I kolejny rozdział, po okropnie długiej przerwie. Następny pojawi się za jakieś dwa tygodnie, obiecuje! Jeśli ktoś chce być powiadamiany o rozdziałach, po prawej stronie można wpisać swój adres email, na który będą wysyłane powiadomienia o aktualizacjach na blogu.
Bez zbędnego przedłużania, przedstawiam następny rozdział przygód Rose :)
***
Piątek
zaczął się dla Rose szczęśliwe. Widząc deszcz za oknem, nakłoniła tatę, aby
zawiózł ją do szkoły, dzięki czemu dotarła do niej całkowicie sucha, a gdy
weszła do klasy, dzień stał się jeszcze piękniejszy. Natalie i Pixie pochylały
się razem nad ławką, zawzięcie o czymś dyskutując. Czyżby konflikt został
zażegnany? Miała nadzieję, że rudowłosa przemogła się i wyjaśniła problem z
Danielem.
- Najwyraźniej rozmowa pomogła – odezwał się wspomniany chłopak, podchodząc do niej. – Dzięki, nowa.
- Najwyraźniej rozmowa pomogła – odezwał się wspomniany chłopak, podchodząc do niej. – Dzięki, nowa.
-
Powinieneś pogratulować Natalie – stwierdziła Rose.
-
Słyszałem, że opowiedziała wam o Jamesie – Daniel zmarszczył brwi, a Rose nie
wiedziała, czy był zły czy zaniepokojony. – Co o tym sądzisz?
- A
co mam sądzić? – zapytała z pobłażliwym uśmiechem. Nie była odpowiednią osobą
do wydawania osądów. Myślała swoje, ale nie powinna się tym dzielić z Danielem.
-
Przestań, na pewno coś o tym myślisz.
- To
jej sprawa, nie chcę mieszać.
- A
miałem nadzieję, że czegoś się dowiem. Natalie od czasu tamtego planu nie chce
nawet myśleć o Jamesie, a co dopiero rozmawiać. Nie wiem, czy wszystko z nią w
porządku, od kiedy tak dobrze potrafi ukrywać swoje emocje.
-
Wydaje mi się, że potrzebuje więcej czasu, szczególnie biorąc pod uwagę jej
przeszłość. I oczywiście przyjaciół u boku, ale myślę, że to już ma – Rose
uśmiechnęła się.
Daniel
chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu nauczyciel, który wszedł do klasy.
-
Proszę zająć miejsca.
Rose
ruszyła w stronę swojej ławki, a po drodze odwzajemniła uśmiechy Pixie i
Natalie, które siedziały już na swoich miejscach. Wszystko wróciło do normy.
Początek
weekendu był dla niej jeszcze lepszy, gdyż nie musiała pojawiać się na żadnej
próbie. Z utęsknieniem czekała na bal, kiedy nie będzie musiała już śpiewać z
Williamem. Jej dobry humor ostudzał jedynie fakt, że Davies kazał jej się
stawić w szkole jutro o ósmej. Miała szczęście, że jej praca zaczynała się
dopiero po południu, bo inaczej znowu musiałaby kłócić się z chłopakiem, a była
pewna, że tym razem nie dopięłaby swego.
Nadszedł
czas na wychowanie fizyczne, jak w każdy piątek. Podczas, gdy ona i Natalie
niechętnie wykonywały jakiekolwiek ćwiczenia, Pixie aż paliła się, czekając na
nauczyciela. Kiedy wyczekiwany mężczyzna przybył i dostrzegł grupę
rozleniwionych dziewczyn, westchnął z rezygnacją.
-
Miałem naprawdę dobry pomysł – mruknął cicho, prawdopodobnie jedynie Rose go
usłyszała, ale nie wróżyło to nic dobrego. – Dobra, słuchajcie! Żeby was
zmobilizować, poprosiłem waszych starszych kolegów, żeby zagrali z wami mecz
siatkówki.
Wokół
Rose rozległy się niechętne jęki i szepty. Ona sama była zaniepokojona,
ponieważ takie sytuacje nigdy nie kończą się szczęśliwie. Chłopcy nie
oszczędzają dziewczyn, kiedy mogą się w czymś wykazać. Sądząc po pełnej
zadowolenia minie pana Jones’a, mężczyzna nie miał o niczym pojęcia. Pixie
również nie zdawała sobie z tego sprawy, pomyślała Rose, widząc jak dziewczyna
aż drży z podekscytowania. Martwiła się o Natalie, która nie była zbyt dobra w
sporcie. Sama dałaby sobie radę, po prostu była zbyt leniwa, żeby chciało jej
się wysilić na zajęciach.
