11.7.14

Rozdział XIII "Natrętny gość"

Obiecałam, że przerwa będzie krótsza i oto jest - kolejny rozdział! Chyba trochę krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie :)

Z dedykacją dla Karolci - za długie komentarze i te wszystkie rozmowy po nocach :*



***


Kiedy Rose wróciła ze szkoły, taty nie było w domu. Powitał ją wiadomością na automatycznej sekretarce, w której poinformował, że wróci później. Pierwszym, co zrobiła, było wypranie koszulki Daviesa. Okazało się jednak, że wcale nie tak łatwo sprać krew - ciemno czerwone plamy uparcie tkwiły na swoich miejscach. Po półgodzinnym wysiłku, Rose zaczęła przeszukiwać internet w poszukiwaniu pomocy. W końcu, znalazła odpowiednią poradę i, stosując się do niej, udało jej się pozbyć pozostałości po wypadku. Powiesiła koszulkę na kaloryferze, a sama opadła na kanapę z westchnieniem ulgi. A już myślała, że znowu będzie musiała zapłacić Davies’owi.
Ten chłopak był naprawdę okropny. Kiedy Rose zaczęła dostrzegać w nim jakieś pozytywy, zniszczył wszystko, jakby specjalnie. Nie potrafiła go rozgryźć. Raz zachowywał się jak rozpieszczona gwiazda, raz jak normalny nastolatek. Te ciągłe zmiany doprowadzały ją do szaleństwa, miotała się pomiędzy dwiema osobami, nie wiedząc, jak się zachowywać, co mówić, w jaki sposób reagować. Najlepiej byłoby, gdyby odcięła się od niego całkowicie, ale jak wiadomo, w życiu nic nie jest łatwe. Wciąż odnajdywała coś, co ich, w pewnym sensie, łączyło. Począwszy od nieszczęsnej koszulki, a skończywszy na okropnych plotkach.
William Davies był zagadką, której nie potrafiła rozwiązać. I niesamowicie ją to irytowało.

Szykowała się do snu, kiedy jej telefon, porzucony gdzieś na łóżku, zaczął dzwonić i wibrować. Wygrzebała go spod splątanej kołdry i spojrzała na wyświetlacz. Jennifer. Wtedy uświadomiła sobie, że całkowicie zapomniała o swojej przyjaciółce. Ściskając komórkę w ręce, poczuła ogromne wyrzuty sumienia. Minęło dużo czasu, odkąd rozmawiały. Miała nadzieję, że dziewczyna nie będzie miała jej tego za złe.
Odebrała słuchawkę, mówiąc ciche:
- Cześć.
- Rose! – wykrzyknęła Jenn. – Czuję, jakbyśmy nie gadały od wieków.
W jej głosie Rose nie wyczuła złości, raczej niepokój.
- Przepraszam, że nie dawałam znaku życia.
- Daj spokój, pewnie masz lepsze rzeczy do roboty niż gadanie ze starą, niepotrzebną przyjaciółką – zaśmiała się, a Rose ulżyło. – Zresztą, ostatnio miałam sporo na głowie, więc pewnie tak czy siak, nie mogłybyśmy często rozmawiać.
- Coś się stało?
- To, co zawsze – westchnęła z rezygnacją. – Nawał w szkole i rodzice wrzeszczą na siebie. Ale przecież tak jest zawsze, prawda? – Rose wyczuła jej uśmiech, mimo, że nie mogła jej zobaczyć. – Lepiej opowiadaj, co u ciebie? – W jej głosie zabłysło podekscytowanie. – To takie ekscytujące, słuchać opowieści z miasta. Sama wiesz, że u nas nigdy nic się nie dzieje.
Rose zaczęła opowiadać wszystko, co się dotychczas wydarzyło, sadowiąc się wygodnie na grubym, ciepłym dywanie. Zawahała się, zastanawiając się czy mówić o Williamie, ale w końcu zdecydowała, że to łatwiejsze przez telefon, niż rozmowa w cztery oczy z Natalie i Pixie.
Reakcją Jennifer było przedłużające się milczenie. Rose czekała na jakieś słowa, podenerwowana.
- Dziwny facet z tego Williama – powiedziała w końcu Jenn. – Wiem, że czekasz, aż powiem ci coś mądrego, ale nie wiem co. Musiałabym nad tym pomyśleć, to dość nietypowa sytuacja. Na razie postaraj się trzymać od niego z daleka.
Łatwo powiedzieć, pomyślała Rose kwaśno, wspominając ich przyszłe wspólne próby.
- Spokojnie, dam sobie radę – uspokoiła przyjaciółkę, chociaż miała co do tego wątpliwości. – Lepiej opowiadaj, co u ciebie? O co tym razem im poszło?
Po dwugodzinnej rozmowie, Rose pożegnała się i obiecała, że zadzwoni za niedługo. Przysięgła sobie, że tym razem nie zapomni.
Zerknęła na budzik, który wskazywał drugą w nocy. No cóż, najwyżej jutro będzie odrobinę niewyspana.

