Zgodnie z obietnicą dzisiaj nowy rozdział :) Taka ładna okrągła liczba, a minął już rok odkąd założyłam tego bloga. Nigdy nie sądziłam, że tak długo poprowadzę to opowiadanie, znając swoją tendencję do kończenia ich w połowie. Tak bardzo przywiązałam się do Rose i Williama, że nie mogłabym teraz zostawić ich historii nierozwiązanej. Ale koniec sentymentów!
Z okazji tego szczególnego czasu, jakim są święta Bożego Narodzenia, chciałabym złożyć wam moje własne, trochę chaotyczne życzenia. Przede wszystkim, uśmiechu, bo to on najczęściej ratuje nam nasze cztery litery. Determinacji w dążeniu do spełniania swoich marzeń i celów, bo tylko wy możecie sprawić, że się one spełnią. Życzę wam także dużo czasu, który możecie poświęcić na swoje pasje, zainteresowania, hobby, bo przecież bez tego to wszystko nie ma sensu. Wszystkim, którzy piszą, weny, weny, mnóstwo weny! Gdyby nie ona, to połowa moich rozdziałów brzmiałaby jakby pisała je pięciolatka. Jeszcze miłości, kochani! Bo to takie cudowne uczucie, które daje tyle samo radości co cierpienia, ale sądzę, że zdecydowanie warto. A tym, którzy czytają to opowiadanie, życzę wytrwałości w oczekiwaniu na moje kapryśne aktualizację, bo to już prawie półmetek historii Rose i Willa. A kolejne opowiadanie już w planach, a scenariusz się tworzy w mojej główce.
Rozpisałam się bardziej niżby wypadało i w sumie skończyło się na tym, że życzę wam wszystkiego, czego sama bym chciała. A i tak nie napisałam w tych życzeniach wszystkiego, co chciałam, bo mamusia goni do lepienia uszek ;)
Myślę, że kolejna aktualizacja pojawi się w Sylwestra, a wtedy zrobię małe podsumowanie tego roku.
Myślę, że kolejna aktualizacja pojawi się w Sylwestra, a wtedy zrobię małe podsumowanie tego roku.
A teraz nie przedłużam i zapraszam do czytania :)
***
Rose
bez namysłu podbiegła i rzuciła się przyjaciółce na szyję. Jak zwykle,
pachniała swoimi ulubionymi perfumami o zapachu polnych kwiatów.
- Co
ty tu robisz? – zapytała, chowając twarz w burzy jej włosów. – I czemu
płaczesz?
-
Twój tata to zorganizował – oznajmiła. – Nie mógł wybrać lepszego momentu.
A
więc to była jego niespodzianka. Rose uśmiechnęła się do siebie. Naprawdę mu
się udało. Najwyraźniej musiała naprawdę źle wyglądać, jeśli sprowadził tu
Jennifer.
Jenn
chwyciła ją za ramiona i odsunęła. Jej twarz wyglądała w porządku, ostatnie
oznaki łkania zniknęły. Teraz obserwowała ją badawczo, marszcząc nos, na którym
wykwitło więcej piegów, niż Rose widziała, kiedy spotkały się ostatni raz.
-
Schudłaś – stwierdziła, krzywiąc się nieznacznie. – Czyżbyś uległa presji, że
najbardziej pociągające są dziewczyny wieszaki?
-
Dobrze wiesz, że nie. – Wywróciła oczami. – Ale nie mówimy teraz o mnie. Czemu
płakałaś?
- Nie
chciałam cię witać cała zasmarkana i zapłakana. – Uśmiechnęła się
przepraszająco. – Po prostu… Wiesz jak to jest z moimi rodzicami… - Odwróciła
wzrok, obejmując się ramionami. – Rozwodzą się.
Rose
zaniemówiła. Oczywiście była świadoma, że rodzicom Jenn nie powodziło się zbyt
dobrze, przez co dziewczyna nie raz wypłakiwała się w jej poduszkę. Kłócili się
o najbardziej błahe powody, aż doszło do tego, że przyjaciółka zaczęła się o to
obwiniać. Dlatego ciężko było Rose zostawić ją, kiedy wyjeżdżała. Miała
przeczucia, że jedynie pogorszy jej stan.
Nigdy
by się do tego nie przyznała, ale poczuła małe ukłucie ulgi, kiedy Jennifer
wspomniała o rozwodzie. Jeśli wszystko skończy się polubownie, każdy pójdzie
swoją drogą i w końcu ich córka nie będzie musiała słuchać krzyków i płaczu. Z
drugiej strony, co zrobi Jenn? Pójdzie z matką czy ojcem? Rose nie miała
pojęcia i wiedziała, że dziewczyna nie będzie w stanie podjąć decyzji.