-
Proszę pana, źle się czuje, mogę nie ćwiczyć? – zapytała jedna dziewczyna z ich
klasy, trzymając się za brzuch.
Jones
zmierzył ją wzrokiem.
-
Dzisiaj nie przyjmuje żadnych wymówek, każda z was będzie grała.
Rose
jeszcze nie do końca znała nauczycieli, ale teraz mogła stwierdzić, że pan
Jones był śmiertelnie poważny, a ona nie chciała mieć przechlapane, więc
siedziała cicho.
-
Dobra, ruszcie te leniwe tyłki i śmigajcie na sale! – Mężczyzna klasnął w
dłonie, a grupka dziewczyn z ich klasy ruszyła w stronę dwuskrzydłowych drzwi.
-
Boję się – mruknęła Natalie, łapiąc ją za rękaw bluzki, którą wygrzebała z
szafy. Idealnie nadawała się na ćwiczenia. – Nie umiem grać, wyśmieją mnie –
Przerażenie na jej twarzy było komiczne.
- A
niech tylko spróbują – Pixie doskoczyła do nich, zakasując rękawy. – Posmakują
mojego zabójczego serwu.
Rose
spojrzała sceptycznie na drobną i kruchą rękę dziewczyny, ale skwitowała to
przewróceniem oczu. Miała złe przeczucie i rzeczywiście nie myliła się. Gdy ich
drużyna ustawiła się po jednej stronie boiska i zajęła rozmawianiem, Rose
obserwowała drzwi, przez które wchodzili wcześniej wspomniani „starsi koledzy”.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby jednym z nich nie był James, a drugim
William. Dziewczynie zakręciło się w głowie, odwróciła się i czym prędzej
podbiegła do Pixie i Natalie. Obróciła je plecami do przybyłych, a zobaczywszy
ich zaskoczone twarze, zorientowała się, że jeszcze nic nie zauważyły.
-
Zgadnijcie, kim są nasi koledzy, z którymi mamy grać? – zapytała.
- A
co, groźni? Niech no tylko poczekają – Pixie już biegła na swoją pozycję, ale
Rose złapała ją za kucyka i przyciągnęła z powrotem.
-
James i William, rozumiecie co to znaczy?
Natalie
momentalnie pobladła, a Pixie zacisnęła usta i przybrała groźny wyraz twarzy.
- To
znaczy, że po prostu musimy skopać im tyłki – oznajmiła brunetka z
determinacją. – Zgodzisz się ze mną, nowa?
-
Jasne, ale nie wiem, czy to będzie takie proste.
-
Dziewczyny… - Natalie spojrzała na nie i uśmiechnęła się lekko. – Jest tylko
jeden problem.
-
Jaki?
-
Kompletna ze mnie ciamajda, jeśli chodzi o sport, a James doskonale o tym wie –
skrzywiła się.
Rose
zachichotała.
-
Damy radę, nie jesteśmy tutaj jedyne.
Pixie
zmarszczyła brwi.
-
Będę cię kryć, po prostu mi nie przeszkadzaj.
Natalie
przybiła im piątki, po czym odwróciła się i zajęła swoje miejsce pod siatką.
William stał dokładnie naprzeciwko niej, i jak widać dostrzegł ją wcześniej,
sądząc po jego spokojnym wyrazie twarzy.
- Tak
myślałem, że to was miał na myśli, kiedy mówił o bandzie leniwych dziewczyn z
rocznika niżej.
-
Uważaj, bo te dziewczyny mogą nieźle zajść ci za skórę – Rose uśmiechnęła się
słodko, uginając lekko kolana i przygotowując się do gry. Odwróciła głowę i
zerknęła na Jenny, która miała zacząć swoim serwem. Dziewczyna spoglądała
maślanym wzrokiem na Daviesa.
- Och.
