednej ręce trzymał plik kartek, a w drugiej
wypalonego do połowy papierosa.
— Dzień dobry —
przywitała się uprzejmie, tak jak zawsze ją uczono.
Uśmiechnął się do niej
ciepło i odłożył dokumenty na blat biurka.
— A co ty tu robisz,
co? — zapytał łagodnie i zerknął przelotnie na kartkę przyczepioną do jej
piersi. — Nie powinno cię tu być.
— Szukałam toalety, a
potem… chyba się zgubiłam… — zaczęła się jąkać i poczuła jak na jej policzki
wkrada się rumieniec. — Przepraszam.
— Nic nie szkodzi. —
Zaciągnął się papierosem, po czym zgasił go w stojącej obok popielniczce. —
Może napijesz się soku? — zapytał, wskazując na karafkę na stoliku pod ścianą.
Pokręciła głową, ale
mężczyzna już podniósł się z krzesła i zmierzał w stronę stolika, gdzie nalał
soku do szklanki i wyciągnął w jej stronę z zachęcającym uśmiechem.
— Na pewno masz tremę
przed występem.
Kiwnęła głową, zamknęła
za sobą drzwi, po czym podeszła i wzięła szklankę. Upiła łyk, żeby nie wyjść na
niegrzeczną.
— To zrozumiałe. —
Mężczyzna przeczesał ręką rzadkie, brązowe włosy i usiadł na niewielkiej
kanapie pod oknem. Wyjrzał na zewnątrz. — A więc od jak dawna grasz na
skrzypcach… — urwał i spojrzał na nią. — Rose?
Zamarła, nie wiedząc
jak zareagować na fakt, że znał jej imię, ale po chwili przypomniała sobie, że
przecież każdy uczestnik dostał kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem.
— Odkąd pamiętam —
odpowiedziała.
Nie wiedziała, co ma ze
sobą zrobić, więc wypiła resztę soku i odstawiła szklankę na stolik.
— Usiądź sobie, Rose. —
Mężczyzna wskazał na kanapę i parsknął śmiechem, widząc jej niepewność. — Ja
nie gryzę.
Przysiadła po
przeciwnej stronie, na samym skraju kanapy, a skrzypce ostrożnie oparła o
oparcie obok siebie.
— Chyba powinnam już
iść — powiedziała nieśmiało.
— Bez obaw — uspokoił
ją i dodał konspiracyjnym szeptem, pochylając się lekko w jej stronę. — To ja
organizuję ten konkurs, więc niczym się nie martw.
Rose spojrzała na mężczyznę
z zaskoczeniem, rozluźniając się nieco.
— Naprawdę?
Przytaknął z uśmiechem,
który odwzajemniła.
— I od razu lepiej! —
Poklepał ją lekko po ramieniu. — Śliczna z ciebie dziewczyna, kiedy się
uśmiechasz.
Zarumieniła się
mimowolnie, nieprzyzwyczajona do komplementów.
— Dziękuję —
odpowiedziała, wbijając wzrok w swoje kolana.
— Mogę zobaczyć?
Nie chciała, żeby ktoś
oprócz niej dotykał skrzypiec, ale nie wypadało odmawiać, więc pokiwała głową.
Mężczyzna przysunął się
bliżej niej i przyjrzał się instrumentowi.
— Taki konkurs to
ogromna szansa — zaczął, nie odrywając wzroku od skrzypiec. — Na pewno bardzo
chciałabyś wygrać.
— To prawda.
— Mógłbym ci jakoś
pomóc? — zapytał, sunąc dłonią po lakierowanym drewnie. — Jak sądzisz?
Gdy w końcu na nią
spojrzał, poczuła dziwne gorąco w piersi, czując na sobie tak badawcze
spojrzenie.
— Nie bardzo rozumiem —
odparła niepewnie, uciekając wzrokiem.
— Daj spokój, Rose. Nie
jesteś już małym dzieckiem. — Nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się tak blisko
niej. Jego ręka powędrowała na jej kolano. — Pozwól sobie pomóc.
Sparaliżowało ją.
Wbijała wzrok w dłoń
mężczyzny, która zaczęła sunąć w górę, pod jej sukienkę.
— C-Co pan robi? —
wyjąkała, tracąc dech.
— Nikt się nie dowie. —
Mężczyzna pochylił się i jego gorący oddech owiał jej szyję. — Będzie nam
dobrze, a ty wygrasz konkurs. Mogę to załatwić.