- Powiedziałabyś
coś, a nie stoisz jak kołek. – Jennifer wywróciła oczami, podeszła do łóżka i
rzuciła się na nie z głośnym westchnieniem. – Zdążyłam już się przyzwyczaić.
Właściwie, mam wrażenie, jakbym od dawna wiedziała, że to się stanie. Że to
tylko kwestia czasu.
-
Przykro mi, kochanie.
Położyła
się obok niej, leżały twarzami do siebie, stykając się czołami.
-
Wiem, jak przeżywałaś ich kłótnie – zaczęła Rose, chociaż nie wiedziała, co chce powiedzieć. –
Ale może teraz przestaną się tak męczyć? – Jenn spojrzała na nią z
zaskoczeniem. – Nie wiem jak mam to ująć, ale chodzi o to, że gdyby mieli żyć w
taki sposób do samego końca, nie sądzisz, że to by ich po prostu wyczerpało?
Może potrzebują wolności, odetchnąć trochę, nie torturować się tym wszystkim?
- Nie
wiem, Rosie. – Jennifer potarła twarz ręką. – Nie mam pojęcia, to wszystko na
pozór wydaje się proste i logiczne, ale w rzeczywistości jest zupełnie na
odwrót.
Zapanowała
cisza, obie patrzyły sobie w oczy. Rose widziała w błękitnych oczach zmęczenie
i smutek, ale błyszczały w nich również iskierki radości.
Nagle
blondynka roześmiała się. Śmiała się w głos, pokazując swoje proste, białe zęby
i mrużąc oczy, które zaszły łzami.
-
Tęskniłam za tobą! – zachichotała.
I
Rose poczuła się, jakby znowu leżały u niej w pokoju na poddaszu, na podwójnym
łóżku, nakrytym kwiecistą narzutą, którą uszyła jej babcia. Wtedy obie
zaśmiewały się, trzymając w górze album ze zdjęciami, który oglądały
przynajmniej raz na miesiąc, zawsze znajdując nowe powody do napadów histerycznego
śmiechu.
- Ja
też – parsknęła śmiechem i objęła przyjaciółkę.
Obie
śmiały się jeszcze długi czas, mocząc sobie nawzajem włosy łzami radości.
Nazajutrz
rano Rose i Jennifer zwlekły się na dół po przegadanej i nieprzespanej nocy.
- Jak
za starych dobrych czasów – uśmiechnął się tata, nalewając im kawy do kubków i
stawiając na stole dwa talerze z naleśnikami, polanymi syropem klonowym.
-
Tato, jesteś kochany. – Rose upiła łyk kawy, sparzyła się i popiła wodą. – A
niespodzianka ci się bardzo udała.
- To
też jest normalka. – Mężczyzna skrzywił się na widok jej czerwonego języka.
- Mam
nadzieję, że nie obudziliśmy pana taty – uśmiechnęła się Jennifer, biorąc kęs
naleśnika do ust.
-
Przecież doskonale wiesz, że mam mocny sen, Jenn – powiedział z przekąsem, unosząc
brwi. – Same to sprawdziłyście.
-
Ach, tak. – Dziewczyna parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią.
- No
dobra, dziewczyny. – Tata klasnął w dłonie. – Jakie macie plany na dziś?
-
Pokażę Jennifer miasto, a przynajmniej te miejsca, które znam – poinformowała
Rose, wiedząc, że przyjaciółka ucieszy się z możliwości zakupów. – A potem się
zobaczy. Na pewno coś wymyślimy.
- Ja
muszę wyjść za jakąś godzinę, więc w razie czego masz wolny dom, Rose. – Ojciec
posłał jej uśmiech. – Możesz zaprosić znajomych ze szkoły.
-
Dzięki. – Poklepała tatę po bujnych włosach. – Ubierz się ciepło, staruszku –
poleciła, chichocząc.
Spędziły
razem kilka godzin, przemierzając Nowy Jork. Rose udało się odciągnąć Jenn od
sprawy rozwodu, dziewczyna przyklejała nos do co drugiej witryny sklepu. Też
była tak przytłoczona, gdy pierwsza raz wbiła się w to tętniące życiem miasto.
Pamiętała to zaskoczenie pomieszane z zachwytem. Lubiła swoją cichą wioskę, ale
tutaj mogła być anonimowa.
-
Zabiorę ci dzisiaj ze sobą do pracy, nie masz nic przeciwko? – rzuciła Rose,
kiedy piły ciepłą herbatę z miodem w jednej z restauracji, w której zatrzymały
się na obiad.
-
Och, moja mała Rosie dorasta – zacmokała Jenn, nachylając się i tarmosząc jej
policzek. – Jasne, z chęcią pójdę. Wiesz, że u nas uczniowie mogą dorobić sobie
jedynie wakacje, zbierając owoce. I to za marne pieniądze, bo stary Jenkins
jeszcze bardziej obniżył płace.
