31.10.13

Prolog; Rozdział I "Pierwsze spotkanie"

 Prolog


Rose zawsze miała problemy z zawieraniem nowych znajomości. Bynajmniej nie była nieśmiała. Po prostu czuła się inna. Lubiła samotność, ale czasami nawet ona potrzebowała drugiej osoby u swego boku.

Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo Rose była zaskoczona, kiedy jej ojciec oświadczył, że dostał awans i musi przenieść się do innego miasta. Dziewczyna mogła zostać u ciotki, ale nie chciała rozdzielać się z tatą i zostawiać go samego. Oznaczało to dla niej porzucenie szkoły i przyjaciółki. Oczywiście, nie nastrajało jej to pozytywnie. Miejsce, do którego mieli się przeprowadzić było naprawdę ogromnym miastem, a dziewczyna nie była przyzwyczajona do wszechobecnych tłumów i hałaśliwych ulic. Naprawdę nie chciała zostawiać Jennifer, jej jedynej przyjaciółki. Obiecały sobie, że będą się kontaktować kilka razy dziennie, więc miała nadzieję, że ich przyjaźń przetrwa.



- Rose, śniadanie! - Z zamyślenia wyrwał ją głos taty. Przerwała pisanie rozwlekłej wiadomości do Jenn, ze szczegółowym sprawozdaniem wczorajszego dnia. Była tutaj dopiero trzy dni, a zdążyła zobaczyć tyle ciekawych miejsc.

- Idę! - zawołała, wstała z łóżka i narzuciła na siebie puchaty, błękitny szlafrok.
Zbiegła po schodach na dół, z kuchni już dochodził przyjemny zapach.
- Wyspana? - Tata stał przy kuchence i mieszał coś na patelni. Jak w każde sobotnie poranki, ubrany był w stare, rozciągnięte dresy i dziurawy podkoszulek. Jego zazwyczaj posłuszne, kasztanowe włosy, dzisiaj sterczały w każdą stronę.
- Jenn - rzuciła tylko, wiedząc, że zrozumie. Usiadła przy stole i nalała kawy z ekspresu do kubka, na którym szczerzył się bezzębny pirat. 
- Słyszałem coś o trzeciej nad ranem.
Wywróciła oczami i upiła łyk. Oczywiście, musiała się poparzyć.
- A! - syknęła, machając rękami. Rzuciła się do lodówki, wyciągnęła mleko i pociągnęła kilka łyków. - Uff!
- Za każdym razem - skomentował tata. Odsunął się od piekarnika, a Rose zobaczyła jajecznicę na patelni.
- Za każdym razem - przedrzeźniała, uśmiechając się szeroko.
- Nie pozwalaj sobie - zaśmiał się i zaczął nakładać posiłek na jej talerz.
Czuła się prawie jak w domu.
- Dzisiaj miałaś iść kupić jakieś rzeczy do szkoły.
Podniosła wzrok znad talerza i westchnęła.
- No tak - mruknęła. - W poniedziałek do nowej szkoły.
Tata wbił w nią wzrok i zobaczyła w jego oczach troskę. Naprawdę martwił się, że nie zdoła się zaaklimatyzować w nowej szkole.
- Jesteś pewna, że dasz rade? 
- Poradzę sobie, spokojnie. Przecież i tak nie ma innego wyjścia - posłała mu uspokajający uśmiech i zabrała się za jedzenie. Musiała jedynie przekonać jeszcze samą siebie.

Po śniadaniu umyła zęby, spięła włosy w niechlujny kucyk i przebrała się w wygodne ubranie. Chwyciła obszerną torbę, pieniądze wcisnęła do tylnej kieszeni spodni i już po chwili stała przed drzwiami.
- Wychodzę!
Wypadła na zewnątrz, gdzie owiało ją chłodne, jesienne powietrze. Szkoła zaczęła się już miesiąc temu, więc Rose będzie musiała trochę nadrobić. Nie była wzorowym uczniem, ale nigdy nie narzekała na swoje stopnie, więc i tym razem prawdopodobnie dobrze jej pójdzie.
Dotarła na najbliższy przystanek autobusowy i spojrzała na rozkład jazdy. Chciała dojechać do centrum, ale nie miała pojęcia jak. Jeden z minusów wielkich miast. Podrapała się po głowie i przygryzła wargę. Cholera, cholera, cholera! Dlaczego to zawsze musi ją spotykać?
- Blokujesz - Usłyszała za sobą.
Instynktownie zrobiła krok do przodu. Błąd. Huknęła głową w metalową tabliczkę, do której przyczepiony był rozkład jazdy. Jęknęła i odsunęła się, po czym zaczęła pocierać bolące miejsce.
- Wszystko w porządku? - Mężczyzna w średnim wieku patrzył na nią z niepokojem.
- Jest dobrze, zaraz przejdzie - uspokoiła go cicho, krzywiąc się jednocześnie.
- Może w czymś pomóc?
Zerknęła na cholerną tabliczkę, a później na niego.
- Którym autobusem mogę dojechać do centrum?
- Hmm... W sumie, to wszystkie jadą w stronę centrum - podrapał się po kilkudniowym zaroście. 
- A jest jakiś najbliżej księgarni?
Podszedł bliżej rozkładu, a Rose za nim.
- Popatrzmy... - przesunął palcem wzdłuż listy i popukał w jeden z numerów. - Ten. Powinien tu być o...
- Teraz! - zawołała Rose, wskazując palcem na zbliżający się pojazd. Zaczęła biec w jego kierunku, ale spojrzała przez ramię i pomachała mężczyźnie. - Dziękuje!
Wpadła do środka, kupiła bilet u kierowcy i zajęła jedno z wolnych miejsc pod oknem. To miasto było naprawdę duże. Multum sklepów, z każdej strony wylewał się tłum ludzi, pojazdy trąbiły, panowało ciągłe zamieszanie. Jednak było w tym coś uroczego. Wszyscy ludzie, śpieszący się gdzieś, nie zwracający uwagi na swoje otoczenie. Szczerze wierzyła, że się w takim świecie odnajdzie. To kwestia przyzwyczajenia. Uśmiechnęła się do siebie i oparła głowę o szybę.


