I kolejny rozdział, podziękujcie kochanej Karolinie :) Właściwie, ten jest z dedykacją specjalnie dla ciebie, z okazji urodzin. Odrobinę spóźniony, ale mam nadzieję, że cię ucieszy.
Wszystkie najlepszego, sukcesów w pisaniu i weny, weny, weny! :)
***
-
Wyjdź za mnie.
Rose
zakryła usta dłonią, ukrywając swoje zaskoczenie. Spojrzała na Melanie, stojącą
przy jednym ze stolików. Jej wyraz twarzy wyrażał głęboki szok, podobnie jak u
większości klientów, którzy nie wiedzieli co robić, siedząc na swoich
miejscach.
Słysząc
ciche piśnięcie, Rose odwróciła głowę w stronę lady, za którą stała Elizabeth.
Zasłaniała tacą połowę swojej twarzy, widać było tylko jej ogromne,
przestraszone oczy, wpatrujące się w Amelię.
Szefowa
wydawała się być czerwona nie tylko ze wstydu. Rose dostrzegła jej zaciśnięte
pięści, kiedy wpatrywała się w połyskujący pierścionek.
-
Idziesz ze mną – powiedziała beznamiętnie, najwyraźniej powstrzymując się od
wybuchu. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, jakby doskonale wiedział, że taka
będzie reakcja na jego oświadczyny. Podniósł się i podążył za Amelią, która
sztywnym krokiem ruszyła w stronę zaplecza.
Kiedy
mijała Rose, ta dostrzegła na jej twarzy niesamowitą złość, której nigdy nie
spodziewałaby się zobaczyć u tak wesołej osoby jak szefowa.
Odwróciła
wzrok, kiedy usłyszała chrząknięcie Melanie.
-
Przepraszamy za kłopot – powiedziała, uśmiechając się uprzejmie. – Proszę się
tym nie przejmować i dalej rozkoszować swoimi zamówieniami. – Skłoniła głowę.
Rose
podziwiała jej opanowanie i spokój, chociaż kilkanaście sekund temu była równie
zaskoczona, co reszta.
-
Zajmij się moimi stolikami – rzuciła Melanie do Elizabeth, podchodząc do niej i
kładąc swój notes i długopis na ladzie. – Idę zobaczyć, czy młody jeszcze żyje.
Blondynka
skwapliwie pokiwała głową, pomimo przerażenia w oczach.
-
Młody? – zapytała Rose, marszcząc czoło.
-
Kiedy zdenerwujesz Amelie, naprawdę nie chcesz poznać jej prawdziwego gniewu. –
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
Obie
obserwowały, jak ciemnowłosa znika za wahadłowymi drzwiami, po czym Elizabeth
wzięła notes z blatu i zaczęła przeglądać zamówienia, trzęsąc się jak osika.
Rose
spojrzała na nią zmartwiona. Chyba nie da sobie rady. Co Melanie sobie myślała,
dając jej takie zadanie?
- Ja
to zrobię – wymamrotała, delikatnie zabierając przedmiot z jej drobnych,
bladych dłoni.
-
Dziękuje. – Elizabeth odetchnęła z ulgą. – Będę regulować rachunki i zanosić
zamówienia do kuchni – dodała cicho, poprawiając podwinięty rąbek spódniczki.
Rose
zajęła się klientami, biorąc na siebie również tych, których miała obsługiwać
Melanie. Słyszała, jak rozmawiają o zdarzeniu sprzed kilkunastu minut. Sama
zastanawiała się, kim był młody człowiek i dlaczego tak nagle oświadczył się
Amelii, na dodatek w kawiarni. Na pewno nie byli parą, mogła to stwierdzić po
reakcji szefowej. Wydawał się też młodszy i nie wyglądał na kogoś, kto
przesiadywałby w miejscach tego typu. Właściwie, widząc jego uśmiech miała
wrażenie, jakby już gdzieś go widziała.
Potrząsnęła
głową, stwierdzając, że lepiej tego nie roztrząsać. Jeśli Amelia będzie
chciała, to wyjaśni jej wszystko, w przeciwnym wypadku, nie będzie o tym
wspominać. No chyba, że Melanie coś wie, to zupełnie inna sprawa.
