Obiecałam rozdział w poniedziałek, ale dopiero dzisiaj miałam czas sprawdzić błędy i na świeżo przeczytać. Ale jest postęp, bo nie dodaje po kilku miesiącach! Dziękuje bardzo za wszystkie komentarze, nawet nie wiecie jak motywują do pisania. Cieszę się, że ktoś wytrwale oczekuje na moje aktualizacje i gdzieś tam historia Rose i Willa żyje razem z nimi :)
Następnego rozdziału możecie się spodziewać trochę później, ponieważ we wtorek mam teorie z prawa jazdy i dużo na głowie, jeśli chodzi o szkołę.
Z góry przepraszam, a teraz zapraszam do czytania.
Smacznego!
***
Rose
obejrzała się za odjeżdżającym Michaelem, po czym przestąpiła z nogi na nogę.
Zimne podmuchy wiatru mroziły jej nogi, otuliła się mocniej płaszczem i
spojrzała przed siebie.
Stały
na szkolnym parkingu, a mimo to słychać było głośną muzykę. W wieczornych
ciemnościach doskonale widać było kolorowe światła, otaczające salę gimnastyczną.
Rose była ciekawa jak wyglądał końcowy efekt gorączkowych przygotowań.
-
Idziemy? – zapytała Pixie, jej zęby błysnęły, kiedy uśmiechnęła się szeroko. –
Poszukamy Natalie, powinna już tu być.
Razem
ruszyły w stronę wejścia, przy którym kłębili się inni uczniowie. Każdy miał na
sobie kostium, począwszy od mumii, a skończywszy na kościotrupie. Słychać było
strzępki rozmów i śmiechów, przebijające się przez dudnienie muzyki.
-
Jest lepiej niż w zeszłym roku! – wykrzyknęła jej brunetka do ucha, jej głos
przepełniała radość.
Gdy
przekroczyły próg sali, Rose oniemiała. Podczas jej ostatniej wizyty, w tym
miejscu nie było nic poza sceną przygotowaną dla zespołu i wstępnymi
dekoracjami. Teraz pomieszczenie było nie do poznania.
Przede
wszystkim, wszędzie panowała ciemność. Przy parkiecie snuły się leniwie smugi
sztucznej mgły, całość rozświetlały tylko chwilowe błyski czerwonych, zielonych
i białych świateł. Z sufitu zwisały brudne, zakrwawione bandaże, przymocowano
również kukły, przypominające te z najstraszniejszych horrorów. Ściany
udrapowano przerażającymi napisami, plakatami i malowidłami, które wydawały się
trójwymiarowe przez migoczące kolory. Pod ścianami stały stoły, przykryte
białymi obrusami, które gdzieniegdzie splamione były szkarłatnymi plamami.
Znajdowały się na nich misy z ponczem i różnorakie przekąski. Rose mogłaby
przysiąc, że jedne wyglądały jak odcięte palce, a jeszcze inne łudząco
przypominały ludzkie kości. Gdyby nie tańczące tłumy ludzi i okropna duchota,
nigdy nie zdecydowałaby się wejść tu samemu. Klimat Halloween został
odwzorowany bardzo dokładnie, w jej dawnej szkole nie byłoby ich na to stać. Za
to teraz mogła się poczuć jak jedna z bohaterek książek, gdzie odbywały się
największe i najlepsze bale.
Niestety,
wciąż rozglądała się nerwowo, wzrokiem szukając Williama. Była przekonana, że
kręci się tu, flirtując z dziewczynami i zachowując się jak typowy Davies.
-
Widzisz gdzieś Natalie?! – Pixie utworzyła tunel ze swoich dłoni i przyłożyła
je do jej ucha.
Rose
pokręciła przecząco głową, nie wspominając, że wcale rudowłosej nie szukała.
Nie czuła się dobrze z myślą, że bardziej od dziewczyny obchodzi ją ten dupek.
-
Zatańczysz?
Spojrzała
na wysokiego chłopaka w stroju rycerza. Skłaniał się przed Pixie i wyciągał
dłoń w jej stronę. Brunetka wydawała się zaskoczona, ale po chwili uśmiechnęła
się uroczo i wyciągnęła rękę.
Posłała
Rose przepraszające spojrzenie, zsunęła z ramion okrycie i podała jej.
-
Zaniesiesz do szatni, proszę?
Kiedy
skinęła głową, otrzymała wdzięczny uśmiech. Ale co jej po nim, skoro została
kompletnie sama! Przygryzła wargę i zwróciła uwagę na przybyłych, którzy
jeszcze ubrani kierowali się w jedną stronę. Poszła za dziewczyną, której twarz
zdobiło mnóstwo blizn i ran, wzdrygając się.
Oddała
rzeczy i odebrała numerek. Wbiła bezradny wzrok w drewniane kółko,
zastanawiając się, co z nim począć. Nie miała nawet kieszeni, gdzie mogła go
schować. Zrezygnowana, odwróciła się przodem do ściany i wsunęła nieszczęsną
rzecz w dekolt, rumieniąc się mimowolnie. Pixie będzie musiała się sporo
nagimnastykować, żeby jej to wynagrodzić.
