Dobry wieczór! I kolejny rozdział, ale ten czas leci :) Powiem szczerze, że gdy go pisałam, miałam największy rozstrój emocjonalny podczas jednej sceny. Jestem pewna, że ją poznacie.
W zakładce Bohaterowie pojawiły się zdjęcia trzech nowych bohaterów. Serdecznie zapraszam!
Rozdział z dedykacją dla Martyny - autorki opowiadania, które zachwalam, a które możecie znaleźć tu. Dziękuje za stworzenie czegoś, w czym mogę się całkowicie zatracić i za bohaterów, którzy są najwspanialsi pod słońcem.
W zakładce Bohaterowie pojawiły się zdjęcia trzech nowych bohaterów. Serdecznie zapraszam!
Rozdział z dedykacją dla Martyny - autorki opowiadania, które zachwalam, a które możecie znaleźć tu. Dziękuje za stworzenie czegoś, w czym mogę się całkowicie zatracić i za bohaterów, którzy są najwspanialsi pod słońcem.
***
Nadszedł
piątek. Rose wróciła ze szkoły, żeby przebrać się na wyjście do klubu. W domu
zastała tatę na kanapie, oglądającego telewizor.
- Pamiętasz o naszym dzisiejszym wypadzie? – zapytał, wsypując garść popcornu
do ust. Dziewczyna zakryła usta dłonią. Zupełnie zapomniała! – Czyli, że z kina
nici?
- Przepraszam tato, całkiem wypadło mi z głowy. Zdążyłam już powiedzieć
znajomym, że dzisiaj z nimi wyjdę.
Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym westchnął.
-
Pójdziemy innym razem – powiedział , uśmiechając się do niej. – Baw się dobrze.
Rose pocałowała go w policzek i pognała do swojego pokoju. Miała niewielkie
wyrzuty sumienia, ale wiedziała, że tata nie ma jej tego za złe.
Nie
wiedziała, jak wypadałoby ubrać się do klubu. Poprzednim razem nie miała tego
problemu, ponieważ wszyscy byli w mundurkach. Nie był to typowy lokal, gdzie
ludzie ubierali skąpe stroje. Oczywiście, byli i tacy, ale większość wyglądała normalnie.
Po przekopaniu całej szafy, w końcu zdecydowała się na czarną spódniczkę i
miętową, cienką koszulę bez rękawów. Pomyśleć, że przez mundurek powinna mieć
dość spódnic. Świadoma, że na dworze może padać, założyła jeszcze czarne
rajstopy. Zazwyczaj się tak nie ubierała, ale od czasu do czasu powinna
pokazać, że też jest kobietą. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze,
zamontowanym w drzwiach szafy, po czym zeszła na parter, wyczekując na pickupa
Natalie. Przeszła do kuchni i zgrabnie usadowiła się na blacie, skąd miała
dobry widok na podjazd.
Właściwie, nie powinna dzisiaj w ogóle rozważać odwiedzenia Fantasy.
Od czasu tego przeklętego wydarzenia na sali gimnastycznej, po całej szkole
krążyły plotki. Nikt nie powiedział jej nic otwarcie, ale doskonale widziała
ukradkowe spojrzenia i szepty. Pixie spoglądała na nią z niepokojem, a Natalie
udało się dowiedzieć czegoś w Internecie. Podobno wszyscy myśleli, że Rose była
kolejną dziewczyną, którą William Davies rzucił i teraz próbuje mu się
narzucać. Gdyby było w tym chociaż ziarno prawdy, wtedy może nie byłaby tak
wściekła. Próbowanie ignorowania tego wszystkiego wyczerpywało ją bardziej niż
powinno i martwiła się tym. Nie chciała, żeby poprzednie stany wróciły. Nie
teraz, kiedy udało się jej pozbierać.
Kiedy usłyszała głośny klakson, ruszyła w stronę frontowych drzwi.
- Wychodzę! – zawołała i wypadła na zewnątrz, potykając się o próg. Cudem udało
jej się utrzymać równowagę, ale jakimś sposobem dotarła do drzwi samochodu,
skąd słyszała już głośny śmiech Natalie i Pixie.
-
Nieźle, nowa – skomentowała Natalie z miejsca kierowcy.