Jestem okropna, pomyślała, uśmiechając się w
myślach.
Ktoś
poklepał ją po ramieniu. Odwróciła się, aby zobaczyć Melanie.
-
Problem opanowany – poinformowała ją. – Dziękuje, że zajęłaś się tym za mnie. –
Spojrzała na Elizabeth, która stała skulona za ladą. – Tak myślałam, że nie
powinnam powierzać tego Lizzy.
- A
co z…? – Celowo nie dokończyła pytania, nie chcąc naciskać.
-
Opowiem ci po pracy – obiecała.
Rose
z wyczekiwaniem spoglądała na zegarek, nie mogąc się doczekać rewelacji
Melanie. Odwieszała właśnie swój uniform do szafki, kiedy spostrzegła wchodzącą
dziewczynę.
-
Zamknęłam kawiarnie, a Amelia wróci za jakiś czas – powiedziała, podchodząc do
Rose. – Mamy trochę czasu, więc powiem ci wszystko, co wiem.
Rose
pokiwała skwapliwie głową, zamykając drzwiczki szafki.
-
Chodź tu, młoda – wymamrotała Melanie, łapiąc za kołnierz Elizabeth, która
próbowała przemknąć się obok nich do swojej szafki. – Mimo, że o wszystkim
wiesz, powinnaś tego posłuchać.
Widziała
protest w oczach blondynki, jednak ta posłusznie stanęła z boku.
-
Powinnaś wiedzieć, Rose, że nasza szefowa ma swojego wielbiciela – zaczęła
Melanie, zaplatając ręce na piersi i patrząc na rozmówczynię. – Jest tutaj,
odkąd zaczęłam pracę, czyli ponad pół roku. Nie mam pojęcia, kiedy pojawił się
po raz pierwszy. – Wzruszyła ramionami. – Dziwie się, że go nie zauważyłaś,
przesiaduje tutaj godzinami.
Rose
zmarszczyła brwi. Rzeczywiście, nigdy nie rzuciło jej się w oczy, żeby jakiś
mężczyzna siedział w kawiarni dłużej niż to zazwyczaj bywa. Może to dlatego, że
tak bardzo denerwowała się swoją pracą, że właściwie nie zauważała, co się
wokół niej działo.
- I
zostawia duże napiwki.
Rose
i Melanie spojrzały na Elizabeth, bo to z jej strony dochodził dźwięk. Rose
była zaskoczona, że dziewczyna w ogóle się odezwała, do tej pory nawet
zapomniała o jej istnieniu.
- Ho
– mruknęła Melanie, uśmiechając się chytrze. – Ktoś tutaj myśli tylko o
pieniądzach.
-
T-to nie tak – pisnęła Elizabeth, rumieniąc się i zakrywając twarz rękoma. –
N-nie to miałam na myśli.
-
Spokojnie, jestem pewna, że Melanie nie chciała cię urazić. – Rose uśmiechnęła
się do niej ciepło, co tylko bardziej spłoszyło dziewczę.
- W
każdym razie, nie mam pojęcia jak się nazywa, ani kim jest. – Melanie wzruszyła
ramionami. – Po prostu siedzi w kawiarni prawie codziennie i kiedy tylko widzi
Amelie, próbuje do niej zagadać. Czasami też czeka po zamknięciu kawiarni.
- Jak
prześladowca – rzuciła Rose, wypowiadając swoje myśli na głos.
- Nie
zdziwiłabym się, gdyby Amelia zaczęła się bać. Chociaż facet wydaje się być
nieszkodliwy, ot zakochany chłopak, na pewno młodszy od szefowej.
-
Musi być bardzo zakochany, jeśli oświadcza się publicznie. Wydawał się pewny
odrzucenia jego propozycji. – Rose przeczesała włosy palcami, zastanawiając
się. Wciąż nie mogła wyrzucić z głowy wrażenia, że skądś go znała.
- A
co to za zgromadzenie?