Rozdział I

Centrum miasta było naprawdę niesamowite. Rose rozglądała się z niedowierzaniem, rozdziawiając usta. Pstryknęła kilka zdjęć, aby pokazać je Jenn. Przyjaciółka powiedziała ostatnio, że zazdrości jej możliwości przebierania w tylu sklepach. No cóż, Rose nigdy nie interesowała się modą. Ubierała się ładnie, ale przede wszystkim wygodnie. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Wolała pozostać w cieniu i obserwować. Z tego było o wiele więcej korzyści.


Dziewczyna stanęła przed dużym, oszklonym budynkiem. Zamrugała zdziwiona, widząc olbrzymi napis Księgarnia nad wejściem. 
- Eee - Rozejrzała się wokół. Księgarnie w jej mieście były raczej niewielkimi pomieszczeniami ze stosami książek, na które często brakowało miejsca. Doprawdy, wszystko tutaj było na odwrót.
Raźnym krokiem wkroczyła do środka. Położyła rękę na swoim sercu. Tyle! Tyle książek! Chyba jestem w raju, pomyślała, a jej alter-ego zaczęło robić salta gdzieś z tyłu głowy. Przeszła przez pierwszy regał, przesuwając palcami po grzbietach nowych, pachnących tomów. Ach, wspaniałe uczucie.

Minęło kilkanaście minut, a Rose już trzymała w rękach pokaźny stos książek. W zębach trzymała listę pozycji, których potrzebowała do szkoły. Brakowało tylko kilku tytułów. Gdzie to może być? Szła przez jeden z działów, a nogi uginały się pod nią przez ciężar tomiszczów. O, jest! Zatrzymała się pod koniec regału i wzrokiem szukała odpowiedniej książki.
- Przestaniesz wszędzie za mną chodzić? - Usłyszała tak szorstki i pełen złości głos, że aż podskoczyła.
- P-Przepraszam! - Dziewczęcy głos. - Chciałam tylko...
- Nie obchodzi mnie to.
Rose stała jak sparaliżowana. Nie bardzo rozumiała, co właściwie się tu działo, ale mogła poczuć te negatywne fale.
- Proszę, weź to, ja...
- Ile razy mam mówić, żebyś zostawiła mnie w spokoju? Interesuje się tylko ładnymi dziewczynami.
Cisza. Rose sterczała w miejscu, z szeroko otwartymi oczami. Co za prostak! Jak mógł coś takiego powiedzieć?! W jej klatce piersiowej narastało uczucie gniewu. Już... Już miała wkroczyć, kiedy nieznajoma wykrzyknęła:
- Kocham cię!
Resztkami silnej woli powstrzymała okrzyk. C-Co?! Czy ta dziewczyna nie ma żadnego poczucia własnej wartości?
- Tak? - Rose mogła wyczuć jego uśmiech, nawet go nie widząc. - A co takiego we mnie kochasz? Nie znasz mnie. 
- Ja... Ja...
- Nie ośmieszaj się. Zejdź mi z oczu i nigdy więcej się nie pokazuj.
  