Pixie pocałowała ją w policzek na powitanie.
- Jutro zaczynasz pracę, prawda?
- Tak, od trzeciej do ósmej. W niedziele tak samo, ale Amelia powiedziała, że
zmiany mogą być inne co parę tygodni.
- Wychodzi na to, że masz niezłą szefową. Możemy iść z tobą, chcę popatrzeć na
ten strój pokojówki! – Pixie zatrzepotała rzęsami.
- Nie ma mowy, będziecie mnie rozpraszać. To mój okres próbny, muszę utrzymać
tę pracę.
Usta brunetki przybrały kształt odwróconej podkówki. Uczepiła się ramienia Rose
i zaszlochała.
- Dlaczego, Rose? – zawołała płaczliwie.
- Pixie, zachowujesz się jak wariatka – odparła, siląc się na powagę. – Myśl o
swoim przebraniu na bal, myśl o tym.
- Och, masz rację, powinnam skupić się na wyborze dodatków i fryzury.
Natalie zachichotała, ale Pixie już pogrążyła się w myślach.
Stały pod klubem, czekając na Michaela, Simona i Daniela. Spóźniali się.
Natalie stukała w swój telefon z zadziwiającą szybkością, a Pixie próbowała
spojrzeć jej przez ramię.
-
Pixie, daj mi spokój – marudziła, próbując zasłonić ekran.
- Pewnie znowu czytasz jakąś mangę – droczyła się z nią brunetka, uśmiechając
się złośliwie. – Jeśli jest coś zboczonego, daj mi zobaczyć, proszę!
- Wbrew pozorom, nie zawsze czytam takie rzeczy – prychnęła ruda, ale schowała
komórkę do kieszeni kurtki. – No gdzież oni są?
- Za kim się tak rozglądasz, kochanie? – Wysoki chłopak objął jej ramię i
uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Cześć, Nati – dodał prosto do jej ucha.
Rose zobaczyła, jak Natalie przybiera nieodgadniony wyraz twarzy i cała
sztywnieje, po czym powoli wypuszcza powietrze przez uchylone usta.
- Puść. Mnie – powiedziała, cedząc słowa.
- Poproś – Jego uśmiech przyprawił Rose o gęsią skórkę. Stała jak wryta obok
Pixie i razem patrzyły na rozgrywającą się scenę.
- Nie
masz nikogo innego do torturowania? – Głos Natalie nawet nie zadrżał.
- Mam, ale wybrałem ciebie.
Natalie przymknęła oczy, a jej usta wykrzywiły się z bólu.
- James…
- Powiedziała, żebyś ją puścił.
Rose odwróciła głowę i odetchnęła z niewysłowioną ulgą. Daniel mierzył chłopaka
wzrokiem, zaciskając usta. Ten za to cofnął się o krok, unosząc ręce w
obronnym geście.
- Spokojnie, Dan – uśmiechnął się ironicznie.
- Zostaw ją w spokoju, James.
W odpowiedzi, ciemnowłosy zasalutował leniwie.
- Widzimy się w środku – mruknął do Natalie i po chwili zniknął im z oczu.
Rose wbiła wzrok w dziewczynę, która zaśmiała się nieco histerycznie,
zakrywając oczy dłonią.
- Wybaczcie to małe przedstawienie – powiedziała cicho, odwracając głowę.
- Chodź, zabiorę cię do domu – Daniel podszedł bliżej i dotknął jej ramienia.
Wzrok Rose skakał pomiędzy nimi a Pixie, która zaciskała ręce w pięści.
- Nie powinnam tu przychodzić, Daniel – powiedziała Natalie twardo. – A mimo
wszystko i tak nie miałam siły, żeby się powstrzymać. Jestem żałosna, prawda?
- Po prostu cierpisz – Chłopak objął ją ramieniem. – Chodźmy.
- Nie. Jeśli pójdę, będzie wiedział, że jestem słaba. A wtedy wyjdzie na to, że
wszystko rzeczywiście było moją winą. Nie mogę na to pozwolić.
