Z małym poślizgiem, ale jest! Wiecie, jak to bywa z Sylwestrem - przeleci i hop, już mamy 2015! Mam nadzieję, że wasze pożegnanie roku było tak udane jak moje (chociaż z powodu leków nie mogłam tak zaszaleć :c). Życzę wam wielu radości i sukcesów w nowym roku, aby był równie albo bardziej udany niż 2014! A sobie życzę więcej czasu na pisanie i uczenie się do matury.
Podsumowując krótko, w tym roku na blogu pojawiło się 15 rozdziałów, a to bardzo dużo jak na mój chaotyczny sposób pisania i publikowania wszystkiego. Z komentarzami trochę gorzej, ale od ostatnich czterech rozdziałów jest ich więcej i widzę, że mam nawet regularnych czytelników! Nawet nie wiecie, jak każdy komentarz cieszy i motywuje do pisania.
Podsumowując krótko, w tym roku na blogu pojawiło się 15 rozdziałów, a to bardzo dużo jak na mój chaotyczny sposób pisania i publikowania wszystkiego. Z komentarzami trochę gorzej, ale od ostatnich czterech rozdziałów jest ich więcej i widzę, że mam nawet regularnych czytelników! Nawet nie wiecie, jak każdy komentarz cieszy i motywuje do pisania.
Dlatego ten rozdział dedykuję Meredith, która skomentowała każdy rozdział mojej twórczości, za co po prostu ją uwielbiam. Dziękuję!
Miłego czytania!
***
Rose
obudziła się nagle. Otworzyła oczy, zamglony wzrok automatycznie padł na sufit.
Przez chwilę w jej głowie panowała pustka, a potem zaczęła sobie przypominać.
Klub.
Davies.
Otwierała
oczy szerzej z każdym kolejny obrazem, przepływającym przez jej głowę.
Twarz Williama nad nią.
Łamiący się głos Jennifer.
Ciemność i ciche głosy w oddali.
Trzask drzwiami.
Cytrynowy zapach.
Ręce obejmujące ją mocno.
Kołysanie.
Coś miękkiego pod jej głową.
I głosy, oddalające się z każdą
kolejną sekundą.
Zakryła
oczy dłonią, pozwalając łzom płynąć swobodnie.
Nie
przydarzyło jej się to od tak dawna. Była przekonana, że wszystko w porządku,
że wyzdrowiała. Przyjazd tutaj miał jej pomóc odciąć się od przeszłości.
Więc dlaczego ciągle ją
wspominasz?
Alter-ego
stało sztywno, ręce zaplotło na piersi i stukało nogą o ziemię z wyrzutem na
twarzy.
Nie
wiedziała. Przeprowadziła się do Nowego Jorku z przekonaniem, że zapomni o
skrzypcach. Nigdy już nie zagra, więc chciała wyplenić je z pamięci.
Ale
wtedy pojawił się Davies. Wrzucił ją w wir przeszłości, gdzie szamotała się
bezbronna. Nie zdawał sobie sprawy, co robił, a ona nie miała najmniejszej
ochoty go uświadamiać.
To jest to.
Chciała
tego. Chciała żyć przeszłością. To dlatego go nie powstrzymała. Kiedy śpiewał,
instynktownie szukała Daviesa wzrokiem. Tylko wtedy mogła chcieć grać bez żadnych konsekwencji. Wykorzystywała go bez
namysłu, sama pogarszając swój stan.
-
Więc po tym wszystkim to moja wina, co? – wymamrotała.
Nie
musiała długo nad tym rozmyślać. Nawet jeśli teraz zdała sobie sprawę ze swojej
sytuacji, nie miała zamiaru przestawać. Dlaczego miałaby zrezygnować z czegoś,
co było dla niej tak ważne?
Usłyszała
pukanie do drzwi. Odrzuciła kołdrę i usiadła na łóżku.
- Nie
śpisz już? – Drzwi uchyliły się, a w niewielkiej szparze zobaczyła twarz
Jennifer.
-
Dopiero wstałam – odparła Rose nie ruszając się z miejsca.
- Jak
się czujesz?
Blondynka
weszła do pokoju i obrzuciła przyjaciółkę zatroskanym spojrzeniem.
- Sen
dobrze mi zrobił – oświadczyła, poklepując miejsce obok siebie.
Jennifer
usiadła i przyciągnęła kolana pod brodę.
-
Rose… - zaczęła.
-
Jenn, to nie tak, że to się zdarza cały czas – przerwała jej Rose, unosząc
rękę. – Właściwie nie stało się od tamtego czasu, który pamiętasz. Sama nie
wiem, dlaczego akurat wczoraj.
-
Martwię się. Mam wrażenie, że wracasz do punktu wyjścia, Rosie – powiedziała
Jennifer, patrząc przed siebie. – Pomyśl, co by zrobił twój tata. Doskonale
wiesz, że by się załamał. On też się zamartwia, dlatego mnie tu ściągnął.
-
Mówiłaś mu o wczoraj?
-
Myślisz, że byłby teraz na zakupach gdybym mu powiedziała? – Przyjaciółka
zerknęła na nią z politowaniem. – Już jechalibyście do doktora Louisa.
-
Dziękuję – mruknęła Rose.