Nie mogła się ruszyć.
Wszystko w niej krzyczało, żeby coś zrobiła, ale siedziała niczym posąg, nie
będąc w stanie nawet drgnąć.
Chwycił ją za szyję i
obrócił jej twarz w swoją stronę. Rose z bliska zobaczyła jego rozbiegane oczy,
które błądziły po jej twarzy, gdy znienacka zmiażdżył jej usta w pocałunku.
Jej oczy rozszerzyły
się nieznaczenie i ogarnęła ją panika. Zrobiło się jej niedobrze, kiedy siłą
rozwarł jej wargi i wepchnął język do środka.
Odruchowo spróbowała
się odsunąć, ale wolną ręką złapał ją za tył głowy i przycisnął do siebie.
Zaczęła się szarpać, próbując nawet go ugryźć, ale zamarła, gdy poczuła, jak
siłą rozchyla jej nogi.
Gdy spróbowała zacisnąć
je z powrotem, oderwał się od niej i warknął z irytacją.
— Zostaw mnie! —
Szarpnęła się, ale był od niej silniejszy. — Ratu…
Uderzył ją.
Jej głowa odskoczyła,
gdy wymierzył jej cios otwartą dłonią.
Poczuła krew w ustach,
a w głowie jej się zakręciło.
— Przestań się opierać.
Zanim doszła do siebie,
przewrócił ją na kanapę, przyciskając się do niej swoim ciężarem.
Jego ręka znowu
powędrowała między jej nogi.
— Nie!
Niewiele mogła zrobić,
gdy przygniatał ją całym ciężarem ciała, ale próbowała się wyrwać. Łzy napłynęły
jej do oczu.
Wciągnęła ze świstem
powietrze, gdy poczuła w sobie palce mężczyzny.
Przy uchu usłyszała
ciche słowa, wymówione niskim, zachrypniętym głosem.
— Tak się wyrywasz, a
zobacz jaka jesteś mokra.
Z jej piersi wyrwał się
szloch.
Ręce na oślep szukały
czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc, aż w końcu na coś natrafiły.
Rączka od skrzypiec.
Chwyciła ją mocno lewą
ręką i z całej siły uderzyła mężczyznę w tył głowy.
Krzyknął zaskoczony i
złapał się za uderzone miejsce.
Rose nie miała zamiaru
zmarnować ani sekundy. Z całej siły pchnęła mężczyznę w pierś, zrzucając go z
siebie i zsunęła się z kanapy.
Cała się trzęsła, ale
udało jej się stanąć na nogi. Ruszyła w stronę drzwi, gdy coś nagle chwyciło ją
za kostkę i mocno szarpnęło.
Krzyknęła, próbując się
czegoś złapać, ale strąciła tylko szklankę ze stolika, która roztrzaskała się,
opryskując ją kawałkami szkła.
Runęła na ziemię. Z
trudem łapała powietrze, ale udało jej się przekręcić na plecy.
Mężczyzna już zbierał
się z podłogi, trzymając się za głowę. Zobaczyła, że jego dłonie pokryte są
krwią.
— Ty mała dziwko —
warknął ze złością i ruszył w jej stronę.
Wciąż na wpółsiedziała,
kręciło jej się w głowie i wiedziała, że nie uda jej się teraz podnieść, więc
zaczęła cofać się, opierając się na rękach.
Syknęła z bólem, gdy
rozbite szkło na ziemi poraniło jej dłonie, ale nie zatrzymała się aż jej plecy
uderzyły o ścianę i z przerażaniem uświadomiła sobie, że nie miała, dokąd
uciec.
— I co teraz? — zapytał
mężczyzna, uśmiechając się. Przystanął kilka kroków przed Rose. — A mogło być
tak miło.
— Proszę — zaczęła
błagać, łzy spływały po jej policzkach. — Niech pan tego nie robi. Błagam.
Miała wrażenie, że jego
uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.
Kucnął przed nią,
przyjrzał się i zacmokał.
— Byłaś ładniejsza,
kiedy się uśmiechałaś. — Pokręcił głową. — Uśmiechnij się.
Patrzyła na niego
szeroko otwartymi oczami.
Uśmiechnął zniknął z
jego twarzy.
— Powiedziałem, żebyś
się uśmiechnęła.
Strach zmroził krew w
jej żyłach, gdy dostrzegła przerażający mrok w jego oczach i spróbowała zmusić
kąciki ust do ruchu.