- To
w ogóle możliwe? – zdziwiła się Rose. – W takim razie, teraz nawet nie opłaca
się do niego iść.
- Ale
on jest pewny, że i tak ktoś się zgłosi. Skoro to jedyne miejsce, gdzie masz
pewną pacę, to liczba miejscowych, którzy zawsze tam dorabiali nie zmniejszy
się drastycznie. Zawsze jeszcze była możliwość, że pani Dean albo pan Smith
będą potrzebowali kogoś do sklepu, ale teraz już nie stać ich na opłacanie
pomocy.
-
Jenkins to stary…
- Cap
– zakończyła pięknie Jennifer, zaciskając usta, aby powstrzymać się od śmiechu.
–Tak go nazwałyśmy, pamiętasz? Zawsze tak od niego cuchnęło…
Rose
nie pamiętała, jak dawno rozmawiała o tak błahych rzeczach dotyczących jej
miasta. Obie nigdy nie pracowały u Jenkinsa po tym, gdy wygonił je z powodu
nadmiaru pracowników. Poszły wtedy nad pobliską rzekę i spędziły cały dzień na
uczeniu się puszczania kaczek w taki sposób, aby kamień wylądował na drugim
brzegu.
-
Dobra, o której zaczynasz pracę? – zapytała blondynka.
- O
osiemnastej, ale dzisiaj zamykamy wcześniej, o dwudziestej – odparła Rose. –
Proszę, tylko się ze mnie nie śmiej – wymamrotała. Była pewna, że Jenn nie da
jej żyć, kiedy zobaczy ją w uniformie. – Tak poza tym, myślałam, że mogłybyśmy
się dzisiaj spotkać z moimi znajomymi ze szkoły. Poszlibyśmy do klubu, może
zobaczyłabyś Daviesa.
- No
tak, to ten dziwny chłopak, o którym mówiłaś. – Dziewczyna uniosła filiżankę do
ust i upiła łyk malinowej herbaty. – Dalej masz z nim takie przeboje?
-
Pamiętasz, jak dzisiaj opowiadałam ci o naszym balu halloweenowym? – Gdy Jenn
przytaknęła, Rose kontynuowała. – Pocałował mnie.
- Co zrobił?! – wykrzyknęła jej
przyjaciółka, czym zwróciła na siebie uwagę reszty klientów. Uśmiechnęła się
przepraszająco, po czym pochyliła w stronę Rose. – Jak to pocałował? Nie
mówiłaś, że jesteście już na takim etapie.
- Bo
nie jesteśmy – jęknęła sfrustrowana. – Mnie poniosło, a wiesz, że zazwyczaj nie
piję. On też był nietrzeźwy. Po prostu akurat byłam w pobliżu i wykorzystał to.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że niczego nie pamięta.
- Nie
pamięta, że się całowaliście? – mruknęła Jennifer zszokowana. – Jak można coś
takiego zapomnieć?
Rose
wzruszyła ramionami.
- Nie
mam pojęcia. Ale od tamtego czasu nie mogę się go pozbyć z głowy.
-
Podoba ci się? – rzuciła Jenn. Ona na pewno nie owija w bawełnę.
-
Nie, skąd! – Rose pacnęła przyjaciółkę w ramię. – Skąd ci to przyszło do głowy?
Nawet nie wiesz, jakie plotki krążą o nas w szkole. Kto by chciał być z takim
idiotą.
-
Już, uspokój się – zaśmiała się Jennifer. Przez chwilę Rose piorunowała ją
wzrokiem, aż dziewczyna spoważniała niespodziewanie. – Słuchaj, a co ze... –
Przygryzła wargę.
-
Skrzypcami? – dokończyła Rose i wzruszyła ramionami. – Jest dobrze. Ni mniej ni
więcej. Po prostu dobrze.
Nie
chciała nikomu o tym mówić, o całej tej sprawie z Daviesem. To był jej problem,
którego rozwiązania nawet nie potrafiła dostrzec. Ale miała czas, nigdzie jej
się nie spieszyło.
- Cieszę
się, Rosie. – Ujęła jej rękę i ścisnęła lekko.
- To
co, zbieramy się? – Dopiła herbatę i spojrzała na zegarek. – Akurat zdążymy
wrócić do domu, trochę się ogarnąć i jechać do kawiarni.
Rozstały
się przed kawiarnią. Rose wskazała Jennifer wejście, a sama ruszyła w kierunku
bocznej uliczki. Miała nadzieję, że dzisiaj nie pojawi się tutaj William.