I co
teraz? Znalezienie Natalie i Daniela w tym tłumie graniczyło z niemożliwym, a
spacerowanie samotnie mogło się skończyć spotkaniem z Daviesem, a tego bardzo
chciała uniknąć. Na dobrą sprawę, została sama, jeśli natknie się na kogoś z
ich paczki, to będzie to jedynie zasługa szczęścia.
Wzruszając
ramionami, przecisnęła się do stołu, na którym stała szklana waza z czerwonym
ponczem. Krzywiąc się, obciągnęła spódnicę, mając wrażenie, że ta podsuwa się
niebezpiecznie wysoko. Czując na sobie spojrzenia, pożałowała, że usłuchała
Pixie i zdecydowała się na ten strój.
-
Skąd wiedziałaś, że mam fetysz pokojówek? – Rozbawiony głos dobiegł ją z prawej
strony.
Spojrzała
w tym kierunku i dostrzegła Jamesa. Opierał się o stół, popijając poncz ze
szklanki i patrząc na nią uważnie. Rose zamrugała zaskoczona, dostrzegając jego
strój. Był właściwie męskim odpowiednikiem Natalie – ubrany w czarną, sięgającą
ziemi szatę, spod której wystawały czarne spodnie i biała koszula. W dłoni
dzierżył różdżkę, a włosy miał ułożone na „artystyczny nieład”.
- Nie
wiedziałam – syknęła jedynie, wciąż nie mogąc powstrzymać zaskoczonego
spojrzenia. Kilka sekund później, uświadomiła sobie, co wcześniej Natalie
obiecała jej i Pixie i stwierdziła, że chyba lepiej będzie nie wprawiać James’a
w zły humor. Kiedy będzie odbywać poważną rozmowę z rudowłosą, raczej nie
powinien być rozdrażniony przez jej przyjaciółkę. W dodatku, sam wygląd
chłopaka wyprowadzi dziewczynę z równowagi.
- Gdzie
masz Natalie? – rzucił James nonszalancko, odstawiając pustą szklankę na stół.
Przerzucił różdżkę do drugiej ręki.
-
Jeśli jesteś ciekaw, sam jej poszukaj – powiedziała twardo, próbując dać im
okazję do rozmowy.
-
Pewnie dobrze się bawi z Danielem.
Wzruszyła
ramionami. Bardziej przekonywała ją myśl, że rudowłosa stresowała się tym, co
musiała zrobić. A strój Jamesa nie poprawi całej sytuacji.
-
Chyba pora się porządnie schlać – westchnął chłopak, przeczesując włosy ręką i
sięgając po chochelkę, zanurzoną w szkarłatnym płynie. – Mam nadzieję, że w tym
roku porządnie doprawili poncz.
Rose
zerknęła podejrzliwie na naczynie, które trzymała w dłoni, po czym podsunęła je
pod nos i powąchała. Skrzywiła się, czując mocny zapach alkoholu.
- Nie
ma tu nauczycieli? – zapytała niepewnie, dopiero teraz rozglądając się w
poszukiwaniu znajomych twarzy.
-
Ależ są. – Wychylił szklankę ponczu, jego oczy błyszczały niesamowicie w
ciemności. – Ale dzisiaj nie mają oczu. I prawdopodobnie słuchu, a także węchu.
Powiedzmy, że zostali pozbawieni niektórych zmysłów.
Rose
nie wiedziała, co o tym myśleć. W jej poprzedniej szkole coś takiego było nie
do pomyślenia. Co odważniejsi chowali się po korytarzach, czy krzakach na
zewnątrz, aby szybko wypić butelkę czegoś mocniejszego. Ale biada tym, których
przyłapano. Najwyraźniej w tak dużych metropoliach jak Nowy Jork, na pewne
sprawy patrzyło się przez palce.
- Nie
upij się, pokojóweczko. – James mrugnął do niej, a po chwili zniknął wśród
tłumu bujającego się w rytm muzyki.
Ponownie
poprawiła spódniczkę, nie potrafiąc pozbyć się uczucia dyskomfortu. Po chwili
wahania, upiła łyk ponczu, krzywiąc się z niesmakiem, kiedy poczuła ostrość w
gardle. Ktoś naprawdę się postarał, ulepszając napój.
Rozejrzała
się po sali, ale nie dostrzegła nikogo znajomego. Chociaż z takim oświetleniem
ciężko było wyraźnie zobaczyć twarze.
Sztuczny
dym drapał ją w nosie, więc postanowiła wyjść na zewnątrz i łyknąć odrobinę
świeżego, chłodnego powietrza.
Udało
jej się przecisnąć i wypaść przez drzwi. Dostrzegła małe grupki, które stały w
różnych odległościach. Ich członkowie śmiali się, rozmawiali, niektórzy palili
papierosy, popijając mocnym ponczem. Westchnęła, rozglądając się w poszukiwaniu
znajomych osób.