— Głucha jesteś? —
warknął i uderzył ją.
Rose jęknęła, gdy
uderzyła głową o ścianę i na chwilę ją zamroczyło.
Wtedy dostrzegła, że w
ręce wciąż kurczowo ściskała skrzypce. Najwyraźniej nie wypuściła ich nawet po
tym jak uderzyła mężczyznę, a potem upadła.
Z ogromnym wysiłkiem
zebrała w sobie wszystkie pokłady sił, jakie jej zostały i zamachnęła się.
Był zbyt zaskoczony,
żeby zareagować, więc instrument trafił go prosto w głowę.
Rozległ się trzask
pękającego drewna i głuchy odgłos zrywających się strun.
Rose jak w zwolnionym
tempie obserwowała jak zdziwiony mężczyzna przewraca się i z hukiem zwala na
podłogę.
Nie wypuszczając
skrzypiec – albo tego co z nich zostało – jakby stanowiły przedłużenie jej
ręki, podniosła się.
Musiała stąd wyjść.
Natychmiast.
Nie wiedziała jakim
cudem dotarła do drzwi i wypadła na hol, czuła się tak słabo. Błądziła
korytarzami, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi.
— Chyba ją znalazłem!
Skuliła się w sobie,
gdy usłyszała za sobą obcy głos. Po chwili pojawił się przed nią chłopak, który
tylko zerknął na kartkę na jej piersi i wbił wzrok w papier, który trzymał w
ręce.
— Tak, to Rose Parker —
powiedział, naciskając słuchawkę bezprzewodową w uchu. — Chodź, szybko!
Chwycił ją za ramię i
pociągnął, nawet na nią nie patrząc.
Rose chciała
zaprotestować, krzyknąć, że bolą ją nogi, ręce, głowa, wszystko. Że muszą się
zatrzymać, bo ona zaraz się przewróci i już nie podniesie. Jej ciało odmawiało
jednak posłuszeństwa, a z otwartych ust nie wydobywały się żadne dźwięki.
W otępieniu dała się
poprowadzić w jakieś zaciemnione miejsce.
Słyszała tylko
przytłumione rozmowy, jakieś okrzyki, ktoś poklepał ją po głowie, a ktoś
jeszcze wcisnął jej coś do ręki, wbijając odłamki szkła głębiej w jej dłoń.
Rose spojrzała na
mikrofon, który ściskała, a potem ktoś szepnął do niej „Powodzenia!” i lekko
pchnął do przodu.
Najpierw oślepiły ją
światła reflektorów, a potem błysk fleszy. Zamrugała, a po kilku sekundach oczy
przyzwyczaiły się do świateł.
Stała na scenie i
patrzyły na nią setki par oczu.
Spuściła wzrok na
mikrofon, lepki od krwi, spływającej jej po palcach, a potem na połamane
skrzypce, które kurczowo ściskała.
Przed oczami mignął jej
obraz upadającego mężczyzny, a potem ostatnie pół godziny wróciło do niej tak
wyraźnie jakby przeżywała to na nowo.
Jej uszu zaczęły
dolatywać głosy pełne niepokoju, które zaraz przerodziły się w zduszone
okrzyki.
— Czy to jest krew?!
— Jezu, zabierzcie ją
stąd!
— Niech ktoś zadzwoni
po pogotowie!
W tej chwili coś w niej
zaczęło pękać, łamać się, rozpadać na kawałeczki, których już nigdy miała nie
złożyć z powrotem.
A potem jej ciało
odmówiło posłuszeństwa i wszystko przysłonił mrok.
— Następne, co
pamiętam, to pobudkę w szpitalu — wymamrotała, nie podnosząc wzroku. — Wiem, że
przez tydzień nie odezwałam się ani słowem. — Parsknęła gorzkim śmiechem. —
Karmili mnie przez kroplówkę.
Gdzieś w trakcie swojej
opowieści, podkurczyła kolana pod brodę i wbiła wzrok w ścianę, bo nie
potrafiła spojrzeć na Williama.
— Potem coś we mnie
pękło i wszystko powiedziałam — kontynuowała. — Resztę pamiętam jak przez mgłę.
Policja. Składanie zeznań. Rozmowę z psychologiem.
— Rose.
Przymknęła na chwilę
oczy, po czym otworzyła je i odważyła się spojrzeć na Willa.
