Obiecałam, że przerwa będzie krótsza i oto jest - kolejny rozdział! Chyba trochę krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
Z dedykacją dla Karolci - za długie komentarze i te wszystkie rozmowy po nocach :*
***
Kiedy
Rose wróciła ze szkoły, taty nie było w domu. Powitał ją wiadomością na
automatycznej sekretarce, w której poinformował, że wróci później. Pierwszym,
co zrobiła, było wypranie koszulki Daviesa. Okazało się jednak, że wcale nie
tak łatwo sprać krew - ciemno czerwone plamy uparcie tkwiły na swoich
miejscach. Po półgodzinnym wysiłku, Rose zaczęła przeszukiwać internet w
poszukiwaniu pomocy. W końcu, znalazła odpowiednią poradę i, stosując się do
niej, udało jej się pozbyć pozostałości po wypadku. Powiesiła koszulkę na
kaloryferze, a sama opadła na kanapę z westchnieniem ulgi. A już myślała, że
znowu będzie musiała zapłacić Davies’owi.
Ten
chłopak był naprawdę okropny. Kiedy Rose zaczęła dostrzegać w nim jakieś
pozytywy, zniszczył wszystko, jakby specjalnie. Nie potrafiła go rozgryźć. Raz
zachowywał się jak rozpieszczona gwiazda, raz jak normalny nastolatek. Te
ciągłe zmiany doprowadzały ją do szaleństwa, miotała się pomiędzy dwiema
osobami, nie wiedząc, jak się zachowywać, co mówić, w jaki sposób reagować.
Najlepiej byłoby, gdyby odcięła się od niego całkowicie, ale jak wiadomo, w
życiu nic nie jest łatwe. Wciąż odnajdywała coś, co ich, w pewnym sensie,
łączyło. Począwszy od nieszczęsnej koszulki, a skończywszy na okropnych
plotkach.
William
Davies był zagadką, której nie potrafiła rozwiązać. I niesamowicie ją to
irytowało.
Szykowała
się do snu, kiedy jej telefon, porzucony gdzieś na łóżku, zaczął dzwonić i
wibrować. Wygrzebała go spod splątanej kołdry i spojrzała na wyświetlacz.
Jennifer. Wtedy uświadomiła sobie, że całkowicie zapomniała o swojej
przyjaciółce. Ściskając komórkę w ręce, poczuła ogromne wyrzuty sumienia.
Minęło dużo czasu, odkąd rozmawiały. Miała nadzieję, że dziewczyna nie będzie
miała jej tego za złe.
Odebrała
słuchawkę, mówiąc ciche:
- Cześć.
- Cześć.
-
Rose! – wykrzyknęła Jenn. – Czuję, jakbyśmy nie gadały od wieków.
W jej
głosie Rose nie wyczuła złości, raczej niepokój.
-
Przepraszam, że nie dawałam znaku życia.
- Daj
spokój, pewnie masz lepsze rzeczy do roboty niż gadanie ze starą, niepotrzebną
przyjaciółką – zaśmiała się, a Rose ulżyło. – Zresztą, ostatnio miałam sporo na
głowie, więc pewnie tak czy siak, nie mogłybyśmy często rozmawiać.
- Coś
się stało?
- To,
co zawsze – westchnęła z rezygnacją. – Nawał w szkole i rodzice wrzeszczą na
siebie. Ale przecież tak jest zawsze, prawda? – Rose wyczuła jej uśmiech, mimo,
że nie mogła jej zobaczyć. – Lepiej opowiadaj, co u ciebie? – W jej głosie
zabłysło podekscytowanie. – To takie ekscytujące, słuchać opowieści z miasta.
Sama wiesz, że u nas nigdy nic się nie dzieje.
Rose
zaczęła opowiadać wszystko, co się dotychczas wydarzyło, sadowiąc się wygodnie
na grubym, ciepłym dywanie. Zawahała się, zastanawiając się czy mówić o
Williamie, ale w końcu zdecydowała, że to łatwiejsze przez telefon, niż rozmowa
w cztery oczy z Natalie i Pixie.
