Zgodnie z obietnicą, pod koniec marca wstawiam rozdział ;) Macie szczęście, że mam napisane kilka kolejnych, więc może do matury wystarczy. To już za jakiś miesiąc, a ja się w ogóle nie uczę (to chyba źle). Najchętniej chciałabym mieć to wszystko za sobą i przestać się tak stresować. To chyba tak, jak Rose w tym rozdziale. Nie dość, że stresuje się sytuacją z matką, to teraz jeszcze doszedł jej Will. Tak go chcieliście, to macie, ale Rose nie jest wam wdzięczna, tak, żebyście byli świadomi!
Natomiast ja jestem baaaardzo wdzięczna za każdy komentarz. Rzadko na któreś odpowiadam, ale wiedzcie, że czytam wszystkie i każdy jeden sprawia, że mordka mi się cieszy i mam ochotę pisać. Dziękuję!
Tak się cieszę, jak czytam wasze komentarze!
***
Po
powrocie do domu Rose odświeżyła się, prosząc wcześniej tatę, żeby przyniósł
karton ze strychu babci do jej pokoju. Chciała obejrzeć wszystko, przyjrzeć się
dokładnie każdej fotografii, zbliżyć się odrobinę do matki.
Zamknęła
się w sypialni i usiadła przed brązowym, tekturowym kartonem, ubrana w luźna
bluzkę i dres. W środku było wszystko, co łączyło Cornelie Parker ze
skrzypcami. To, co przez tyle lat ukrywała przed nią rodzina.
Z
głośnym westchnieniem odchyliła wieko. Wyciągnęła niewielkie pudełka ze
zdjęciami, które przeglądała już pobieżnie u babci i odłożyła je na bok. Na to
miała jeszcze dużo czasu.
Pokrowiec
ze skrzypcami również położyła delikatnie na łóżku, żałując, że nigdy na nich
nie zagra. Bała się, że znowu coś się stanie i instrument się zniszczy, z tego
powodu wolała na razie nie zapędzać się tak daleko.
Ponownie
spojrzała do środka, gdzie na spodzie leżał stos pożółkłych kartek. Kiedy
wzięła je do ręki, dostrzegła, że zapełnione są pięcioliniami, na których ktoś
skrupulatnie zapisał nuty. To prawdopodobnie utwory, które skomponowała jej
mama na swoje występy.
Rose
czytała nuty bezgłośnie, poruszając lekko ustami i, nawet bez zagrania ich,
wiedziała, że nie bez powodu kariera Cornelii nabierała tempa tak szybko. Miała
wrażenie, że te utwory poruszały serca każdego, kto potrafił się w nie
wsłuchać. Jeśli sama tak właśnie się czuła bez słuchania ich, to mama musiała
być naprawdę wspaniałą, utalentowaną osobą. Po raz pierwszy mogła być dumna z
tego, że jest jej córką.
Dalej
w kartonie było jeszcze więcej zdjęć, aż trafiła na większe pudełko, owinięte
błękitną wstążką, do której przyczepiona była niewielka karteczka. Rose
przyjrzała się jej z bliska, rozpoznając pismo, które widziała już w notesie,
czytając go na strychu u babci.
Nie waż się tego otwierać,
Johnattan! Jeśli to zrobisz, rozwiodę się z tobą!
Dziewczyna
uśmiechnęła się na widok tak bezprecedensowej groźby, idealnie uzupełnionej
przez niewielką czaszkę, dorysowaną w dolnym rogu. Najwyraźniej mama nie
przebierała w środkach, kiedy chciała postawić na swoim.
Nawet
nie zastanawiała się nad otwieraniem pudełka. Tylko tata miał prawo to zrobić,
choć, jak widać, jeszcze się na to nie zdobył. Oczywiście, była niezmiernie
ciekawa, czego mama tak zawzięcie nie chciała pokazać, ale miała pewność, że
dowie się w swoim czasie.
Na koniec
zostawiła sobie notes, który czytała tylko raz, u babci.
Tym
razem otworzyła na pierwszej stronie. Wpis był datowany na 17 lipca, nie było
żadnego roku, dlatego Rose nie potrafiła umiejscowić tego w czasie.
Sama nie wiem, o czym będę tu
pisać. Gdyby John albo Tom dowiedzieli się, że zaczęłam prowadzić coś takiego,
spaliłabym się ze wstydu. Johnny zapewne tylko zaśmiałby się wesoło i spojrzał
na mnie, kręcąc głową z rezygnacją. Kochany! Gorzej z Tomem… Rechotałby przez
dobre piętnaście minut, a potem stwierdził ironicznie, że skoro mam czas na
bazgranie bezużytecznych rzeczy, to tym bardziej powinnam mieć go mnóstwo na
komponowanie i ćwiczenie gry. Bezczelny! Chyba uważa, że moje życie zawodowe
należy do niego. Zdecydowanie muszę mu przypomnieć, że beze mnie nie byłby
żadnym menadżerem…
Znowu
tajemniczy Tom. Rose bardzo chciała zapytać o niego tatę, ale na samą o nim
wzmiankę reagował nieciekawie. Dlaczego nigdy o nim nie słyszała? Dlaczego tata
tak go nienawidził? Dlaczego mama chciała go na swojego menadżera, skoro miał
trudny charakter? Głównie te pytania tłukły się w jej głowie, walcząc o
pierwszeństwo. Może dowie się czegoś z dalszych wpisów.