- Już
spał, kiedy wczoraj wróciliśmy. Pewnie nie pamiętasz, ale Davies nas przywiózł
– oznajmiła ostrożnie blondynka, obserwując jej reakcje.
-
Znowu będzie się przechwalał, że uratował dziewczynę – skrzywiła się na
zbliżające się dni w szkole, gdzie plotki krążą z prędkością światła. I w
dodatku znowu niósł ją na rękach.
- Nie
sądzę, żeby się wygadał – Jennifer spojrzała na nią z zaciekawieniem. – Trochę
z nim wczoraj rozmawiałam i…
- Mam
nadzieję, że nic mu nie powiedziałaś! – wtrąciła gwałtownice Rose.
- Za
kogo mnie masz? – prychnęła Jenn. – Więc rozmawialiśmy i, no wiesz… - Odwróciła
wzrok. – On nie wydaje się taki zły. Jasne, widać, że jest pewny siebie i zdaje
sobie sprawę ze swojej popularności.
-
Pewnie chciał wykorzystać sytuację i cię poderwać – zdenerwowała się Rose.
- Nie
uważasz, że trochę podkoloryzowałaś sobie go w głowie?
- Po
czyjej jesteś stronie?
Jennifer
przygryzła wargę.
-
Powiedziałaś mu o skrzypcach, Rose – powiedziała. – Nie ja, ty.
-
Wymsknęło mi się! – zaprotestowała dziewczyna.
-
Jakoś twojej paczce ze szkoły się nie wymsknęło. – Blondynka uniosła brwi
sugestywnie. – Poza tym, gdyby Davies był taki, jakim go opisywałaś przez
telefon, to wczoraj by nam nie pomógł.
Rose
wywróciła oczami.
- Już
raz była taka sytuacja i sam przyznał, że zrobił to dla popularności.
- Ale
wczoraj nikt nie patrzył. Wręcz przeciwnie, zrobił tak, żeby nikt nie widział.
Rose
zacisnęła pięści. Jennifer niczego nie ułatwiała.
-
Musimy o nim rozmawiać? – mruknęła niechętnie. – Zaraz się pokłócimy, a dzisiaj
wyjeżdżasz.
- Po
prostu się martwię. – Blondynka objęła ją mocno, po czym równie szybko się
odsunęła. – Fuj. Śmierdzisz. Idź się umyć.
Z
radością odsunęła od siebie kłopotliwe myśli, aby spędzić resztę dnia z
Jennifer. Zjedli obiad razem z tatą, który opowiadał historie z dzieciństwa
Rose. Nie żeby Jenn słyszała je jakieś sto razy podczas każdego posiłku w ich
domu, co jednak nie powstrzymało jej od dokuczania Rose i zaśmiewania się do
łez.
Żałowała,
że przyjaciółka nie mogła z nią zostać. Była dużym wsparciem, a obie znały się
jak łyse konie. Poza tym, Jennifer potrzebowała teraz kogoś, kto jej pomoże,
gdy sprawa rozwodu nabierze tempa. Rose, mimo swoich problemów, martwiła się o
dziewczynę, która najprawdopodobniej robiła dobrą minę do złej gry.
Spojrzała
na blondynkę, ocierającą łzy z policzków. Najwyraźniej kolejna interesująca
opowieść doprowadziła ją do płaczu. Gęste i lśniące włosy – Rose zawsze jej ich
zazdrościła - miała splecione w grubego warkocza, którego końcówka zamiatała
talerz Jenn, kiedy ta trzęsła się ze śmiechu. Policzki obsypane piegami
poróżowiały, gdy próbowała powstrzymać rechot. Była naprawdę piękną dziewczyną,
dzięki której dzieciństwo Rose nabrało kolorów, ponieważ to Jennifer chętniej
rozmawiała z ludźmi. Znały się już od przedszkola, kiedy na balu przebierańców
obie miały na sobie strój Pippi
Langstrumpf. Rose doskonale pamiętała, jak spojrzały na siebie z zaskoczeniem,
a potem roześmiały się. Od tamtego czasu były nierozłączne.
Ta pulchna, piegowata blondynka z dwoma kucykami
wyrosła na śliczną dziewczynę, okrzykniętą najładniejszą w miejscowej szkole.
Znacząco urosła, schudła i przez długi czas zapuszczała włosy, aby wyglądać tak
jak teraz. Od dziecka marzyła o karierze prawniczej, co nie zmieniło się do
dnia dzisiejszego. Rose kibicowała jej i miała nadzieję, że błyskotliwość
przyjaciółki nie pójdzie na marne.
- Zobaczymy się za niedługo – uśmiechnęła się
Jennifer, przytrzymując włosy, które wiatr rozrzucał na wszystkie strony. –
Szybko zleci.
Stały naprzeciwko siebie na peronie dziesiątym, skąd
odjeżdżał pociąg Jenn. Tata Rose opierał się o filar kilka metrów dalej, paląc
papierosa.
- Szkoda, że nie możesz zostać dłużej – mruknęła,
pochylając głowę.
- Rosie, tylko mi tu nie płacz – szepnęła blondynka,
a kiedy Rose podniosła głowę, zobaczyła łzy w oczach przyjaciółki. – No i
widzisz co zrobiłaś? Gdyby nie to, co wczoraj, to bym się tak nie martwiła…
- Przesadzasz, kochana. – Rose objęła dziewczynę. –
Nic mi nie będzie, obiecuję.