Patrzył na nią ciepłym
wzrokiem, w którym kryło się zbyt wiele emocji, aby mogła to opisać. Wyciągnął
rękę, ale zawahał się i uniósł brwi w geście zapytania.
Kiwnęła głową.
Delikatnie ujął jej
dłoń.
— Dziękuję, że mi
powiedziałaś — powiedział cicho, splatając ich palce.
— Ufam ci — odparła po
prostu.
Pozwoliła mu się
przyciągnąć i dopiero, gdy położyła mu głowę na ramieniu, a Will mocno ją
objął, poczuła, że jest tam, gdzie powinna, a ogromny ciężar spada z jej
barków.
Rozpłakała się,
trzymając się go kurczowo, a chłopak głaskał ją po plecach, szeptając coś
uspokajająco.
Myślała, że będzie
szlochać w nieskończoność, ale po kilku minutach udało jej się opanować, więc
odsunęła się.
— Przepraszam —
wymamrotała, ocierając oczy i pociągając nosem.
Bez słowa podał jej
pudełko z chusteczkami ze stolika.
— Jak się czujesz? —
zapytał, spoglądając na nią z niepokojem.
— Dobrze —
odpowiedziała zgodnie z prawdą i wydmuchała nos. — Po prostu… to wrażenie
jakbym przeżywała to na nowo… nie było miłe. Ale cieszę się, że ci
powiedziałam.
— A czy on…?
Zawahał się, ale nie
musiał kończyć, bo Rose szybko domyśliła się, o co chodziło.
— Z tego, co wiem,
wciąż siedzi w więzieniu. — Wzruszyła ramionami. — Okazało się, że to nie był
pierwszy raz, kiedy… no wiesz. Nie było mnie na żadnej rozprawie, ale wiem, że
dostał wyrok skazujący na karę pozbawienia wolności.
Will ujął ją za wolną
rękę, gdyż w drugiej wciąż ściskała chusteczkę i lekko ścisnął jej palce.
— Dzięki tobie nikogo
więcej już nie skrzywdzi, Rose — powiedział cicho. — Świetnie sobie z tym
radzisz, wiesz?
Pokręciła głową.
— Siedzi przed tobą
Rose po kilkuletniej terapii — wyjaśniła. — Przez pierwszy miesiąc nie
potrafiłam znieść czyjegokolwiek dotyku. Dopiero po dwóch zgodziłam się na
spotkanie z doktorem Louisem, ale potrzeba było kolejnych trzech miesięcy, żeby
pojawiła się jakakolwiek poprawa. Zaczęłam rozmawiać i otwierać się na innych,
w końcu dopuściłam do siebie tatę i pozwoliłam sobie pomóc. Po roku
indywidualnego nauczania wróciłam do szkoły, ale pochodzę z niewielkiego
miasta, więc wieści o tym, co się stało, zdążyły dotrzeć do każdego. Może nikt
otwarcie tego nie pokazywał, ale ciągłe szepty i ukradkowe spojrzenia
wystarczyły. Dlatego szybko wróciłam do indywidualnej nauki, a w szkole
pojawiałam się tylko wtedy, gdy musiałam.
— Źle znosisz bycie w
centrum uwagi — odgadł William. — Stąd twoja reakcja na stołówce.
Pokiwała głową.
— Do teraz zdarzają mi
się ataki paniki z tego powodu. Po prostu… kiedy wypchnęli mnie wtedy na scenę,
byłam w szoku po tym, co się stało, a jedyne, co widziałam, to jakaś setka ludzi,
wbijająca we mnie wzrok. Nic przyjemnego.
— Gdybym wiedział…
— Ale nie wiedziałeś —
przerwała mu stanowczo. — Skąd mogłeś wiedzieć, jeśli nic ci nie powiedziałam?
Poza tym i tak jest lepiej niż było.
Dzięki tobie, dokończyła
w myślach.
— Więc dlaczego
próbujesz wrócić do grania na skrzypcach?
Westchnęła.
— I tutaj sprawa się
komplikuje. — Znów westchnęła, gdy spojrzał na nią pytająco. — To jakaś
psychologiczna rzecz, którą najlepiej wytłumaczyłby doktor Louis. To tak jakby
mój umysł wyparł wszystko, co kiedykolwiek łączyło mnie ze skrzypcami. —
Przygryzła wargę, szukając odpowiednich słów. — One cały czas tam ze mną były,
rozumiesz? Kiedy zawołał mnie do gabinetu, kiedy siedziałam na tej cholernej
kanapie, one cały czas tam były. I pewnie, gdyby ich nie było, nie udałoby mi
się stamtąd uciec. — Zadrżała na samą myśl. — A potem byłam na scenie, o której
marzyłam od dziecka i wszyscy czekali aż coś zagram, a ja przed oczami miałam
tylko te połamane skrzypce. Zdaje się, że wtedy podświadomie postanowiłam
usunąć z pamięci wszystko, co związane ze skrzypcami. To dlatego zapomniałam
nawet o tym, że moja mama grała na skrzypcach.