Reakcją
Jennifer było przedłużające się milczenie. Rose czekała na jakieś słowa,
podenerwowana.
-
Dziwny facet z tego Williama – powiedziała w końcu Jenn. – Wiem, że czekasz, aż
powiem ci coś mądrego, ale nie wiem co. Musiałabym nad tym pomyśleć, to dość
nietypowa sytuacja. Na razie postaraj się trzymać od niego z daleka.
Łatwo
powiedzieć, pomyślała Rose kwaśno, wspominając ich przyszłe wspólne próby.
-
Spokojnie, dam sobie radę – uspokoiła przyjaciółkę, chociaż miała co do tego
wątpliwości. – Lepiej opowiadaj, co u ciebie? O co tym razem im poszło?
Po
dwugodzinnej rozmowie, Rose pożegnała się i obiecała, że zadzwoni za niedługo.
Przysięgła sobie, że tym razem nie zapomni.
Zerknęła
na budzik, który wskazywał drugą w nocy. No cóż, najwyżej jutro będzie odrobinę
niewyspana.
Następnego
dnia, Rose zsunęła się z łózka, zbyt leniwa, żeby ustać na nogach. Po kilku
minutach podniosła się z podłogi i podreptała do kuchni. Mijając lustro w
korytarzu, skrzywiła się. Prawie każde sobotnie poranki wyglądały tak samo.
Ubrana w swoją różową piżamę upstrzoną małymi króliczkami, mając stóg siana
zamiast włosów, schodziła na śniadanie. Lecz tym razem nie czekała na nią góra
naleśników z polewą czekoladową. Tata zaczynał pracę bardzo wcześnie, więc sama
musiała szykować sobie poranny posiłek.
Dotarłszy
do kuchni, wrzuciła dwie kromki chleba do tostera. Usiadła na krześle i
podciągnęła kolana pod brodę, opierając na nich swoją głowę i ziewając szeroko.
Po długiej rozmowie z Jenn poszła spać późno i takie były tego efekty.
W
czasie, kiedy Rose przygotowywała śniadanie, William Davies wsiadał do swojego
samochodu. Jego wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego, również pisk opon, z
którym wprawił auto w ruch nie mógł być dobrym omenem.
-
Cholerna dziewczyna! – warknął.
W
ciągu kilkunastu minut zatrzymał się pod domem Parker. Przerzucił pokrowiec z
gitarą przez ramię, zatrzasnął drzwi z głośnym hukiem i ruszył w stronę domu.
Kilka razy nacisnął przycisk dzwonka i słuchał irytującej melodii, zanim do
jego uszu doszedł odgłos powolnych kroków.
Drzwi
otworzyły się, a w progu powitał go dość nietypowy widok. Rose Parker opierała
się o framugę, jej włosy sterczały w
każdą stronę, a z ust wystawał lekko przypalony tost. Jej nieprzytomne oczy
patrzyły na niego w niezrozumieniu. William nie mógł nie zwrócić uwagę, jak
śmieszna piżama nieznacznie odsłoniła pewne części ciała dziewczyny, kiedy ta
prawie zjechała na podłogę. W pierwszej chwili ogarnęła go ogromna ochota, aby
się zaśmiać, ale wtedy przypomniał sobie, w jakim celu się tu zjawił.
-
Parker!
Okrzyk
z ust chłopaka całkowicie wybudził dziewczynę. Zdała sobie sprawa, że
zapomniała o bardzo ważnej sprawie. Jej ciało oblał zimny pot, w obawie, co tym
razem wymyśli Davies. Jak mogła tak zawalić, kiedy obiecała sobie, że nie
będzie już w niczym mu podpadać? Od razu przeszła jej ochota na spanie, tost w
zębach również nie wydawał się taki smaczny.
- Faj
mi filę – zaczęła mówić, zupełnie zapominając, że ma pełne usta. Zarumieniła
się, wyciągając jedzenie z ust. – Daj mi kilka minut, tylko się ubiorę.