– Rose zamrugała, zbita z tropu. I to by było na tyle agresywnej gry, mającej
na celu zdobycie zwycięstwa. Spojrzała
na drugą zawodniczkę – Sam - która prawie śliniła się, wlepiając ślepia w
Jamesa. – To koniec – szepnęła przerażona. Dostrzegła Natalie, która zabijała
Samanthe wzrokiem i Pixie, która kłóciła się z nauczycielem o długość jej
spodenek, a jednocześnie groziła przeciwnej drużynie pięścią.
- Mówiłaś
coś? – rzucił William od niechcenia, zaplatając ręce na piersi.
Rose
miała ochotę krzyczeć, ale powstrzymała się, zacisnąwszy dłonie w pięści. O
nie, dopóki ona tutaj jest, ten egoistyczny dupek nie wygra.
Jenny
zaserwowała, ale nie dość mocno, żeby od razu zdobyć punkt. Jeden z
przeciwników z łatwością odbił piłkę prosto w stronę Pixie, która wciąż
mierzyła wszystkich złym wzrokiem, więc przegapiła szansę. Natalie spojrzała na
nią z wyrzutem, a dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco.
Kolejną
zagrywkę wykonywał James i Rose mogłaby przysiąc, że kierował ją prosto na
Natalie, która taktownie odskoczyła w bok, wydając z siebie niekoniecznie
profesjonalny dźwięk. Rose zagryzła wargę, aby powstrzymać śmiech, z czym
reszta nie miała problemu. Przeciwnicy śmiali się bezwstydnie, a najgłośniejszy
był James. Jaki miał w tym wszystkim cel? Chciał kompletnie pogrążyć rudowłosą?
Jeśli taki był jego zamiar, to zadaniem Rose było go powstrzymać.
Przegrywały.
Nawet zmiana zawodniczek nic nie dała. Ale Rose nie miała zamiaru się poddawać,
w dodatku teraz to ona serwowała. Obracając piłkę w dłoniach, cofnęła się do
tyłu, po czym przymknęła oczy i prosiła wszystkich bogów, żeby jej się udało.
Dawno nie widziane alter-ego wymachiwało pomponami, dopingując swoje drugie
„ja” z całych sił. Rose podrzuciła piłkę i podskoczyła, nie przejmując się, że
luźna bluzka unosi się, pokazując jej brzuch całemu światu.
Zacisnęła
zęby i uderzyła.
Zobaczyła
tylko jak piłka uderzyła w podłogę na części przeciwników, a potem nastała cisza.
Wszyscy patrzyli na nią, a Rose była w stanie tylko głupio się szczerzyć. Nagle
podbiegła Natalie i szybko obciągnęła jej bluzkę. Wtedy zdała sobie sprawę, że
jej dolna część bluzki zaczepiła się o strategiczne miejsce, kiedy podskoczyła.
To dlatego żaden z nich nawet nie zareagował na lecącą piłkę. To zdenerwowało i
zawstydziło ją jeszcze bardziej.
-
Mogę? – rzuciła nonszalancko, wciskając bluzkę do spodenek. Jeden z chłopaków bez
słowa podał jej piłkę.
Tym
razem zaserwowała bez żadnych upokarzających scen, ale niestety włożyła w
uderzenie zbyt dużo siły, więc piłka wypadła poza boisko. Zrezygnowana, zaczęła
obserwować Natalie, która wydawała się być zdenerwowana ciągłą obecnością
Jamesa. Przestępowała z nogi na nogę, bawiła się włosami, rzadko udawało jej
się odbić piłkę. Zmartwiona Rose wpatrywała się w nerwową dziewczynę, czując
współczucie.
W
następnej chwili kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Ktoś jęknął,
usłyszała okrzyk: Uważaj!, a
następnie poczuła uderzenie i nagły ból. Cofnęła się o krok, zaskoczona i na
kilka sekund zastygła w bezruchu. Przed oczami jej pociemniało, krew szumiała w
uszach, a nogi się pod nią ugięły. Nie myśląc o niczym, szykowała się na
kolejną falę bólu, ale ta nie nadeszła. Zanim zdążyła pomyśleć o czymkolwiek,
ogarnęła ją ciemność.
Ocknęła
się, czując kołysanie. Otworzyła oczy, zamrugała, ale wciąż niewiele widziała.
Czuła tylko, że opiera się o coś ciepłego, chociaż nie miała pojęcia, o co. Jej
głowa pulsowała tępym bólem, a nos szczypał i wydawał się być centrum tego
cierpienia.