— Twoja mama?
Przytaknęła.
— Sama dowiedziałam się
o tym niedawno. — Pokrótce opowiedziała mu, jak odkryła pamiątki po mamie na strychu
w domu babci. — Nie mogłam uwierzyć, że tata to przede mną ukrywał. Wyjaśniło
się, dlaczego mam tak niewiele wspomnień o mamie, skoro większość z nich była
jakoś związana ze skrzypcami.
— Przykro mi.
Uśmiechnęła się słabo,
ciesząc się, że chłopak nie puszczał jej ręki.
— Znalazłam jej
dziennik, który pisała zanim się urodziłam, więc to zawsze jakiś sposób, żeby
lepiej ją poznać.
Will złapał zbłąkany
kosmyk włosów i założył jej za ucho.
— Chciałbym jakoś ci
pomóc, ale nie mam pojęcia jak.
— Cały czas mi pomagasz
— zapewniła go. — To dzięki tobie mogę znów grać. Niedużo, ale jednak. Do
niedawna, na myśl o graniu robiło mi się niedobrze i widziałam… jego.
Skrzywiła się, gdy
William zamarł.
— Więc za każdym razem,
gdy grasz…?
Potrząsnęła gwałtownie
głową i ujęła dłońmi jego twarz, spoglądając mu prosto w oczy.
— Nie — powiedziała
stanowczo. — Nie waż się myśleć, że to twoja wina. Zresztą sama cię o to
prosiłam.
Zerwał się z kanapy i
zaczął krążyć po salonie, nie patrząc na nią.
— A ja mogłem być
mądrzejszy i dowiedzieć się więcej zanim w ciemno się zgodziłem — mruknął ze
złością. — Myślałem, że ci pomagam, a ty za każdym razem widziałaś… Dlaczego mi
nie powiedziałaś?
Rose zadrżała, gdy
spojrzał na nią z wyrzutem.
— Wtedy byś się nie
zgodził.
— A ty byś się zgodziła
na moim miejscu?
Nie odpowiedziała i
spuściła głowę, wbijając wzrok w swoje dłonie.
— Rose, jak mogę ci
dalej pomagać, wiedząc, co przeżywasz za każdym razem, kiedy grasz na
skrzypcach?
Poderwała głowę z
przestrachem.
— Will, zrozum! —
wykrzyknęła. — Rzeczywiście tak było, ale tylko na początku! — Potrząsnęła
głową, wstała z kanapy i zagrodziła mu drogę, zmuszając go, aby się zatrzymał.
— Po tym, co się wtedy stało, mój umysł jakimś sposobem wyparł wszystko, co
związane ze skrzypcami w moim życiu. Nie mogłam znieść myśli, że miałabym znowu
zagrać. Skrzypce mnie odrzucały.
— Rose…
— Nie, posłuchaj mnie —
przerwała mu stanowczo. — Po latach terapii pogodziłam się z tym, że już nie
będę grać, jeśli to ma pomóc mi zapomnieć. Przeprowadziliśmy się tutaj, gdzie
mogłam zacząć od nowa, gdzie nikt nie wytykał mnie palcami. A potem pojawiłeś
się ty i… — zaśmiała się cicho. — I naprawdę cię nie znosiłam, wiesz? Nie
dlatego, że wydawałeś mi się nadętym dupkiem. — Delikatnie dotknęła jego
twarzy. — Dlatego, że kiedy pierwszy raz usłyszałam, jak śpiewasz i grasz, coś
się we mnie obudziło. Zapragnęłam chwycić za skrzypce i grać. Pierwszy raz od
lat. Dzięki tobie. — Wspięła się na palce i musnęła jego usta swoimi. —
Uratowałeś mnie — wyszeptała.
William wpatrywał się w
nią szeroko otwartymi oczami. Dopiero po kilku sekundach niepewnie otoczył Rose
ramionami i przycisnął do siebie, chowając twarz na jej ramieniu.