Z
determinacją kontynuowała czytanie.
Tak naprawdę, to nie bez powodu
założyłam ten dziennik. A może pamiętnik? Wszystko jedno, i tak prawdopodobnie
nikt tego nigdy nie przeczyta. Ostatnio w gazecie pisali o odkryciu zaginionego
dziennika jakiegoś sławnego pianisty, nawet nie pamiętam jak się nazywał. Wstyd
przyznać, ale pomyślałam, że może i ja zacznę pisać coś podobnego, a kiedy już
będę znaną skrzypaczką, ludzie będą się zabijali, żeby coś z tego przeczytać.
Więc kupiłam ten notes, gdy robiłam zakupy na obiad. Oczywiście, jak tylko
napisałam pierwsze słowo, wcześniejsza myśl od razu odeszła w niepamięć. Jednak,
jakby Mary to usłyszała, spojrzałaby na mnie z przerażeniem, zastanawiając się
na głos, jak ktoś może być tak arogancki. To nie moja wina, że po prostu jestem
pewna swoich umiejętności! Bez tego nigdzie bym nie zaszła i do dzisiaj moją
jedyną publiką byłby John, Mary i mama. Tom na pewno nigdy by nie…
W tym
miejscu tekst się urywał. Wpis kończył się linijkę niżej.
Oho. Johnny wrócił. Od czasu
ślubu i wynajęcia wspólnego mieszkania, kiedy wraca do domu, woła „Wróciłem,
pani Parker!”. Cudownie jest kochać i być kochaną. Wtedy świat jakby jaśnieje w
twoich oczach. Nie sądziłam, że doświadczę tego samego uczucia, które znam z
grania na skrzypcach.
Chyba nic więcej nie napiszę.
Johnny całuje mnie po szyi i zaczyna wypytywać, czym się tak zajmuję.
Ostatnie
zdanie napisano krzywo i niewyraźnie, Rose miała problem je przeczytać.
Domyślała się, że tacie udało się rozproszyć mamę swoimi pieszczotami.
Rose
uśmiechnęła się szeroko, zamykając notes. Chciała dawkować sobie tę
przyjemność, zamiast czytać wszystko na raz. W końcu kobieta, którą znała z
nielicznych, suchych opowieści, stawała jej się bliższa niż kiedykolwiek.
Podczas
przeglądania zdjęć, Rose wpadła na pewien pomysł. Ze stosu fotografii wybrała
jedną, gdzie była cała jej rodzina. Mama i tata stali obok siebie. Mężczyzna
ramieniem obejmował kobietę, a w wolnej ręce trzymał Rose, która mogła mieć
wtedy jakieś cztery lata. Cornelia w jednej ręce trzymała skrzypce, a za drugą
ściskała ją Rose.
Dziewczynę
zdjęcie to niezmiernie rozbawiło i rozczuliło. Tata spoglądał na nią z troską,
ona natomiast patrzyła ze zdziwieniem i radością na mamę, która wbiła wzrok w
obiektyw, uśmiechając się szeroko.
Z
ramki, stojącej na jej biurku, wyciągnęła zdjęcie uroczego kotka, wydrukowane z
internetu w przypływie zachwytu nad wszystkim co małe i puchate. W puste
miejsce ostrożnie wsunęła wybrane zdjęcie i przyjrzała się z daleka z miną
pełną satysfakcji.
Pod
pachę chwyciła pudełko ze wstążką i dziennik i, tak uzbrojona, podreptała do
salonu, gdzie na kanapie siedział tata i wpatrywał się w sufit.
Zwrócił
na nią uwagę, gdy podeszła i postawiła ramkę na stoliku, obok tej, na którą
zwrócił uwagę Davies.
- I
tak ma być – mruknęła zmieszana.
Tata
nic nie powiedział, zamiast tego poklepał miejsce obok siebie.
- No
pokaż, co tam jeszcze masz – zachęcił ze smutnym uśmiechem.
Wahając
się chwilę, w końcu przycupnęła obok ojca, kładąc pudełko za sobą, a wyciągając
notes w stronę mężczyzny.
-
Wiedziałeś o tym? – zapytała. – Mama prowadziła dziennik.
-
Znalazłem go dopiero po tym, jak… - Odchrząknął. – W każdym razie nie czytałem
go. Jedynie przekartkowałem, żeby wiedzieć, czy to coś ważnego. Wszystko było
zbyt… świeże.
- Nie
chciałeś tego zrobić później?
Tata
wziął notes i zaczął obracać go w rękach.
-
Kiedy już pozbyłem się tego wszystkiego, rzadko myślałem o rzeczach na strychu.