Następnego dnia, Rose zsunęła się z łózka, zbyt leniwa, żeby ustać na nogach. Po kilku minutach podniosła się z podłogi i podreptała do kuchni. Mijając lustro w korytarzu, skrzywiła się. Prawie każde sobotnie poranki wyglądały tak samo. Ubrana w swoją różową piżamę upstrzoną małymi króliczkami, mając stóg siana zamiast włosów, schodziła na śniadanie. Lecz tym razem nie czekała na nią góra naleśników z polewą czekoladową. Tata zaczynał pracę bardzo wcześnie, więc sama musiała szykować sobie poranny posiłek.
Dotarłszy do kuchni, wrzuciła dwie kromki chleba do tostera. Usiadła na krześle i podciągnęła kolana pod brodę, opierając na nich swoją głowę i ziewając szeroko. Po długiej rozmowie z Jenn poszła spać późno i takie były tego efekty.

W czasie, kiedy Rose przygotowywała śniadanie, William Davies wsiadał do swojego samochodu. Jego wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego, również pisk opon, z którym wprawił auto w ruch nie mógł być dobrym omenem.
- Cholerna dziewczyna! – warknął.
W ciągu kilkunastu minut zatrzymał się pod domem Parker. Przerzucił pokrowiec z gitarą przez ramię, zatrzasnął drzwi z głośnym hukiem i ruszył w stronę domu. Kilka razy nacisnął przycisk dzwonka i słuchał irytującej melodii, zanim do jego uszu doszedł odgłos powolnych kroków.
Drzwi otworzyły się, a w progu powitał go dość nietypowy widok. Rose Parker opierała się o  framugę, jej włosy sterczały w każdą stronę, a z ust wystawał lekko przypalony tost. Jej nieprzytomne oczy patrzyły na niego w niezrozumieniu. William nie mógł nie zwrócić uwagę, jak śmieszna piżama nieznacznie odsłoniła pewne części ciała dziewczyny, kiedy ta prawie zjechała na podłogę. W pierwszej chwili ogarnęła go ogromna ochota, aby się zaśmiać, ale wtedy przypomniał sobie, w jakim celu się tu zjawił.
- Parker!