Wszystkie
trzy podskoczyły zaskoczone i spojrzały na Amelie, która stała w progu z rękoma
zaplecionymi na piersi.
-
Zacieśniamy więzi z nową – zaśmiała się Melanie, klepiąc Rose po ramieniu.
Elizabeth przemknęła do swojej szafki, do której prawie zanurkowała,
prawdopodobnie w obawie przez Amelią.
-
Melanie, ile dla mnie pracujesz?
-
Będzie z pół roku.
- I
myślisz, że nie poznam się na tak oczywistym kłamstwie? – Amelia uniosła brew z
rozbawionym wyrazem twarzy.
Dziewczyna
uśmiechnęła się przepraszająco, pocierając kark ręką. Rose odchrząknęła
zmieszana, nie powinny rozmawiać o tym w pracy. Bardzo prawdopodobne, że kobieta
się zdenerwuje.
-
Dobrze – westchnęła szefowa, stukając obcasami i podchodząc do nich. – Powiem
wam o co chodzi. – Westchnęła. – Powinnyście być gotowe, gdyby ten smarkacz
znowu się tu zjawił. Jeszcze wystraszy nam klientów.
-
Czyli naprawdę jest młodszy – zastanawiała się Melanie na głos.
- Z
tego co wiem, ma dwadzieścia cztery lata – Amelia wzruszyła ramionami. – Więc
jest między nami sześć lat różnicy. Elizabeth, nie musisz się tam kryć, możesz
podejść.
Rose
usłyszała cichy pisk dziewczyny, która uderzyła dłonią w szafkę.
-
Przepraszam – wymamrotała zarumieniona, podchodząc niepewnie i stając
niedaleko.
- W
każdym razie, zjawił się tutaj rok temu. Żadna z was jeszcze nie pracowała,
więc nie mogłyście o tym wiedzieć. Jakby to ująć? – mruknęła, marszcząc czoło.
– Po prostu nie dawał mi spokoju od samego początku, wciągał w rozmowy,
zapraszał na randki. W końcu zaczął kupować prezenty, czasami niesamowicie
drogie. – Wywróciła oczami zdegustowana. – Nie mam pojęcia, skąd młodzi ludzie
biorą tyle pieniędzy. Najgorsze jest to, że oprócz nachalnego sposobu bycia i
nie dawania mi spokoju, wydaje się naprawdę świetnym facetem, więc nie wiem, co
mu daje przesiadywanie w kawiarni z pokojówkami i podrywanie starszej kobiety.
-
Spokojnie, nie jest szefowa taka stara – zaśmiała się Melanie, machnąwszy ręką.
Amelia
posłała jej groźne spojrzenie.
-
Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie mam czasu, ochoty ani zamiaru się
ustatkowywać. A tym bardziej nie z kimś, kto jeszcze niedawno chodził do
szkoły.
-
Jeśli tak bardzo rzucał się w oczy, to dlaczego do tej pory go nie zauważyłam?
– zapytała Rose z ciekawością. Cała historia kojarzyła jej się z jakąś
romantyczną przygodą.
-
Kiedy oświadczył mi się po raz pierwszy jakieś pół roku temu, odrzuciłam go
dosyć spektakularnie. Przynajmniej wtedy zrobił to po zamknięciu kawiarni. –
Pokręciła głową z politowaniem. – Od tamtego czasu zaczął się kontrolować,
rzadziej przychodził, mniej się odzywał i nie zwracał na siebie uwagi. Było to
o wiele wygodniejsze, prawie udało mi się zapomnieć o jego istnieniu. Aż do
dzisiaj. – Amelia zgrzytnęła zębami, potrząsając pięścią. – Jak śmiał odgrywać
takie sceny przed klientami, co on sobie wyobraża?! Myśli, że może mnie
przekupić jakimiś brylantami?
Melanie
i Rose wymieniły spojrzenia i zachichotały. Elizabeth spoglądała przestraszona
na Amelie, miętosząc palcami rąbek spódniczki.
- To
naprawdę nie jest zabawne. – Szefowa rzuciła im karcące spojrzenie. – Możemy
stracić klientów, a do niego nie docierają żadne moje słowa. Wykończę się.