Wywołałoby to zbyt wiele nieporozumień. Liczyła, że skoro jest weekend, to
będzie miał występ w klubie. Poza tym, przyprowadziła tutaj Jenn tylko dlatego,
że nikomu nie mogłaby wypaplać, gdzie pracuje Rose, a w dodatku już w niedzielę
wieczorem wracała do domu. Chciałaby, żeby przyjaciółka została tu z nią na
zawsze, ale była świadoma, że dziewczyna ma tam swoje życie, znajomych, może
ktoś jej się podoba (musi ją o to zapytać). W dodatku, nie byłaby w stanie
zostawić teraz rodziców samych sobie, źle by się to skończyło. Doskonale to
rozumiała i pewnie sama nie miałaby serca opuszczać rodzinnych stron, gdyby nie
to, co się wtedy wydarzyło.
Rose
westchnęła, zawiązując białą kokardę na plecach. Dzisiaj pracuje jedynie dwie
godziny, a potem razem z Jenn udadzą się razem do klubu. Cała jej paczka z
przyjemnością zgodziła się na wspólne spotkanie, a Pixie była niesamowicie
podekscytowana perspektywą poznania Jennifer.
-
Cześć, Rose. – Melanie przywitała ją, przechodząc obok z tacą w dłoni. –
Dzisiaj jest spokojnie, chociaż to sobotni wieczór.
- A
gdzie Elizabeth?
-
Zadzwoniła i poprosiła o wolne. Mówiła coś o ważnym teście w poniedziałek, a
szefowa stwierdziła, że damy sobie radę.
- My
nie damy rady?! – wykrzyknęła Rose, wyrzucając rękę w górę.
Melanie
parsknęła śmiechem i klepnęła ją w plecy.
-
Bierz notes i zbieraj zamówienia, dzisiaj ja dostarczam – poleciła i zniknęła
za drzwiami kuchni, gdzie podśpiewywał Garrett.
Schowała
notes i długopis do kieszeni fartuszka, po czym pchnęła obrotowe drzwi. Wyszła
na salę i wzrokiem odszukała Jennifer, która siedziała przy stoliku koło okna,
skąd był dobry widok na całą ulicę, która teraz, w ciemności, tonęła w
sztucznych światłach przejeżdżających samochodów i latarni.
Dziewczyna
odwróciła się na dźwięk kroków, a jej oczy otworzyły się szeroko na widok Rose.
Uchyliła lekko usta i zakrztusiła się, próbując ukryć śmiech. Chwyciła Menu ze stolika i zakryła się nim, co
nie powstrzymało jej ramion o gwałtownych wstrząśnień.
-
Mówiłam, żebyś się nie śmiała – syknęła, uśmiechając się do mężczyzny w średnim
wieku, który pomachał do niej.
- Czy
pan tata o tym wie? – Dobiegło ją pytanie zza karty. – Jestem ciekawa jakby
zareagował. Nie mówię, że to coś złego, ale… - Ponownie wstrząsnął nią śmiech.
-
Chcesz coś do picia, jedzenia? – zapytała, wyjmując notes z kieszeni. – I nie,
tata nie wie, ale to nie tak, że się z tym kryję. Widzę, ile pracuje i nie chce
mu zawracać tym głowy.
- Daj
mi jakąś dobrą kawę i ciacho, jeśli możesz. – Blondynka odłożyła Menu, jej policzki były zaróżowione od
śmiechu. – Pogadamy jak skończysz. Poobserwuję sobie te ładne pokojóweczki. U
nas nie ma takich atrakcji – uśmiechnęła się złośliwie.
Rose
wywróciła oczami i wróciła do zbierania zamówień, które przekazała Melanie na
zapleczu. Na szczęście ani Ash ani Davies nie pojawili się tego wieczoru.
Chociaż ten pierwszy pewnie w jakiś magiczny sposób dowiedział się, że szefowa
ostatnio rzadko wpadała do kawiarni.
Dotarły
pod klub po dwudziestej. Wejście oświecał neon, a cały budynek sprawiał
wrażenie innego świata. Rose dawno tu nie była, a przecież to pierwsze miejsce
w mieście, które zrobiło na niej takie wrażenie. Jennifer spoglądała na neon z
fascynacją, zapominając o ich rozmowie sprzed chwili, w której Rose opowiadała
jak dostała pracę w kawiarni. Przyjaciółka uważała to za dziwny sposób na
biznes i nie mieściło jej się w głowie, jak można być kelnerką w stroju
pokojówki. Ponadto, niesamowicie bawiło ją dogryzanie, dlaczego Rose nie może
chodzić w tym na co dzień, na przykład do szkoły.
- I
to tutaj występuje ten William, tak? – upewniła się blondynka, obserwując
grupki ludzi, którzy stali przed klubem.
-
Tak. Skoro jest weekend, to powinien tu już być.
-
Rooose! – Znajomy głos dobiegł ją z tyłu.
