Prolog
Rose
zawsze miała problemy z zawieraniem nowych znajomości. Bynajmniej nie była
nieśmiała. Po prostu czuła się inna. Lubiła samotność, ale czasami nawet ona
potrzebowała drugiej osoby u swego boku.
Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo Rose była zaskoczona, kiedy jej ojciec oświadczył,
że dostał awans i musi przenieść się do innego miasta. Dziewczyna mogła zostać
u ciotki, ale nie chciała rozdzielać się z tatą i zostawiać go samego. Oznaczało
to dla niej porzucenie szkoły i przyjaciółki. Oczywiście, nie nastrajało jej to
pozytywnie. Miejsce, do którego mieli się przeprowadzić było naprawdę ogromnym
miastem, a dziewczyna nie była przyzwyczajona do wszechobecnych tłumów i
hałaśliwych ulic. Naprawdę nie chciała zostawiać Jennifer, jej jedynej przyjaciółki.
Obiecały sobie, że będą się kontaktować kilka razy dziennie, więc miała
nadzieję, że ich przyjaźń przetrwa.
-
Rose, śniadanie! - Z zamyślenia wyrwał ją głos taty. Przerwała pisanie
rozwlekłej wiadomości do Jenn, ze szczegółowym sprawozdaniem wczorajszego dnia.
Była tutaj dopiero trzy dni, a zdążyła zobaczyć tyle ciekawych miejsc.
- Idę! - zawołała, wstała z łóżka i narzuciła na siebie puchaty, błękitny
szlafrok.
Zbiegła po schodach na dół, z kuchni już dochodził przyjemny zapach.
- Wyspana? - Tata stał przy kuchence i mieszał coś na patelni. Jak w każde
sobotnie poranki, ubrany był w stare, rozciągnięte dresy i dziurawy
podkoszulek. Jego zazwyczaj posłuszne, kasztanowe włosy, dzisiaj sterczały w
każdą stronę.
- Jenn - rzuciła tylko, wiedząc, że zrozumie. Usiadła przy stole i nalała kawy
z ekspresu do kubka, na którym szczerzył się bezzębny pirat.
- Słyszałem coś o trzeciej nad ranem.
Wywróciła oczami i upiła łyk. Oczywiście, musiała się poparzyć.
- A! - syknęła, machając rękami. Rzuciła się do lodówki, wyciągnęła mleko i
pociągnęła kilka łyków. - Uff!
- Za każdym razem - skomentował tata. Odsunął się od piekarnika, a Rose
zobaczyła jajecznicę na patelni.
- Za każdym razem - przedrzeźniała, uśmiechając się szeroko.
- Nie pozwalaj sobie - zaśmiał się i zaczął nakładać posiłek na jej talerz.
Czuła się prawie jak w domu.
- Dzisiaj miałaś iść kupić jakieś rzeczy do szkoły.
Podniosła wzrok znad talerza i westchnęła.
- No tak - mruknęła. - W poniedziałek do nowej szkoły.
Tata wbił w nią wzrok i zobaczyła w jego oczach troskę. Naprawdę martwił się,
że nie zdoła się zaaklimatyzować w nowej szkole.
- Jesteś pewna, że dasz rade?
- Poradzę sobie, spokojnie. Przecież i tak nie ma innego wyjścia - posłała mu
uspokajający uśmiech i zabrała się za jedzenie. Musiała jedynie przekonać
jeszcze samą siebie.
Po śniadaniu umyła zęby, spięła włosy w niechlujny kucyk i przebrała się w
wygodne ubranie. Chwyciła obszerną torbę, pieniądze wcisnęła do tylnej kieszeni
spodni i już po chwili stała przed drzwiami.
- Wychodzę!
Wypadła na zewnątrz, gdzie owiało ją chłodne, jesienne powietrze. Szkoła
zaczęła się już miesiąc temu, więc Rose będzie musiała trochę nadrobić. Nie była
wzorowym uczniem, ale nigdy nie narzekała na swoje stopnie, więc i tym razem
prawdopodobnie dobrze jej pójdzie.
Dotarła na najbliższy przystanek autobusowy i spojrzała na rozkład jazdy.
Chciała dojechać do centrum, ale nie miała pojęcia jak. Jeden z minusów
wielkich miast. Podrapała się po głowie i przygryzła wargę. Cholera, cholera,
cholera! Dlaczego to zawsze musi ją spotykać?
- Blokujesz - Usłyszała za sobą.
Instynktownie zrobiła krok do przodu. Błąd. Huknęła głową w metalową tabliczkę,
do której przyczepiony był rozkład jazdy. Jęknęła i odsunęła się, po czym
zaczęła pocierać bolące miejsce.
- Wszystko w porządku? - Mężczyzna w średnim wieku patrzył na nią z niepokojem.
- Jest dobrze, zaraz przejdzie - uspokoiła go cicho, krzywiąc się jednocześnie.
- Może w czymś pomóc?
Zerknęła na cholerną tabliczkę, a później na niego.
- Którym autobusem mogę dojechać do centrum?