William
spojrzał na nią z politowaniem, po czym bezpretensjonalnie wpakował się do
środka, wpychając Rose w głąb domu. Gdyby nie ściana za nią, runęłaby na
podłogę.
- Co
ty wyprawiasz? – oburzyła się, zawstydzenie zeszło na dalszy plan.
- Nie
mam czasu, zrobimy próbę u ciebie – zadecydował William.
-
Co?! – wykrzyknęła ze złością dziewczyna. – Chyba żartujesz! – Stanęła przed
nim, blokując drogę. Cieszyła się, że jej tata wyszedł już do pracy. Gdyby był
świadkiem takiej sceny, już nigdy nie zobaczyłaby światła dziennego.
Najwyraźniej Davies nie dostrzegał żadnego problemu w pakowaniu się do cudzego
domu.
-
Oczywiście, mogłaś przyjść punktualnie do szkoły – uśmiechnął się ironicznie. –
Ale ktoś wolał wylegiwać się w łóżku – Spojrzał znacząco na jej piżamę.
Rose
zacisnęła usta, przemilczając swoją odpowiedź. Może i miał odrobinę racji, ale
to go nie usprawiedliwiało.
-
Zaspałam, każdemu mogło się zdarzyć – mruknęła, zakładając ręce na piersi i nie
dając poznać, iż czuje się zażenowana swoim strojem.
- W
twoim przypadku prawdopodobieństwo było większe niż norma – odparł chłopak bez
cienia uśmiechu.
Rose
westchnęła i, chcąc odgarnąć włosy, uświadomiła sobie, jak tragicznie wygląda.
William był ostatnia osobą, która powinna oglądać ją w tym stanie. Mógłby to
kiedyś wykorzystać, a wtedy będzie krucho.
- No
to gdzie mogę się rozłożyć? – zapytał Davies zniecierpliwiony. – Nie mam całego
dnia.
Mówił
poważnie?, zaniepokoiła się Rose. Sądziła, że chciał ją tylko nastraszyć, aby
się pośpieszyła. Spojrzała na siebie, a potem na niego. Zdecydowanie był
poważny.
-
Chodź za mną – mruknęła z irytacją. Zamknęła drzwi wejściowe i podążyła do
salonu, gdzie wskazała mu kanapę. – Zaraz wracam, muszę się ubrać.
- Nie
trzeba, nic mnie już w twoim
przypadku nie zaskoczy – oznajmił, siadając i kładąc pokrowiec na swoich
kolanach. Nawet na nią nie patrzył.
Posyłając
mu wściekłe spojrzenie, którego nie mógł zobaczyć, bez słowa pobiegła do
swojego pokoju. Wciągnęła na siebie pierwsze lepsze ubrania, nawet nie marząc,
że zdąży zrobić porządek z fryzurą. W końcu spięła włosy w wysoki kucyk, który
nie za bardzo polepszał ich stan.
Zeszła
na dół, bojąc się, co zastanie w salonie. Odetchnęła z ulgą, widząc Williama,
który pochylał się nad nutami i skrobał coś długopisem.
-
Chcesz coś do picia? – zapytała, nawet nie siląc się na uśmiech. Po kilku
sekundach podniósł głowę i zlustrował ją wzrokiem. Rose powstrzymała
skrzywienie.
- Nie
sil się na bycie miłą – mruknął.
- Nie
jestem miła – W końcu uśmiechnęła się z ironią. – Jestem dobrze wychowana. A
więc?
-
Poproszę wodę.
Na
powrót skupił się na swoim zajęciu, a dziewczyna podążyła do kuchni. Nalała
dwie szklanki, chwyciła tosta i wróciła z powrotem.
-
Mogłabyś się powstrzymać z jedzeniem aż skończymy – skomentował chłopak.
Wystawiła
mu język, po czym usiadła w fotelu i chwyciła kartkę z tekstem, którą zostawiła
tu wczoraj. Wcale nie czuła się tak pewnie, na jaką próbowała wyglądać.