- Powiedz komuś.
Rose zamarła w ramionach Jennifer.
- Nie.
- Błagam cię, Rose. Jak tak dalej pójdzie, to się
wykończysz. – Głos Jenn łamał się bardziej z każdym kolejnym słowem.
- Załatwię to, naprawdę – uspokajała ją Rose. – Będę
dzwonić codziennie, zobaczysz.
Jej serce ścisnęło się, gdy usłyszała głośny dźwięk
gwizdka, który oznajmiał koniec jej czasu z Jennifer.
Odsunęła się od przyjaciółki, teraz również Rose
miała mokre policzki i zaczerwienione oczy.
- Będę tęsknić – wymamrotała Jenn. – Pamiętaj co ci
powiedziałam. – Złapała rączkę walizki. – Dziękuję za wszystko. Do widzenia –
zwróciła się do taty, który podszedł bliżej.
- Do zobaczenia, Jennifer. Dziękuję, że mogłaś
przyjechać. – Posłał jej szeroki uśmiech. – Pozdrów ode mnie rodziców.
Blondynka skinęła głową, ostatni raz ścisnęła rękę
Rose, po czym ruszyła w stronę pociągu.
Obserwowała jak przyjaciółka wchodzi po schodkach do
środka, odkłada walizkę na półkę oraz zajmuje swoje miejsce i spogląda na nią
przez szybę. Patrzyły na siebie bez słowa, ale wystarczyły im wymiany spojrzeń,
aby móc rozmawiać.
Po kilku minutach pociąg zaczął ruszać. Rose machała
do Jennifer, która oddalała się od niej coraz bardziej.
- Idziemy? – zapytał tata, wypuszczając dym z ust. A
podobno miał rzucić to świństwo. – Przeziębisz się.
Skinęła głową i podążyła za ojcem, nie oglądając się
za siebie.
W poniedziałek musiała tłumaczyć przyjaciołom,
dlaczego tak nagle zniknęła w sobotę. Jennifer powiedziała im, że Rose źle się
czuła, więc podtrzymała tę wersję. Nie spotkała Daviesa, ale to sprawiło jej
niemałą ulgę. Nie pamiętała wszystkiego, co się wydarzyło, więc mogłoby to być
bardzo niezręcznie spotkanie.
Listopad minął bardzo szybko. Zgodnie z obietnicą
codziennie dzwoniła do Jennifer, albo to przyjaciółka zaskakiwała ją telefonami
o każdej porze dnia. Spędzała czas ze znajomymi i wyciągała tatę na miasto,
żeby nie siedział samotnie przez telewizorem.
Nawet nie próbowała unikać Daviesa. Wręcz
przeciwnie, często pojawiała się w klubie, gdzie zajmowała miejsce oddalone od
sceny i wsłuchiwała się w muzykę, która było zarówno lekiem i trucizną.
Przytłoczona poczuciem winy, stała się mnie odporna na jej wpływ. Coraz
częściej miewała koszmary, po których budziła się zlana zimnym potem. Nie
potrafiła skupić się na lekcjach, a wspomnienia nawiedzały ją w najmniej
odpowiednich chwilach. W końcu zaczęła codziennie wieczorem łykać dwie tabletki
uspokajające, żeby móc przespać noc.
- Rose, zaniesiesz zamówienie?
Odwróciła się, słysząc głos Melanie. Jak w każdy
sobotni wieczór pracowała w kawiarni, a dzisiaj panował wyjątkowo spory ruch.
- Jasne – uśmiechnęła się.
- Ash znowu przyszedł. Tym razem ze swoim koleżką. –
Melanie westchnęła ciężko, po czym spojrzała na Rose zaniepokojona. – Dobrze
się czujesz? Niewyraźnie wyglądasz.
- Po prostu się nie wyspałam – uspokoiła dziewczynę,
zabierając tace z zamówieniem i kierując się w stronę drzwi.
Ash przestał ją obserwować. Najwyraźniej Davies
uświadomił go kim była, a ten natychmiast stracił zainteresowanie. Nie zamierzała
z tego powodu narzekać, absolutnie. A William… Jak to William.
Podeszła do stolika, które zazwyczaj zajmował
mężczyzna, zupełnie ignorując Daviesa, który jak zwykle utkwił w niej swój
wzrok.
- Pańskie zamówienie – powiedziała cicho i zaczęła
wykładać talerze z ciastem na blat. – Gdyby… - urwała.
Zakręciło jej się w głowie i musiała podeprzeć się
stolika, aby nie upaść. Wolną ręką złapała się za głowę, jakby to mogło
powstrzymać zawroty.
- Hej, Parker! – Gdzieś z daleka dobiegł ją głos
Daviesa. – Co jest?
Rose złapała się tego głosu i to pozwoliło jej na
ucieczkę od wspomnień w ostatnim momencie. Dysząc ciężko, zlana potem,
wyprostowała się z trudem. Nikt wokół nie wydawał się świadomy tego, co się
przed chwilą wydarzyło. Wszyscy rozmawiali beztrosko lub zajadali się ciastami.
- Chodź.
Spojrzała na Williama, który zaczął podnosić się z
krzesła, chwytając kurtkę z oparcia.