Chyba podświadomie wyparłem wszystkie wspomnienia, żeby nie przeszkadzały mi
one w wychowaniu ciebie bez skrzypiec.
Przez
chwilę panowała głęboka cisza, podczas której Rose dalej oswajała się z tym, co
właściwie zrobił jej ojciec.
-
Chcesz go zatrzymać? Przeczytałam tylko dwa wpisy. – Przygryzła wargę, nie
chcąc zdradzać, jak bardzo pragnęła przeczytać wszystko.
Tata
jakby czytał w jej myślach, bo uśmiechnął się słabo.
-
Uznajmy, że ty masz do niego wyłączne prawo, co? – zaproponował, zaskakując ją.
– Widziałem pierwszy wpis i wiem, że Cornelia nie chciałaby, żeby trafił w moje
ręce. Jeśli będziesz chciała, to opowiesz mi o wszystkim, kiedy już
przeczytasz.
-
Naprawdę? Nie chcesz wiedzieć teraz?
- Ja
znałem twoją mamę bardzo dobrze. Ty nie miałaś takiej szansy. Zatrzymaj go.
-
Dziękuję – powiedziała cicho, biorąc dziennik od taty i kładąc go na kolanach.
– Ale mam coś jeszcze.
Zza
pleców wyciągnęła pudełko i podała je mężczyźnie, który wydawał się zaskoczony.
Dała mu chwilę na przeczytanie karteczki i obserwowała, jak uśmiecha się z
czułością.
- Nie
wiedziałem o tym – stwierdził.
Rose
spojrzała na niego zdumiona.
-
Wszystko, co znalazłaś w kartonie, chowałem w pośpiechu, chcąc jak najszybciej
pozbyć się tego, co wiązało się z tymi przeklętymi skrzypcami – wyjaśnił,
gładząc karteczkę palcami. – Byłem zrozpaczony i wściekły, wrzucałem wszystko,
co znalazłem w pokoju Cornelii. Dziennik był w szufladzie biurka, wśród ważnych
dokumentów, dlatego na niego zwróciłem największą uwagę. Reszta mnie nie
obchodziła.
-
Chyba wiele przez to straciłeś – zauważyła ostrożnie Rose.
-
Tak. – Głębokie westchnięcie. – Ach, Cornelia i te jej groźby.
- Na
pewno by tego nie zrobiła, prawda? – Rose zaśmiała się lekko.
Tata
spojrzał na nią z rozbawieniem.
-
Oczywiście, że by zrobiła. Twoja mama nie zastanawiała się nad jutrem, wszystko
robiła pod wpływem emocji, chwili.
- To
dlatego… - Nie dokończyła.
-
Gdyby dała sobie wiele rzeczy wytłumaczyć, wszystko byłoby inaczej. – Tata
pociągnął za końcówkę wstążki, oplatającej pudełko, rozluźniając kokardę. –
Niestety, nikt nie jest idealny. Nawet ona nie była.
Rose
wpatrywała się w pudełko jak zahipnotyzowana. Ciekawość niemal ją zżerała.
Jednak nie mogła tu zostać.
-
Zostawię cię samego. – Zaczęła podnosić się z miejsca.
-
Rose. – Zamarła, patrząc wyczekująco. Tata pochylił się w jej stronę i
pocałował w czoło. – Dziękuję. Zdecydowanie jesteś jak twoja matka. Udało nam
się wychować wspaniałą kobietę. – Uśmiechnął się.
W jej
oczach stanęły łzy. Był to prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy mógł jej to
powiedzieć w taki sposób. Bo teraz wiedziała. I rozumiała.
Uśmiechnęła
się z trudem i ścisnęła krótko rękę ojca, po czym ulotniła się z salonu.
Doskonale wiedziała, że teraz tata nie potrzebował jej towarzystwa.
Prawdopodobnie
była jednak masochistką. Mimo wszystkich rewelacji ostatnich chwil, przez które
wypłakała swój zapas łez na kolejne pół roku, wybierała się do klubu. Chyba
naprawdę lubiła cierpieć.
Chciała
potwierdzić swoje odkrycie, którego dokonała u babci. Rozmową z kobietą
uświadomiła jej wiele rzeczy, choć większość z nich była dla niej mało
przyjemna.
Davies
i ona. William i ona. Jakkolwiek by do tego nie podeszła, wciąż nie brzmiało
przekonująco. Poza tym wszystko odrobinę utrudniał fakt, że chłopak jej nie
znosił.
Co nie przeszkadzało mu w
obserwowaniu cię przez ostatni miesiąc, podszepnęło jej alter-ego.
-
Dziękuję ci bardzo, zawsze doceniałam twoje rady – mruknęła sarkastycznie.
Rozmawianie
ze sobą nie wróżyło niczego dobrego, tego mogła być pewna.
Po
prostu pójdzie tam, usiądzie w kącie i posłucha sobie zespołu. Tak, to idealny
plan.
To
naprawdę był plan idealny.
- Już
się za mną stęskniłaś?