- Natalie…
- Daniel, dam sobie radę. Zawsze dawałam, prawda? – Rudowłosa głęboko
odetchnęła i odwróciła się w naszą stronę. – Przepraszam was. Pewnie jesteście
zaskoczone, ale obiecuje, że wszystko wam wyjaśnię. Po prostu nie jestem
jeszcze na to gotowa.
Pixie wygięła usta w uśmiechu, podbiegła i uściskała przyjaciółkę.
- Nie ma sprawy! – wykrzyknęła, a Rose mogła tylko patrzeć jak zaciska dłonie
na jej plecach.
Po przyjściu Simona i Michaela, udało im się znaleźć miejsce na końcu sali. Nie
było to takim dużym problemem, odkąd wszyscy tłoczyli się blisko sceny. Rose
spojrzała na tłum z politowaniem. Taka fascynacja jakąś tam grupą była, według
niej, po prostu upokarzająca. Nie chciała o tym myśleć, więc skupiła się na
wydarzeniu sprzed kilkunastu minut. Chłopak, który zaczepił Natalie wydawał się
jej znajomy. Podrapała się w głowę, zastanawiając się, gdzie już go spotkała.
Musiało to być gdzieś blisko, przecież nie znała tutaj zbyt wielu osób. Co
bardziej ją niepokoiło, to jego zachowanie. Ten uśmiech… przeraził ją. Z całą
jego postawą było coś nie w porządku, tylko nie wiedziała co. Imię James nic
jej nie mówiło, ale przecież to miasto było doprawdy ogromne. Mogło tu mieszkać
tysiąc osób o tym imieniu.
Pochyliła się i, opierając łokieć na stole, podparła dłonią brodę.
Westchnęła i spojrzała na scenę, przekrzywiając głowę. Ten cholerny zespół. Nie
miała szansy przysłuchać się ich muzyce. No cóż, teraz miała okazję.
Uśmiechnęła się krzywo. W końcu… zostawili ją samą przy stoliku. Michael i
Simon poszli po napoje, Pixe spotkała przewodniczącą klubu muzycznego, więc
razem poszły porozmawiać, a Natalie i Daniel gdzieś zniknęli, zostawiając Rose
samą sobie. Dziewczyna założyła nogę na nogę i wbiła wzrok w scenę.
W momencie, kiedy zgasły światła, poprawiła się na krześle i przymknęła oczy.
Muzyki się słucha, nie ogląda. Potrzebowała kilku sekund, aby wyciszyć się i
skupić tylko na dźwiękach ze sceny. Po kilku sekundach, w jej stronę poleciały
pierwsze dźwięki gitary. Ach, jak czysto. Ktoś naprawdę potrafił grać. Chwilę
później usłyszała głos, równie obcy co znajomy. Była doskonale świadoma, do
kogo należał i jej usta mimowolnie wykrzywiły się w grymasie. Lecz po chwili,
wsłuchała się bardziej, autentycznie zaciekawiona. Głos, który na co dzień
obrażał ją, syczał gniewnie i warczał z wściekłością, tym razem brzmiał
niezwykle miękko.
Rose gwałtownie otworzyła oczy, jej wzrok powędrował w stronę Williama. Stał na
środku, w rękach dzierżył gitarę, z której wydobywały się dźwięki. Przed nim
znajdował się mikrofon, przy którym teraz były się jego usta. Miał przymknięte
oczy, jego usta poruszały się ledwo zauważalnie, a mimo to, wypuszczały z
siebie te ciepłe słowa. Rose po raz pierwszy od dawna miała ochotę pobiec do
domu, wyciągnąć skrzypce i grać, grać aż jej ręce zaczną drżeć ze zmęczenia.
Mimowolnie, w jej oczach pojawiły się łzy. Ocknęła się i zaczęła szybko mrugać,
aby się ich pozbyć. To… to niemożliwe. Od dawna skrzypce skutecznie ją
odstraszały, bez względu na to, jak bardzo pragnęła grać. Jakim prawem ten… ten
idiota mógł sprawić, że ona…?
Nie myśląc zbyt wiele, Rose zerwała się z krzesła i ruszyła w stronę sceny. Przepychała
się wściekle przez tłumy wzdychających dziewczyn, aż dotarła pod podium.