-
Hej, żyjesz? – Doleciał do niej znajomy głos, jednak przez chwilowe zaćmienie
mózgu nie mogła skojarzyć go z konkretną osobą.
Rozkojarzona
Rose uniosła twarz i natychmiast tego pożałowała. Ta ciepła rzecz okazała się
być koszulką, która zsunęła się spod jej twarzy. Natychmiast poczuła coś
gęstego i mokrego spływającego do jej ust, a przez nagły ruch ból spotęgował
się. Po metalicznym posmaku, zrozumiała, że to krew.
-
Przyłóż to szybko z powrotem – rozkazał głos, kiedy dziewczyna wytarła twarz
zewnętrzną stroną dłoni. Podświadomie zgadzając się z nieznajomym, w końcu
znalazła się w wyjściowej pozycji, ale chyba wyczerpało to jej wszystkie siły.
- Po
prostu zasnęła – westchnął William Davies z niedowierzaniem, patrząc na
opuszczone powieki i równomierny oddech. Jej ręka, która kilka sekund temu
kurczowo ściskała go za ramię, teraz opadła bezwładnie.
Gdy
obudziła się drugi raz, kołysanie ustało, a ona leżała w nieznajomym pomieszczeniu.
Rozejrzała się po sterylnie białym, nieskazitelnym wystroju i doszła do
wniosku, że musi znajdować się w gabinecie pielęgniarki. Ta biel raziła po
oczach, musiała je lekko zmrużyć.
-
Spokojnie, kochanie – Koło łóżka pojawił się wysoki, jasnowłosy mężczyzna,
ubrany w biały fartuch. Pierwszym co poczuła Rose było zaskoczenie, jakim cudem
pracownik szkoły mógł być tak przystojny. – Jak się czujesz? Wszystko w
porządku?
Rose
była zbyt zachwycona, żeby odpowiedzieć. Właściwie nie pamiętała nic oprócz
tego, że oberwała piłką. Mocno.
- Hm,
czyżby narząd słuchu ucierpiał? – wymamrotał, Rose ledwie go słyszała. – Otwórz
szeroko oczy.
Wykonała
polecenie, a pielęgniarz poświecił w nie małą latarką, uśmiechając się pod
nosem.
- Ze
słuchem wszystko w porządku. – oznajmił, a dziewczyna zarumieniła się, mimo
wciąż odczuwanego echa bólu. – Czy coś cię boli? – zaczął dotykać jej głowy, a
ona odpowiadała krzywieniem się. – Jak sądzę, nie pamiętasz nic z tego, co się
wydarzyło?
-
Wiem tylko, że ktoś uderzył mnie piłką – powiedziała powoli, nie całkiem ufając
swoim wspomnieniom. – Nie mam pojęcia,
jak się tu znalazłam.
- Nie
martw się, nie jesteś pierwszą, która trafiła tu z takiego powodu. Chociaż
ostatnio zjawia się tu coraz więcej dziewcząt, które nie czują się dobrze –
zamyślił się, a Rose nie miała serca uświadamiać go, że w rzeczywistości każda
z nich jest kompletnie zdrowa. – W każdym razie, z tobą wszystko w porządku.
Zostań tutaj do końca lekcji, ból głowy powinien zelżeć.
Mężczyzna
uśmiechnął się, po czym oddalił się i wrócił ze szklanką wody, którą postawił
na szafce koło łóżka.
Nie
mając nic do roboty, rozejrzała się. Leżała na kozetce, którą okrywała biała
mata. Od reszty pomieszczenia oddzielał ją parawan, ale dostrzegła ciemny
kontury. Prawdopodobnie należały do szafki i biurka. Widziała też postać,
krzątającą się pomiędzy tymi dwoma przedmiotami.
Rose
usiłowała sobie coś przypomnieć. Miała wrażenie, że wciąż towarzyszy jej
uczucie kołysania, więc ktoś musiał ją tu przynieść. Naprawdę miała nadzieje,
że to nie był William, nie chciała być mu nic winna. Mogła zapytać mężczyzny,
który siedział przy biurku i zajmował się papierami, ale czuła się zbyt
niezręcznie. Swoją drogą, nawet nie wiedziała, jak się nazywa.