- Hmm... W sumie, to wszystkie jadą w stronę centrum - podrapał się po
kilkudniowym zaroście.
- A jest jakiś najbliżej księgarni?
Podszedł bliżej rozkładu, a Rose za nim.
- Popatrzmy... - przesunął palcem wzdłuż listy i popukał w jeden z numerów. -
Ten. Powinien tu być o...
- Teraz! - zawołała Rose, wskazując palcem na zbliżający się pojazd. Zaczęła
biec w jego kierunku, ale spojrzała przez ramię i pomachała mężczyźnie. -
Dziękuje!
Wpadła do środka, kupiła bilet u kierowcy i zajęła jedno z wolnych miejsc pod
oknem. To miasto było naprawdę duże. Multum sklepów, z każdej strony wylewał
się tłum ludzi, pojazdy trąbiły, panowało ciągłe zamieszanie. Jednak było w tym
coś uroczego. Wszyscy ludzie, śpieszący się gdzieś, nie zwracający uwagi na
swoje otoczenie. Szczerze wierzyła, że się w takim świecie odnajdzie. To kwestia
przyzwyczajenia. Uśmiechnęła się do siebie i oparła głowę o szybę.
Rozdział I
Centrum
miasta było naprawdę niesamowite. Rose rozglądała się z niedowierzaniem,
rozdziawiając usta. Pstryknęła kilka zdjęć, aby pokazać je Jenn. Przyjaciółka
powiedziała ostatnio, że zazdrości jej możliwości przebierania w tylu
sklepach. No cóż, Rose nigdy nie interesowała się modą. Ubierała się ładnie,
ale przede wszystkim wygodnie. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Wolała
pozostać w cieniu i obserwować. Z tego było o wiele więcej korzyści.
Dziewczyna stanęła przed dużym, oszklonym budynkiem. Zamrugała zdziwiona, widząc
olbrzymi napis Księgarnia nad wejściem.
- Eee - Rozejrzała się wokół. Księgarnie w jej mieście były raczej niewielkimi
pomieszczeniami ze stosami książek, na które często brakowało miejsca.
Doprawdy, wszystko tutaj było na odwrót.
Raźnym krokiem wkroczyła do środka. Położyła rękę na swoim sercu. Tyle! Tyle książek! Chyba
jestem w raju, pomyślała, a jej alter-ego zaczęło robić salta gdzieś z
tyłu głowy. Przeszła przez pierwszy regał, przesuwając palcami po grzbietach
nowych, pachnących tomów. Ach, wspaniałe uczucie.
Minęło kilkanaście minut, a Rose już trzymała w rękach pokaźny stos książek. W
zębach trzymała listę pozycji, których potrzebowała do szkoły. Brakowało tylko
kilku tytułów. Gdzie to może być? Szła przez jeden z działów, a nogi uginały
się pod nią przez ciężar tomiszczów. O, jest! Zatrzymała się pod koniec regału
i wzrokiem szukała odpowiedniej książki.
- Przestaniesz wszędzie za mną chodzić? - Usłyszała tak szorstki i pełen złości
głos, że aż podskoczyła.
- P-Przepraszam! - Dziewczęcy głos. - Chciałam tylko...
- Nie obchodzi mnie to.
Rose stała jak sparaliżowana. Nie bardzo rozumiała, co właściwie się tu działo,
ale mogła poczuć te negatywne fale.
- Proszę, weź to, ja...
- Ile razy mam mówić, żebyś zostawiła mnie w spokoju? Interesuje się tylko
ładnymi dziewczynami.
Cisza. Rose sterczała w miejscu, z szeroko otwartymi oczami. Co za prostak! Jak
mógł coś takiego powiedzieć?! W jej klatce piersiowej narastało uczucie gniewu.
Już... Już miała wkroczyć, kiedy nieznajoma wykrzyknęła:
- Kocham cię!
Resztkami silnej woli powstrzymała okrzyk. C-Co?! Czy ta dziewczyna nie ma
żadnego poczucia własnej wartości?
- Tak? - Rose mogła wyczuć jego uśmiech, nawet go nie widząc. - A co takiego we
mnie kochasz? Nie znasz mnie.
- Ja... Ja...
- Nie ośmieszaj się. Zejdź mi z oczu i nigdy więcej się nie pokazuj.
Rose dobiegło głośne szlochanie, które stopniowo ustało. Założyła, że
dziewczyna uciekła. Dobra, teraz mogła wkroczyć i go ochrzanić. Nie miał prawa
tak jej potraktować! Wstrętna szumowina! Zebrała się w sobie i ruszyła. Nagle
potknęła się o swoje stopy, których nie mogła zobaczyć przez te wszystkie
książki. Poszybowała do przodu i wylądowała na czworakach, wbijając wzrok w
czubki czyichś butów. Wszystkie tomiszcza rozsypały się przed nią, prosto na
nogi nieznajomego. Poczuła, że czerwieni się ze złości i zażenowania. Podniosła
wzrok i dostrzegła jego twarz. Przez moment wyglądał na zaskoczonego i to dość
porządnie. Jednak sekundę później patrzył na nią lodowatym wzrokiem. Rose
poczuła, jakby te oczy nie pozwalały jej się ruszyć i w moment zamieniły ją w bryłę
lodu. Czemu nagle zrobiło się zimno?