Odwróciła
się w porę, aby złapać Pixie, która potknęła się, biegnąc w jej kierunku. Kątem
oka dostrzegła nagły ruch Daniela, który szybko go zamaskował. Uniosła brwi,
ale nic nie powiedziała.
-
Hej, Pixie. – Przywitała się z brunetką. – Cześć wszystkim. – Uśmiechnęła się
do reszty, którzy zbliżyli się i stanęli obok nich.
- No,
no, Rosie – zacmokała Jennifer z aprobatą. – Kto by pomyślał, że akurat ty
znajdziesz sobie taką pokaźną grupkę.
-
Sugerujesz coś? – Zmrużyła oczami, po czym zwróciła się do wszystkich. – No
więc, to moja przyjaciółka, Jennifer.
Blondynka
uśmiechnęła się szeroko, a Rose doskonale wiedziała, że cieszy się z jej nowo
poznanych przyjaciół. Zanim wyjechała, Jenn martwiła się, że po tym wszystkim
Rose nie będzie w stanie nawiązać bliższego kontaktu z kimkolwiek.
- A
to jest Pixie. – Wskazała na brunetkę, która pomachała radośnie ręką. –
Natalie. – Rudowłosa uśmiechnęła się nieśmiało, nerwowo szarpiąc zamek swojej
kurtki. – Daniel. – Przewodniczący uniósł dłoń w przyjacielskim geście. –
Michael, brat Pixie. – Chłopak zaczynał strofować nieuważną siostrę, kiedy Rose
wymówiła jego imię, więc tylko posłał szybki uśmieszek. – Oraz Simon. – Blondyn
zlustrował Jennifer wzrokiem i skinął aprobująco głową.
-
Postaram się zapamiętać – oznajmiła przyjaciółka z uśmiechem. – Miło was
poznać. I proszę… - Skłoniła się lekko, pochylając głowę. – Zaopiekujcie się
Rosie.
Wszyscy
spojrzeli zaskoczeni na Jennifer, która wyprostowała się z powagą.
- Nie
wygłupiaj się, Jenn. – Rose dała jej kuksańca w bok, posyłając mordercze
spojrzenie.
-
Najwyraźniej twoja przyjaciółka ma tak samo kiepskie poczucie humoru jak ty –
stwierdziła Pixie, czym rozładowała napiętą atmosferę, bo wszyscy zaczęli się
śmiać.
- To
jak, idziemy do środka? – rzucił Simon, chuchając na dłonie. – Nie chcę tu
zamarznąć.
Każdy
ochoczo się zgodził, więc razem ruszyli w stronę wejścia, które teraz otwierało
się co chwilę, wpuszczając nowych klubowiczów.
Wewnątrz
panował zaduch, a wszystko spowite było sztucznym dymem, tak jak Rose
pamiętała.
Chłopcy
rozglądali się za wolnym miejscem, ale wszystko wydawało się zajęte.
- Tam
jest! – zawołał Simon, wskazując na grupkę dziewcząt, które wstawały od
stolika. Ironia losu, że stał on praktycznie przy samej scenie.
-
Zajmę! – pisnęła Pixie i wystrzeliła do przodu niczym torpeda.
-
Piexie! – krzyknął za nią Michael. – Co za nieostrożna smarkula – wymamrotał,
chociaż Rose musiała się zgodzić ze swoim alter-ego, które wyraźnie mówiło, że
niewielki rozmiar brunetki działał na jej korzyść.
Reszta
dotarła do stolika chwilę później, a Pixie już siedziała na krześle, zadowolona
z siebie.
-
Jesteś głupia – skwitował Michael, a brunetka pokazała mu język.
- Oho
– mruknął Simon. – Patrzcie kto idzie.
Wszyscy
spojrzeli na scenę. Najwyraźniej Free miało
wcześniej przerwę, bo teraz członkowie wychodzili na scenę.
Cholera.
Siedzieli
zdecydowanie za blisko i widziała, że Natalie również się to nie podoba.
-
Więc który to ten Davies? – szepnęła jej na ucho Jennifer, wodząc wzrokiem za
zespołem.
- Ten
przy mikrofonie – odpowiedziała Rose niechętnie.
Blondynka
odnalazła chłopaka i mruknęła coś pod nosem.
-
Rzeczywiście przystojniak – stwierdziła, czym zarobiła krzywe spojrzenie. – No
co?! To fakt – zaprotestowała.
-
Wolałabym, żebyś mi tego nie uświadamiała bardziej niż to konieczne – jęknęła.
-
Podoba ci się. – Jennifer szturchnęła ją, uśmiechając się sugestywnie. –
Przyznaj to.
-
Wizualnie jasne, nie da mu się niczego odmówić. Wszystkie dziewczyny w szkole -
a pewnie i w mieście - do niego wzdychają. Ale tak naprawdę to niezły z niego
kawał drania.