- To
naprawdę były jego drugie oświadczyny? – Melanie wydawała się aż za bardzo
interesować tematem, jej oczy błyszczały niezdrowo. – Chciałabym, żeby ktoś mi
się oświadczył – dodała z westchnieniem.
-
Najpierw musiałabyś tego kogoś znaleźć. – Amelia uniosła brwi, uśmiechając się.
– I tak, to był drugi raz.
-
Szefowa potrafi być wredna.
-
Jeszcze nie wiecie na co mnie stać. – Kobieta westchnęła ciężko. – No dobrze,
skoro już opowiedziałam wam o wszystkim, musicie traktować go jak normalnego
klienta. Nie wspominajcie o tym, co się dzisiaj wydarzyło, nie reagujcie na
zaczepki i nie dajcie się sprowokować.
- A
tak właściwie, to jak on się nazywa? – Rose strzepnęła pyłek z rękawa bluzki i
spojrzała z wyczekiwaniem na Amelię.
-
Przedstawił się jako Ash, ale kto wie, ile w tym prawdy. – Rzuciła każdej
ciepły uśmiech. – A teraz zmykajcie do domu, zamknę kawiarnie i widzimy się
jutro. Uważajcie po drodze!
Reszta
weekendu minęła dosyć szybko. Kiedy wróciła w sobotę z pracy, trochę obawiała
się konfrontacji z tatą, ale na szczęście nie domyślił się, że Davies odwiedził
ją rankiem. Odrobiła lekcje, zadzwoniła do Jennifer i cieszyła się z tych
normalnych, dobrze jej znanych czynności. Zbyt dużo się ostatnio działo w jej
życiu, aby teraz nie była w stanie docenić kilku chwil spokoju.
Niechętnie
powitała poniedziałek, ziewając podczas przekraczania progu szkoły. Czekało ją
kilka ciężkich chwil, głównie dzięki Williamowi, ale wolała o tym nie myśleć.
-
Parker, czekałem na ciebie.
Zatrzymała
się i spojrzała w bok, gdzie o ścianę opierał się Davies. I szlag trafił jej
postanowienie. Czy on był wszędzie?
- Co
chcesz? – Zerknęła na niego nieprzychylnie, wspominając ich ostatnie spotkanie.
-
Zobaczyć cię w stroju pokojówki, ale to chyba niemożliwe, co?
Podszedł
do niej, uśmiechając się zawadiacko.
- A
chcesz umrzeć? – syknęła, rozglądając się nerwowo. – I bądź ciszej!
-
Więc to tajemnica? – uśmiechnął się złośliwie. – Dobrze wiedzieć.
-
Gadaj czego chcesz. Nie mam czasu na rozmowy z tobą.
-
Dzisiaj po lekcjach próba z zespołem na sali gimnastycznej – oznajmił, rzucił
jej ostatnie zagadkowe spojrzenie, po czym odwrócił się. – Tylko się nie
spóźnij.
- I
kto to mówi – mruknęła pod nosem. Nagle przypomniała sobie o czymś. – Davies,
łap! – Odwrócił się, a Rose wygrzebała z torby koszulkę i rzuciła w niego. –
Ostatni raz piorę twoje rzeczy.
- Nie
brudź ich, to nie będziesz musiała tego robić – odparł, wywracając oczami.
Pokazała
mu język i ruszyła w stronę klasy, w której miała mieć pierwszą lekcje. Idąc
korytarzem, słyszała ciche szepty. Zmarszczyła czoło.
-
Dlaczego z nim rozmawiała?
- Nie
wiem, ale ciekawa jestem, jakie relacje ich łączą.
-
Lepiej, żeby trzymała się z daleka od Willa.
Te
słowa dobitnie przypomniały jej, że zdecydowanie powinna skończyć tę wątpliwą
znajomość z Daviesem, jeśli nie chciała powtórki sprzed kilku lat. Nie
potrzebowała przysparzać kolejnych problemów tacie, który i tak ciężko
pracował, aby pokazać, że zasłużył na otrzymany awans.