- Nie potrzebuję…
Nie dokończyła, ponieważ złapał ją za rękę i
słaniającą się na nogach zaczął prowadzić w stronę wyjścia.
- Zaraz wracam – powiedział do Asha, który jedynie
rzucił mu zagadkowe spojrzenie.
Davies wypchnął ją za drzwi, prosto w objęcia
przeszywającego mrozu. Wciąż lekko kręciło jej się w głowie, więc nawet nie
miała siły się kłócić.
- Co ty robisz? – mruknęła, mając ochotę położyć się
na środku ziemi i zasnąć.
- Załóż to – powiedział twardo, zarzucając swoją
kurtkę na jej głowę. – Przeziębisz się.
Po chwili wahania Rose założyła okrycie, które było
na nią stanowczo za duże. Objęła się ramionami i spojrzała na Williama ze
złością.
- Skoro tak się martwisz o moje zdrowie, to w
pierwszej kolejności nie powinieneś mnie tu wyciągać – przemówiła spokojnym
głosem, w którym jedynie pobrzmiewały odcienie wściekłości. – I zadałam ci
pytanie.
- Denerwujesz mnie – wypalił Davies, wciskając ręce
do kieszeni spodni. Na pewno marznął w cienkim, beżowym swetrze.
- Wzajemnie – odparowała Rose automatycznie, nie
bardzo wiedząc w jakim celu.
Chłopak posłał jej spojrzenie, od którego zrobiło
się Rose bardzo głupio. Odchrząknęła i odwróciła wzrok.
- Obserwowałem cię cały miesiąc i nie mogę uwierzyć,
jak możesz być tak nieodpowiedzialna.
Rose otworzyła usta ze zdumienia. Davies obserwował ją? Dlaczego? W jakim celu? W
jej głowie zaroiło się od możliwych i tych mniej możliwych scenariuszy.
- Za chwilę puścisz parę z uszu – stwierdził William
z sarkazmem. – Nie przemęczaj się.
Zawroty głowy zastąpił tępy ból, który nie pozwalał
Rose się skupić, więc po prostu spojrzała na chłopaka z wyczekiwaniem.
Davies posłał jej pełne kpiny spojrzenie.
- Myślisz, że nikt nie zauważy twoich podkrążonych
oczu? – prychnął. – Tego, że wyglądasz, jakby silniejszy podmuch wiatru mógł
cię przewrócić? Twoi przyjaciele mogą udawać, że wszystko jest w porządku, ale
popełniają ogromny błąd.
- O czym ty mówisz? – odezwała się Rose spanikowana.
Rozglądała się gorączkowo, zastanawiając się nad możliwością ucieczki.
- Powiedz mi, jesteś masochistką? Lubisz cierpieć,
znęcać się nad sobą? Doprowadzać się na skraj wyczerpania? Jeśli tak, to może
byłbym w stanie to zrozumieć. Bo jak na razie, nie potrafię. – Davies
uśmiechnął się do niej jakimś mrocznym, drapieżnym uśmiechem.
- A co ty możesz o mnie wiedzieć? – syknęła Rose,
cofając się o krok w tył. Wszystkie tłumione emocje zaczynały wypełniać jej
głowę. – I czemu to cię tak interesuje? To moje życie i moja sprawa.
- Po prostu nie mogę patrzeć jak ktoś na własne
życzenie chce się wykończyć – oznajmił. – Doskonale wiesz, że to przed chwilą w
kawiarni to tylko początek czegoś gorszego.
Rose spuściła głowę. Oczywiście, że zdawała sobie z
tego sprawę. Nie musiał jej uświadamiać, cierpiała na własne zawołanie.
- Powiedz – zaczęła cicho. – Gdybyś miał do wyboru
krótkie, ale bardzo szczęśliwe życie z ukochaną osobą oraz długie, ale puste
życie w samotności, gdzie zawsze będziesz czuł, że czegoś ci brakuje, to co byś
wybrał?
Uniosła głowę i uśmiechnęła się blado na widok
zaskoczenia na twarzy Daviesa.
- Bo ja wybrałabym pierwsze – stwierdziła z
zamysłem, uświadamiając sobie co to znaczy. – Wybrałam pierwsze.
Daviem wymamrotał coś pod nosem.
- Co? – fuknęła z irytacją.
- Myślisz zbyt kategorycznie, Parker. – Dziabnął ją
palcem w klatkę piersiową. – Nie mogę żyć długo i razem z tą ukochaną osobą?
- Jeśli to ona cię niszczy, to raczej niemożliwe.
- Co masz na myśli?
Rose wzruszyła ramionami.
- Kto wie.
Ostatni raz odetchnęła zimnym powietrzem, które
odrobinę pomogło na ból głowy, po czym zdjęła kurtkę i podała ją chłopakowi.
- Muszę wracać – oznajmiła i skinęła głową na
pożegnanie.
Gdy zniknęła za drzwiami, William przejechał dłonią
po włosach w geście frustracji.
Co jest
z nią nie tak?
Przez resztę dnia Rose towarzyszyło wspomnienie
rozmowy z Daviesem. Wciąż nie dawała jej spokoju myśl, że chłopak zwracał na
nią uwagę przez ostatni miesiąc. Była przekonana, że po tym incydencie w klubie
uznał ją za wariatkę i stwierdził, że nie warto utrzymywać z nią kontaktu. Dla
niej było to idealny sposób, aby móc bez ryzyka słuchać jego muzyki.