-
Może to ty podobasz się mu? – zastanowiła się na głos Jenn, pukając palcem w
dolną wargę.
-
Zwariowałaś? – Rose roześmiała się szczerze. – Jak ja, taka szara myszka,
mogłabym mu się podobać? Nawet bym nie chciała!
- O
czym tak szeptacie? – zainteresowała się Natalie. – Pewnie Jennifer rozpływa
się nad tą bandą kretynów. – Wyszczerzyła się.
- U
nas nie ma takich przypadków – oznajmiła blondynka. – Więc korzystam póki mogę.
– Zerknęła na scenę. – Chyba zaczynają.
Rose
automatycznie spojrzała. Rzeczywiście rozbrzmiały już pierwsze dźwięki, a
William jak zwykle siedział na wysokim krzesełku, z ustami przy mikrofonie.
-
Wyglądają jak profesjonaliści – stwierdziła Jennifer.
- Bo
w sumie już nimi są. – Natalie wzruszyła ramionami, rysując kciukiem kółka po
stoliku. – Słyszałam, że podobno dostali jakieś propozycje od wytwórni, ale
czekają do końca szkoły. Kto wie, gdzie będą za rok, półtora.
Rose
zupełnie nie dziwiło zainteresowanie zespołem. Mimo wszystko, musiała przyznać,
że ich muzyka naprawdę wpadała w ucho. Piosenki śpiewane przez Daviesa były
nielicznymi chwilami, kiedy Rose czuła, że w tym momencie mogłaby chwycić
skrzypce i zacząć grać jak szalona. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co zrobi,
kiedy to się skończy. William wraz z zespołem podpisze kontrakt zaraz po
skończeniu szkoły, dzięki czemu staną się sławni w całym kraju. Taka była jego
przyszłość, a Rose odbierała to jako coś oczywistego. Nie wiedzieć czemu, jej
żołądek ścisnął się boleśnie.
Wypuściła
powietrze ze świstem.
- Idę
po coś do picia. – Podniosła się z krzesła. – Chcecie?
Zebrała
zamówienia od reszty i odeszła w stronę baru, odprowadzana zatroskanym wzrokiem
Jennifer.
Przy
ladzie zamówiła napoje, ale okazało się, że trzeba długo czekać, więc rozsiadła
się na wysokim krzesełku, opierając łokcie na fioletowym blacie. Podparła brodę
rękami i wpatrzyła się w scenę. Piosenka dobiegła końca, a William zapowiadał
kolejną przerwę z powalającym uśmiechem na ustach. Kilkanaście sekund
wystarczyło, aby przy schodkach prowadzących na scenę zebrała się mała grupka
dziewcząt, które od razu otoczyły muzyków.
Westchnęła
i odwróciła wzrok, wbijając go w plamę kolorowego napoju zaledwie kilkanaście
centymetrów od jej ręki.
- Co
tak wzdychasz? – Obok niej pojawiła się Jennifer.
-
Jakoś straciłam humor – powiedziała Rose zgodnie z prawdą.
- No
widzę – zatroskała się przyjaciółka. – Co jest?
Wzruszyła
ramionami.
- Nie
wiem. Mam wrażenie, jakby…
- Tu
jesteś, Parker. Tak myślałem, że jedynie ty potrafisz zrobić taki grymas,
wstając od stolika.
Spojrzała
zaskoczona na Daviesa. Jeszcze jego tu brakowało.
- Co
chcesz? – Zerknęła na Jenn, która unosiła brwi w niemym pytaniu.
Rose
też nie miała pojęcia, dlaczego William do niej podszedł. Szczególnie jeśli za
nim stało kilka dziewczyn, które uważnie obserwowały całą sytuację.
- Mam
sprawę – oznajmił. – Ale chyba wam przeszkadzam. – Uśmiechnął się do blondynki,
która odpowiedziała grzecznym uniesieniem kącików ust.
- To
Jennifer, moja przyjaciółka –
poinformowała chłopaka, chcąc dobitnie dać mu znać, że z Jennifer nawet nie ma
prawa się zabawiać.
-
Miło mi poznać.
-
Mnie również – odpowiedziała Jenn ostrożnie, najwyraźniej nie wiedziała, jak ma
się zachować.
- Może
powiedz w końcu o co chodzi? – Zniecierpliwiła się Rose. William odwrócił się i
poprosił swoje psychofanki o odejście, obiecując, że później z każdą zrobi
sobie zdjęcie. Dziewczyny niechętnie zostawiły ich samych.
-
Reszta zespołu to zaproponowała, a ja się zgodziłem – zaczął, nonszalancko
wkładając ręce do kieszeni czarnych spodni. – Zaakompaniuj nam za tydzień na
skrzypcach. – Zakończył, patrząc na nią odważnie, bez mrugnięcia okiem.