Rozpraszał ją fakt, iż Davies był u niej w domu i widział ją w takiej
niezręcznej sytuacji.
-
Dzisiaj będzie ostatnia próba. W poniedziałek dołączy zespół, a później
Caroline powinna już wrócić – powiedział William, trącając lekko struny gitary
i tworząc lekki, przyjemny dźwięk.
Rose
odetchnęła z ulgą. Nareszcie się od niego uwolni.
- A jeśli nie, to wystąpisz zamiast niej – dodał nagle.
- A jeśli nie, to wystąpisz zamiast niej – dodał nagle.
Była
taka szczęśliwa, że ta informacja dotarła do niej z opóźnieniem. Otworzyła
szerzej oczy, a jej usta bezwolnie się otworzyły.
-
Co?! – wykrzyknęła. Mimowolnie ogarnęła ją panika na myśl o scenie i tłumach,
którą będą się w nią wpatrywać. Wyobraziła sobie wszystko i zalała ją fala
zimnego potu.
-
Słyszałaś. – Głos chłopaka docierał do niej jakby zza ściany. – Tylko ty znasz
piosenki i wiesz, jak je zaśpiewać.
Rose
usilnie przypominała sobie, co miała zrobić w takiej sytuacji. Nagle wszystkie myśli
jakby wyleciały z jej głowy i widziała tylko siebie, stojącą samotnie na
scenie, nie czującą nic poza przerażeniem. Zaczęła szybciej oddychać.
-
Hej, Parker, co jest? – Z daleka dobiegł ją znajomy głos.
-
T-To n-nic – wyszeptała, brakowało jej tchu. Dlaczego to się dzieje? – G-Graj.
Po
kilku sekundach, które dla niej były wiecznością, usłyszała ciche dźwięki,
niosące się echem w jej głowie. Powoli słyszała coraz wyraźniej dobrze jej
znaną piosenkę. Tempo jej oddechu wróciło do normalności, ciemność przez oczami
wyparowała. Zamrugała i spojrzała na Daviesa, który pochylał się nad gitarą i
trącał struny szczupłymi palcami.
Pod
powiekami poczuła łzy. To pierwszy raz, kiedy czyjaś muzyka tak na nią działała.
Kim był ten chłopak i co z nią robił? Sprawiał, że zapominała o tym dławiącym
uczuciu, które towarzyszyło jej nieustannie. Nie miał do tego prawa, a jednak
to robił. Jej mętlik w głowie znikał, kiedy słyszała jego grę, wtedy liczyła
się tylko ona.
Zakryła
oczy dłonią i pochyliła głowę, chowając twarz przed światem. Nie chciała być
zdana na łaskę kogoś, kogo nienawidziła. Nie chciała nikogo wykorzystywać. Lecz
nie chciała także czuć się tak jak przed chwilą.
Nawet
nie zorientowała się, że muzyka ucichła.
- Co
się stało? – Usłyszała nad sobą.
Zdrętwiała.
Zupełnie zapomniała o obecności Williama w pokoju.
-
Zaraz mi przejdzie – wymamrotała zdławionym głosem, który z całą mocą wskazywał
na to, że płakała.
- Nie
musisz tak sobie brać do serca tego, co powiedziałem – mruknął niechętnie. –
Przecież nie wystąpisz, tylko żartowałem.
-
Naprawdę? – Podniosła głowę i uśmiechnęła się ironicznie. Chłopak jakby
porażony, cofnął się o krok.
-
Czemu płaczesz? – zapytał z niepokojem.
Przetarła
oczy, śmiejąc się.
-
Gdyby nie ty i twoja muzyka… - Jej głos był przepełniony emocjami, których nie
chciała doświadczyć nigdy więcej. – Nieważne.