Zajmowała najdalszy stolik w klubie, doskonale ukryty
przed wścibskimi oczyma. Ten sobotni wieczór spędzała sama. Nikt z jej znajomych
nie mógł wyjść, więc była skazana na siebie.
Westchnęła i oparła łokcie na stole, pochylając się
do przodu. Ostatnio spędzała tu stanowczo zbyt wiele czasu. Nawet barman już ją
kojarzył, więc nie musiała składać zamówienia, żeby napój pojawił się przed
nią.
- Proszę bardzo – mruknęła, uśmiechając się
ironicznie. – Pan Idealny.
I rzeczywiście, na scenie pojawił się Davies. Rose
zastanawiała się, gdzie się podziała reszta zespołu, podczas gdy William jak
zwykle podszedł do mikrofonu i przysiadł na wysokim stołku.
- Raz, dwa – mruknął. – Słychać mnie?
Najwyraźniej musiał otrzymać jakieś potwierdzenie od
pierwszych stolików, ponieważ zaśmiał się krótko.
- Tę pierwszą piosenkę chciałbym komuś zadedykować.
Rose wyprostowała się na krześle, przechylając głowę
z zaciekawieniem. To pierwszy raz, kiedy była świadkiem czegoś takiego.
- Pewnej osobie, która myśli, że pozjadała wszystkie
rozumy. – William potoczył wzrokiem po sali. – Mam nadzieję, że kiedy to
usłyszysz, może coś zrozumiesz.
Rose miała wrażenie, jakby wszystkie pary oczu w
klubie wbiły w nią wzrok. Skuliła się na krześle, czując żar na policzkach.
Oczywiście, że chodziło o nią! A o kogo innego? Cholerny Davies, pożałuje tego.
Chwila.
Jeśli się do niego odezwie, wtedy będzie wiedział, że
była w klubie. Davies chciał, żeby była sfrustrowana. Miała ochotę mu nagadać,
ale musiałaby się zdradzić, a tego za wszelką cenę musiała uniknąć. Skurczybyk
to sobie zaplanował.
Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki, Rose
podniosła wzrok na scenę. William wciąż był sam na scenie i właśnie pochylał
się nad gitarą. Trącał struny instrumentu z delikatnością i wprawą największego
mistrza. Mimo wszystko, Rose zawsze była pod wrażeniem tego widoku, gdy Davies
wydawał się być zupełnie inną osobą.
William zaczął śpiewać. Sam, bez zespołu. Tylko on i
gitara. Rose zamarła. Była to zupełnie inna piosenka, niż te, które słyszała do
tej pory. Spokojna, płynna, wspierana jedynie przez cichy dźwięk pojedynczego
instrumentu.
Była oczarowana. Bicie jej serca przyspieszyło, a w
żołądku zaczęło wzbierać coś gorącego. Spoglądała na znajomą postać w oddali,
na smukłe palce, które tyle razy obserwowała podczas ich wspólnych prób. Na
zmierzwione kasztanowe włosy, które przysłaniały twarz chłopaka, kiedy pochylał
się nad gitarą. Rose znała na pamięć tę pozę i
mogłaby ją opisać obudzona w środku nocy.
Położyła głowę na stoliku i otoczyła ją ramionami.
Docierał do niej jedynie cichy, nostalgiczny głos. Pogrążała się w swoich snach
na jawie.
Grała
na skrzypcach. Śmiała się, przeciągając smyczkiem po strunach i kołysząc się w
takt muzyki. Instrument wydawał z siebie mocne dźwięki, które składały się na
jedną z jej ulubionych piosenek. Grała i grała, sama nie była pewna, ile czasu
minęło, ale czuła się szczęśliwa jak nigdy dotąd, jakby za chwilę miała
odlecieć.
Ładny obrazek pod jej powiekami zniknął równocześnie
z głosem Williama, który skończył piosenkę. Rose zamrugała i wyprostowała się
gwałtownie. Przeciągnęła się i westchnęła, obserwując chłopaka. Uśmiechał się
tym znajomym uśmieszkiem, czarując swoje fanki. Zawsze się zastanawiała, jak
można było tak szaleć za kimś, kogo się w ogóle nie znało. Te dziewczyny mogły
wiedzieć o jego ulubionym kolorze, ale od kiedy takie informacje stały się
wyznacznikiem tego, na ile znasz drugą osobę?
Gdy Davies zszedł ze sceny, Rose stwierdziła, że
pora wracać. Ciekawe jaka byłaby reakcje Williama, gdyby się dowiedział, dla
czego wykorzystuje jego piosenki. Swoją drogą, jaki miał powód, żeby dedykować
jej piosenkę?
Czyżby
mnie…?
Niedokończone pytanie przeleciało przez jej głowę niczym
natrętna mucha. Roześmiała się bezgłośnie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Myślała o naprawdę niedorzecznych rzeczach. Nie znała źródła tego niezdrowego
zainteresowania Daviesa swoją osobą i szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek je
pozna. Zdecydowanie preferowała teraźniejszy układ, kiedy mogła po prostu
słuchać jego muzyki.
- Czuć, że już grudzień, co? – Tata rzucił jej
rozbawione spojrzenie, kiedy wpadła do przyjemnie ciepłego salonu opatulona w
zimową kurtkę i gruby, kremowy wełniany szalik. Jej nos i policzki zaróżowiły
się od zimna.