Jennifer
złapała ją za ramię i ścisnęła mocno.
-
Powiedziałaś mu o skrzypcach? – zapytała ostro. – Rose…
-
Mówiłam, że już z tym skończyłam – powiedziała beznamiętnie, ignorując
przyjaciółkę. – Nie gram i nie mam zamiaru tego zmieniać.
To
bolało. Jak cholera. Tak bardzo
chciała grać, ale wiedziała, że nie będzie w stanie. Że jej ręce odmówią
posłuszeństwa, kiedy będą przeciągać smyczkiem po strunach. Że jej głowa
podsunie milion wspomnień i myśli, od których brakuje tchu. Że jej serce
ściśnie się boleśnie na parę sekund, a potem zacznie bić jak szalone, pragnąć
wyrwać się z piersi.
A
potem będzie ciemność.
-
Rose, wszystko w porządku? – Jennifer potrząsała jej ramionami, ze strachem w
oczach. – Oddychaj! Pamiętasz, co ci mówił doktor Louis? Oddychaj!
Zaczerpnęła
powietrza, mroczki przed oczami zniknęły. Dostrzegła ulgę na twarzy przyjaciółki,
która objęła ją mocno, klepiąc delikatnie po plecach.
- Na
co czekasz? – syknęła do zaskoczonego Daviesa. – Pomóż mi ją wyprowadzić. –
Oczy zaszły jej łzami.
Rose
była świadoma wszystkiego, co się działo, ale jej ciało odmawiało
posłuszeństwa. W uszach szumiała krew, a serce biło jak szalone, nie dając jej
zaczerpnąć głębokiego oddechu.
William
przez chwilę się zastanawiał, po czym wziął Rose na ręce i szybkim krokiem
ruszył w stronę zaplecza, gdzie mogli skorzystać z tylnego wyjścia. Dzięki temu
uniknęli rozpoznania przez tłum, który teraz skupił się na scenie, gdzie jakiś
kiepski komediant próbował swoich sił.
Gdy
na zewnątrz uderzyło w nią zimne powietrze, jakby odżyła. Otworzyła oczy,
zamrugała kilka razy i odetchnęła głęboko. Nad sobą zobaczyła znajomą twarz,
która wpatrywała się w nią ze zmartwieniem. Dlaczego Davies znowu trzymał ją na rękach?
-
Posadź ją tutaj. – Jennifer wskazała pobliską ławkę, ukrytą w cieniu budynku.
William
ostrożnie opuścił ją na wilgotne drewno, a Jenn natychmiast przykucnęła
naprzeciwko i chwyciła jej dłonie.
- Już
dobrze, Rosie. Jestem z tobą. – Głos jej się łamał. – Co ostatnie pamiętasz?
Rose
próbowała wysilić umysł, ale były tam tylko czarne plany. Otworzyła usta, ale
nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zmarszczyła czoło.
-
Spokojnie, nie męcz się – przemówiła Jennifer łagodnie. – Nic nie szkodzi.
Wszystko sobie z czasem przypomnisz.
-
Znowu to samo – wymamrotała z trudem Rose, przymykając oczy. – Daj mi chwilę
pomyśleć. Już mi lepiej.
Blondynka
wyprostowała się i spojrzała na Daviesa, która w oddali opierał się o ścianę,
patrząc w granatowe niebo. Dziewczyna nie miała pojęcia, co powinna mu
powiedzieć.
- A
przecież przyjechała tutaj, żeby zapomnieć – mruknęła ze złością.
- Coś
jest z nią nie tak, prawda? – zapytał chłopak, gdy się do niego zbliżyła.
- Spokojnie,
nie jest psychiczna – rzuciła z przekąsem.
-
Wiem.
- Nie
przypuszczałam, że mogłaby ci się z czegoś zwierzać. – Oczywiście miała na
myśli skrzypce.
- Nie
zwierzała, ale… - zawahał się. – Płakała.
Jennifer
w mistrzowski sposób ukryła swoje zdumienie.
-
Kiedyś nie było dnia, żeby nie płakała.
Czuła
na sobie wzrok Williama, ale uporczywie wpatrywała się w czubki swoich butów.
- Nie
jesteś stąd, prawda?
-
Nie, tata Rose ściągnął mnie na weekend, bo niepokoił się o nią. – Dlaczego mu
to mówiła? – Jutro wracam. Ale teraz – rzuciła okiem na postać przyjaciółki. –
martwię się jeszcze bardziej.
Jennifer
westchnęła. Powinny wracać, ale nie miała pojęcia, jak trafić do domu Rose. Nie
chciała dzwonić do ojca Rose, bo przyjaciółka by jej tego nie wybaczyła, ale
chyba nie miała wyjścia.