Słysząc
dzwonek ogłaszający przerwę, Rose ostrożnie wstała i zabrała się za poprawienie
posłania.
-
Zostaw to, nie przemęczaj się – Pielęgniarz położył jej rękę na ramieniu. –
Zajmę się tym.
-
Dziękuje za wszystko, teraz czuję się o wiele lepiej – odparła Rose, chociaż
wciąż odczuwała lekki ból. – Pójdę już.
-
Ach, poczekaj – Mężczyzna zatrzymał ją i wyciągnął rękę, w której trzymał
zakrwawioną koszulkę. – To chyba twoje.
Dziewczyna
bez słowa chwyciła ubranie, pożegnała się i opuściła gabinet. Czuła się słabo,
jakby w każdym momencie mogła się przewrócić. Odwróciła się i spojrzała na
tabliczkę, przymocowaną koło drzwi. John McKenzie. Tak brzmiało imię i nazwisko
pielęgniarza jej szkoły. Kolejny aspekt, w którym miasta takie jak to różnią
się od jej rodzinnych stron, gdzie nauczycielka biologii sprawowała również
funkcję pielęgniarki. Nie wspominając o tym, że była zwykłą, starą zołzą.
Idąc
ostrożnie i podpierając się ściany, Rose na oczach całej szkoły przemierzała
korytarze, zmierzając do szatni, aby w końcu pozbyć się jej stroju. Nie
wiedziała, dlaczego ten incydent tak na nią podziałał. Co prawda, uderzenie
było naprawdę mocne, ale jego skutki nie powinny utrzymywać się tak długo i być
na tyle silne.
Dotarła
do szatni, z której właśnie wybiegła Natalie i Pixie, widocznie zmartwione. Na
jej widok odetchnęły z ulgą i od razu rzuciły się na nią, mocno obejmując.
- Nie
czuję się dobrze, a za chwile dojdzie do tego brak powietrza – uśmiechnęła się,
kiedy odsunęły się ze skruszonymi minami.
- To
wyglądało naprawdę poważnie, wszystkie się martwiłyśmy – oznajmiła Natalie,
patrząc na nią uważnie.
- Ale
pan Jones ogłosił remis i stwierdził, że daje sobie spokój z namawianiem nas do
aktywnego udziału w zajęciach – Pixie podskoczyła w miejscu. – On też się tym
przejął, kazał nam przekazać, że jesteś zwolniona z ćwiczeń do końca miesiąca.
- Co
ważniejsze, rozmawiałaś z Williamem? – zapytała rudowłosa, zaciągając je w
bardziej spokojne miejsce.
-
Czemu miałabym z nim rozmawiać? – Rose była zdziwiona. Czy to jej mózg jeszcze
nie działał sprawnie, czy coś przeoczyła?
Pixie
i Natalie wymieniły spojrzenia, po czym ta pierwsza zbliżyła się do niej.
-
Niczego nie pamiętasz, co? – zapytała przejęta – To William, we własnej osobie,
zaniósł cię do pielęgniarki.
Tego
się właśnie obawiała. Dlaczego to zrobił? Przecież jej nienawidził, skąd nagle
takie heroiczne pobudki?
- Nie
wydajesz się zaskoczona.
- Ten
człowiek niczym mnie już nie zaskoczy – stwierdziła, zaplatając ręce na piersi,
chociaż chwiała się na nogach. – Opowiedzcie mi, jak to się stało. Przede
wszystkim, kto tak mocno uderzył w piłkę?
- To
jeden z nich, ale po jego przerażonej minie, kiedy zaczęłaś krwawić od razu
zorientowałam się, że to był zwykły przypadek – wyjaśniła Natalie.
Rose
myślała tak samo, nie przypuszczała, żeby to wszystko było zaplanowane. W końcu
nie naraziła się nikomu tak bardzo, żeby próbował poważnie ją zranić.
- To
był szok, żadna z nas nie mogła zrobić nic, żeby ci pomóc. Upadłabyś i
prawdopodobnie skończyłoby się to o wiele gorzej, gdyby nie William. Jako
jedyny zachował zimną krew i już wcześniej biegł w twoim kierunku. W ostatniej chwili cię złapał, zanim huknęłaś
głową o posadzkę.
Rudowłosa
przerwała i potrząsnęła głową, jakby otrząsając się ze nieprzyjemnych myśli.