Pod
ścianą klubu, tuż obok drzwi, do których zmierzała, stał Davies.
Stanęła
jak wryta. Tego zdecydowanie nie przewidywała w swoim planie.
Pierwszy
raz widziała chłopaka, odkąd zorientowała się, co do niego czuje. Od razu jej
żołądek zacisnął się boleśnie, a bicie serca znacznie przyspieszyło.
- Co
tu robisz? – palnęła, po czym od razu zapragnęła dać sobie kopniaka. Chyba nie
mogła zapytać o bardziej oczywistą rzecz.
- Po
twojej minie widzę, że sama zorientowałaś się, jakie głupie pytanie zadałaś. –
Uniósł brew, spoglądając na nią z kpiną. – Poza tym to ja powinienem o to
zapytać. Nie miałaś spędzać świąt z rodziną?
Na
samo wspomnienie, Rose czuła lekkie podenerwowanie. Miała nadzieję, że nie
odbija się to na jej twarzy.
-
Spędziłam, ale wydarzyły się pewne… komplikacje. – Odchrząknęła, odwracając
wzrok.
William
uśmiechnął się niepokojąco.
- I
teraz przychodzisz posłuchać mnie, co? – rzucił nonszalancko, poprawiając
pokrowiec przewieszony przez ramię.
Rose
czuła, jak na jej policzki wkrada się rumieniec wstydu. To naprawdę godziło w jej dumę.
-
Oczywiście, że nie – prychnęła z wyższością, zaplatając ręce na piersi. –
Umówiłam się z kimś. - dodała pospiesznie, wiedząc, że już przygotowywał się do
ciętej riposty.
-
Tak? – William odepchnął się od ściany, Rose automatycznie cofnęła się o krok.
– Ciekawe.
-
Lepiej nie interesuj się tak moim życiem! – Dziewczyna zmrużyła oczy, posyłając
mu groźne spojrzenie. Była zbyt zmęczona na te gierki. Jej zamiary ograniczały
się jedynie do słuchania muzyki, nie rozmawiania z obiektem jej, niedawno
odkrytych, uczuć.
- Nie
mam zamiaru, spokojnie. – Davies zerknął na nią uważnie. – Myślałem, że
jedziesz do rodziny odpocząć – stwierdził, odwracając się plecami. –
Zastanawiam się tylko, dlaczego, w takim razie, wyglądasz gorzej niż wcześniej.
Nie
dając jej szansy na odpowiedź, odszedł w kierunku, jak się domyślała, tylnego wejścia.
Rose
pochyliła głowę, zasłaniając twarz kurtyną włosów.
To
nie było fair.
Dlaczego
Davies potrafił rozszyfrować ją za pomocą spojrzenia i kilku słów? I dlaczego
był w tym taki szczery, podczas gdy Rose najchętniej okłamywałaby samą siebie?
Ciekawe,
co by zrobił, gdyby dowiedział się, że on sam jest jednym z powodów jej
ostatniej… niedyspozycji.
Wewnątrz
klubu, jak zwykle, panowała ciemność, rozpraszana przez nieliczne światła. Rose
miała wrażenie, że z powodu czasu wolnego od szkoły, jest tu więcej ludzi niż
zazwyczaj. A był przecież wieczór drugiego dnia świąt.
Rozejrzała
się za wolnym miejscem, ale wszystkie stoliki wydawały się zajęte, bo w tych
ciemnościach nie mogła być tego pewna.
W
takiej sytuacji, ruszyła w stronę baru, gdzie znalazła pojedynczy wolny stołek.
Usiadła i oparła łokcie na blacie.
- Co
podać? – Znienacka przed nią pojawił się barman, którego znała ze swoich
wcześniejszych wizyt.
Był
to młody chłopak, mógł mieć niewiele więcej ponad dwadzieścia lat. Rose
zauważyła już wcześniej, że wszyscy z obsługi nosili białe koszulki z dekoltem
w kształcie litery V oraz czarne
spodnie, a w przypadku kobiet, spódniczki.
- Sok
pomarańczowy – mruknęła, nie potrafiąc odwzajemnić uroczego uśmiechu, jakim
obdarzył ją barman.
Nie
musiała długo czekać na Williama. Rozpoczęła się zwykła procedura – najbardziej
zagorzałe fanki, wyczekujące pod sceną, powitały chłopaka okrzykami i
wyciągniętymi w górę rękami, a Davies posłał im kilka swoich zabójczych
uśmiechów.
Rose
wywróciła oczami. Bierz się w końcu do
roboty, pomyślała niechętnie.
Gdy w
końcu zespół zaczął grać pierwszą piosenkę, Rose przymknęła oczy. Jednak mimo
chęci skupienia się na muzyce, jej myśli wciąż wracały do mamy, taty,
skrzypiec.
Po
przeczytaniu wpisów z dziennika Cornelii i rozmowie z tatą, nie opuszczało
dziewczyny dziwne uczucie. To prawda, w
pewnym stopniu pogodziła się z faktem, że prawdopodobnie już nigdy nie zagra na
skrzypcach, a przynajmniej nie tak jak wcześniej.