Jeszcze
tylko dwa dni i nieznana jej Caroline wróci, a ona będzie mogła odetchnąć z ulgą.
W dodatku w sobotę pierwszy raz pójdzie na bal i chociaż nigdy na żadnym nie
była, nie czuła ekscytacji. Raczej obawę, że znowu coś się wydarzy i będzie w
centrum zainteresowania. A to nie mogło się dobrze skończyć.
-
Rose, bujasz w obłokach, czy jak? – Ktoś objął ją ramieniem, mówiąc prosto do
ucha. Wzdrygnęła się i spojrzała na Pixie, szczerzącą zęby. – Wołam cię, a ty
nic!
-
Właśnie, nowa – Natalie popukała ją w głowę, ziewając szeroko. W ręce trzymała
grubą książkę, którą teraz oparła o ramię. Codzienny widok, do którego Rose
zaczynała się przyzwyczajać.
-
Jesteście okropne – mruknęła z uśmiechem. – Tak traktować ciężko pracującą
osobę. – Pokręciła głową ze smutkiem.
- Nie
mów, że twoi panowie w kawiarni dają ci wycisk – Natalie uniosła brwi sugestywnie,
wymieniając spojrzenia z Pixie.
Rose
prychnęła oburzona.
- Nie
tyle oni, co kochany Davies. – Wywróciła oczami na samo wspomnienie najgorszej
soboty w jej życiu. – Nawet sobie nie wyobrażacie, co zrobił. Zaspałam na nasza
próbę, więc postanowił, że odwiedzi mnie w domu.
- Był
u ciebie? – zapytała Pixie z niedowierzaniem, wieszając się na jej ramieniu. –
Nie gadaj! Jak to możliwe?
Opowiedziała
im pokrótce, co się wydarzyło, taktownie przemilczając niezręczne minuty w
schowku. Nikt nie musiał o tym wiedzieć, absolutnie nikt. Najlepiej jakby ona
sama o tym zapomniała. Ach, gdyby to było takie proste.
-
Przegrałaś życie, kochana – rzuciła Natalie, poklepawszy ją po plecach. – Ci
muzycy przynoszą pecha, coś o tym wiem. Na szczęście wasze próby za niedługo się
kończą, a więc wasza znajomość.
-
Koniec tego depresyjnego nastroju! – Pixie podskoczyła w miejscu, chichocząc. –
Nic dobrego nie przyjdzie z rozmyślania o tym. Dlatego przed balem w sobotę
zapraszam do siebie, razem się wyszykujemy. W końcu żadna z nas nie ma
partnera!
-
Jestem za – odetchnęła z ulgą Rose. – Sama na pewno bym się tam nie wybrała.
Natalie
zaśmiała się nerwowo, odwracając wzrok.
- Co
jest? – Pixie stanęła przed dziewczyną, zbliżając się do jej twarzy i patrząc
prosto w oczy.
-
Przyjdę do ciebie w sobotę, tylko… - zawahała się, otwierając lekko usta. –
Obiecałam Danielowi, że z nim pójdę. Nie chciał iść z żadną z dziewczyn, które
go zaprosiły, więc musiał się jakoś wykręcić. – Wzruszyła ramionami, jednak
wciąż nie miała odwagi zerknąć na brunetkę. – Wiem, że umówiłyśmy się, że
pójdziemy razem i…
- Nie
ma sprawy – przerwała jej Pixie, uśmiechając się promiennie. – Najważniejsze,
że będziesz i nie marudzisz jak poprzednim razem.
Rose
miała ogromną ochotę coś powiedzieć, jakoś zaprotestować, ale szybko uciszyła
swoje wewnętrzne pragnienie. Nie była w stanie patrzeć na Pixie, która męczyła
się ze swoimi uczuciami do Daniela i cierpiała, patrząc na jego stosunki z
Natalie. Rudowłosa na pewno czuła się nieswojo po ich ostatniej kłótni i nie
chciała znowu zdenerwować przyjaciółki, zauważyła niepewnie Rose. Przecież nie
będę się wtrącać, to tylko skomplikuje całą sytuację.