- Ale
to nie wszystko – Pixie kontynuowała przerwaną opowieść, za co Natalie posłała
jej zabójcze spojrzenie. – Zemdlałaś od razu, dostałaś niesamowitego krwotoku z
nosa. A co zrobił Davies? Ściągnął swoją koszulkę i tamował nią krew. Dopiero
wtedy reszta ocknęła się z zaskoczenia, a pan Jones kazał mu zabrać cię do
gabinetu pana McKenzie. To było naprawdę niespodziewane, William powinien być ostatnią
osobą, która by cię uratowała.
-
Powinniśmy mu podziękować – stwierdziła Natalie zdecydowanie. – Bez względu na
wszystko, gdyby nie on, musiałybyśmy odwiedzić cię dzisiaj w szpitalu.
- Kto
by przypuszczał, że zwykły mecz mógł się tak skończyć – mruknęła Rose,
wzdychając. Wolałaby przegrać, niż być winną Davies’owi. Była pewna, że ratował
ją tylko ze względu na wspólne próby. Co by zdziałał sam, gdyby wylądowała na
Izbie Przyjęć?
-
Lepiej się pośpieszmy, za chwilę dzwonek – Natalie spoglądała na nią z
niepokojem. – Jesteś pewna, że dobrze się czujesz?
-
Tak, to tylko lekki ból głowy – posłała jej pocieszający uśmiech. – Pomóżcie mi
się przebrać.
Rose
wcisnęła koszulkę Williama do torby, planując oddać mu ją jak najszybciej.
Powinna ją wyprać prawda? Kolejne zobowiązania względem chłopaka. Wyrzucając go
z pamięci, niespiesznym krokiem zmierzała na kolejną lekcje w towarzystwie
Natalie i Pixie.
Dwie
godziny później szkołę obiegła plotka, jakoby William Davies jednak znajduje
się w związku z Rose Parker, której wcześniej podobno dał kosza. Kiedy Rose
usłyszała ją po raz pierwszy, była w szoku. Później przyszła wściekłość, która
wyparła strach. Kto na tyle nie posiada swojego życia, aby wymyślać takie
bzdury?
- Z
drogi – warknęła do dziewczyny, która tarasowała przejście, a na widok wyrazu
twarzy Rose odsunęła się w zaskakującym tempie.
Może
i planowała podziękowania, ale koniec z tym. Nie było trudno sprawdzić, gdzie
William Davies ma aktualnie zajęcia. Stanęła przed drzwiami i pozbyła się
złości, zastępując ją czystą furią. Zapomniała nawet o zawrotach, które czuła
jeszcze niedawno. Otworzyła drzwi, skupiając na sobie uwagę wszystkich w
klasie. Wzrokiem odszukała Daviesa, który prawdopodobnie nie przejmował się
plotkami, sądząc po rozluźnionej pozie, z jaką siedział i beztroskiej minie, z
którą rozmawiał ze znajomymi.
Rose
podeszła do niego.
-
Idziesz ze mną.
Łaskawie
zwrócił na nią wzrok, lustrując ją badawczym spojrzeniem.
- Nie
chcę.
- Coś
ci się pomieszało, to nie było pytanie – Posłała mu wściekłe spojrzenie. –
Idziesz, czy mam cię wyciągnąć siłą? – Co prawda, nie miała pojęcia, jak
mogłaby to zrobić, biorąc pod uwagę jej stan.
Uniósł
brwi, rzucając jej wyzwanie. O nie, tak nie będziemy się bawić.
- Mam
wyciągać to wszystko publicznie? – uśmiechnęła się złowieszczo. – Bo nie mam z
tym problemu. – Alter-ego kiwało głową, czując dumę.
Minęło
kilka długich sekund, po czym chłopak wstał i podążył za nią, uprzednio
rzucając wszystkim przepraszające spojrzenia. Rose rozeźliło to jeszcze
bardziej.
Znalazła
bezpiecznie miejsce, gdzie zazwyczaj nikt się nie kręcił. Odwróciła się w jego
stronę.
-
Odkręć to – rozkazała głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Natychmiast.
- Co
mam odkręcać? – rzucił z kpiącym uśmiechem.