Ale
teraz było inaczej. Czuła, że traci coś niezwykle ważnego, rezygnując ze skrzypiec. Co
prawda, nie rezygnowała całkowicie, w przeciwnym razie nie katowałaby się,
słuchając Daviesa. Po prostu, to dziwne uczucie pustki, które zawsze gdzieś w
niej tkwiło, zaczęło upominać się o swoją uwagę.
Nie
chciała się do tego przyznać, ale Rose doskonale wiedziała, czego chciało.
Żeby
nie rezygnowała ze skrzypiec. Co więcej, żeby ponownie zaczęła na nich grać.
Może
to wszystko z powodu tamtych głupich dwóch zdań, które przeczytała w dzienniku
mamy.
Wtedy świat jakby jaśnieje w twoich
oczach. Nie sądziłam, że doświadczę tego samego uczucia, które znam z grania na
skrzypcach.
W
momencie ich czytania nie czuła nic specjalnego, dopiero w tej chwili
podświadomie zapragnęła również doświadczyć tego uczucia. Prawdopodobnie był to
idiotyczny tok rozumowania, ale sądziła, że dzięki temu uda jej się lepiej
zrozumieć mamę oraz co nią kierowało, kiedy z taką determinacją chciała dostać
się na jej ostatni koncert.
Ocknąwszy
się ze swoich rozmyślań, spojrzała na Williama, którego mocne słowa sączyły się
przez głośniki.
- To
twoja wina, prawda? – Uśmiechnęła się z rezygnacją, zasłaniając oczy dłonią. –
Naprawdę wpadłam, co?
Jeśli
muzyka Daviesa była jedyną, która tak na nią działała, to prawdopodobnie była
też jedyną, która mogła jej pomóc.
Zamierzała
spróbować. Bez względu na to, ile wysiłku będzie ją to kosztować, jak bardzo
będzie cierpieć. Nie zamierzała rezygnować… Nawet jeśli znowu miałaby się
załamać.
Po
podjęciu stanowczej decyzji, jej szalejące myśli uspokoiły się nieco. W takim
razie mogła przestać krążyć w kółko bezmyślnie, zebrać wszystkie swoje siły i
spróbować osiągnąć wyznaczony cel. Jeśli było tak, jak mówił tata i
rzeczywiście przypominała mamę, to powinno jej się udać.
Zdeterminowana
jak nigdy, kręciła się po parkingu koło klubu. Poszukiwała samochodu Daviesa,
aby móc porozmawiać z chłopakiem, kiedy będzie wracał. Nie mogła tego zrobić
przy tylnym wejściu, skąd wychodzili również inni członkowie zespołu.
- O,
tu jesteś – mruknęła, dostrzegając znajomy pojazd.
Podchodząc
bliżej, dostrzegła nawet małą małpkę, zwisającą z lusterka wstecznego. Tak, to
zdecydowanie auto Williama.
Oparła
się o maskę, obserwując okolice. Cały parking oświetlało jedynie kilka latarni,
które rzucały słabe, żółte światła. Samochód Daviesa stał na samym końcu, co
zdecydowanie ułatwiało Rose sprawę.
Cały
czas zastanawiała się, jak powinna zacząć rozmowę. Od początku nie zamierzała
wyjaśniać mu wszystkiego, nie potrzebowała współczucia, szczególnie od niego.
Czy miała po prostu to z siebie wyrzucić? Ostrożnie wprowadzić go w temat?
Im
dłużej o tym myślała, tym mniejszą ochotę miała prosić go o cokolwiek. Jeśli ją
wyśmieje i rozpuści kolejne plotki, będzie skończona.
Po
chwili zreflektowała się. William nie był typem osoby, która zrobiłaby coś
takiego. Przecież pomógł jej wtedy, kiedy straciła kontrolę w klubie, i nikomu
o tym nie wspomniał. Nawet Jennifer przyznała, że zachował się w porządku.
Ponadto, gdyby nie miała do niego choć odrobiny zaufania, nie mogłaby czuć tego
wszystkiego, co przytłaczało ją, gdy chłopak był w pobliżu.
Uspokój się, Rose. Przecież
postanowiłaś, prawda?
Jej
interesujące alter-ego czasami było aż nadto pomocne. Jednak tym razem, musiała
przyznać mu rację. Podjęła decyzję, a Davies to jedyna osoba, która mogłaby
okazać się pomocna w jej zrealizowaniu.
Wcisnęła
zmarznięte ręce do kieszeni kurtki. Jeszcze chwila i odmrozi sobie siedzenie.
Gdzie ten idiota? Znając jego samouwielbienie, pewnie zaspokaja oddane fanki,
które tylko czekają na okazję do zaciągnięcia go do sypialni.
-
Skąd ta mordercza mina?
Podniosła
wzrok na Daviesa, stojącego naprzeciwko. Leniwy uśmieszek przebiegł przez jego
twarz, aby po chwili zastąpiła go czysta ciekawość.