- Nie
– warknął i podszedł ku niej. Chwycił ją za ramię i szarpnął, żeby stanęła
naprzeciwko niego. Przypomniała sobie, że już raz byli w podobnej sytuacji i
wtedy również była zapłakana. – Ostatnim razem też mówiłaś coś takiego. Tym
razem dokończysz, albo będę tutaj siedział cały dzień. Moja muzyka! Moja
muzyka… co?
-
Nic! – Odwróciła wzrok. – Puść mnie.
-
Powiedziałaś, że mnie nienawidzisz – zaczął, ignorując jej słowa. – Jasne,
rozumiem i też nie pałam do ciebie sympatią, więc co zmieni to, że mi po prostu
powiesz?
- Nie
zrozumiesz. – Stała tak, niezdolna się ruszyć, z ręką uniesioną pod dziwnym
kątem. – Popularny, utalentowany William Davies nie zrozumiałby tego. To
proste.
-
Przestań mnie brać za kogoś, kim nie jestem – Jego oczy nie wyrażały nic poza
wściekłością. – Ten chłopak, za którego mnie masz, jest tylko w twojej głowie.
- To
niczego nie zmienia. – Potrząsnęła głową. – Najlepiej będzie jak skończymy tę
próbę.
-
Parker, denerwuje mnie, że zaczynasz temat, a później go urywasz. – Davies
puścił jej ramię i cofnął się o krok. – Jak mówiłem, zostanę tutaj dopóki mi
wszystkiego nie powiesz.
Usiadł
z powrotem na swoim miejscu, chwycił gitarę i zaczął grać jakąś melodię, której
Rose nie znała. Dziewczyna spoglądała na niego z mieszaniną niedowierzania i
złości. Kolejny raz był świadkiem jej załamania, w dodatku sam jej wywołał i
również sam zakończył.
- Nie
doczekasz się – pociągnęła nosem i wytarła oczy. Czuła się upokorzona na każdy
możliwy sposób. Jednak nie miała zamiaru spowiadać się Williamowi, nie było o
tym mowy.
Chłopak
zignorował jej słowa, nie przerywając swojego zajęcia. Rose była zaskoczona jak
szybko zapomniała i odsunęła od siebie załamanie, które miało miejsce niecałe
pięć minut temu. Z całego serca pragnęła dowiedzieć się, w jaki sposób i
dlaczego muzyka tak na nią działała.
Z
zamyślenia wyrwał ją głos Daviesa.
- Kto
to? – Wskazywał na zdjęcie oprawione w drewnianą ramkę, stojące na stoliku. –
Twoja matka?
Rose
powiodła wzrokiem za jego palcem i spojrzała w uśmiechnięte oczy swojej
rodzicielki. Tata chciał schować fotografię, ale Rose uparła się na miejsce, z
którego będzie ją widać. Lubiła patrzeć na młodą kobietę, której kasztanowe
włosy układały się tak samo jak jej. Wypytała ojca i dowiedziała się, że mama
była wtedy w siódmym miesiącu ciąży, a zdjęcie powstało podczas ich wakacyjnej
wycieczki. Kobieta mrużyła swoje zielone oczy, śmiejąc się. Rękami
przytrzymywała słomiany kapelusz, jej długie włosy wiatr rozwiał po całym zdjęciu,
a nawet poza kadr. Była piękną kobietą, która zasłużyła na długie i szczęśliwe
życie.
Myśląc
o niej, Rose zawsze popadała w melancholijny nastrój. Czuła smutek, to
oczywiste, ale nie była w stanie się w nim utopić. Miała zaledwie sześć lat,
kiedy mama odeszła. Nie pamiętała jej za dobrze, ale z łatwością dostrzegała w umyśle wspomnienia, które
szczególnie pielęgnowała w swoim sercu. Niestety, było ich zaledwie kilka,
dlatego nie do końca znała osobę, z którą ożenił się tata, która nosiła ją
dziewięć miesięcy pod sercem i która wydała małą Rose na świat. To nie
przeszkadzało jej jednak w snuciu marzeń i tworzeniu wspomnień, które nie miały
miejsca w rzeczywistości.
-
Tak, to ona – powiedziała po długim milczeniu.