Spojrzała w górę, prosto na Williama. Wbiła w niego wściekły wzrok, wkładając w
niego tyle złości, ile zdołała. Jak śmiał ingerować w jej życie, w jej
muzykę?
Gdy piosenka się skończyła, William otworzył oczy. Rozejrzał się, uśmiechnął
zawadiacko, po czym jego wzrok spoczął na Rose. Chłopak zaskoczony cofnął się o
krok, a uśmiech spełzł z jego twarzy. Patrzył na nią na tyle długo, aby osoby
wokół zwróciły na nią uwagę. Musiała wyglądać jak psychopatka, ale nie dbała o
to.
- Hej, czy to nie ta dziewczyna, z którą ostatnio rozmawiał Willie?
- To
chyba ona, czego tu chce?
- Willie na nią patrzy! Czyżby byli parą?!
Kąciki jej ust opadły w dół, Rose odwróciła się na pięcie i zaczęła przepychać
do wyjścia. Łzy wściekłości przesłoniły jej widok, ale jakimś cudem, potykając
się, wypadła na zewnątrz i odetchnęła rześkim powietrzem.
Popełniła ogromny błąd. Nie powinna tego robić. On nie był niczemu winny, to
jego muzyka… Rose oddaliła się od klubu, nie chcąc być widzianą w takim stanie.
Nie mogła go obwiniać o swój problem, nie mogła obwiniać nikogo, oprócz
samej siebie. Zachowała się jak idiotka!
- O co ci chodzi, Parker?!
Odwróciła się gwałtownie, słysząc znajomy głos.
- Zostaw mnie w spokoju – mruknęła, odwracając wzrok.
- Patrzyłaś na mnie, jakbym zamordował twoją matkę – warknął. – Przecież nic ci
nie zrobiłem!
Nie dolewaj oliwy do ognia. Rose zacisnęła usta. Nie
wspominaj o mamie!
William podszedł bliżej, chwycił jej podbródek i zmusił, aby na niego
spojrzała. Widziała w jego oczach, jak wyglądała. Blada jak śmierć, z oczami
czerwonymi od łez. Upokorzyła się przy nim na tyle różnych sposobów, kiedy to
się skończy?
- Nie puszczę, dopóki nie wytłumaczysz mi, dlaczego się tak zachowujesz.
- Nie przejmuj się tym, Davies.
- Mów!
- Nieważne! To nic takiego!
- Parker, jeśli w tej chwili nie…
- Twoja muzyka! – krzyknęła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. –
Dlaczego twoja muzyka musi… To nie fair – jej głos przeszedł do szeptu.
William spoglądał na nią ze zdumieniem. Był taki przystojny, cholerny farciarz.
Puścił jej podbródek, a złapał ramię.
- O czym ty mówisz? Moja muzyka, co z nią?
- Dla ciebie to pewnie takie proste – Rose wyglądała niczym upiór. – Wychodzisz
na tę cholerną scenę, a granie i śpiewanie przychodzi ci z taką łatwością.
-
Parker, gadasz jakieś głupoty. Dobrze się czujesz? – William czujnie ją obserwował.
– Hej, co ty robisz?
Rose osunęła się na ziemię, klękając na mokrym chodniku. Chcąc nie chcąc, wciąż
trzymając jej ramię, musiał kucnąć naprzeciwko.
- Zostaw mnie, Davies. Wracaj do swojego zespołu i zaśpiewaj coś porządnego, bo
ci nakopię.
- Nie będziesz mi rozkazywać. Poza tym, obrażasz mnie, określając moje piosenki
porządnymi.
- Powiedz mi, jak się nazywacie?
-
Dziwne, że jeszcze tego nie wiesz – prychnął z wyższością. – Free.
Taką mamy nazwę.
Rose zaśmiała się gorzko, włosy opadły kurtyną, zasłaniając jej twarz.
- Wolność, co? Cóż za ironia – westchnęła ciężko.
- Nie wkurzaj mnie, idiotko – syknął ze złością. – Parker, na pewno dobrze się
czujesz?
Dziewczyna poderwała głowę, tak, że mógł dostrzec jej uśmiech. William nie był
głupi, nawet on widział, że się zmusza.