- Nie
zapytasz, co tu robię? – rzuciła, nie zmieniając pozycji. Chciała to rozegrać
po swojemu, ale po prostu zdrętwiał jej tyłek.
- I
tak mi powiesz, prawda? – Zmarszczył czoło zaniepokojony. - Ale jeśli chodzi o
wyznanie miłosne, to wiedz, że…
- Nie
o to chodzi – wymamrotała pospiesznie, oblewając się zimnym potem i odwracając
wzrok.
Przez
kilka długich sekund panowała głucha cisza, kiedy Rose zbierała się w sobie, a
William wpatrywał w nią, przekrzywiając lekko głowę.
- Mam
prośbę. – Jej zdecydowany głos przeciął ciszę.
Chłopak
nie ukrywał swojego zaskoczenia.
- Ty?
Prośbę? – zapytał. – Do mnie?
- Nie
jest to zwykła prośba. – Rose przygryzła wargę.
- Mam
nadzieję, że nie chodzi o udawanie twojego chłopaka.
Dziewczyna
syknęła na niego oburzona.
-
Oczywiście, że nie! Zwariowałeś?
Krótkie
wzruszenie ramion.
-
Zdarzały się takie przypadki.
Rose
wyrzuciła ręce w górę w geście frustracji.
-
Czemu zawsze musisz utrudniać?
William
uśmiechnął się lekko.
-
Uznajmy, że trochę rozluźniam atmosferę. – Podszedł bliżej i usiadł obok niej
na masce auta.
Dziewczyna
napięła wszystkie mięśnie, czując chłopaka tak blisko. Prawie stykali się
ramionami. Jak miała mu cokolwiek powiedzieć, nie mogąc nawet zebrać myśli?
-
Więc, co z tą twoją prośba? – Ciepły oddech owionął jej ucho.
Pod
wpływem emocji, zerwała się na nogi. Aby zatuszować swoje zdenerwowanie,
zaczęła krążyć tam i z powrotem.
-
Pamiętasz, kiedy byłeś u mnie i bardzo chciałeś wyciągnąć, co się ze mną stało?
– zaczęła cicho, zatrzymując się w końcu naprzeciw chłopaka. Teraz nie było
odwrotu.
Kiedy
otrzymała potwierdzenie w formie kiwnięcia głową, kontynuowała.
-
Powiedziałam ci, że grałam na skrzypcach, prawda? – Zacisnęła ręce w pięści. –
I że już tego nie robię.
-
Pamiętam. Ale wciąż nie rozumiem, co to ma do twojej prośby. – Davies spoglądał
na nią z niezrozumieniem.
- To,
co zamierzam ci powiedzieć, jest dla mnie cholernie trudne. – Westchnęła. – I
wiem, że nic z tego nie rozumiesz, ale podjęłam pewną decyzję.
William
tylko na nią patrzył. Nie widziała w jego oczach żadnych emocji. Po prostu
siedział i wbijał w nią wzrok.
-
Musisz wiedzieć, że kiedyś, gdy byłam młodsza, wydarzyło się coś, czego
wolałabym nie pamiętać. – Głos Rose zadrżał nieznacznie. – Przez to przeżyłam
załamanie nerwowe i musiałam przejść specjalną terapię. Dlatego przestałam grać
na skrzypcach.
Z
każdym kolejnym słowem, mówienie stawało się coraz trudniejsze. Jak miała ubrać
w słowa to, co chciała mu powiedzieć?
-
Dlaczego mi to mówisz? – Cichy głos Daviesa dotarł do niej z niewielkim
opóźnieniem. Patrzył na nią z czymś niezwykłym w oczach. Nie potrafiła tego zidentyfikować.
- Bo
jesteś jedynym, który może mi pomóc – powiedziała po prostu. – A raczej twoja
muzyka.
- Jak
moja muzyka może ci pomóc?
Odwróciła
wzrok.
- Nie
byłam w stanie grać na skrzypcach dłużej niż pięć minut. Ale wiesz… -
Uśmiechnęła się. – Kiedy usłyszałam, jak grasz i śpiewasz, coś się zmieniło.
Zawsze spychałam wspomnienia ze skrzypcami na dalszy plan, ale wtedy… Zaczęłam
o tym myśleć, chcieć grać. To
zdarzyło mi się pierwszy raz. – Objęła się ramionami, drżąc lekko z zimna. –
Słuchając ciebie, mogę bez przeszkód być tamtą Rose, która uwielbiała grać i
marzyła o zostaniu profesjonalistką.
Zamilkła,
nie wiedząc, co powiedzieć dalej. Nie miała odwagi spojrzeć na Williama.
-
Pewnie uznasz mnie za jakąś wariatkę, która ma obsesję na twoim punkcie –
zaśmiała się nerwowo. – Pewnie można by to tak ująć.
-
Nigdy nie myślałem o tobie, jak o wariatce. – Głos chłopaka był bliżej niż się
spodziewała.