-
Możesz z nią chwilę posiedzieć? Muszę wrócić po nasze rzeczy. – Poprosiła
Daviesa.
-
Zawiozę was – oznajmił, odepchnął się rękami od ściany i skierował w stronę
Rose. – I tak nie umiałabyś tam trafić.
Patrzyła
chwilę na jego oddalając się plecy, po czym wróciła do środka.
-
Więc nawet wiesz, gdzie mieszka.
Jennifer
siedziała na przednim siedzeniu, wpatrując się w światła latarni, migające za
szybą. Co jakiś czas odwracała głowę, spoglądając na drzemiącą na tylnym
siedzeniu Rose.
-
Kiedyś odwoziłem ją do domu – wyjaśnił Davies, nie spuszczając wzroku z drogi.
– Była ulewa, ona nie miała parasola… - Wzruszył ramionami.
-
Wiem, że wasza znajomość nie zaczęła się kolorowo – odezwała się blondynka,
kręcąc młynka kciukami.
-
Tylko i wyłączenie z jej winy i w tym wypadku zdania nie zmienię – oznajmił
chłopak sucho, zaciskając mocniej ręce na kierownicy. – Pewnie nie powiesz mi,
co jej jest?
- Nie
mogę. To jej problem i to ona zdecyduje, komu powiedzieć. – Przysłoniła oczy
dłonią. – Ale męczy się z tym. Ja jestem daleko, a Rose gra przed ojcem i
przyjaciółmi. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że ten incydent może być początkiem
czegoś o wiele gorszego. Nie chciałbyś wiedzieć jak wyglądała zaledwie kilka
lat temu. – Na samo wspomnienie Jennifer wzdrygnęła się. – Nie wiem, czemu ci
to wszystko mówię, ale jeśli wygadasz się Rosie, to jesteś martwy.
- Już
wiem dlaczego się przyjaźnicie – mruknął William. – Obie grozicie mi śmiercią.
Boże, uwielbiam.... czemu nie dodajesz częściej?!?! ;( ale i tak cię kocham za twoją twórczość <3
OdpowiedzUsuńNie mogę <3 taki niesamowity ten rozdział...
OdpowiedzUsuńZgodnie z moimi przypuszczeniami Jenn nie wiele zmieniła, przynajmniej nie w tym rozdziale. Mam ogromną nadzieje, że jednak teraz przez tą sytuację w klubie Wiliam się zmieni. Ale to tylko marzenia.
Tak mi szkoda Rose. Nie wiem co sie stało, a teraz z każdym rozdziałem bardziej chcę się dowiedzieć. Może teraz on będzie wsparciem Rose. Tak na to liczę. Dlaczego ten chłopak jest aż tak tajemniczy? Uwielbiam go takiego jaki jest, ale widze, ze coś go gryzie. Mam wrażenie jakby to było związane z tą dziewczyną, która pod koniec tego rozdziału spała w jego samochodzie.
A teraz rrównież chciałam Ci złożyć życzenia. Niestety są tak późno, ale wczoraj poprostu nie miałam czasu.
Mam nadzieje, że całe te święta spędzisz w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Chcialabym Ci życzyć zdrowia, szczęścia, weny i przyjemności z pisania takich wspaniałych opowiadań jak to. Życzę Ci abyś zawsze czerpała radość z życia. Trzymam kciuki aby wszystkie Twoje marzenia się spełniły. Troszkę spóźnione, ale
Wesołych Świąt :)
Mam nadzieję że dotrzymasz obietnicy i skończysz opowiadanie:-)
OdpowiedzUsuńCóż, ja też życzę Ci wesołych świąt (chociaż w sumie święta pomału się już kończą, ale to nic)
OdpowiedzUsuńAchh, Jennifer... Wydaje się naprawdę świetną przyjaciółką. Normalnie tylko pozazdrościć Rose :)
No i największa tajemnica: co się stało Rose?! Dlaczego ona tak się zachowuje, o co chodzi z tymi skrzypcami...? Dlaczego musisz to przede mną ukrywać? :( Ja chcę poznać prawdę! ;p
Hi hi, uwielbiam Willa, jest dupkiem, ale boskim dupkiem ;p I on chyba jednak podoba się Rose... Dlaczego ona sama nie chce tego przyznać przed sobą? Tylko teraz pytanie: co czuje do niej Davies? Mam nadzieję, że nie zrani Rosie, ale wydaje mi się, że jest do tego zdolny...
Echhh... Pozostaje mi tylko czekać do Sylwestra :)
Kocham xoxo
Gdzie Rozdział ? ;(
OdpowiedzUsuńcudownie doczekałam się gratuluję:-)
OdpowiedzUsuń