- Tato, mówiłam już, że cię kocham? – rzuciła z
miłością, widząc kubek z parującą herbatą na stoliku. – Rządzisz. – Opadła na
kanapę obok ojca, chwyciła kubek w skostniałe dłonie i ostrożnie upiła łyk
najcudowniejszego napoju pod słońcem.
- Tak, wiem. – Mężczyzna uniósł głowę z wyższością,
nadstawiając policzek, który pocałowała, wywracając oczyma. – Babcia dzisiaj do
mnie dzwoniła.
- Tak? I co? – Dmuchała na herbatę, żeby trochę
przestygła. Powoli zaczynała się rozgrzewać, więc wolną ręką zdjęła szalik i
rozpięła kurtkę.
- Zaprasza nas na święta – oznajmił tata,
uśmiechając się do niej. – Mam nadzieję, że chcesz jechać. Będziesz mogła
spotkać się z Jennifer.
- No jasne, że chcę! – wykrzyknęła Rose, uśmiechając
się szeroko. Babcia była osobą, której nie dało się nie kochać. – Przecież tak
dawno się nie widzieliśmy. No i wrócimy na stare śmieci.
Mężczyzna odetchnął z ulgą.
- Myślałem, że będziesz chciała spędzić przerwę
świąteczną z nowymi znajomymi.
- Ich mam na co dzień. – Wzniosła oczy ku niebu. – A
zaproszeń od babci się nie odrzuca!
- Dobrze cię wychowałem. – Tata otarł wyimaginowaną
łzę i poklepał ją po głowie.
- Kiedy będziemy jechać?
- Myślę, że dwa dni przed wigilią. Wcześniej i tak
nie dostanę urlopu.
Czyli miała niecałe dwa tygodnie, żeby nasłuchać się
Daviesa na zapas. W końcu nie zobaczy go w ciągu całej przerwy świątecznej.
Odprężyła się znacząco na wieść o świętach u babci.
Nie przeszkadzałoby jej, gdyby tata zaproponował wspólną gwiazdkę w nowym domu,
ale była przekonana, że bardziej
świątecznej atmosfery niż w domu babuni nie będzie nigdzie.
Na wiadomość o jej wyjeździe Pixie zareagowała
głośnym jękiem.
- Myślałam, że pójdziemy razem do centrum oglądając
pokazy świetlne. Widzę je co roku i nigdy nie mogę się napatrzeć.
- Za rok na pewno pójdziemy – uspokoiła ją Rose z
uśmiechem. – A zaraz po świętach już będę z powrotem.
- W takim razie na sylwestra zapraszam do siebie – wtrąciła
Natalie, przerywając sączenie soku jabłkowego. – Rodziców nie będzie, więc dom
będzie do naszej dyspozycji. Wszyscy już się zdeklarowali, więc mam nadzieję,
że wpadniesz.
Dzisiaj
stołówka była dziwnie pusta. Rudowłosa złośliwie stwierdziła, że większość
dziewczyn odchudza się przed przerwą świąteczną. Rose nie mogła zaprzeczyć
takiej logice.
- Jasne,
że przyjdę.
-
Pozdrów od nas swoją przyjaciółkę – odezwał się Michael, przerywając swoją rozmowę
z Simonem i Danielem. – Szkoda, że nie mieliśmy okazji się porządnie pożegnać.
- Nie
ma sprawy, na pewno się ucieszy. – Rose była szczęśliwa, że jej znajomi tak
szybko zaakceptowali Jenn. Gdy poinformowała ją, że za niedługo przyjeżdża, w
telefonie usłyszała jedynie dziwne trzaski i piski dziewczyny. Znając ją, pewnie
zaczęła skakać po łóżku.
- Ej,
Rose, czemu Davies na ciebie patrzy? – szepnęła jej Natalie na ucho.
- Bo to
Davies – odparła automatycznie i w sumie nie miała na to lepszej odpowiedzi. Co
miała powiedzieć? Obserwował mnie cały
ostatni miesiąc, więc nic w tym dziwnego. Albo: Dedykuje mi piosenkę, więc to normalne.
Pixie
chyba zabiłaby ją śmiechem. Nawet by w to nie uwierzyła, a Rose nie miała
ochoty tłumaczyć się ze wszystkiego, co robiła.
-
Czyżbyśmy o czymś nie wiedziały? – zapytała Natalie ostrożnie. Właśnie to Rose w
niej lubiła – pytała ze zwykłej troski, a nie chorobliwej ciekawości. Zdawała
sobie sprawę, jak drażniące potrafią być podobne tematy.
Miała
przemożną ochotę uściskać rudowłosą, ale jedynie uśmiechnęła się lekko.
-
Przecież wszyscy wiemy, jaki Davies jest specyficzny.
-
Przestań się na mnie gapić – powiedziała beznamiętnie do pleców chłopaka, wychodzącego
ze szkoły.
William
zatrzymał się i odwrócił zaskoczony.
- A,
to tylko ty – mruknął, jak gdyby nigdy nic. – O co chodzi tym razem? – Potarł skrzydełka
nosa, przymykając oczy.
Tylko?