Okrzyk z ust chłopaka całkowicie wybudził dziewczynę. Zdała sobie sprawa, że zapomniała o bardzo ważnej sprawie. Jej ciało oblał zimny pot, w obawie, co tym razem wymyśli Davies. Jak mogła tak zawalić, kiedy obiecała sobie, że nie będzie już w niczym mu podpadać? Od razu przeszła jej ochota na spanie, tost w zębach również nie wydawał się taki smaczny.
- Faj mi filę – zaczęła mówić, zupełnie zapominając, że ma pełne usta. Zarumieniła się, wyciągając jedzenie z ust. – Daj mi kilka minut, tylko się ubiorę.
William spojrzał na nią z politowaniem, po czym bezpretensjonalnie wpakował się do środka, wpychając Rose w głąb domu. Gdyby nie ściana za nią, runęłaby na podłogę.
- Co ty wyprawiasz? – oburzyła się, zawstydzenie zeszło na dalszy plan.
- Nie mam czasu, zrobimy próbę u ciebie – zadecydował William.
- Co?! – wykrzyknęła ze złością dziewczyna. – Chyba żartujesz! – Stanęła przed nim, blokując drogę. Cieszyła się, że jej tata wyszedł już do pracy. Gdyby był świadkiem takiej sceny, już nigdy nie zobaczyłaby światła dziennego. Najwyraźniej Davies nie dostrzegał żadnego problemu w pakowaniu się do cudzego domu.
- Oczywiście, mogłaś przyjść punktualnie do szkoły – uśmiechnął się ironicznie. – Ale ktoś wolał wylegiwać się w łóżku – Spojrzał znacząco na jej piżamę.
Rose zacisnęła usta, przemilczając swoją odpowiedź. Może i miał odrobinę racji, ale to go nie usprawiedliwiało.
- Zaspałam, każdemu mogło się zdarzyć – mruknęła, zakładając ręce na piersi i nie dając poznać, iż czuje się zażenowana swoim strojem.
- W twoim przypadku prawdopodobieństwo było większe niż norma – odparł chłopak bez cienia uśmiechu.
Rose westchnęła i, chcąc odgarnąć włosy, uświadomiła sobie, jak tragicznie wygląda. William był ostatnia osobą, która powinna oglądać ją w tym stanie. Mógłby to kiedyś wykorzystać, a wtedy będzie krucho.
- No to gdzie mogę się rozłożyć? – zapytał Davies zniecierpliwiony. – Nie mam całego dnia.
Mówił poważnie?, zaniepokoiła się Rose. Sądziła, że chciał ją tylko nastraszyć, aby się pośpieszyła. Spojrzała na siebie, a potem na niego. Zdecydowanie był poważny.
- Chodź za mną – mruknęła z irytacją. Zamknęła drzwi wejściowe i podążyła do salonu, gdzie wskazała mu kanapę. – Zaraz wracam, muszę się ubrać.
- Nie trzeba, nic mnie już w twoim przypadku nie zaskoczy – oznajmił, siadając i kładąc pokrowiec na swoich kolanach. Nawet na nią nie patrzył.
Posyłając mu wściekłe spojrzenie, którego nie mógł zobaczyć, bez słowa pobiegła do swojego pokoju. Wciągnęła na siebie pierwsze lepsze ubrania, nawet nie marząc, że zdąży zrobić porządek z fryzurą. W końcu spięła włosy w wysoki kucyk, który nie za bardzo polepszał ich stan.
Zeszła na dół, bojąc się, co zastanie w salonie. Odetchnęła z ulgą, widząc Williama, który pochylał się nad nutami i skrobał coś długopisem.
- Chcesz coś do picia? – zapytała, nawet nie siląc się na uśmiech. Po kilku sekundach podniósł głowę i zlustrował ją wzrokiem. Rose powstrzymała skrzywienie.
- Nie sil się na bycie miłą – mruknął.
- Nie jestem miła – W końcu uśmiechnęła się z ironią. – Jestem dobrze wychowana. A więc?
- Poproszę wodę.
Na powrót skupił się na swoim zajęciu, a dziewczyna podążyła do kuchni. Nalała dwie szklanki, chwyciła tosta i wróciła z powrotem.
- Mogłabyś się powstrzymać z jedzeniem aż skończymy – skomentował chłopak.
Wystawiła mu język, po czym usiadła w fotelu i chwyciła kartkę z tekstem, którą zostawiła tu wczoraj. Wcale nie czuła się tak pewnie, na jaką próbowała wyglądać. Rozpraszał ją fakt, iż Davies był u niej w domu i widział ją w takiej niezręcznej sytuacji.
- Dzisiaj będzie ostatnia próba. W poniedziałek dołączy zespół, a później Caroline powinna już wrócić – powiedział William, trącając lekko struny gitary i tworząc lekki, przyjemny dźwięk.
Rose odetchnęła z ulgą. Nareszcie się od niego uwolni.
- A jeśli nie, to wystąpisz zamiast niej – dodał nagle.
Była taka szczęśliwa, że ta informacja dotarła do niej z opóźnieniem. Otworzyła szerzej oczy, a jej usta bezwolnie się otworzyły.
- Co?! – wykrzyknęła. Mimowolnie ogarnęła ją panika na myśl o scenie i tłumach, którą będą się w nią wpatrywać. Wyobraziła sobie wszystko i zalała ją fala zimnego potu.