-
Idziemy do środka? – rzuciła cicho, wskazując znacząco na otwarte drzwi sali. –
Spóźnimy się.
- No
jasne, nie pozwolę, żeby ta stara ropucha znowu mnie ochrzaniła! – Pixie
zacisnęła rękę w pięść, przybierając wyraz twarzy pełny determinacji. –
Chodźcie! – Złapała Rose i Natalie pod ramię i zaciągnęła je do środka.
Serce
Rose ściskało się, kiedy widziała, jak dziewczyna zmusza się do tego uśmiechu.
Pożegnawszy
się ze wszystkimi, którzy wyrazili swoje wyrazy współczucia w stosunku do jej
prób z Daviesem(celowo nie wspominała o ćwiczeniach z całym zespołem), dotarła
do sali gimnastycznej. To tutaj miał się odbywać bal. Ogromne pomieszczenie
robiło wrażenie, ale w końcu musiało pomieścić parę setek uczniów. W jej
rodzinnym mieście była jedynie mała sala, gdzie odbywały się zajęcia wychowania
fizycznego. Po prostu więcej do szczęścia nie potrzebowali, zbyt duże
pomieszczenia marnowałyby się i byłyby kosztowniejsze w utrzymaniu.
Rose
skierowała swe kroki w stronę przygotowanej wcześniej sceny. Gdzieś w tym
miejscu dowiedziała się o uczuciach Pixie do Daniela, a parę kroków dalej
wywróciła się prosto na Daviesa. Czasy, kiedy jeszcze nie zaangażowała się w to
wszystko tak bardzo.
Zachichotała,
zakrywając usta ręką, jednak dźwięk rozniósł się cichym echem.
-
Bardzo uroczy śmiech.
Podskoczyła
lekko, przestraszona nieznajomym głosem. Rozejrzała się, aż jej oczy zatrzymały
się na scenie, gdzie przy perkusji siedział James.
-
Jesteś James, prawda? – zapytała, ignorując jego słowa i chcąc się upewnić.
- A
Willie mówił, że nie jesteś naszą największą fanką – odparł, stukając pałeczką
o jeden ze złotych talerzy, które wydały z siebie cichy dźwięk.
Wolała
nie wspominać, skąd znała jego imię. Natalie prawdopodobnie by ją zabiła.
-
Powiedziałabym, że jestem raczej antyfanką – posłała mu złośliwy uśmiech,
pomijając fakt, iż ich muzyka wcale nie była taka zła i słuchało się jej
całkiem przyjemnie.
Podeszła
bliżej sceny, rozglądając się za miejscem, gdzie mogłaby usiąść. Na scenie
rozłożony został cały sprzęt, dlatego niepokoiła się, że zepsuje coś
drogocennego.
-
Tutaj, antyfanko – James wskazał na krzesło stojące nieopodal niego. Skrzywiła
się, ale nie znalazłszy lepszego wyjścia, wspięła się na podwyższenie i
zbliżyła do chłopaka. – Nie gryzę. – Usłyszała w odpowiedzi na swoje
podejrzliwie spojrzenie.
Złapała
krzesło i odsunęła je dalej, nie chcąc zbliżać się do Jamesa bardziej niż to
konieczne.
-
Więc Natalie opowiedziała ci co nieco o mnie – powiedział, utkwiwszy wzrok w
kartce z tekstem ich piosenki.
Rose
zdrętwiała. Chyba jednak jej zachowanie było zbyt oczywiste. Znowu wszystko
zniszczyła, cholera. Natalie ją zamorduje, zastosuje na niej wszystkie tortury,
o których tyle czytała. Alter-ego również nie było zachwycone tym pomysłem.
- Nie
wiem o czym mówisz – mruknęła, postanawiając grać głupią. A nuż się uda.
- To
do niej niepodobne, być szczerą ze sobą – rzucił, jakby nie zwracając uwagi na
jej wcześniejsze słowa. – Gdyby to był ten stuknięty chochlik co z nią lata, to
bym się nie zdziwił. Ale ty jesteś nowa, nie znasz mnie, więc nie możesz
wiedzieć jaki jestem. – Spojrzał na nią, uśmiechając się.