-
Nawet moi znajomi widzą, że ciągle się na mnie patrzysz – wyjaśniła ze
spokojem, licząc w głowie do dziesięciu, aby opanować swoją irytację.
-
Może po prostu tak mi się podobasz, że nie mogę oderwać wzroku – zasugerował, unosząc
brwi.
Spojrzała
na niego z politowaniem.
-
Myślisz, że ktoś by w to uwierzył? Nawet ja potraktowałabym to jako kiepski
żart.
Chłopak
wzruszył ramionami.
- Nie
moja wina, że masz kiepskie poczucie humoru. – Zlustrował ją nagle wzrokiem.
- Co?
– Zmrużyła oczy podejrzliwie, zaplatając ręce na piersi, żeby choć trochę się
ogrzać.
- Nie
wiem, kto wymyślał damskie mundurki, ale musiał być niezłym sadystą – stwierdził
bez związku z tematem ich rozmowy, czym wprawił Rose w czyste osłupienie. – Nie
jest ci w tym zimno? – Rzucił powątpiewającym spojrzeniem na jej strój.
Właściwie
trzęsła się z zimna, ale nie rozumiała, dlaczego o tym mówił. To była tak
oczywista zmiana tematu, że nawet dziecko by się zorientowało.
Przestąpiła
z nogi na nogę. Podmuchy wiatru lekko podnosiły jej spódniczkę, a czarne, kryjące
rajstopy nieskutecznie chroniły przed gęsią skórką. Przynajmniej jej ciepła,
granatowa kurtka spełniała swoją funkcję i pozwalała dotrzeć do domu przed
odmrożeniem sobie rąk.
Do
tej pory o tym nie myślała, a teraz, kiedy Davies poruszył temat, zaczęła
szczękać zębami z zimna.
-
W-Widzisz c-co z-z-zrobiłeś? – Chciała brzmieć na bardzo wkurzoną Rose, ale
prawdopodobnie wyglądała żałośnie z drżącą szczęką i czerwonym czubkiem nosa.
- Powinnyście
wystosować jakąś petycje przeciwko tym mundurkom – stwierdził William. –
Jakkolwiek pociągające by one nie były.
Przymknęła
oczy, powstrzymując się od spoliczkowania chłopaka, a gdy je otworzyła, Davies
stał tyłem do niej.
-
H-Hej, jeszcze n-n-nie s-skończyłam! – zawołała za nim.
-
Zawiozę cię – powiedział po prostu, nie odwracając się. – Nie chcesz być chora
na święta – dodał dziwnym głosem.
Nie
była do końca pewna jak wylądowała na przednim siedzeniu samochodu Daviesa, ale
przez przyjemnie ciepłe powietrze skierowane prosto na jej twarz nie żałowała
niczego.
-
Dlaczego to robisz, co? – Spojrzała na niego z autentycznym zaciekawieniem. –
Masz jakiś kompleks bohatera czy coś?
Chłopak
stukał chwilę palcami w kierownicę, po czym zerknął na nią.
-
Uwierzysz, jeśli powiem, że nie mam pojęcia?
-
Nie, raczej nie – stwierdziła po namyśle. – Ale masz dużo czasu, żeby się nad
tym zastanowić.
-
Jesteś niemożliwa. Mówił ci to już ktoś?
-
Parę razy na pewno. – Wyjrzała przez okno, gdzie dostrzegła pojedyncze białe
płatki. – Śnieg – stwierdziła z zachwytem, obserwując coraz gęściej opadający
puch.
-
Czym tu się tak zachwycać? – prychnął William. – Szara breja i tyle.
Obrzuciła
go morderczym spojrzeniem, po czym przybliżyła twarz do szyby, aby lepiej
widzieć płatki, osiadające na masce samochodu i topniejące w mgnieniu oka.
- Tu,
w mieście, pewnie tak – zgodziła się. – Ale w moich rodzinnych stronach zima
zawsze była najpiękniejsza. Grube warstwy śniegu pokrywały wszystko, ale najładniej
wyglądał zagajnik blisko mojego domu. Z gałęzi zwisały cienkie sople, a
wszystko zakrywała cienka warstwa puchu. Kiedy świeciło słońce drzewa mieniły
się złotem i srebrem, niesamowicie to wyglądało z okna. Całe miasteczko było
jakby przykryte wielką, białą czapą, a w nocy wydawało się świecić.
Westchnęła
na wspomnienie ulubionej pory roku, której tym razem prawdziwie doświadczy
jedynie podczas świąt.
- Na
co się tak patrzysz? – fuknęła na Williama, który nie odrywał od niej wzroku. –
Masz zielone. – Spojrzała znacząco na sygnalizację świetlną.
Chłopak
wrócił wzrokiem na drogę, a Rose uświadomiła sobie, że niepotrzebnie się
wcześniej rozgadała. Przecież nawet jej o nic nie pytał, zaczęła nawijać sama z
siebie. Pewnie weźmie ją za wariatkę, chociaż nie byłoby to znowu tak dalekie
od prawdy.
- Nie
pochodzisz z miasta, prawda?
Pokiwała
głową, powracając do obserwowania śniegu. Zarumieniła się z zażenowania nad
swoim wcześniejszym uzewnętrznianiem się. Była naprawdę głupia.
-
Wracasz tam na święta?
Mogłaby
zwrócić mu uwagę, że znowu pyta o rzeczy, które nie powinny go interesować.