-
Bardzo ładna – stwierdził, przyglądając się zdjęciu. – Jak się nazywa?
Odpowiedziała
niechętnie.
-
Cornelia. – Nie wiedziała, do czego zmierzał, ale nie dbała o to.
-
Skądś kojarzę jej twarz – stwierdził William, przybliżając twarz do szkła. –
Gdzie teraz jest?
Rose
nie dała poznać po sobie zaskoczenia, jakie czuła. Nie mógł rozpoznać jej
matki, były na to zerowe szanse.
- Nie
żyje od jedenastu lat, więc to niemożliwe, żebyś ją znał – odrzekła
beznamiętnie.
William
spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mogła przysiąc, że jego twarz
wykrzywił smutek, trwający nie więcej niż sekundę.
-
Przykro mi. – Odsunął się od fotografii i wrócił do poprzedniego zajęcia.
Rose
jeszcze przez chwilę patrzyła na zdjęcie, nie mogąc oderwać oczu. Uśmiechnęła
się do siebie, po czym zacisnęła usta i przeniosła wzrok na chłopaka.
-
Naprawdę masz zamiar siedzieć tutaj cały dzień? – zapytała. – Wspominałeś coś o
tym, że ci się śpieszy.
-
Będą mieli kogo obwiniać o moje spóźnienie na występ – odparł, przerywając grę.
– Dlatego radziłbym się pośpieszyć.
Mimowolnie,
Rose wyobraziła sobie tłum wściekłych dziewczyn, które chcą ją rozszarpać za
odebranie im idola. Nie miałaby szans. Jej alter-ego było tego jeszcze bardziej
świadome, wyjaśniał to jego wyraz twarzy, łudząco podobny do Krzyku Edvarda Muncha.
Postanowiła
grać twardzielkę.
- Nie
boję się jakiejś bandy rozwydrzonych nastolatek – prychnęła.
William
uśmiechnął się, jakby dokładnie wiedział, o czym wcześniej pomyślała.
- Jak
chcesz – wzruszył ramionami. – Żebyś potem nie narzekała i nie prosiła mnie o pomoc.
- To
wcale nie byłaby twoja wina, skąd – wymamrotała, wydymając wargi.
-
Cieszę się, że rozumiesz.
Jakby wcale nie wyczuł sarkazmu, pomyślała poirytowana. Rozmowa
z nim wyzwalała w niej emocje, których wcześniej nie czuła. Chociaż nie można
było tego nazwać normalną konwersacją, stwierdziła po chwili. Nie wiedziała, co
odpowie jej William i to wprawiało ją w stan ekscytacji i ciekawości, a kiedy
już się doczekała, nawiedzał ja kalejdoskop uczuć, gdyż zupełnie nie tego się
spodziewała.
-
Słuchaj, możesz…
Jego
słowa zagłuszył trzask drzwi. Rose podskoczyła.
-
Rose? – Usłyszała głos taty. – Jesteś?
-
Boże - wyszeptała i tylko na tyle było
ją stać w tej chwili.
Kiedy next?? :( :(
OdpowiedzUsuńWłaśnie dodałam nowy rozdział :) Zapraszam!
UsuńWłaśnie tak się zastanawiałam, co się stało z Jennifer :D
OdpowiedzUsuńO kurczę, ta sytuacja - nieogarnięta Rose i Will przed drzwiami w jej domu! hahaha :D Uhu, Will interesuje się Rose ;p Niby mówi, że nie pała do niej sympatią, ale jej życie już go interesuje? xD To dziwne. Z reguły jest tak, że skoro kogoś nie lubię, to ta osoba mnie nie obchodzi ;p
Davies dowiaduje się coraz więcej o Parker, a ona o nim jakoś w ogóle. Mnie to by denerwowało, że chłopak, którego szczerze nie znoszę, pakuje się z butami w moje życie ;p Szkoda (albo i nie), że Rose jest na niego skazana, przynajmniej do końca tych prób ;>
I ta końcówka jest boska! *o*