Witajcie :) Jak widać, od jakiegoś czasu funkcjonuje nowy wygląd bloga. Mi samej strasznie się podoba, jest bardziej przejrzysty i zorganizowany. Dlatego chciałabym bardzo podziękować kochanej CarolineDelane za piękny szablon i spełnianie moich zachcianek. Usui podziękuje ci w naturze, a z mojej strony ten rozdział jest z dedykacją dla ciebie :*
Enjoy!
***
Rose
i Pixie stały w sali klubu muzycznego, czekając aż ktoś przydzieli im zadanie.
Rose zgrzytała zębami, naprawdę nie miała ochoty tego robić. Natomiast Pixie
prawdopodobnie świetnie się bawiła, a wskazywać na to mógł jej uśmieszek.
Nagle
do pomieszczenia wpadła przewodnicząca Carmen. Przytrzymała się najbliższej
ławki, ratując się przed upadkiem. W momencie, kiedy jej wzrok padła na nie
obie, Rose poczuła nieuzasadniony niepokój.
-
Nasza wokalistka na bal złapała grypę i nie jest w stanie mówić, a więc i śpiewać
– wydyszała, krzywiąc się z rozpaczą. – To cud, że Free zgodziło się z kimś zaśpiewać, a teraz wszystko szlag trafił.
Rose
wywróciła oczami. Free to, Free tamto. Ich ego za niedługo pęknie
jak za bardzo napompowany balonik.
Od
razu miała mniejszą ochotę iść na bal.
-
Sprawa jest taka, że natychmiast potrzebuje kogoś na zastępstwo, do czasu aż Caroline
nie wyzdrowieje – Carmen opadła na krzesło, które podsunął jej ktoś z członków
klubu. – W ramach pomocy na bal oczywiście. To będą tylko próby, nikt nie
będzie was oglądał.
Rose
mogła doskonale dojrzeć iskierki w oczach dziewczyn, które miały pomóc w
organizacji. Z pewnością nie chciały przepuścić okazji, kiedy będą mogły być
sam na sam z Williamem.
- To
ty jesteś Rose, prawda? – rzuciła Carmen.
Dziewczyna
nie od razu zorientowała się, że to do niej jest kierowane pytanie. Zaskoczona
spojrzała na przewodniczącą.
- Tak
– odparła ostrożnie.
-
Potrafisz śpiewać?
Pixie
szturchnęła ją w ramię i posłała szeroki uśmiech. Rose znowu spojrzała na
Carmen, czując, że oblewa się zimnym potem. Umiała śpiewać, ale nie była w tym
orłem.
-
Trochę – powiedziała niechętnie. – Wiem, o co chcesz zapytać, ale naprawdę nie
jestem zainteresowana.
-
Jeśli ona nie chcę, ja mogę to zrobić – wtrąciła jedna z dziewczyn, mierząc
Rose wzrokiem.
Carmen
westchnęła ciężko, nie odzywając się ani słowem.
-
Zostawcie nas same, proszę – wymamrotała. Rozległy się jęki protestu, ale w
końcu wszyscy wyszli, ponaglani przez członków klubu. Wychodząc, Pixie mięła
rąbek swojej koszuli z niepokojem.
Rose nie
miała najmniejszej ochoty widywać Davies’a częściej niż to było koniecznie.
Nawet jeśli to na rzecz zbliżającego się balu.
-
Posłuchaj, słyszałam plotki, które krążą po szkole – zaczęła Carmen, ale widząc
ostre spojrzenie Rose, uniosła ręce w obronnym geście. – Spokojnie, nie wierzę
w nie. Nie wydajesz mi się osobą, która zachowywałaby się w taki sposób. Poza
tym, Will również powiedział mi, że to wszystko było nieprawdą.
-
Davies ci powiedział? – powtórzyła Rose bezwiednie.
-
Może na to nie wyglądać, ale znam go trochę lepiej niż reszta szkoły.
Chodziliśmy razem do gimnazjum, kiedy ich zespół dopiero zaczynał się wybijać.
Była
zaskoczona, że ktoś tak miły i odpowiedzialny może utrzymywać bliższe kontakty
z Williamem.
- Nie
rozumiem, co to ma wspólnego z sprawą, dla której tu jesteśmy – Rose zaplotła
ręce na piersi, mimowolnie czując podenerwowanie.
-
Rzecz w tym, że każda dziewczyna, o której wiem, że potrafi śpiewać, zachowuje
się tak samo w stosunku do Willa. Jestem świadoma, że ich zachowanie mogłoby
tylko zaszkodzić przygotowaniom i niepotrzebnie wyprowadzić cały zespół z równowagi.
Dlatego tak bardzo przeżywam chorobę Caroline, która skupiła się głównie na
tym, aby jak najlepiej wypromować siebie podczas balu, występując na jednej
scenie z Free.
- A
co to ma do mnie? – Bała się odpowiedzi, chociaż sama nie wiedziała, co
chciałaby usłyszeć.
- Nie
znam szczegółów, ale wiem, że nie jesteś fanką jego osoby. Do tych prób
potrzebuję osoby, która będzie potrafiła trzeźwo myśleć, obiektywnie ocenić Willa
i w razie potrzeby go upomnieć.
Nie
tego się spodziewała. Szykowała się już na wytknięcie jej, iż jest tak
nieatrakcyjna, że Davies nawet by na nią nie spojrzał. Tak, to było
zdecydowanie głupie. Zawstydzone alter-ego, które podsuwało jej te myśli,
schowało się za fotelem. Mimo tego, co Carmen powiedziała, wciąż nie miała
zamiaru się zgodzić.
- Nie
potrafię tego zrobić, przepraszam – powiedziała, odwracając wzrok. – Nie zniosę
więcej plotek, a jeśli się zgodzę, będę musiała poradzić sobie z jeszcze
większą ich ilością. Poza tym, Davies mnie nie znosi – uśmiechnęła się krzywo.
– Z wzajemnością – dodała po namyśle.
- Nie
mogę cię zmusić – Carmen westchnęła i potarła czoło palcem. – Uratowałabyś mi
życie, gdybyś się zgodziła, ale rozumiem, co masz na myśli. W każdym razie,
dziękuje, że mnie wysłuchałaś.
Rose
skinęła głową, po czym ruszyła do drzwi. Kiedy wyszła na zewnątrz, dostrzegła
Pixie, która podskakiwała z niecierpliwością.
-
Jesteś w końcu! – wykrzyknęła na jej widok. – I co powiedziała Carmen?
Zgodziłaś się?
-
Nie, nie mogłabym tego zrobić. Przecież wiesz, co było między mną a Davisem.
Pixie
przygryzła wargę.
- A
może powinnaś to zrobić? Wiesz, dla dobra szkoły i balu…
-
Nikomu nie wyszłyby na dobre te próby. W końcu oboje byśmy nie wytrzymali i
pozabijali się nawzajem – Rose wzruszyła ramionami.
Pixie objęła ją ramieniem, śmiejąc się.
-
Wychodzi na to, że dzisiaj nici z pomocy przy organizacji.
Następnego
dnia w szkole Rose nie wyglądała zbyt dobrze. Z niewiadomego powodu, nie
przespała pół nocy. W dodatku męcząca podróż autobusem sprawiła, że wyglądała
jak zombie
-
Wow, Rose! – wykrzyknęła Natalie na jej widok. – Wyglądasz okropnie.
Dziewczyna
spojrzała na nią spode łba.
-
Dziękuje, doceniam twoją szczerość.
-
Carmen cię szukała – oznajmiła rudowłosa, siłując się z gumką do włosów, która
nie chciała objąć jej gęstych włosów. – Chyba jest teraz w sali gimnastycznej,
więc lepiej się pospiesz.
Rose
podziękowała i ze zmarszczonym czołem ruszyła na poszukiwania przewodniczącej.
To nie tak, że się niepokoiła. Była raczej przerażona tym, co Carmen mogła od
niech chcieć. Potrząsnęła głową, wyrzucając niechciane myśli.
Nagle,
przechodząc obok jednej z pustych sal lekcyjnych, Rose poczuła szarpnięcie, po
czym została wciągnięta do pomieszczenia.
- Co
jest?! – zawołała ze złością, obracając się na pięcie. Kiedy stanęła twarzą w
twarz z Davisem, cofnęła się o krok. – Co ty sobie wyobrażasz?
-
Siedź cicho i mnie posłuchaj – odparł beznamiętnie. – Słyszałem, że nie
zgodziłaś się na prośbę Carmen. Dlaczego?
- Nie
twój interes, to sprawa między mną a nią.
-
Dobrze wiesz, że to jak najbardziej mój interes. Nie zbłaźnię się na scenie,
ponieważ jakaś arogancka dziewucha ma humorki.
-
Jedyną arogancką osobą w tym pomieszczeniu jesteś ty. Nie zgodziłam się, bo nie
miałam na to ochoty.
- Lepiej
byłoby dla ciebie, gdybyś teraz grzecznie poszła do Carmen i zgodziła się ze
mną ćwiczyć.
-
Grozisz mi? – Rose zaplotła ręce na piersi i spojrzała na niego ze złością.
-
Tylko uprzejmie informuje. Nie każ mi robić rzeczy, których później będę żałował.
-
Jesteś niemożliwy, Davies. Jest wiele innych dziewczyn, które zrobiłyby
wszystko, byle tylko mieć z tobą próby. Po prostu wybierz jedną i po sprawie.
Davies
milczał, jedynie patrzył na nią tym lodowatym wzrokiem. Ostatni raz widziała to
spojrzenie, kiedy spotkali się pierwszy raz w księgarni. Wtedy całkowicie
odebrało jej ono zdolność do ruchu. Ale nie tym razem.
-
Chciałabym pomóc Carmen – odezwała się, dając do zrozumienia, że nie chcę robić
nic dla niego. – Ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, co mogłaby oznaczać moja
zgoda na ćwiczenia z tobą.
- Tak
bardzo przejmujesz się zdaniem innych?
- Tak, ponieważ już raz opinia ludzi wokół
mnie zniszczyła. Nie chcę przechodzić przez to ponownie – Powiedziała o parę
słów za dużo i od razu tego pożałowała. Zdecydowanie nie powinna była tego
robić.
Spojrzał
na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Po
prostu idź już – William zaczął masować skronie, nie patrząc na nią. –
Po
kilku sekundach wypadła na zewnątrz, po czym oparła się o zamknięte drzwi.
Dlaczego rozmowy z nim zawsze ją tak wyczerpują? Przyłożyła głowę do zimnej
powierzchni i przymknęła oczy.
-
Tak, Carmen? Nie udało ci się jeszcze nikogo znaleźć?
Rose
otworzyła oczy, słysząc głos Williama. Czyżby rozmawiał przez telefon?
-
Postaram się o odpowiednią osobę. Przecież wiem, jak ci na tym zależy. Jeśli
twoja organizacja balu będzie idealna, pozwolą ci zająć się miejskim festiwalem
świątecznym, pamiętam o tym… Tak? Ta cała Parker jest skończona, jeśli ci
odmówiła… Nie martw się, dasz radę.
Dziewczyna
usłyszała kroki, więc zerwała się i pobiegła w bliżej nieokreślonym kierunku.
To, co usłyszała trochę nią wstrząsnęło. Nie miała pojęcia, co ten bal znaczył
dla Carmen. To dlatego zawsze tak się denerwowała, kiedy były kłopoty ze
sprzętem.
W
takim razie, czyż nie była egoistką? Po prośbie przewodniczącej wspominała
tylko o swoich kłopotach, o tym, co jej się może przytrafić. Nawet przez myśl
jej nie przeszło, że dla Carmen nadchodzący bal będzie decydujący. Czy to ona
była jedyną osobą, która mogłaby zastąpić Caroline do czasu jej wyzdrowienia?
Na pewno musiał być ktoś jeszcze… Ktokolwiek.
Im
więcej Rose o tym myślała, tym więcej wyrzutów sumienia zalewało jej głowę.
Gdyby nie Davies… Nie, nie mogła tak myśleć. To przecież podsłuchanie jego
rozmowy uświadomiło jej, jaki błąd popełniła. Swoją drogą, interesujące było,
że William przejmował się kimś innym niż sobą.
Po
chwili zorientowała się, że nogi mimowolnie poniosły ją do sali gimnastycznej.
Stanęła przed dwuskrzydłowymi drzwiami i odetchnęła głęboko, wahając się.
-
Rose? – Odwróciła się, słysząc znajomy głos. Carmen stała z kartonowym pudłem,
które pękało w szwach. – Szukałam cię.
-
Zgadzam się – wypaliła. – Zastąpię Caroline. Przepraszam, że wcześniej nie
brałam pod uwagę innych aspektów, oprócz tych, które dotyczyły wyłącznie mnie.
-
Naprawdę? – Carmen uśmiechnęła się szeroko, a jej pulchne policzki zarumieniły
się uroczo. – Jesteś pewna? Nie chcę, żebyś potem znienawidziła mnie albo
Willa.
- Na
to trochę za późno – mruknęła pod nosem, po czym powiedziała głośno: - Trochę
się martwię, ale myślę, że jakoś to przeżyje, jeśli tylko nie będę musiała
wystąpić na balu.
-
Spokojnie, do tego czasu Caroline z pewnością wróci – uspokoiła ją. – Dziękuję,
Rose, naprawdę to doceniam.
- Mam
nadzieję, że nie zrujnuje tego kompletnie. No, to kiedy pierwsza próba?
Carmen
starannie unikała jej wzroku, poprawiając pudło w swoich ramionach.
-
Planowo miała być dzisiaj, ale jeśli ci to nie pasuje, to…
-
Nie! Przyjdę, przyjdę na pewno – zawołała Rose, chociaż jej alter-ego nie
podchodziło do tego tak entuzjastycznie.
- W
takim razie, w klubie o siedemnastej.
Wracając
na lekcje, Rose zastanawiała się, na co tak właściwie się zgodziła.
Jako,
że Rose nie mogła tak po prostu zostać po szkole bez podania przyczyny reszcie,
musiała wyjaśnić sytuacje Pixie, Natalie, Michaelowi, Danielowi i Simonowi. Wszyscy
byli zaskoczeni. Wszyscy oprócz Simona.
-
Słyszałem o tym od samorządu szkolnego, przewodnicząca klubu szachowego była
niepocieszona –skomentował chłopak. – Wracając do sprawy, jesteś pewna, że
możesz to zrobić, Rose? Davies nie jest najlepszym kompanem do towarzystwa.
- No
co ty nie powiesz, miałam okazję się o tym przekonać wiele razy – wywróciła
oczami. – William to nie jest najgorsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać.
Wytrzymam – uśmiechnęła się lekko.
Pixie
chwyciła ją pod rękę, po czym spojrzała jej w oczy badawczo.
-
Jesteś pewna, że on cię nie pociąga? Wcześniej mówiłaś, że nigdy w życiu się na
to nie zgodzisz.
Rose
odskoczyła od brunetki, przybierając minę, jakiej normalny człowiek nie mógłby
zrobić.
-
Chyba żartujesz! Nigdy w życiu! – zawołała z oburzeniem. – William Davies jest
i pozostanie aroganckim dupkiem. W żadnym wypadku bym się z nim nie umówiła.
Reakcja
Natalie zaskoczyła Rose. Dziewczyna, która przez ostatnich kilka dni snuła się
niczym duch, teraz śmiała się serdecznie.
-
Och, Rose – wykrztusiła, ocierając łzy. – To nie powinno mnie bawić, wiem.
-
Cieszę się, że wszystko w porządku, Natalie – dziewczyna spojrzała na rudowłosą
z uśmiechem.
-
Jeśli wszystko jest już jasne, to ja i Simon się zmywamy – odezwał się Michael,
a po drodze do drzwi zmierzwił jej włosy – Trzymaj się tam.
-
Powodzenia, nowa – uśmiechnął się Daniel i podszedł do Natalie. – Obiecałaś mi
podwózkę.
-
Ach, racja – dziewczyna klepnęła się ręką w czoło. – Pixie, zabierasz się z
nami?
-
Jasne – brunetka podskoczyła. – Tylko po drodze musimy wstąpić do galerii,
potrzebuję parę rzeczy.
-
Pixie – jęknął Daniel.
We
trójkę zmierzali w stronę drzwi, Rose słyszała kłótnie Daniela i Pixie.
Uśmiechnęła się do siebie. Cieszyła się, że poznała tak wspaniałych ludzi i
zaskakująco szybko poczuła się tu jak u siebie. Teraz miała wrażenie, jakby
mogła stawić czoła wszystkiemu, mając ich widok przed oczami. No cóż, przekonamy
się o tym już za niedługo.
Stanęła
przed drzwiami klubu muzycznego, świadoma, że czeka tam na nią Davies. Jak to
ujęła wcześniej Carmen, potrzebowała osoby, która upomni Williama w razie
czego. To mogła zrobić bez problemu. Wiedząc, że głupie myśli nic nie zmienią,
otworzyła drzwi i spojrzała do środka. Pusto? Najwyraźniej Davies był również
spóźnialski. Mogła się tego spodziewać.
Wzdychając
z rezygnacją, Rose położyła swoją torbę na stoliku i rozejrzała się. Pierwszą
rzeczą, która rzucała się w oczy był czarny fortepian. Dziewczyna podeszła do
instrumentu i usiadła na ławeczce. Przebiegła palcami po klawiszach, które
wydały z siebie ciche dźwięki. Ile by dała, żeby móc zrobić to z taką łatwością
ze skrzypcami.
Postanowiła
przygotować się na te nieszczęsne śpiewanie. Stanęła wyprostowana i rozpoczęła
ćwiczenia, które pamiętała z zajęć chóru szkolnego, na które uczęszczała kilka
lat temu. Po dziesięciu minutach zaśpiewała kilka prostych piosenek. Tata
śpiewał je, kiedy była mała.
-
Nieźle.
Słysząc
głos dochodzący od wejścia, podskoczyła i zamiast płynnie zakończyć utwór,
wydała z siebie dziwny dźwięk.
- To
już nie było takie dobre – Rose spojrzała z nienawiścią w bok, wiedząc, kogo
zobaczy. Davies opierał się o framugę drzwi, ręce zaplótł na piersi i
obserwował ją z tym swoim wszystkowiedzącym uśmiechem.
-
Spóźniłeś się – zauważyła, opanowując szybkie bicie serca. Porządnie ją
wystraszył, w dodatku bezczelnie podsłuchiwał. Zarumieniła się na wspomnienie
jej podsłuchiwania podczas spotkania w księgarni. Cholera.
-
Musiałem coś załatwić – wzruszył ramionami. – Jak widzę, moje słowa zadziałały.
-
Masz na myśli groźby?
-
Dlaczego się zgodziłaś? Nie sądziłem, że tak bardzo chcesz ze mną ćwiczyć.
-
Wcale nie chce, zrobiłam to dla Carmen.
William
wkroczył do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Rose zauważyła pokrowiec na
jego plecach.
-
Naprawdę?
Rose
denerwowała się coraz bardziej. Dopiero teraz dotarło do niej, co będzie
musiała za chwilę zrobić. Wzdrygnęła się na samą myśl.
-
Możemy zacząć? – rzuciła, chcąc mieć to za sobą jak najszybciej.
- Daj
mi chwilę na przygotowanie się – Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym
usiadł na jednym z krzeseł i wyciągnął gitarę z pokrowca. – W tym czasie możesz
zerknąć na piosenki – podał jej plik kartek. Rzuciła okiem na nuty i słowa. –
Nie przejmuj się, jeśli nie potrafisz czytać nut, nie…
- Nie
jestem nowicjuszką! – przerwała mu z irytacją. – Oczywiście, że umiem odczytać
cholerne nuty.
- O,
widzę, że trafiła mi się specjalistka – mruknął sarkastycznie. – W takim razie
wiesz, jak masz to zaśpiewać. Nie będziesz występować, więc nie potrzeba ci znać
wszystkich utworów na pamięć.
Skinęła
głową. Zajęła miejsce naprzeciwko Daviesa i skupiła się na piosence, którą
miała zaśpiewać jako pierwszą. Tak jak się spodziewała, była o miłości. Słowa
zawierały prosty przekaz, Rose układała sobie w głowie melodię, która brzmiała
całkiem znośnie. Irytowało ją, że mimo takiej osobowości głównego wokalisty, Free miało niezłe utwory. Chociaż
pewnie była to duża zasługa reszty zespołu.
Gdy
skończyła swoje zadanie, zaczęła obserwować Williama. Całkowicie skupił się na
przygotowaniach. Było w tym coś zaskakującego, że zazwyczaj wszędobylski i
arogancki chłopak potrafił do reszty skoncentrować się na czymś takim. Chwilę
później, Rose została przyłapana na gorącym uczynku. Davies patrzył na nią z
politowaniem.
- Ee…
Tak – zaśmiała się nerwowo. – Jestem gotowa, możemy zaczynać.
Chłopak
poprawił się na krześle i zaczął trącać struny gitary. Pochylił głowę,
kasztanowe włosy kompletnie przysłoniły jej widok. Wyczuwając odpowiedni
moment, zaczęła śpiewać. Jej wzrok ślizgał się pomiędzy tekstem a Williamem.
Jego dłonie poruszały się lekko i pewnie, bez żadnego wysiłku. Widać, że miał
dużą wprawę i doświadczenie.
Kiedy
jej głos i ostatnie dźwięki gitary umilkły, odetchnęła z ulgą. To bardziej
stresujące, niż myślała. Była świadoma, że jej głos bardzo drżał w większości
momentów, ale nie potrafiła tego opanować. Śpiewała przed kimś, jeszcze kilka
tygodni temu byłoby to nie do pomyślenia. Ale od kiedy usłyszała Daviesa na
scenie, coś zaczęło się zmieniać. Nie była do końca świadoma, co dokładnie, ale
czuła się z tym nieswojo.
-
Słuchasz mnie, Parker?
Ocknęła
się z zamyślenia i spojrzała na Williama. Chłopak opierał łokieć na gitarze,
dłonią podpierając brodę.
-
Mówiłeś coś? – mruknęła nieprzytomnie.
-
Tak, ale nie słuchałaś, oczywiście – westchnął. – Powiedziałem, że jak na
pierwszy raz całkiem nieźle. Potrafisz czytać nuty, to wiele ułatwi. Daj tekst,
zaznaczę ci fragmenty, które były nieczysto i powtórzymy je kilka razy.
Spędzili
razem ponad godzinę. Rose zaschło w ustach od ciągłego śpiewania i powtarzania
poniektórych dźwięków.
-
Okej, myślę, że na dzisiaj koniec – odezwał się Davies, odkładając gitarę do
pokrowca. – Następna próba jutro o tej samej porze.
I to
by było na tyle z jego strony. Powiedział to wszystko, nawet na nią nie
patrząc, ale pisząc coś po kartce z nutami. Rose poczuła się zignorowana i
potraktowana jak przedmiot.
-
Jutro nie mogę – warknęła odważnie, zaplatając ręce na piersi.
-
Zgodziłaś się. To twój problem – Nawet nie podniósł wzroku.
Problem
w tym, że naprawdę nie mogła. Środowe popołudnia miała zajęte ze względu na
pracę, nie mogła tak po prostu się nie zjawić. Przygryzła wargę, zastanawiając
się, jak ma z tego wybrnąć.
-
Możemy to przesunąć na kolejny dzień? – zapytała.
W
końcu podniósł na nią wzrok.
-
Pewnie, ale wtedy zostaniemy dłużej– powiedział stanowczo. – Te próby nie są
dla ciebie, tylko dla mnie, żebym wiedział, jak zgrać się z wokalem. Potem będziesz
ćwiczyć z całym zespołem.
Rose
coś przyszło do głowy.
- Z
Jamesem też? – rzuciła nonszalancko.
- A
co, zainteresowana?
Spojrzała
na niego z pogardą.
-
Zastanawiałam się, czy on i Natalie się znają – powiedziała, nieudolnie
maskując swoją niepewność.
-
Natalie? To ta ruda dziewczyna, która ciągle siedzi z nosem w książkach?
Rose
nie spodobało się takie podsumowanie przyjaciółki, nawet jeśli nie mijało się
zbytnio z prawdą.
-
Tak, to ona.
-
Nigdy nie słyszałem, żeby James o niej wspominał – wzruszył ramionami, po czym
uśmiechnął się złośliwe. – A może ona jest zainteresowana? Nie sądzę, żeby
miała u niego szansę.
Dziewczyna
posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie.
- Nie
do ciebie należy decydowanie o tym. Swoją drogą, masz chyba zbyt wygórowane
ambicje.
-
Jestem po prostu ostrożny w dobieraniu sobie partnerek – wzruszył ramionami. –
Na przykład ty. Nie moja kategoria, nie nadajesz się – zmierzył ją wzrokiem.
-
Nawet nie chcę się nadawać! – syknęła. – Jesteś naprawdę podły, wiesz? Nie
potrafię sobie wyobrazić, dlaczego te wszystkie dziewczyny tak cię uwielbiają.
- Ja
też tego nie wiem. Chyba się taki urodziłem.
Rose,
widząc znajomy uśmieszek, opadła z sił. Davies wzbudzał w niej tyle silnych
emocji, jej ciało chyba nie wytrzyma tego na dłuższą metę.
-
Jesteś niemożliwy, ale chyba powiedziałam to już byt wiele razy – mruknęła. –
Wychodzę, zanim coś ci zrobię. Widzimy się w czwartek.
- Nie
zapomnij się przygotować! – zawołał za nią.
- Ty
też – uniosła rękę w geście pożegnania, nie odwracając się.