- Idź już, nadęty dupku – Kiedy chłopak podniósł się i odwrócił z zamiarem
odejścia, dodała: - Nienawidzę cię.
Stał chwilę w bezruchu, odwrócił głowę w jej kierunku i lekko skinął głową, po
czym, tak jak w przypadku ich pierwszego spotkania, mogła widzieć tylko jego
oddalające się plecy.
Jakimś cudem wróciła do domu, nie gubiąc się po drodze. Udało jej się napisać
wszystkim wiadomość, żeby nie martwili się jej zniknięciem. Słyszała telewizor
z salonu, więc tata pewnie zasnął na kanapie, zawsze to robił. Na palcach
przemknęła do swojego pokoju, gdzie odetchnęła z ulgą. Zrzuciła z siebie
ubrania, pozostając w samej bieliźnie, po czym sięgnęła po futerał do szafy.
Chwyciła skrzypce do rąk, a przed oczami stanął jej widok śpiewającego
Williama. Jej dłoń zadrżała, gdy układała instrument na ramieniu. Przełknęła
ślinę, przysuwając smyczek do strun.
Kiedy w pokoju zabrzmiały pierwsze dźwięki, nogi Rose zmiękły. Trzęsąc się,
grała kulawo i nieczysto, a w jej głowie wciąż rozbrzmiewał miękki głos
Daviesa. Gdy przestała, opuściła ręce i szeroko otwartymi oczami patrzyła na
swoje odbicie w szybie mokrej od deszczu. Grała o wiele dłużej niż zwykle jej
się udawało, zanim do głowy napływały bolesne uczucia i obrazy. Czy to
oznaczało… że odnalazła lekarstwo?
Rose opadła na podłogę, zbierając rozsypane myśli. Muzyka Williama, jego granie,
jego głos… Dlaczego? Nie chciała od niego nic, drażniło ją jego zachowanie,
nawet powiedziała mu, że go nienawidzi i naprawdę tak myślała. Czy to, co
się wydarzyło oznaczało, że jest na niego skazana? Że jej muzyka jest zależna
od niego? Ręce Rose zacisnęły się na skrzypcach i smyczku, gdy myślała o
konsekwencjach takiej możliwości. Apodyktyczny dupek miałby się wtrącać w jej
najbardziej osobiste sprawy?! Po moim
trupie!
Nazajutrz, humor Rose był lepszy. W znacznej części wyparła wczorajszy dzień z
pamięci, aby móc się spisać w pracy. Z samego rana zabrała się za sprzątanie
domu, wcześniej przygotowawszy śniadanie dla taty, który właśnie wychodził z
sypialni.
- O której wczoraj wróciłaś? – zapytał, siadając do stołu i sięgając po dzbanek
z kawą. – Nie słyszałem cię.
- Nic dziwnego, skoro znowu zasnąłeś na kanapie – wywróciła oczami, odgarniając
włosy z oczu. – Nie martw się, wróciłam do domu dosyć wcześnie, trochę źle się
czułam.
- Mam nadzieję, że teraz wszystko w porządku.
- Oczywiście – Rose odczekała aż mężczyzna nałoży na talerz jajecznicy, po czym
wypaliła. – Idę dzisiaj do pracy.
Tata zakrztusił się łykiem kawy, musiała go poklepać po plecach, żeby się nie
udusił.
- O czym ty mówisz? – wydyszał, patrząc z nienawiścią na czarny napój. –
Znalazłaś pracę i nic mi nie powiedziałaś?
- Właściwie, to wypadło mi z głowy – odparła zgodnie z prawdą, uśmiechając się
przepraszająco. – Dostałam ją zaledwie kilka dni temu i dzisiaj jest mój
pierwszy dzień.
- Co to za praca?
Rose zastanowiła się, czy warto było wspominać o przebraniu pokojówki.
- W kawiarni – powiedziała w końcu, zdecydowawszy przemilczeć ten krępujący
szczegół.
- Będę mógł cię odwiedzić?
- Tato, zwariowałeś? Narobisz mi wstydu.
Oburzony mężczyzna poderwał się z krzesła, wypiął dumnie pierś i wskazał na nią
palcem.
- Niby kiedy zawstydziłem swoją małą córeczkę?