- Tak.
Nie
była jednak w stanie tego zrobić. Nie wiedząc czemu, chciała, żeby pytał.
-
Czemu twój wujek ciągle przychodzi do kawiarni? – No to teraz jej kolej.
- Mówił,
że ma tam kogoś na oku – wzruszył ramionami. – To pewnie kolejna panna, której
szuka do związku bez zobowiązań.
Rose
miała wątpliwości czy oświadczyny prowadziły do związku bez zobowiązań. I to
dwukrotne.
Przygryzła
wargę, nie chcąc wygadać niczego Daviesowi. To była sprawa Asha i Amelii, Rose
nie miała prawa się wtrącać.
- Nie
sądzę, żeby ktokolwiek z kawiarni chciał być w takim związku – stwierdziła. –
Może nie pracuję tam długo, ale zdążyłam poznać niektórych pracowników.
- Nie
wiem, Ash mi się z niczego nie spowiada, a ja nie wypytuję. – Spojrzał na nią. –
Nie tak, jak niektórzy.
-
Sugerujesz, że jestem wścibska?
- Ty
to powiedziałaś.
-
Jesteś okropny.
-
Powtarzasz się.
Rose
zazgrzytała zębami.
-
Jesteśmy – poinformował Davies, zanim zdążyła się odgryźć.
Wyjrzała
przez okno i dostrzegła podjazd domu, pokryty cienką warstwą śniegu.
-
Dziękuję – mruknęła.
- Co?
– Nadstawił uszu. – Chyba źle usłyszałem. – Uśmiechnął się kpiąco.
-
Dziękuję – powtórzyła głośniej, wywracając oczyma. – Nie tylko za podwiezienie,
ale no… za wszystko.
-
Wesołych świąt, Rose – odparł, przechylając głowę.
Oboje
zdawali sobie sprawę, że przed gwiazdką prawdopodobnie nie będą już ze sobą
rozmawiać.
Zarzuciła
kaptur na głowę i otworzyła drzwi, wpuszczając do środka chmarę śniegu.
Zachichotała cicho i wyszła z samochodu.
Przed
zamknięciem drzwi nachyliła się do środka.
-
Wesołych świąt. – Tym razem uśmiechnęła się szczerym, ciepłym uśmiechem, bo
przy takich życzeniach naprawdę nie wypadało tego nie zrobić.
William
odjechał, a Rose uświadomiła sobie, że to pierwszy raz, kiedy usłyszała swoje
imię z jego ust.
Jaki długi ten rozdział <3 czytało mi się go poprostu genialnie.
OdpowiedzUsuńWilliam stara się grać takiego obojetnego na Rose, ale coś mu nie wychodzi :) Uwielbiam go, przewiduje scenę, w której Rose będzie zagrozona, a Davies ją uratuje <3 marzenia.
Nadal nie wiem co ukrywa. Widać, że strasznie się z tym męczy :( Może William pomoże jej, skoro jego muzyka tak na nią wpływa. Oby tak było. Zastanawia mnie jak długo będą się z tym, że coś ich do siebie przyciaga :)
Tobie życzę oczywiście czasu na naukę do matury i żebyś zdała wszytko śpiewająco :). Żeby ten rok był pełen sukcesów, tych małych i tych dużych. Na koniec, abyś zawsze była uśmiechnieta i żeby zdrowie w tym roku Ci dopisało. :)
Już czas na komentarz ode mnie! Wiedz, że rozdział przeczytałam niedługo po dodaniu, ale musiałam ochłonąć :D
OdpowiedzUsuńUwierz mi, komentowanie Twoich rozdziałów to przyjemność i lubię to robić. ;p I też Cię uwielbiam :D
Jeeeej, cóż za niesamowity, genialny, fantastyczny rozdział! Na początku tak przewinęłam stronę i myślę sobie: "No nie, czyżby napisała krótszy rozdział niż zazwyczaj?:(" Ale potem czytam i czytam, i czytam, i doszłam do wniosku, że byłam w ogromnym błędzie! Jaki długi ten rozdział *__*
Kieeedy w końcu zdradzisz, co się dzieje z Rose? Jestem już tak bardzo zniecierpliwiona i zaciekawiona, że nie mogę wytrzymać... Domyślam się oczywiście co nieco, ale moje domysły zwykle okazują się błędne, więc zachowam je dla siebie :D
Och, Jennifer już wyjechała :( Szkoda, polubiłam ją... I jest taką świetną przyjaciółką dla Rose, naprawdę szkoda, że musiała już wyjechać :(
Jestem tylko ciekawa tych świąt i Sylwestra :D Czy coś interesującego się tam wydarzy? :D
No i Davies... Ech... Czyżby naprawdę teraz zaczęła mu się podobać Rose...? Wszystko na to wskazuje... Oby... Bo przecież Will już od dawna podoba się Rose, tyle że ona sama nie chce tego przyznać przed sobą ;p Uwielbiam tę dwójkę, kiedy razem przebywają koło siebie. Według mnie, idealnie do siebie pasują ;3
I lekko spóźnione życzonka! Szczęśliwego Nowego Roku, oby rok 2015 był dla Ciebie lepszy od innych lat pod każdym względem :D
Uwielbiam Cię, nie zapominaj o tym xoxo