Podniosła
głowę i drgnęła zaskoczona. William stał tuż przed nią, więc musiała lekko
zadrzeć głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy.
- To
pierwszy raz, kiedy ktoś powiedział mi coś takiego – oznajmił nagle. – Zawsze
chciałem, żeby moja muzyka, moje piosenki docierały do ludzi i pozostawiały po
sobie ślad. – Chwycił ją za ramiona i pochylił głowę. Stykali się czołami. –
Parker, jeśli miałabyś być wariatką, to tylko w pozytywnym tego słowa
znaczeniu. – mruknął, patrząc na nią zmrużonymi oczami.
Rose
otworzyła szeroko oczy, zbyt zaskoczona, żeby zareagować. Byli tak blisko, że
mogła dostrzec brązowe plamki na jego zielonych tęczówkach.
Trwali
w tej dziwnej pozycji kilkanaście długich sekund, która wydawały się ciągnąć w
nieskończoność.
W
końcu Davies odsunął ją od siebie i puścił.
-
Chyba za bardzo się zagalopowałem. – Zmierzwił włosy z zakłopotaniem. – Wybacz.
- To
nic – wydukała tępo, nie mogąc dojść do siebie po tak długiej bliskości.
-
Możesz mówić dalej. – Spojrzał na nią z politowaniem. – Ale może wsiądźmy do
auta, bo za chwilę odgryziesz sobie język.
Propozycja
była tak kusząca, że Rose po prostu nie mogła odmówić. Kiwnęła więc głową i
podreptała w stronę drzwi pasażera. Wślizgnęła się do środka, czując bardziej
niezręcznie niż zazwyczaj. Miała szczęście, że Davies nie wiedział, jaka
szalała w niej burza.
- W
takim razie przejdę od razu do mojej prośby. – Wznowiła temat, kiedy William
zatrzasnął drzwi. – Chcę, żebyś pomógł mi wrócić do grania. Jeśli twoja muzyka
działa na mnie jak lekarstwo, to musisz jedynie dla mnie grać. – Wbijała wzrok
w kolana, kręcąc młynki kciukami.
Nie
powiedziała mu wszystkiego. Nie wspominała o mamie, szczegółach terapii, a już
szczególnie nie miała zamiaru opowiadać Daviesowi o negatywnych skutkach
słuchania jego muzyki. Wtedy prawdopodobnie nie zgodziłby jej pomóc,
jakichkolwiek metod by nie użyła, aby go przekonać.
-
Potrafię zrozumieć, dlaczego chcesz znowu grać, bo sam nie wyobrażam sobie
siebie bez gitary. – Głos chłopaka był śmiertelnie poważny. – Ale nie wierzę,
że to będzie takie proste. Inaczej już dawno sama dałabyś sobie radę. – Westchnął.
– Więc, jaki jest haczyk?
-
Haczyk? – rzuciła głucho, spoglądając na niego. – Co masz na myśli?
- Co
może ci się stać? – zapytał. - Muszą być jakieś konsekwencje.
Przygryzła
wargę. Powinna być z nim szczera, prawda? Ale jeśli mu powie, nie zgodzi się.
-
Cóż… - wymamrotała. – Mogę mieć problemy ze snem.
Davies
parsknął.
-
Parker, mam uwierzyć, że to jedyne, co może się stać? – Popukał jej palcem w
czoło. – Patrząc na twoje podkrążone oczy, to już się dzieje.
-
Słuchaj, to moja sprawa – burknęła, odpychając jego rękę. – Podjęłam taką
decyzję i to ja poniosę konsekwencje. Nie powinno cię to interesować.
- Ale
z ciebie egoistka – stwierdził, zaskakując ją kompletnie. – Nie przejmujesz się
tym, że twoja rodzina i przyjaciele mogą się martwić? Że to może ich zranić?
Wcale nie brałaś tego pod uwagę, prawda?
Rose
nie wierzyła własnym uszom. Oskarżał ją o egoizm? Jakby sam był wielkim
altruistą!
-
Davies, to moje życie – syknęła. – Do niedawna, myślałam tylko o innych. Jakich
tematów nie poruszać, żeby nie przypominać ojcu o mamie? Co zrobić, żeby
pogodzić skłócone przyjaciółki? Nie żałuję tego i dalej będę się o wszystkich
troszczyć tak samo. Ale nie mogę żyć z myślą, że tak po prostu, bez żadnego
wysiłku, porzuciłam coś bardzo ważnego.
-
Jeśli mam wziąć czynny udział w czymś, co mogłoby się odbić na twoim zdrowiu,
to nie oczekuj, że się zgodzę – oznajmił stanowczo William. – Wiem, że uważasz
mnie za nieczułego drania, ale znam granice. Moja muzyka nie miała krzywdzić,
ale pomagać.
- Ale
ja chcę, żeby mi właśnie pomogła – jęknęła, masując skronie. – Jasne, mogę się znowu załamać i wtedy na
pewno skończę w wariatkowie. Ale jeśli mam wyrzucać sobie do końca życia, że
mogłam coś zrobić, cokolwiek, to… - Wzruszyła ramionami.