- Mam wymieniać alfabetycznie czy chronologicznie? – rzuciła słodko. – Może
zacznę od przedszkola, kiedy…
- Dobrze, już dobrze! – Tata zamachał rękami, powstrzymując ją od dokończenia
wypowiedzi. – Nie przyjdę!
Rose pokręciła głową z rozbawieniem i zajęła się sprzątaniem kuchenki. Po
długim czasie, postanowiła, że zapomni o tym, co się stało i sama znajdzie
sposób na swoją muzykę. Nie chciała być od niego zależna. William był ostatnią
osobą, która mogła mieć wpływ na jej życie.
Do kawiarni dotarła piętnaście minut przed czasem. Od razu skierowała się na
zaplecze, gdzie zastała Amelię, która krzątała się wokoło.
- Rose, jesteś już! – zawołała na jej widok. – Przebierz się, pokaże ci co i
jak, a później poczekamy na twoje współpracownice – uśmiechając się, wskazała
jej miejsce.
Dziewczyna skierowała się do pomieszczenia, gdzie stało kilka blaszanych
szafek, przypominających te ze szkoły. Wśród nich dostrzegła podpisaną jej
imieniem i uśmiechnęła się szeroko. Przebrała się szybko, poprawiła włosy w
lustrze i odetchnęła głęboko, przygotowując się psychicznie.
Kiedy Amelie przekazywała jej wszystkie wskazówki, drzwi wejściowe zaskrzypiały
i do środka weszła wysoka dziewczyna.
- Cześć – wymamrotała w stronę Amelii i podeszła bliżej.
- Naprawdę nie lubisz wcześnie wstawać, co, Mel? – Amelia położyła rękę na
ramieniu Rose. – Poznaj Rose, to nasz nowy nabytek. Rose, to jest Melanie.
Rose pomyślała, że godzina trzecia po południu wcale nie jest taka wczesna.
Zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Wyglądała na typową chłopczycę. Ubrana była w
przetarte jeansy, wymiętą koszulkę z logo jakiegoś zespołu, a na to narzuconą
miała brązową skórzaną kurtkę. Czarne włosy związała w ciasny kucyk, który
wysuwał się z spod bejsbolówki, nasuniętej na czoło. Nie potrafiła sobie
wyobrazić jej w stroju pokojówki.
Wymieniły uścisk dłoni, Melanie wydawała się zadowolona.
-
Wreszcie kogoś znalazłaś, Amelia – rzuciła. – Już obstawiałam z Lizzy, jak
długo to potrwa.
- Jesteście okropne – westchnęła kobieta.
Melanie zniknęła za drzwiami w momencie, gdy do kawiarni weszła kolejna osoba.
Całkowite przeciwieństwo brunetki. Niska, filigranowa dziewczyna o długich
blond włosach, okalających jej policzki złotymi falami. Miała na sobie beżowy
płaszcz, spod którego wystawała jasnoróżowa sukienka. Duże, błękitne oczy
wyglądały na wystraszone, Rose miała ochotę przygarnąć ją do siebie i
pocieszyć, nawet nie wiedziała, dlaczego.
Nastąpiła ta sama procedura, co poprzednio. Elizabeth lekko dotknęła jej dłoni,
skinęła głową i czmychnęła do szatni.
- Lizzy jest bardzo nieśmiała, jeśli chodzi o obcych. Z czasem przywyknie –
wyjaśniła Amelia, ścierając okruchy z jednego ze stolików. – Mam nadzieję, że
będzie wam się dobrze współpracować.
Stroje Elizabeth i Melanie nie różniły się od jej niczym, oprócz koloru.
Przebranie blondynki było jasnoróżowe i doskonale pasowało do jej klasycznej
urody, a brunetka wyglądała naprawdę uroczo w jasnoniebieskim kostiumie.
Kiedy
zjawili się pierwsi klienci, Melanie poleciła jej jedynie obserwować co robią,
aby nie czuła się nieswojo. Rose w pełnym skupieniu patrzyła jak się zachowują,
wyciągając wnioski. Elizabeth zaskarbiała sobie sympatię swoim słodkim głosem i
nieśmiałym, skromnym zachowaniem. Melanie pewnie lawirowała między stolikami,
zdecydowanym głosem zbierała zamówienia i z determinacją rozwiązywała każdy
problem.