— I nie mówisz tego
tylko dlatego, żebym nie czuł się winny? — wymamrotał.
— Nie zrobiłabym czegoś
takiego — odparła. — Poza tym ja naprawdę czuję się lepiej. Nie pamiętam już,
kiedy ostatni raz myślałam… o tamtym. — Objęła mocno chłopaka i przylgnęła do
niego. — Will?
— Hm?
Słowa cisnęły jej się
na usta, ale bała się je wypowiedzieć.
— Dziękuję — rzekła
zamiast tego. — Za wszystko.
William odsunął się
nieznacznie, żeby móc na nią spojrzeć i uśmiechnął się lekko.
— Wyjęłaś mi to z ust.
Odwzajemniła uśmiech.
Will pochylił się i
pocałował ją. Był to delikatny, słodki pocałunek, który rozlał się przyjemnym
ciepłem w jej piersi. Trwałby pewnie dłużej i być może skończył się na kanapie,
gdyby nie głośne burczenie, dochodzące z brzucha chłopaka.
Oboje zamarli, a potem
Rose parsknęła śmiechem i oderwała się od Williama, uprzednio dając mu
szybkiego buziaka.
— Pizza? — rzuciła, nie
przestając się uśmiechając.
— Tak — westchnął,
chowając twarz w dłoniach. — A zapowiadała się dobra zabawa.
— Z pełnym brzuchem też
można się dobrze bawić — zapewniła z zalotnym uśmiechem. — Obiecuję.
Z satysfakcją obserwowała,
jak zaświecają mu się oczy, kiedy złapał za telefon.
— Wybieram pizzerię,
która jest najbliżej — oznajmił.
— Kto by się spodziewał
— wymamrotała rozbawiona i opadła na kanapę.
Pogroził jej palcem,
odchodząc na bok i rozmawiając z obsługą pizzerii. Patrzyła na niego z
uśmiechem, czując się niewyobrażalnie lekka. Cieszyła się, że wyznała wszystko
Williamowi, że już żadna tajemnica nie ciążyła jej na sercu i nie mogła ich
podzielić.
Nie mogła uwierzyć, że
tak się tego bała. Rzeczywiście, przeżywanie na nowo wszystkiego, co się stało,
kosztowało ją wiele nerwów, ale obecność Willa niezwykle jej pomogła, a teraz znowu
było to tylko odległe wspomnienie, które co jakiś czas pojawiało się w jej
głowie jak natrętna mucha.
To nie tak, że to
William sprawiał, że czuła się taka niezwyciężona. On jedynie pokazał jej, że
miała w sobie na tyle siły, żeby taka być. Przejście tej długiej, krętej drogi
zawdzięczała sobie i swojej zawziętości, a uczucie do chłopaka działało jak
zastrzyk energii w chwilach zwątpienia.
Spojrzała na chłopaka i
pomyślała coś, czego nie miała jeszcze odwagi wypowiedzieć na głos.
Kocham cię.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana już tak dużo czasu upłynęło a tutaj nic nawet jednej małej informacji... a tak fajnie się zapowiadało to opowiadanie...
proszę choć daj znak że żyjesz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nie spodziewałam się, że ktoś jeszcze czyta Różę i czeka na aktualizację :o Myślę, że nie mam już nadziei na skończenie tego opowiadania...
UsuńNatomiast siedzę teraz mocno w fandomie HP i zajmuję się tłumaczeniem fanfików oraz pisaniem swoich (chociaż jeszcze nie jest publikowany), ale zapraszam serdecznie https://www.wattpad.com/user/jimintango
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńliczę na więcej, opowiadanie jest super...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Nie spodziewałam się, że ktoś jeszcze czyta Różę i czeka na aktualizację :o Myślę, że nie mam już nadziei na skończenie tego opowiadania...
UsuńNatomiast siedzę teraz mocno w fandomie HP i zajmuję się tłumaczeniem fanfików oraz pisaniem swoich (chociaż jeszcze nie jest publikowany), ale zapraszam serdecznie https://www.wattpad.com/user/jimintango
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńjest mi bardzo smutno, że rqczej nie będzie kontynuacji.... ale bardzo mnie ucieszyła ta informacja, że "siedzisz" w fandomie HP i chętnie przeczytam...
ale właśnie wolałabym abyś to publikowała tutaj za wattpadem nie przepadam, a po drugie po wejściu w link mówi mi, że użytkownik nie istnieje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika