No i pierwszy miesiąc wakacji zleciał. Miałam do tego czasu napisać przynajmniej dwa rozdziały, a napisałam tylko jeden. Jak zawsze, nici z planów. Przyjemnych wakacji wszystkim życzę :) Oraz nie pogardzę komentarzami, żebym wiedziała, że ktoś to w ogóle czyta.
***
Jej
tata nie mógł zobaczyć Williama. Nawet nie chciała sobie wyobrażać tej
niezręcznej sytuacji, gdzie będzie musiała się tłumaczyć, zarumieniona z
zażenowania, a znając ojca, wyciągnąłby pochopne i błędne wnioski.
Zerwała
się ze swojego miejsca i doskoczyła do chłopaka.
-
Bądź cicho – rozkazała szeptem, przybierając groźny wyraz twarzy.
Dziękując
niebiosom, że miał gitarę przewieszoną przez ramię, wcisnęła mu pokrowiec i
kartki z nutami do ręki. Chwyciła chłopaka za wolną dłoń i pociągnęła w stronę
wąskiego korytarza, który prowadził do niewielkich drzwi. Otworzyła je i
wepchnęła Daviesa do środa. Gdyby się nie schylił, jego głowa odbyłaby bliskie
spotkanie z futryną.
Wcisnęła
się za nim i najciszej jak mogła zamknęła drzwi. Gestem nakazała mu siedzieć
cicho, a sama wytężyła słuch. Właściwie nie wiedziała, dlaczego się kryła,
mogłaby po prostu zostawić tutaj Daviesa i porozmawiać z tatą jak zazwyczaj.
Teraz było już na to za późno, mężczyzna wszedł do salonu, słyszała skrzypienie
podłogi pod jego stopami. Jak dobrze, że nie zapomniała zamknąć drzwi, kiedy
William wprosił się do środka.
- Ciekawe miejsce. – Usłyszała tuż obok
swojego ucha. Przeszły ją ciarki. Nie przypuszczała, że stoją tak blisko
siebie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jego klatka piersiowa napiera na
jej, w dość strategicznym miejscu, a ciepły oddech owiewa jej ucho.
Odsunęła
się na tyle daleko, na ile pozwalała jej niewielka przestrzeń, przy okazji
uderzając łokciem o drzwi.
- Au,
au – pisnęła cicho, łapiąc się za bolące miejsce.
Wytężyła
słuch, przyciskając ucho do drzwi. Tata
mógł coś usłyszeć, pomyślała, masując rękę.
-
Wiesz… - zaczął William, ale nie dała mu dokończyć, bez namysłu zakrywając jego
usta dłonią.
Nasłuchiwała
kilkanaście sekund, ale nie doszło do niej nic oprócz odgłosów krzątania się po
kuchni i salonie. Naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego się tutaj chowała.
Chociaż, znając Daviesa, byłby w stanie wyjść stąd w środku jej rozmowy z tatą
i zrobić coś głupiego.
Powstrzymała
okrzyk zaskoczenia, kiedy poczuła lekki ból. Spojrzała na chłopaka z
niedowierzaniem. Jego zęby błysnęły w ciemnym pomieszczeniu.
-
Ugryzłeś mnie – warknęła cicho, zabierając rękę.
-
Poczułem taką ochotę. – Nie mogła tego zobaczyć, ale wyobraziła sobie jak
wzrusza ramionami. – Zechcesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego mnie tu
zaciągnęłaś? – rzucił cicho. Mimo wszystko czuła, kiedy poruszał się, lustrując
otoczenie wzrokiem. – Nie mam nic przeciwko takim miejscom w odpowiednich
okolicznościach, ale te chyba się do nich nie zaliczają.
- To
proste – umilkła, nasłuchując przez chwilę, po czym kontynuowała: - Mój tata
nie mógł cię zobaczyć.
-
Ach, więc córeczka tatusia – Znowu się uśmiechnął. – Nie z takimi sytuacjami
sobie radziłem.
- Nie
potrzebuję, żebyś sobie z tym radził –
syknęła. – Nie jestem jedną z twoich panienek.
-
Jesteś pierwszą, która była na tyle zdesperowana, żeby zaciągnąć mnie do… - Po
prostu czuła, jak zmarszczył czoło. – Schowka? Czymkolwiek by to nie było,
niezłe z ciebie ziółko, wbrew powszechnej opinii.
- Ta
powszechna opinia jest taka tylko i wyłącznie z twojej winy – powiedziała i,
chcąc zapleść ręce na piersi, przez przypadek uderzyła Daviesa w brzuch.
Skrzywiła
się.
-
Mścisz się? – rzucił, a Rose szybko zdążyła poczuć się nieswojo.
William
przybliżył swoją twarz do jej. Nie miała gdzie uciec, plecami opierała się o
drzwi. Było ciemno, ale mogła dostrzec jego oczy, wpatrując się w nią ze
skupieniem, z bardzo niewielkiej odległości.
- Co
by tu zrobić, żebyś już nigdy nie pomyślała o biciu mnie? – mruknął, owiewając
jej twarz ciepłym oddechem.
-
O-Odsuń się – powiedziała cicho, kładąc dłonie na jego ramionach i odpychając
go.
Zaśmiał
się cicho.
-
Ciekawa z ciebie osóbka – oznajmił, klepiąc ją po głowie i mierzwiąc włosy. –
Jednak wolałem ten stóg siana, który widziałem rano.
Tym
razem cios w żołądek był całkowicie celowy, ale wywołał tylko kolejny chichot
ze strony Daviesa.
Rose
westchnęła, czując coraz większe gorąco. Mała komórka, wypełniona zakurzonymi
sprzętami i dwie osoby, z czego jedna oddychała szybciej z nerwów. Co tata
robił tu tak długo? Powinien być w pracy.
Jeszcze trochę i się tutaj
podusimy.
-
Skoro i tak musimy tu siedzieć, to może opowiesz mi o wszystkim – zaproponował
chłopak. – Nie śpieszy mi się.
-
Znasz odpowiedź.
- Ty
również.
Rzuciła
mu gniewne spojrzenie, którego prawdopodobnie nie zobaczył. Nie zależało mu na
tyle, żeby męczyć ją, aż się wygada. Więc po co to czcze gadanie?
- No
dalej, Parker – wymruczał niczym rasowy kot, wywołując gęsią skórkę u Rose. –
Mogę jednak zrobić coś interesującego i mam wątpliwości, czy ci się to spodoba.
-
T-To nie jest t-twoja sprawa – jąkała się jak mała dziewczynka, całkowicie
wytrącona z równowagi.
Nie
podobała jej się ta sytuacja. Bardzo.
Kiedy
do jej uszu dobiegł trzask drzwi, odetchnęła z ulgą. Natychmiast wypadła na
zewnątrz i oparła się o przeciwległą ścianę.
Z
pomieszczenia, nieśpiesznym krokiem, wyszedł Davies. Pomachał jej plikiem
kartek przez twarzą.
-
Możemy kontynuować? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę salonu, gdzie rozsiadł się na swoim
miejscu, zdjął gitarę i oparł ją o stół.
Rose
oderwała się od ściany i potrząsając głowa z niedowierzaniem, podążyła za nim.
Nie miał za grosz wstydu, doprawdy. Miała ochotę bardzo mocno trzepnąć go w
głowę, ale nie wiedziała co czeka ją w zamian.
Zajęła
miejsce naprzeciwko Williama i zerknęła na zegar, wiszący na ścianie. Za
niedługo powinna zacząć szykować się do pracy, więc do tego czasu musiała jakoś
spławić chłopaka. W momencie, gdy obmyślała swój plan, ciszę przerwał dźwięk telefonu.
Spojrzała
na chłopaka, który przeszukiwał kieszenie, aż w końcu z jednej wyciągnął
komórkę. Patrząc na wyświetlacz, westchnął ciężko, po czym odebrał połączenie.
Rozmawiał
kilka minut, a Rose z ciekawością podsłuchiwała. Domyśliła się, że Davies za
niedługo będzie musiał wyjść, dlatego z radością stwierdziła, że nie
potrzebowała stosować ryzykownego planu.
- Za
pół godziny muszę jechać do klubu, przygotować się do występu – oznajmił,
chowając urządzenie. – Masz dokładnie tyle czasu, żeby mi powiedzieć.
Uśmiechnęła
się uprzejmie, mrugając niewinnie oczami.
- Za
piętnaście minut wychodzę do pracy, więc nic z tego.
-
Świetnie, porozmawiamy po drodze.
Uśmiech
znikał z jej twarz wraz z nadciągającym złymi przeczuciami.
-
Słucham? – odparła grzecznie, wciąż siląc się na bycie miłą.
-
Podwiozę cię – rzucił. Nie patrzył na nią, szukał czegoś. – Podaj adres. –
Znalazł długopis, chwycił jedną z kartek z nutami i dopiero wtedy na nią
zerknął.
Rose
zaniemówiła. Gapiła się na chłopaka z otwartymi ustami. Chyba nie mówił
poważnie, pomyślała z przerażeniem.
Myśl! Myśl, jak się od niego
uwolnić. Nie
mógł zobaczyć, gdzie pracuje. To by się skończyło tragicznie dla niej, Amelii,
Melanie, Elizabeth i reszty pracowników kawiarni.
-
Obejdzie się, dam sobie radę – zaoponowała zdecydowanie.
- W
to śmiem wątpić – prychnął, stukając długopisem o kartkę. – Poza tym, to nie
była propozycja ani pytanie.
Skrzywiła
się ze złością.
- Nie
masz prawa mi rozkazywać.
-
Chcesz się przekonać?- rzucił jakby od niechcenia. – Myślałem, że postawiłem
sprawę jasno w tamtym ciemnym, przytulnym miejscu. Swoją drogą, chyba stało się
moim ulubionym.
Nawet
nie była w stanie się odgryźć. Rose posłała mu najbardziej zgorszone
spojrzenie, jakie była w stanie z siebie wyprodukować, po czym wstała i ruszyła
do swojego pokoju, ignorując chłopaka.
-
Będę tu czekał! – zawołał za nią.
Oczywiście, że będziesz.
Dziewczyna
przebrała się w lepsze ubrania, ujarzmiła włosy ciasnym warkoczem, wzięła
najpotrzebniejsze rzeczy i wróciła na dół, obawiając się, co tam zastanie.
William
brzdąkał na gitarze, czasami zapisując coś na pięciolinii. Obserwowała jego
rozluźniony wyraz twarzy i uśmiech błąkający się po ustach.
Westchnęła.
Dlaczego musiał być taki przystojny?
-
Skończyłaś? – Przyłapał ją na gorącym uczynku.
Zmieszała
się w odpowiedzi na pytanie. Wciąż nie miała pomysłu, jak się go pozbyć. Może
najlepszym sposobem byłoby po prostu ignorowanie?
Przytakując
swoim myślom, pomaszerowała w stronę drzwi, słysząc za sobą ciche kroki. Pocąc
się ze zdenerwowania, wyszła na zewnątrz, a następnie odwróciła się na pięcie,
oczekując na chłopaka.
Davies
minął ją i ruszył w stronę swojego samochodu. Rose skrzywiła się na widok jego
uśmieszku pełnego samozadowolenia.
Po
zamknięciu drzwi, przeszła przez furtkę i ruszyła chodnikiem, starannie
unikając patrzenia w stronę znajomego pojazdu.
- Po
prostu idź – mruknęła do siebie, zaciskając dłonie w pięści.
-
Gdzie się wybierasz, Parker? – zawołał za nią William.
Przyspieszyła
kroku, a gdy usłyszała odgłos odpalanego silnika, odetchnęła z ulgą. Poszło
łatwiej niż sądziła.
-
Wsiadaj, zanim się zdenerwuje.
Jej
wzrok powędrował w bok, gdzie przy samym krawężniku toczyło się czarne auto.
Davies pochylał się nad siedzeniem pasażera i przeszywał ją wzrokiem. To nie
wróżyło niczego dobrego.
- Nie
mam zamiaru, daj mi spokój – powiedziała ze stoickim spokojem, chociaż gotowała
się w środku.
-
Wolisz, żebym szedł za tobą? – rzucił nonszalancko. – Dobrze wiesz, że jestem
do tego zdolny.
Zatrzymała
się nagle. Odwróciła się przodem do samochodu, zaciskając usta i zaplatając
ręce na piersi.
-
Czemu tak ci zależy? – zapytała zdecydowanym głosem. – Te… dziwne spotkania nie
potrwają długo. Dlaczego?
Uśmiechnął
się ciepło i był to pierwszy raz, kiedy Rose zobaczyła coś takiego na jego
twarzy.
- Kto
wie. - Zmrużył ciemne oczy, a w policzkach pojawiły się dołeczki. Wyglądał
jeszcze bardziej powalająco niż zazwyczaj.
Rose
odchrząknęła, odwracając wzrok, po czym bez namysłu wsiadła do pojazdu. Kłótnie
z nim nie miały najmniejszego sensu, zawsze stawiał na swoim.
-
Dobrze, że słuchasz starszych – stwierdził Davies, kiedy tylko usadowiła się na
miejscu.
Rzuciła
mu groźne spojrzenie.
Nie
było mowy o wyznaniu dokładnego adresu kawiarni, więc Rose kazała Williamowi
zatrzymać się na przystanku, na którym zawsze wysiadała. Było to o wiele
bezpieczniejsze.
- Jak
przypuszczam, nic z ciebie nie wyciągnę – odezwał się chłopak, zatrzymując się
na czerwonym świetle. – Uparta jesteś.
-
Oczywiście – prychnęła z wyższością, zaciskając dłonie na kolanach. Spojrzała
przez szybę, przesuwając wzrokiem po zatłoczonych chodnikach i szklanych
drapaczach chmur, od których odbijały się słabe promienie słońca. W tym roku
zima zawita później niż zwykle.
-
Kojarzę te okolicę. – Samochód ruszył, a Davies zastukał palcami w kierownice,
przypatrując się czemuś.
-
Skąd? – zapytała zaniepokojona.
Nie
odpowiedział. Zamiast tego parsknął śmiechem, rzucił jej szybie rozbawione
spojrzenie, po czym z powrotem skupił się na prowadzeniu.
Rose
trzęsła się ze zgrozy, kiedy mijali znajome miejsca. Zdążyła je zapamiętać,
chodząc tędy do kawiarni. Droga francuska restauracja, poczta, bank…
-
Jedyne miejsce w tej dzielnicy, gdzie mogłabyś pracować… - zaczął, by po chwili
zatrzymać pojazd i wskazać coś ręką. – jest tutaj.
To,
czego Rose obawiała się najbardziej i mogłaby sobie wyobrazić jedynie w
najgorszych koszmarach, stało się rzeczywistością.
Palec
Williama celował dokładnie w szyld Cosplay
Cafe. Jedyną myślą, kołatającą się w głowie dziewczyny było: jakim cudem?
-
Czyżbym miał rację? – Wydawał się zaskoczony. – Przyznaję, nie byłem pewny, ale
od kiedy…
-
Jak? – przerwała mu, szepcząc. Nawet nie wiedziała, w jaki sposób odpowiednio
zareagować.
-
Właśnie do tego zmierzałem. – Posłał jej kpiący uśmieszek. – Od kiedy często
podrzucałem tu wujka, skojarzyłem sobie okolicę.
Najgłupszym,
co Rose mogła teraz zrobić, było myślenie o jego rodzinie. I właśnie to robiła.
Zastanawiała się, czemu wujek Daviesa tutaj bywał. Alter-ego podsuwało jej
obraz podstarzałego, owłosionego mężczyzny, siedzącego w kącie kawiarni w
szarym płaszczu i kapeluszu, próbującego podglądać kelnerki albo robić inne
nieprzyzwoite rzeczy.
Potrząsnęła
głową, przerażona swoją bujną wyobraźnią.
-
Więc jednak przebieracie się w te dwuznaczne stroje? – Spojrzała na niego,
powstrzymywał się od śmiechu. – Teraz już nie będę narzekał, kiedy wujek
zacznie się zachwycać.
- To kostium roboczy – zaoponowała, patrząc
na chłopaka z niesmakiem. – Wychodzę.
Złapała
uchwyt torby i sięgnęła po klamkę, po czym otworzyła drzwi. Chłodny wiatr uderzył
w jej nogi, będące już na zewnątrz pojazdu.
-
Jeśli piśniesz choć słowo… – urwała i przejechała palcem po szyi. – Wiesz, co
się stanie.
-
Twój sekret jest ze mną bezpieczny. – Uśmiechnął się leniwie, klepiąc po piersi
ręką.
Skrzywiła
się nieznacznie, a następnie wysiadła z samochodu. Otuliła się kurtką, stojąc w
miejscu aż William odjechał z piskiem opon i zniknął za zakrętem. Dopiero wtedy
przestała udawać pewną siebie.
Ugięła
drżące nogi i oparła ręce na kolanach, pochylając się. Była przerażona. Jedna myśl goniła drugą i
Rose sama nie wiedziała już, co siedzi w jej głowie.
Może
wcześniej nie wyglądała na wstrząśniętą, ale była. Bardzo. Nigdy nie
przypuszczała, że osobą, która dowie się o jej miejscu pracy będzie William
Davies. Planowała nie wspominać o tym nikomu oprócz Pixie i Natalie. Nie dała
tego po sobie poznać, ale w pewien sposób wstydziła się tego, co musiała robić
w kawiarni. Ubieranie dosyć odważnego stroju oraz odnoszenie się do klientów,
jak na pokojówkę przystało wciąż nie przychodziło jej z łatwością.
Wszystko
się skomplikuje, była tego pewna. Jeśli ten natręt się jej uczepi tak jak
dzisiaj, to nie na długo jej zajęcie pozostanie w ukryciu. W dodatku nie
chciała przysparzać problemów Amelii, a zależało jej na posadzie.
Niepokoiło
ją jeszcze coś innego. William wiedział o niej coraz więcej, oczywiście wbrew jej woli. Jeszcze trochę i
będzie znał ją bardziej niż ktokolwiek. Dlatego jej największym pragnieniem
było, aby próby skończyły się jak najszybciej i uwolniły ją od ciężaru jego
ciągłej obecności. Jednak ich ostatnie rozmowy coraz bardziej upewniały ją w
przekonaniu, że to wszystko nie będzie takie proste, jak sobie wyobrażała.
Wyprostowała
się, a jej wzrok automatycznie padł na kawiarnię. Przed oczami stanął jej
Davies, wskazujący szyld palcem, z tym obrzydliwym rozbawieniem na twarzy.
Uderzyła
dłońmi policzki, odganiając bardzo niechciane obrazy, po czym ruszyła w stronę
wąskiej alejki zaraz obok, która prowadziła do bocznego wejścia, gdzie wpadła
ostatnio na Elizabeth.
W
środku powitało ją przyjemne ciepło i słodkie zapachy dochodzące z kuchni.
Przywitała się z Garretem, energicznie ubijającym jajka i pogwizdującym pod
nosem. Skierowała swoje kroki do niewielkiej szatni, a następnie do swojej
własnej szarej blaszanej szafki, gdzie wisiał charakterystyczny strój.
Przebrała
się, wykorzystując fakt, iż była sama. Mając niewielkie problemy z zawiązaniem
kokardy z białego, lejącego materiału, w końcu była gotowa do pracy. Wyrzucając
z głowy ostatnie myśli związane z Daviesem, pomaszerowała w kierunku
dwuskrzydłowych drzwi, oddzielających zaplecze od kawiarni. Odrobinę dziwiło
ją, że do tej pory nie spotkała żadnej z pracownic.
Przekroczywszy
próg, rozejrzała się, aby zobaczyć coś zaskakującego. Otworzyła szerzej oczy.
Na
środku pomieszczenia stała Amelia, czerwona po same uszy. Spoglądała w dół
zmieszana. Wzrok Rose skierował się w tę samą stronę, gdzie dostrzegła,
klęczącego na jedno kolano, mężczyznę. Wyciągał przed siebie dłoń, na której
spoczywało czarne, aksamitne pudełeczko. Dziewczyna nie musiała widzieć jego
wnętrza, żeby domyśleć się, co połyskiwało w wątłych promieniach, wpadających
przez szyby.
Nieznajomy
westchnął. Drobinki kurzu zawirowały w powietrzu wokół jego ust.
-
Wyjdź za mnie.
Super. A te z oświadczynami zajebiste. Nie umiem się rospisywać więc jeszcze troche napiszę. Boskie *_*. Sweet. Najlepsze na świecie. Awwwwwu *_*.
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana *o* Hahaha, Rose zaciągnęła Willa do jakiegoś schowka xd Ta dziewczyna jest genialna ;p
OdpowiedzUsuńI znowu Davies dowiedział się kolejnej rzeczy - gdzie pracuje Rose. Ciekawe, jakby zareagował, gdyby zobaczył ją w tym stroju pokojówki :D Pomimo tej całej ich niechęci, oni mają się ku sobie, ja to wiem :D
Ciekawe, któż to oświadcza się szefowej, trochę śmieszy mnie ta sytuacja ;p