William
westchnął ciężko, opierając głowę o zagłówek.
- Nie
wierzę w tę całą sytuację – mruknął. – To, że prosisz mnie o coś, co może cię
poważnie zranić.
- A
ja nie wierzę, że zwierzyłam się komuś, kogo… - Urwała, oblewając się
rumieńcem. – Nieważne. – Odwróciła głowę, wyglądając przez szybę. – Jeśli się
nie zgadzasz, to trudno.
- Nie
sądzę, żebym był w stanie to zrobić, Parker – powiedział William cicho. –
Prosisz o niemożliwe.
Przymknęła
oczy. Właściwie, czego się spodziewała? Że przytaknie jej z radością bez
żadnych pytań? Jeśli jakaś malutka część jej tak właśnie myślała, to się grubo
pomyliła. Davies nie był skory do pomocy.
- No
nic, dziękuję, że mnie wysłuchałeś. – Uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem. –
Sama znajdę sposób.
-
Dobrze się nad tym zastanów – odparł William, patrząc na nią z niepokojem. –
Odwieźć cię do domu?
Potrząsnęła
głową.
-
Nie, przejdę się.
Wysiadła
z samochodu, po czym usłyszała dźwięk odpalania silnika. Obserwowała, jak
chłopak odjeżdża, nie mogąc zmusić nóg do ruchu.
Jej
nadzieja rozpadła się na kawałki. Zaczynała myśleć, że rozmowa z Daviesem wcale
nie była dobrym pomysłem. Teraz chłopak znał więcej jej sekretów niż
przyjaciele, nie mówiąc o tym, że wiedział o słabości Rose. Jak miała się z nim
zmierzyć w szkole? Udawać, że nic się nie stało? Prawdopodobnie mogłaby to
zrobić, ale czy William postąpi tak samo? Była pewna, że nie posunąłby się do
czegoś takiego jak szantaż, ale jej alter-ego podsuwało nieciekawe pomysły.
Jakby
tego było mało, pozostała bez wyjścia. W jaki sposób miała znowu grać, jeśli
jej jedyna szansa właśnie przepadła? Tym, co jej pozostawało, było dalsze
przychodzenie do klubu i słuchanie Daviesa. Powiedziała mu, że znajdzie sposób
i nie kłamała, ale jak na razie to powinno Rose wystarczyć.
Zbyt
dużo zwaliło się na nią w jednym momencie. Powoli wyczerpywała się jej
tolerancja na niespodzianki i stresujące rozmowy.
A coś
czuła, że to dopiero początek.
no super a następny rozdział za następny miesiąc?
OdpowiedzUsuńProponowałabym czytanie krótkiej informacji przed rozdziałem :) Wtedy może nie zadawałabyś bezsensownych pytań.
UsuńPozdrawiam,
Viv
UWIELBIAM CIĘ, UWIELBIAM CIĘ!!!!
OdpowiedzUsuńEch...
Tak, ja czekałam na Willa :D I bardzo dobrze, że się pojawił, Rose od tego nie zginie. ;p A więc może trochę pocierpieć z jego powodu... Bardzo lubię Twoją długość rozdziałów, w pewnym stopniu zaspokajają moją żądzę wiedzy, ale kiedy zbliża się koniec, to ja i tak czuję, że to za mało. :( Nie żebym się czepiała, czy coś, po prostu moja chęć poznania, co stanie się dalej, jest zbyt wielka ^_^
OJEJ! Rose wyznała Willowi prawdę o sobie! No nie może być! A on się o nią w pewien pokręcony sposób o nią troszczy, czy Rose tego nie widzi? ^_^ Przecież to, że nie chce jej pomóc, bo nie chce jej skrzywdzić... To jest takie UROCZE! A ten moment, kiedy tak się do siebie zbliżyli, jhuyfrdsxfcvghbjn! Rozpływam się... Czytając ten rozdział i to ich spotkanie przy samochodzie, przypomniało mi się, że ich pierwszy, niestety zapomniany przez Daviesa (jak on może!) pocałunek wydarzył się właśnie przy tym samochodzie! *____*
Dobraaaa, już nie ekscytuję Willem... Ale ja to bym chciała spotkać takiego Willa, niezależnie od tego, czy jest draniem, czy nie... Ale to byłoby zbyt piękne, że by mogło być prawdziwe :')
Dobrze, że Rose znalazła ten pamiętnik mamy (zapewne się powtarzam). :) Należało jej się to ^_^ Mam również nadzieję, że uda jej się ponownie zagrać na skrzypcach! ^_^
Powodzenia w uczeniu się na maturę! ^_^ I powodzenia na samej maturze! ^_^
Woori Casino Login - Play on Mobile or Desktop
OdpowiedzUsuńThe Woori Casino App goyangfc.com will be available at Woori Casino on a mobile or desktop basis. gri-go.com To play on our mobile or desktop, you can also https://octcasino.com/ play https://access777.com/ with https://deccasino.com/review/merit-casino/ your desktop browser,