- Słyszałaś. – Głos chłopaka docierał do niej jakby zza ściany. – Tylko ty znasz piosenki i wiesz, jak je zaśpiewać.
Rose usilnie przypominała sobie, co miała zrobić w takiej sytuacji. Nagle wszystkie myśli jakby wyleciały z jej głowy i widziała tylko siebie, stojącą samotnie na scenie, nie czującą nic poza przerażeniem. Zaczęła szybciej oddychać.
- Hej, Parker, co jest? – Z daleka dobiegł ją znajomy głos.
- T-To n-nic – wyszeptała, brakowało jej tchu. Dlaczego to się dzieje? – G-Graj.
Po kilku sekundach, które dla niej były wiecznością, usłyszała ciche dźwięki, niosące się echem w jej głowie. Powoli słyszała coraz wyraźniej dobrze jej znaną piosenkę. Tempo jej oddechu wróciło do normalności, ciemność przez oczami wyparowała. Zamrugała i spojrzała na Daviesa, który pochylał się nad gitarą i trącał struny szczupłymi palcami.
Pod powiekami poczuła łzy. To pierwszy raz, kiedy czyjaś muzyka tak na nią działała. Kim był ten chłopak i co z nią robił? Sprawiał, że zapominała o tym dławiącym uczuciu, które towarzyszyło jej nieustannie. Nie miał do tego prawa, a jednak to robił. Jej mętlik w głowie znikał, kiedy słyszała jego grę, wtedy liczyła się tylko ona.
Zakryła oczy dłonią i pochyliła głowę, chowając twarz przed światem. Nie chciała być zdana na łaskę kogoś, kogo nienawidziła. Nie chciała nikogo wykorzystywać. Lecz nie chciała także czuć się tak jak przed chwilą.
Nawet nie zorientowała się, że muzyka ucichła.
- Co się stało? – Usłyszała nad sobą.
Zdrętwiała. Zupełnie zapomniała o obecności Williama w pokoju.
- Zaraz mi przejdzie – wymamrotała zdławionym głosem, który z całą mocą wskazywał na to, że płakała.
- Nie musisz tak sobie brać do serca tego, co powiedziałem – mruknął niechętnie. – Przecież nie wystąpisz, tylko żartowałem.
- Naprawdę? – Podniosła głowę i uśmiechnęła się ironicznie. Chłopak jakby porażony, cofnął się o krok.
- Czemu płaczesz? – zapytał z niepokojem.
Przetarła oczy, śmiejąc się.
- Gdyby nie ty i twoja muzyka… - Jej głos był przepełniony emocjami, których nie chciała doświadczyć nigdy więcej. – Nieważne.
- Nie – warknął i podszedł ku niej. Chwycił ją za ramię i szarpnął, żeby stanęła naprzeciwko niego. Przypomniała sobie, że już raz byli w podobnej sytuacji i wtedy również była zapłakana. – Ostatnim razem też mówiłaś coś takiego. Tym razem dokończysz, albo będę tutaj siedział cały dzień. Moja muzyka! Moja muzyka… co?
- Nic! – Odwróciła wzrok. – Puść mnie.
- Powiedziałaś, że mnie nienawidzisz – zaczął, ignorując jej słowa. – Jasne, rozumiem i też nie pałam do ciebie sympatią, więc co zmieni to, że mi po prostu powiesz?
- Nie zrozumiesz. – Stała tak, niezdolna się ruszyć, z ręką uniesioną pod dziwnym kątem. – Popularny, utalentowany William Davies nie zrozumiałby tego. To proste.
- Przestań mnie brać za kogoś, kim nie jestem – Jego oczy nie wyrażały nic poza wściekłością. – Ten chłopak, za którego mnie masz, jest tylko w twojej głowie.
- To niczego nie zmienia. – Potrząsnęła głową. – Najlepiej będzie jak skończymy tę próbę.
- Parker, denerwuje mnie, że zaczynasz temat, a później go urywasz. – Davies puścił jej ramię i cofnął się o krok. – Jak mówiłem, zostanę tutaj dopóki mi wszystkiego nie powiesz.
Usiadł z powrotem na swoim miejscu, chwycił gitarę i zaczął grać jakąś melodię, której Rose nie znała. Dziewczyna spoglądała na niego z mieszaniną niedowierzania i złości. Kolejny raz był świadkiem jej załamania, w dodatku sam jej wywołał i również sam zakończył.
- Nie doczekasz się – pociągnęła nosem i wytarła oczy. Czuła się upokorzona na każdy możliwy sposób. Jednak nie miała zamiaru spowiadać się Williamowi, nie było o tym mowy.
Chłopak zignorował jej słowa, nie przerywając swojego zajęcia. Rose była zaskoczona jak szybko zapomniała i odsunęła od siebie załamanie, które miało miejsce niecałe pięć minut temu. Z całego serca pragnęła dowiedzieć się, w jaki sposób i dlaczego muzyka tak na nią działała.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Daviesa.
- Kto to? – Wskazywał na zdjęcie oprawione w drewnianą ramkę, stojące na stoliku. – Twoja matka?