Rose nie miała pojęcia, w jaki sposób miałaby się zachowywać jak Elizabeth,
więc skupiła się na Melanie. To było prostsze i efektywniejsze, przecież nie
była tutaj po to, aby spoufalać się z przypadkowymi ludźmi. Praca kelnerki nie
wydawała się taka ciężka, musiała ją wykonywać jedynie trzy razy w tygodniu. Na
ten czas po prostu powinna być uroczą, uprzejmą dziewczyną, która ma za zadanie
przyciągnąć jak najwięcej klientów.
Poniedziałek nadszedł szybciej, niż się spodziewała. Praca w kawiarni była
męcząca, ale przyjemna. Okazało się, że Melanie ma dwadzieścia lat, a to
zajęcie jest jednym z trzech, które wykonuje, aby się utrzymać. Za to
Elizabeth, która właśnie zaczęła liceum i pracowała od niedawna, powoli zaczęła
się przekonywać do Rose, a przynajmniej przestała zwracać się do niej
monosylabami.
W szkole powitały ją kolejne szepty i spojrzenia. Nie wątpiła, że ich przyczyną
była piątkowa wizyta w klubie. Naprawdę, to miejsce przynosiło jej pecha.
Jeszcze trochę i oszaleje od tych złośliwych słów.
- Mogliby się już zamknąć – Rose usłyszała westchnięcie chłopaka,
przechodzącego obok. – Natalie znowu się wścieknie.
Stanęła jak wryta i odwróciła się szybko, ale nieznajomy zginął wśród uczniów.
Czy była to ta sama osoba, co wtedy? Co Natalie ma wspólnego z tymi plotkami?
-
Nowa! – Pixie wyrosła przed nią i rzuciła się na jej szyję. – Wszystko w
porządku? Nie mieliśmy od ciebie żadnego znaku życia od piątku.
- Martwiliśmy się – dodała rudowłosa, tocząc ponurym wzrokiem wokół siebie.
- Wszystko dobrze, byłam zajęta pracą.
- No właśnie, jak ci poszło? – zapiszczała Pixie, przybliżając się do jej
twarzy.
Rose wywróciła oczami. Wścibski elf.
- Na razie jest w porządku.
- Cieszę się!
-
Nienawidzę tego! – wybuchła Natalie, zaciskając pięści i piorunując wzrokiem
dziewczynę stojącą nieopodal. Rose i Pixie podskoczyły zaskoczone. – Gadają
jakieś bzdury, oczerniają ludzi bez powodu. Jakby ten cholerny Davies był taki
święty – Ze złością kopnęła metalowy kosz na śmieci.
- Spokojnie, Natalie – Brunetka poklepała ją po ramieniu.
- Gdybym się tym przejmowała, mogłabyś się wściekać, ale naprawdę mam to w
nosie – Rose z trudem rozciągnęła usta w uśmiechu. Prawda była taka, że rzeczywiście
się przejmowała. Opinia ludzi była dla niej na tyle ważna, że mogła ją w każdej
chwili zniszczyć. Oprócz tego martwił ją tamten chłopak, który dokładnie
przewidział, jak zareaguje Natalie.
- Ale ja się przejmuje! – Ruda warknęła na chłopaka, który mierzył Rose
wzrokiem. – I na co się tak gapisz?
Razem zaciągnęły dziewczynę do sali, gdzie usadziły ją w ławce i podsunęły
książkę pod nos. Natalie prychnęła, wyciągnęła telefon i zaczęła szaleńczo
naciskać klawisze. Rose i Pixie wymieniły spojrzenia i wzruszyły ramionami.
- Nic nie poradzimy.
- Pixie, muszę z tobą porozmawiać.
Zaciekawiona dziewczyna podskoczyła w miejscu, po czym zaciągnęła ją do kąta
klasy.
- O co chodzi?
- Czy Natalie mówiła ci coś o tym, co się stało w piątek?
- O tej akcji z Jamesem?
Rose zamrugała, zdumiona.
- A więc go znasz?
Tym razem to Pixie wydawała się zaskoczona. Zmarszczyła brwi.