Rose dobiegło głośne szlochanie, które stopniowo ustało. Założyła, że dziewczyna uciekła. Dobra, teraz mogła wkroczyć i go ochrzanić. Nie miał prawa tak jej potraktować! Wstrętna szumowina! Zebrała się w sobie i ruszyła. Nagle potknęła się o swoje stopy, których nie mogła zobaczyć przez te wszystkie książki. Poszybowała do przodu i wylądowała na czworakach, wbijając wzrok w czubki czyichś butów. Wszystkie tomiszcza rozsypały się przed nią, prosto na nogi nieznajomego. Poczuła, że czerwieni się ze złości i zażenowania. Podniosła wzrok i dostrzegła jego twarz. Przez moment wyglądał na zaskoczonego i to dość porządnie. Jednak sekundę później patrzył na nią lodowatym wzrokiem. Rose poczuła, jakby te oczy nie pozwalały jej się ruszyć i w moment zamieniły ją w bryłę lodu. Czemu nagle zrobiło się zimno?
- Dobrze się bawisz? - Jego głos był jeszcze zimniejszy. To w ogóle możliwe? Rose zaniemówiła, gapiąc się na niego.
Pozbieraj się!, pisnęło jej alter-ego, patrząc na cała scenę przez palce obu rąk. Tak, ma rację! Rose zerwała się na nogi, lekko się chwiejąc i wycelowała w niego palec, patrząc oskarżycielsko.
- A ty? - sarknęła, przewiercając go wzrokiem. - Myślisz, ze kim jesteś? Jak mogłeś tak potraktować tę biedną dziewczynę? - warknęła. Jej alter ego w stroju cheerleaderki dopingowało ją i machało pomponami.
Chłopak zmarszczył czoło i przeszył ją wzrokiem.
- Słucham? Nie dość, że bezczelnie podsłuchiwałaś, to jeszcze mnie potępiasz?
Rose na moment straciła swój cały zapał. No tak, ona pierwsza zachowała się nie w porządku. Ale to nie zmienia faktu, że to on jest dupkiem.
- Tak! - odparła, zakładając ręce na piersi. Nie dam się zastraszyć. - Nie powinieneś się tak zachować! Dziewczyny mają uczucia, które łatwo zranić, więc lepiej uważaj. Jeśli jeszcze raz zobaczę, że robisz coś takiego, pożałujesz - posłała mu grymas, po czym uklękła i zaczęła zbierać książki. Spuściła wzrok na swoje dłonie, próbując się uspokoić. Dlaczego musiała się czerwienić?
Ułożyła tomy w stos i podniosła je, prostując się. Odetchnęła i spojrzała w górę... Prosto w jego oczy. Wrzasnęła, odskoczyła i runęła na posadzkę, tłukąc sobie boleśnie tyłek. Lektury rozsypały się wokół niej. Serce waliło jej jak szalone. Była pewna, że już sobie poszedł! Co robić? Co robić? Jej alter-ego szalało po jej głowie, wyrywając sobie włosy. Czyli nie mogła liczyć na zdrowy rozsądek. 
Dlaczego to zrobił? Chciał się zemścić? Nie była pewna, czy czuła zawstydzenie, wściekłość czy zakłopotanie. Prawdopodobnie wszystko na raz, a była to zaiste wybuchowa mieszanka.
- Dlaczego?! - zawołała z wyrzutem.

- A dlaczego nie? - Wszystko w nim działo jej na nerwy. Już widziała tę piękną scenę, kiedy kopie go do nieprzytomności. - To zabawne.

- Zabawne? - Zacisnęła ręce w pięści. - Zabawne?
Wzruszył ramionami. Włożył ręce do kieszeni i odwrócił się. Zrobił kilka kroków i spojrzał przez ramię.
- Do zobaczenia - uśmiechnął się kącikiem ust, a po chwili zniknął za regałem.
Rose siedziała oniemiała. Co się właściwie stało? Jej mózg przypominał krwawą sieczkę. To... To jest niedorzeczne! Czy na tym świecie istnieją takie indywidua? Miała tylko zwrócić mu uwagę na nieodpowiednie traktowanie kobiet, a potem odejść z godnością. Jakim cudem dwa razy wylądowała na ziemi? W dodatku nic sobie nie zrobił z jej reprymendy. Ba! Drwił z niej.
Nie. Najlepiej przestać się tym zadręczać. To duże miasto, jest małe prawdopodobieństwo, że jeszcze go spotka. Zapomnieć. Najodpowiedniejsze rozwiązanie. Tak. Postanowione. Alter-ego siedziało w czerwonym fotelu, głaszcząc puszystego kota. Skinęło głową, wyrażając pełną aprobatę.

5 komentarzy:

  1. wyczuwam, że z tego bedzie segz!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały początek, dopracowany w każdym szczególe. Mile zachęca do dalszej lektury :>

    OdpowiedzUsuń
  3. hej hej :) dopiero zaczynam czytac twojego bloga i bardzo mi sie podoba :D
    zycze weny i lece czytac nastepne rozdzialy

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahaha, alter-ego jest najlepsze! :D Chyba każdy ma takiego swojego alter-ego (ja mam :P) i fajnie było posłuchać o czyimś innym alter-ego ;p
    A po za tym, to niezły początek ;> Lecę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahahahahaha, ja uwielbiam tę dwójkę :D :D :D
    Widzisz - tak bardzo nie mogę się doczekać nowego rozdziału, że sobie czytam pierwszy rozdział ;x
    ~ spragniona Twej twórczości ^_^

    OdpowiedzUsuń

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X