-
Naprostuj te wszystkie plotki, które głoszą, że jesteśmy razem – wyjaśniła,
chociaż miała pewność, że był wszystkiego świadom. – Nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego oprócz niezbędnego minimum.
-
Chętnie, ale nawet wszechmocny ja nie posiadam takiej siły, która zmusiłaby
ludzi do zaprzestania wymyślania coraz to nowszych historyjek.
Tym
razem to Rose uniosła brwi.
-
William Davies, najpopularniejszy chłopak w szkole, nie potrafi czegoś zrobić –
zaszydziła. – Co na to twoje fanki?
-
Cóż, doceniają moje zalety w innych dziedzinach.
Podszedł
do niej i chwyciwszy jej podbródek, zbliżył swoją twarz.
-
Swoją drogą, nie ma za co – powiedział cicho. – Wiedziałem, że docenisz mój
bohaterski wyczyn.
Zazgrzytała
zębami i wyrwała się z uścisku.
- A
więc to był tylko popis? – rzuciła beznamiętnie, chociaż w środku coś się
burzyło.
Wzruszył
ramionami, nie poruszony jej słowami. Dla Rose wszystko było jasne, uratowanie
jej oznaczało kolejne kupony popularności dla Daviesa. Jednak była naiwna.
- W
takim razie nie powinieneś mnie w ogóle ratować – stwierdziła. – Wolałabym
wylądować w szpitalu.
Wyraz
twarzy Williama nieznacznie się zmienił, chociaż Rose nie potrafiła go
rozszyfrować.
-
Zapamiętam to sobie.
Obserwowała
go, kiedy wracał na lekcje, widząc tylko jego plecy. Wtedy przypomniała sobie o
koszulce w torbie. Westchnęła ciężko.
Masz szczęście paskudo, że przynjamniej dodajesz rozdziały o satysfakcionującej mnie długości po tak karygodnej przerwie, więc to łagodzi odrobine mój gniew, gdy widzę konkretny rozdział ^^ I tak mogłabym się przyczepić, że dla mnie i tak jest za krótki, ale tego nie zrobie xd znaj łaskę :P
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do treści.
Cieszę się(tak samo, jak główna bohaterka), że Natalie i Pixie się pogodziły, przez co widocznie ulżyło Rose.
WF.
Moja zmora.
Mój wrzód na zacnych pośladkach.
Po prostu koszmar w czystej postaci i ja sama doprawdy nie wiem skąd się moja awersja do tego przedmiotu wzięła, ale musiałam mieć nie byle jaki powód. Rose podziela moje zdanie, Natalie tak samo, więszkość osób które znam również, więc coś w tym musi być.
To było do przewidzenia, że będą grały z Jamesem i Willem xD A James to zasługuje na celny i silny rzut piłką w cohones -.- Cham i tyle. Weź mu zrób coś niekoniecznie miłego, and you make my day <3 Akt heroizmu w wykonaniu Williama, mhm. Słodkie i jakże fałszywe. Chociaż na początku, gdy biegł w stronę Rose, w mojej głowie nad jego postacią wykwitły czerwone róże, to później zwiędły równie szybko jak się pojawiły, a mi tylko nóż się sam w kieszeni otwierał. Hardość Rose w końcowej scenie jednak mi wynagrodziła bezczelność Willa ;D Jest coraz lepiej kochanie i błagam cię o częstsze rozdziały. Zrobię co zechcesz, będe bić pokłony czy coś, tylko dodawaj szybciej te rozdziały xD Ale o takiej samej długości! ^^ Buziam, do następnego <3 :*
Pixie i Natalie się godziły! Jak miło! :)
OdpowiedzUsuńA ta sytuacja na w-fie! Kiedy Rose przeczuwała, że coś się zdarzy na tej lekcji, ja przeczuwałam, że będzie miało to związek z nią! Ja też kilka razy oberwałam piłką w głowę (ja i pech jesteśmy nierozłączni, znamy się jak łyse konie), ale nigdy aż tak mocno, by zemdleć. I jeeeej! Will ją uratował!!!! *______* Chociaż okazało się, że to był tylko popis! Dupek z tego Daviesa. Dupek, i tyle.
Ale Rose to jest po prostu świetna :D To jak wkroczyła do tej sali i wyciągnęła stamtąd Willa - mistrzostwo :)
Ty, jako pisarka, również stałaś się moim mistrzem :)