- Dobrze się bawisz? - Jego głos był jeszcze zimniejszy. To w ogóle możliwe?
Rose zaniemówiła, gapiąc się na niego.
Pozbieraj się!, pisnęło jej alter-ego, patrząc na cała scenę przez palce
obu rąk. Tak, ma rację! Rose zerwała się na nogi, lekko się
chwiejąc i wycelowała w niego palec, patrząc oskarżycielsko.
- A ty? - sarknęła, przewiercając go wzrokiem. - Myślisz, ze kim jesteś? Jak
mogłeś tak potraktować tę biedną dziewczynę? - warknęła. Jej alter ego w stroju
cheerleaderki dopingowało ją i machało pomponami.
Chłopak zmarszczył czoło i przeszył ją wzrokiem.
- Słucham? Nie dość, że bezczelnie podsłuchiwałaś, to jeszcze mnie potępiasz?
Rose na moment straciła swój cały zapał. No tak, ona pierwsza zachowała się nie
w porządku. Ale to nie zmienia faktu, że to on jest dupkiem.
- Tak! - odparła, zakładając ręce na piersi. Nie dam się zastraszyć. -
Nie powinieneś się tak zachować! Dziewczyny mają uczucia, które łatwo zranić,
więc lepiej uważaj. Jeśli jeszcze raz zobaczę, że robisz coś takiego,
pożałujesz - posłała mu grymas, po czym uklękła i zaczęła zbierać książki.
Spuściła wzrok na swoje dłonie, próbując się uspokoić. Dlaczego musiała się
czerwienić?
Ułożyła tomy w stos i podniosła je, prostując się. Odetchnęła i spojrzała w
górę... Prosto w jego oczy. Wrzasnęła, odskoczyła i runęła na posadzkę, tłukąc
sobie boleśnie tyłek. Lektury rozsypały się wokół niej. Serce waliło jej jak
szalone. Była pewna, że już sobie poszedł! Co robić? Co robić? Jej alter-ego
szalało po jej głowie, wyrywając sobie włosy. Czyli nie mogła liczyć na zdrowy
rozsądek.
Dlaczego to zrobił? Chciał się zemścić? Nie była pewna, czy czuła zawstydzenie,
wściekłość czy zakłopotanie. Prawdopodobnie wszystko na raz, a była to zaiste
wybuchowa mieszanka.
- Dlaczego?! - zawołała z wyrzutem.
-
A dlaczego nie? - Wszystko w nim działo jej na nerwy. Już widziała tę piękną
scenę, kiedy kopie go do nieprzytomności. - To zabawne.
- Zabawne? - Zacisnęła ręce w pięści. - Zabawne?
Wzruszył ramionami. Włożył ręce do kieszeni i odwrócił się. Zrobił kilka kroków
i spojrzał przez ramię.
- Do zobaczenia - uśmiechnął się kącikiem ust, a po chwili zniknął za regałem.
Rose siedziała oniemiała. Co się właściwie stało? Jej mózg przypominał krwawą
sieczkę. To... To jest niedorzeczne! Czy na tym świecie istnieją takie
indywidua? Miała tylko zwrócić mu uwagę na nieodpowiednie traktowanie kobiet, a
potem odejść z godnością. Jakim cudem dwa razy wylądowała na ziemi? W dodatku
nic sobie nie zrobił z jej reprymendy. Ba! Drwił z niej.
Nie. Najlepiej przestać się tym zadręczać. To duże miasto, jest małe prawdopodobieństwo,
że jeszcze go spotka. Zapomnieć. Najodpowiedniejsze rozwiązanie. Tak.
Postanowione. Alter-ego siedziało w czerwonym fotelu, głaszcząc puszystego
kota. Skinęło głową, wyrażając pełną aprobatę.
wyczuwam, że z tego bedzie segz!!
OdpowiedzUsuńWspaniały początek, dopracowany w każdym szczególe. Mile zachęca do dalszej lektury :>
OdpowiedzUsuńhej hej :) dopiero zaczynam czytac twojego bloga i bardzo mi sie podoba :D
OdpowiedzUsuńzycze weny i lece czytac nastepne rozdzialy
Hahaha, alter-ego jest najlepsze! :D Chyba każdy ma takiego swojego alter-ego (ja mam :P) i fajnie było posłuchać o czyimś innym alter-ego ;p
OdpowiedzUsuńA po za tym, to niezły początek ;> Lecę czytać dalej :D
Hahahahahaha, ja uwielbiam tę dwójkę :D :D :D
OdpowiedzUsuńWidzisz - tak bardzo nie mogę się doczekać nowego rozdziału, że sobie czytam pierwszy rozdział ;x
~ spragniona Twej twórczości ^_^