Kiedy
Rose wyszła ze szkoły, telefon w jej kieszeni zawibrował. Spojrzała na
wyświetlacz. To Natalie.
-
Słucham?
-
Cześć, Rose. Masz czas? – Jej głos był dziwny.
-
Tak, coś się stało? – zapytała dziewczyna zaniepokojona.
-
Możesz do mnie wpaść? Chciałabym powiedzieć coś tobie i Pixie.
Rose od razu pomyślała o Jamesie, jej serce
zaczęło bić szybciej.
-
Będę za niedługo – obiecała.
Pierwsza :D
OdpowiedzUsuńA więc, po pierwsze dziękuję ci kochanie za dedyka <3 Bardzo się cieszę ^^ Ah, Usui. Ty zołzo moja, stworzyłaś potwora xD Już przechodzę do rozdziału :)
Carmen miała racje, co do wyboru Rose na partnerke prób dla Willa, w końcu oboje się nie lubili, a gdyby dała jakąś jego fanke, to próby raczej by nie wyszły. Podobało mi się też rozmyślanie Rose o propozycji. Fajnie, że się zgodziła :) William jest po prostu straszny, ale i tak go lubię, bo tak fajnie denerwuje Rose, haha :D I tak się zastanawiam co mogło znaczyć: "nie każ mi robić rzeczy, których później będę żałował" Bardzo mnie to ciekawi.
Mimo niechęci do siebie na próbie oboje zachowywali się bardzo profesjonalnie i scena próby była idealna. Cały rozdział jest dopracowany i po prostu wspaniały <3 Czekam niecierpliwie na kolejny i na ich następną próbę ;D I na to co Natalie chciała przekazać Rose i Pixie :) Ściskam, całuję, kocham <3 :*
No i masz nową czytelniczkę! :) Trafiłam tutaj dzisiaj i bardzo cieszę się z tego powodu. Ciekawa fabuła, wartka, płynna akcja, chociaż jest także wiele niedomówień (czasami irytujących), ale to podsyca chęć przeczytania następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńIrytuje mnie również niesprawiedliwe zachowanie Rose wobec Williama, kiedy oskarża go o swój ból. Ale akurat ten aspekt zaliczam do plusów - bohaterka jest osobą wiarygodną, normalnym człowiekiem ze swoimi zaletami i wadami.
Niecierpliwie czekam na następny rozdział (mam nadzieję, że szybko się pojawi), na pewno będę tutaj często zaglądać. :)
Cześć!
OdpowiedzUsuńJa tu tylko na chwilę. Serdecznie informuję, że 5 kwietnia odbędą się skromne (za to już czwarte!), urodziny Shibuyi. W związku z tym przewidziana jest specjalna notka oraz konkurs, w którym autorzy zgłoszonych blogów będą mogli wygrać ocenę u danego oceniającego BEZ KOLEJKI. Zapraszam serdecznie w imieniu całej Załogi!
Pozdrawiam! (www.Shiibuya.blogspot.com)
supe, super, super :D czekam na więcej
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńjestem oceniającą na Ocenialni Shibuya i uprzejmie zwracam uwagę, iż Twój blog jest aktualnie na pierwszym miejscu w mojej kolejce. Proszę o nienanoszenie już żadnych zmian (szczególnie w szacie graficznej i treści - nawet poprawności, gdyż zaczęłam już moją pracę). Przepraszam za komentarze wyżej, ale system Blogspot coś namieszał i nie miałam na niego wpływu.
Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę miłego dnia.
Witam,
UsuńDziękuje za informacje :) Z niecierpliwością oczekuje na ocenę.
Pozdrawiam.
Wspanialy rozdzial *_*. Kiedy mozna sie spodziewac kolejnego rozdzialu prosilabym o odp. WSPANIALA JESTES *3*
OdpowiedzUsuńWitam!
OdpowiedzUsuńW imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że właśnie ukazała się ocena Twojego bloga.
http://shiibuya.blogspot.com/2014/04/555-httproza-w-potrzaskublogspotcom.html
Pozdrawiam i życzę miłego dnia z nadzieją, że docenisz moją pracę i kulturalnie skomentujesz recenzję :)
O jaaaa! Ale się porobiło *o*
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że Will może przejmować się kimś innym niż tylko sobą i jeszcze do tego Rose zgodziła się na te próby...! Haha, ciekawe, co z tego wyniknie xD
Czyżby Natalie chciała opowiedzieć historię o Jamesie? ;>