Rose powiodła wzrokiem za jego palcem i spojrzała w uśmiechnięte oczy swojej rodzicielki. Tata chciał schować fotografię, ale Rose uparła się na miejsce, z którego będzie ją widać. Lubiła patrzeć na młodą kobietę, której kasztanowe włosy układały się tak samo jak jej. Wypytała ojca i dowiedziała się, że mama była wtedy w siódmym miesiącu ciąży, a zdjęcie powstało podczas ich wakacyjnej wycieczki. Kobieta mrużyła swoje zielone oczy, śmiejąc się. Rękami przytrzymywała słomiany kapelusz, jej długie włosy wiatr rozwiał po całym zdjęciu, a nawet poza kadr. Była piękną kobietą, która zasłużyła na długie i szczęśliwe życie.
Myśląc o niej, Rose zawsze popadała w melancholijny nastrój. Czuła smutek, to oczywiste, ale nie była w stanie się w nim utopić. Miała zaledwie sześć lat, kiedy mama odeszła. Nie pamiętała jej za dobrze, ale z łatwością  dostrzegała w umyśle wspomnienia, które szczególnie pielęgnowała w swoim sercu. Niestety, było ich zaledwie kilka, dlatego nie do końca znała osobę, z którą ożenił się tata, która nosiła ją dziewięć miesięcy pod sercem i która wydała małą Rose na świat. To nie przeszkadzało jej jednak w snuciu marzeń i tworzeniu wspomnień, które nie miały miejsca w rzeczywistości.
- Tak, to ona – powiedziała po długim milczeniu.
- Bardzo ładna – stwierdził, przyglądając się zdjęciu. – Jak się nazywa?
Odpowiedziała niechętnie.
- Cornelia. – Nie wiedziała, do czego zmierzał, ale nie dbała o to.
- Skądś kojarzę jej twarz – stwierdził William, przybliżając twarz do szkła. – Gdzie teraz jest?
Rose nie dała poznać po sobie zaskoczenia, jakie czuła. Nie mógł rozpoznać jej matki, były na to zerowe szanse.
- Nie żyje od jedenastu lat, więc to niemożliwe, żebyś ją znał – odrzekła beznamiętnie.
William spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mogła przysiąc, że jego twarz wykrzywił smutek, trwający nie więcej niż sekundę.
- Przykro mi. – Odsunął się od fotografii i wrócił do poprzedniego zajęcia.
Rose jeszcze przez chwilę patrzyła na zdjęcie, nie mogąc oderwać oczu. Uśmiechnęła się do siebie, po czym zacisnęła usta i przeniosła wzrok na chłopaka.
- Naprawdę masz zamiar siedzieć tutaj cały dzień? – zapytała. – Wspominałeś coś o tym, że ci się śpieszy.
- Będą mieli kogo obwiniać o moje spóźnienie na występ – odparł, przerywając grę. – Dlatego radziłbym się pośpieszyć.
Mimowolnie, Rose wyobraziła sobie tłum wściekłych dziewczyn, które chcą ją rozszarpać za odebranie im idola. Nie miałaby szans. Jej alter-ego było tego jeszcze bardziej świadome, wyjaśniał to jego wyraz twarzy, łudząco podobny do Krzyku Edvarda Muncha.
Postanowiła grać twardzielkę.
- Nie boję się jakiejś bandy rozwydrzonych nastolatek – prychnęła.
William uśmiechnął się, jakby dokładnie wiedział, o czym wcześniej pomyślała.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami. – Żebyś potem nie narzekała i nie prosiła mnie o pomoc.
- To wcale nie byłaby twoja wina, skąd – wymamrotała, wydymając wargi.
- Cieszę się, że rozumiesz.
Jakby wcale nie wyczuł sarkazmu, pomyślała poirytowana. Rozmowa z nim wyzwalała w niej emocje, których wcześniej nie czuła. Chociaż nie można było tego nazwać normalną konwersacją, stwierdziła po chwili. Nie wiedziała, co odpowie jej William i to wprawiało ją w stan ekscytacji i ciekawości, a kiedy już się doczekała, nawiedzał ja kalejdoskop uczuć, gdyż zupełnie nie tego się spodziewała.
- Słuchaj, możesz…
Jego słowa zagłuszył trzask drzwi. Rose podskoczyła.
- Rose? – Usłyszała głos taty. – Jesteś?

- Boże  - wyszeptała i tylko na tyle było ją stać w tej chwili. 

3 komentarze:

  1. Kiedy next?? :( :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie tak się zastanawiałam, co się stało z Jennifer :D
    O kurczę, ta sytuacja - nieogarnięta Rose i Will przed drzwiami w jej domu! hahaha :D Uhu, Will interesuje się Rose ;p Niby mówi, że nie pała do niej sympatią, ale jej życie już go interesuje? xD To dziwne. Z reguły jest tak, że skoro kogoś nie lubię, to ta osoba mnie nie obchodzi ;p
    Davies dowiaduje się coraz więcej o Parker, a ona o nim jakoś w ogóle. Mnie to by denerwowało, że chłopak, którego szczerze nie znoszę, pakuje się z butami w moje życie ;p Szkoda (albo i nie), że Rose jest na niego skazana, przynajmniej do końca tych prób ;>
    I ta końcówka jest boska! *o*

    OdpowiedzUsuń

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X