W
końcu Rose zrozumiała, co Natalie miała na myśli, mówiąc o jego uśmiechu. Był
przerażający, przeszły ją ciarki na sam widok.
Zebrała
się na odwagę, unosząc dumnie podbródek, po czym powiedziała z powagą:
- Nie
będę z tobą rozmawiać.
Tylko
się roześmiał.
- Jak
chcesz.
W tym
momencie Rose usłyszała wybuch śmiechu, a do sali wpadło kilka osób. Spięła
się, widząc Williama i resztę zespołu. Oczywiście był spóźniony.
- Ile
można na was czekać, matoły! – zawołał James, zeskakując ze sceny. Wyszczerzył
się i przywitał z każdym, przybijając piątkę. – Pewnie Davies znowu się
ślimaczył.
-
Autografy same się nie podpiszą – rzucił William, przewracając oczami.
Rose
prychnęła, odwracając wzrok, czym zwróciła na siebie uwagę wszystkich. To raczej nie tak miało być, pomyślała
speszona. Zacisnęła ręce na kolanach, starannie unikając ich wzroku.
- No
proszę, tym razem się nie spóźniłaś – zwrócił się do niej Davies. Wskoczył na
scenę, podszedł do krzesła stojącego naprzeciwko mikrofonu, na samym środku.
Złapał gitarę znajdującą się obok i przewiesił ją sobie przez ramię.
- I
kto to mówi – mruknęła, czerwieniąc się. Absolutnie nie miała ochoty być w
centrum zainteresowania, ale powinna się przedstawić, prawda? – Jestem Rose. –
Wstała, skłoniła się lekko i uśmiechnęła niepewnie do dwóch chłopaków.
-
Czemu tak oficjalnie? – zapytał niższy z nich, przeczesując ręką jasne włosy. –
Sam. - Wskazał na siebie, a następnie
na kolegę. – A to Eric.
- Yo
– mruknął, unosząc rękę w niedbałym geście.
-
Szkoda, że dla mnie nie byłaś taka miła -
wymamrotał William pod nosem, trącając struny gitary i zerkając na nich
co jakiś czas.
Posłała
mu szybkie mordercze spojrzenie, po czym zwróciła się do nowo poznanych
członków zespołu.
- Mam
nadzieję na udaną współpracę – powiedziała, uśmiechając się lekko. Sprawili na
niej pozytywne wrażenie.
-
Możemy zaczynać? – James siedział znudzony na swoim miejscu.
Sam
wydawał się pełen energii, kiedy podszedł do drugiej gitary, patrząc na
instrument śmiejącymi się oczami. Jakby potrafił cieszyć się całym swoim
ciałem.
-
Pospiesz się, Eric – jęknął, ustawiając się obok Daviesa, wciąż patrzącego na
Rose cierpiętniczym wzorkiem, który usilnie starała się ignorować.
- To
takie męczące – chłopak machnął ręką, siadając za keyboardem. – Kto wymyślił
próby w poniedziałek po lekcjach? – Ziewnął szeroko, nie przejmując się zatykaniem
ust.
-
Jesteś obrzydliwy! – zawołał Sam, krzywiąc się i prychając ze złością.
- Mów
mi jeszcze – Eric chwycił swoje kasztanowe włosy sięgające ramion i spiął je w
krótkiego kucyka. – Jestem gotowy.
Rose
uśmiechnęła się w myślach. Niezmiernie cieszył ją fakt, że nie każdy członek
Free zachowywał się tak samo jak William. Sam był ucieleśnieniem optymizmu,
podczas gdy Eric to jego całkowite przeciwieństwo, ze swoimi opieszałymi
ruchami i leniwym głosem. Przebywanie w tak zróżnicowanym towarzystwie musiało
być interesującym doświadczeniem.