-
James to jeden z członków zespołu Daviesa. Jasne, że go znam – Dziewczyna
popukała palcem wskazującym swoje usta. – No tak, ty nie możesz go nawet
kojarzyć.
- Co ich właściwie łączy?
- Nie mam pojęcia – Rozłożyła bezradnie ramiona. – Byłam równie zdziwiona, co
ty. Wszyscy wiedzą, że James nie ma wspaniałej reputacji. Podobno jest nawet
gorszym łamaczem serc niż William.
To dlatego skądś go znała. Kiedy po raz pierwszy była w klubie, to on przywitał
się z Natalie. Była wtedy zbyt zła, żeby zwrócić na to należytą uwagę. W takim
razie, coś między nimi było. Coś, o czym nikt nie miał pojęcia. Chociaż
wydawało się, że Daniel był wszystkiego świadomy.
- Hej, Rose – Pixie odwróciła wzrok, nerwowo skubiąc rękaw bluzki. – Myślisz, że zazdrość jest zła?
Doskonale zdawała sobie sprawę, z jakiego powodu padło to pytanie. I sama miała
ochotę zadać sobie podobne. Czy to, co czuła, słuchając Williama, było zazdrością?
-
Myślę, że miłość nie kieruje się żadnymi zasadami, tym bardziej logiki –
odpowiedziała. – Nie powinnaś się obwiniać za to, co czujesz.
- Rose, byłaś kiedyś zakochana?
Rose zaśmiała się cicho.
- Nie, dlatego najlepiej nie bierz na poważnie tego, co mówię. Nie jestem
najlepszą osobą na udzielanie rad.
Pixie patrzyła na nią w milczeniu przez kilka dobrych sekund, po czym
rozładowała napięcie, chichocząc.
- Tylko się na mnie nie złość – zaczęła. – Dzisiaj po lekcjach znowu idziemy
pomagać klubowi muzycznemu.
-
Pixie, ty… - wysyczała Rose przez zęby, unosząc dłonie w geście bezradności.
No więc... Rozdział jest bardzo wciągający i interesujący. Nie dopatrzyłam się żadnych błędów - perfekcja od początku do końca!
OdpowiedzUsuńSytuacja z klubu muzycznego była wręcz magiczna, naprawdę.
Oby tak dalej, życzę weny!
~ Martyna
super swietnie jak zawsze :D czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuńmam nadzieje że jej muzyka do niej wróci
powodzenia w pisaniu <3
Rozdział po prostu cudowny kochanie <3 Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńRose ma fajnego tatę :D lubię tego gościa xD I lubię też William, mimo, że jest wyjątkowo wredny dla Rose, ale w jego zachowaniu jest też coś innego. Jakby walka ze sobą. Chociażby ten fragment gdzie wybiegł za Rose z klubu. Był wredny, ale jednak za nią pobiegł. Bardzo mi się to podoba :) Świetnie wykreowałaś bohaterów i wspaniałe piszesz <3 Tylko mam jedno pytanie: czemu Michaela nie ma w bohaterach? xD
Aha i jeszcze jedno! Pixie! Uwielbiam ją, tak samo jak Natalie, ale Pixie wydaje mi się być bliższa Rose :) i jestem ciekawa jak rozwinie się jej wątek :) czekam na kolejny kochanie <3 :*
Rozdział bardzo fajny, nie ma do czego się przyczepić :D Czytało mi się tak lekko, a kiedy się skończył byłam w rozsypce :D Wspaniale opisujesz relacje między Ros a Williamem. Współczuje Pixi, mam nadzieję, że zapomni o tym Danielu ( już nie lubię chłopa ^^), ciekawe co łączy Natalii z Jamsem hymm. Czekam czekam na następny i sorki,że tak późno kom ale na telefonie nie mogłam dodać :( WENY WENY I CHĘCI !!!! *3*
OdpowiedzUsuń"- Niby kiedy zawstydziłem swoją małą córeczkę?
OdpowiedzUsuń- Mam wymieniać alfabetycznie czy chronologicznie?"
Boże, ten dialog tak dobrze określa mnie i mojego tatę xD
A po za tym to opowiadanie jest jedną wielką tajemnicą...