Kiedy
usłyszała pierwsze dźwięki dobrze już znanej piosenki, poczuła stres. Do tej
pory śpiewała sam na sam z Daviesem, a jej złość wobec niego nie pozwalała na
rozproszenie się. Tym razem miała wydobyć z siebie głos przed zespołem, który
grał długo i zyskiwał coraz większą popularność w tak ogromnym mieście, jakim
był Nowy York. Może to po prostu swego rodzaju test, dla niej samej. Aby
sprawdzić siebie, jej psychikę i skutki terapii.
Wzięła
głęboki wdech, wypuściła powietrze z cichym sykiem i zaczęła śpiewać. Zacisnęła
oczy, a jej głos z każdą kolejną sekundą brzmiał mocniej. Wciąż słyszała lekkie
drżenie i wstydziła się tego, ale było o wiele lepiej niż ostatnim razem.
Pod
koniec utworu otworzyła oczy, a jej wzrok padł na Williama. Spoglądał na nią z
nieodgadnionym wyrazem twarzy, trącając struny gitary. Spłoszyła się, przez co
zakończyła piosenkę nieczystym dźwiękiem. Skrzywiła się i rzuciła mu groźne
spojrzenie, a w odpowiedzi uzyskała jedynie wzruszenie ramion i odwrócenie
głowy. Powinien przeprosić! Drań.
Po
ucichnięciu ostatniego instrumentu od strony wyjścia dobiegało ciche klaskanie
pojedynczej pary rąk. Rose wytężyła wzrok, ale nie potrafiła dostrzec
nieznajomego wyraźnie.
- Kto
tam? – zawołał James, marszcząc czoło.
- To
było całkiem niezłe. Rose, prawda? Gdyby trochę nad tobą popracować, mogłabyś
mnie nawet zastąpić – Kobiecy głos roześmiał się, zbliżając się do sceny. –
Oczywiście, nie pozwoliłabym na to, ale możesz próbować szczęścia. Za to ty,
braciszku, mógłbyś włożyć w to więcej życia. – Jej głos przybrał mentorski,
potępiający ton.
Pod
sceną stanęła niska dziewczyna. Zaplotła ręce na piersi i, zadzierając głowę,
spoglądała na scenę z wyższością.
- I
co? – mruknęła z irytacją, zakładając kruczoczarne włosy, ścięte niczym u
Kleopatry, za ucho. – Nikt mnie nie przedstawi?
Eric
westchnął ciężko, zabierając dłonie znad klawiszy.
-
Rose, poznaj moją siostrę. – Wskazał na nieznajomą ręką. – Caroline.
Aż nie wiem od czego zacząć. Prezent najwspanialszy jaki dostałam <3 Kise moje kochanie, mój monż <333333 czyż on nie jest słodki? Słodki ^^ Dziękuję ci kochanie bardzo, kocham cię normalnie <3 I owszem, ucieszyło mnie bardzo ^^ William, nie mam pojęcia czemu jak go tak uwielbiam, a tym bardziej czemu się ślinię do monitora jak o nim czytam. Jakiś pomysł? Rose to ma z nim przechlapane, ale chyba bym się z nią chętnie zamieniła xD Szkoda mi Pixie, biedna :( Nawet ona nie potrafi grać na tyle dobrze by ukryć swoje emocje pod promiennym uśmiechem, który jest jej pewnie bardzo trudno utrzymać. Liczę tutaj na happy end mimo wszystko ;) Już lubię Caroline ;D Przypomina mi mnie samą i to nie tylko imieniem xD Nazwa zespołu kojarzy mi się cóż, z Free, haha ;d Czekam na więcej akcji jak ta w schowku z poprzedniego rozdziału, rozwaliło mnie to na łopatki <3 Dawaj kolejnego! Kocham, czekam, weny życzę! :*
OdpowiedzUsuńBardzo dobry rozdział. Czekam na nexta. Pozdrawiam~Jo
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział ?
OdpowiedzUsuń"- Co chcesz? – Zerknęła na niego nieprzychylnie, wspominając ich ostatnie spotkanie.
OdpowiedzUsuń- Zobaczyć cię w stroju pokojówki, ale to chyba niemożliwe, co?
Podszedł do niej, uśmiechając się zawadiacko.
- A chcesz umrzeć?"
Uwielbiam ich, ale to chyba już mówiłam? :)