-
Pośpiesz się, Eric.
Ciche
warknięcie zwróciło jej uwagę. Zmarszczyła brwi i spojrzała gdzieś w prawo,
skąd ono dobiegało. Tak jak się spodziewała, Caroline ciągnęła swojego brata za
salę, gdzie najprawdopodobniej prowadziła droga do miejsca, w którym
przygotowywali się do występu.
Rose
zauważyła, że Caroline zrobiła użytek ze swojej fryzury. Dzisiaj nie była
zwykłą uczennicą liceum, a Kleopatrą – dumną władczynią Egiptu. Jej szczupłą
sylwetkę podkreślała biała suknia, bogato zdobiona złotymi i zielonymi
klejnotami, które z pewnością nie były prawdziwe, chociaż sprawiały takie
wrażenie. Na chudej szyi zawisł ciężki naszyjnik, który mienił się z
ciemnościach feerią barw, z uszu zwisały ciężkie, złote kolczyki, a głowę
przyozdabiała opaska, na której, w miejscu czoła Caroline, prezentowała się
złoto zielona kobra, z wysuniętym rozdwojonym językiem. Wąż wydawał się
hipnotyzować swoim spojrzeniem każdego, kto odważył się na niego spojrzeć.
W
połączeniu z przeszywającym spojrzeniem dziewczyny musieli tworzyć przerażającą
mieszankę.
Natomiast
Eric miał na sobie prosty frak, czerwoną koszulę i pelerynę ze stojącym
kołnierzem, która łopotała wokół jego kostek, kiedy szedł za siostrą. Sztuczne,
lśniąco białe kły i czerwone oczy podpowiedziały Rose, za kogo dzisiaj podawał
się klawiszowiec Free.
Chciała
zawołać za rodzeństwem, ale Caroline w złym humorze to ktoś, z kim Rose nie
miała ochoty mieć do czynienia. Na pewno jeszcze będą miały okazję porozmawiać.
Tak czy siak będzie oglądała jej występ.
-
Rose, tutaj jesteś! – Natalia machała do niej kilka metrów dalej, uśmiechając
się swoimi krwistoczerwonymi ustami. – Szukaliśmy was już jakiś czas. –
Rozejrzała się zdezorientowana. – A gdzie Pixie?
-
Jakiś amant poprosił ją do tańca – wywróciła oczami i spojrzała na dziewczynę.
W swojej szacie i koszuli z rozpiętymi dwoma guzikami, z butami na obcasach
wyglądała świetnie. A burza ognistych loków i czerwona szminka sprawiały, że
była po prostu seksowna.
Zwróciła
wzrok na Daniela, który dzisiaj był ubrany po prostu w biały, zakrwawiony
garnitur, w ręce trzymając sztuczną siekierę, którą opierał o nogę. W tym
kolorze był jeszcze bardziej przystojny, ten nasz przewodniczący.
Na
jego pytające spojrzenie i zlustrowanie jej stroju, tylko machnęła ręką.
- Nie
pytaj – mruknęła.
- W
takim razie, co robimy? – rzucił. - Robi się trochę chłodno.
Nikt
nie musiał tego powtarzać Rose, której odsłonięte nogi już pokrywały się gęsią
skórką.
-
Możemy wejść do środka – zaproponowała niepewnie Natalie.
Była
doskonale świadoma, dlaczego rudowłosa zerkała niespokojnie w kierunku sali.
Obawiała się spotkania z Jamesem. Rose powinna powiedzieć jej, że najlepiej
byłoby, gdyby znalazła go zanim upije się w sztok. Wtedy dla obojga nie będzie
to przyjemne.
-
Chyba coś ogłaszają – oznajmił Daniel, marszcząc czoło i wytężając słuch.
- Zapraszamy
wszystkich na pierwszą piosenkę zespołu Free,
którzy spędzą z nami Halloween’ową noc. Ich dzisiejszą wokalistką będzie
Caroline Martin – rozległ się głośny komunikat, rozchodzący echem w sali i poza
nią. Niewątpliwie ktoś mocno podkręcił głośność mikrofonu.
Wzruszając
ramionami, ruszyła do środka, słysząc jak Natalie i Daniel rozmawiają o czymś,
drepcząc za nią. Większość ze stojących grupek również kierowała się do sali,
niektóre dziewczyny nawet do niej biegły. Zwróciła oczy ku niebu, nawet nie
dziwiąc się ich zachowaniu.
W
środku stanęła pod ścianą, nie mając zamiaru pchać się w tłum, który już
kołysał się w takt pierwszych nut. Rose oczywiście znała tę piosenkę, ćwiczyła
ją z Daviesem, kiedy tak wymęczył jej gardło, że dostała napadu kaszlu i przez
kolejne pięć minut zwijała się w kącie, wypluwając sobie płuca i rzucając
mordercze spojrzenia chłopakowi, który wydawał się niesamowicie z siebie
zadowolony.
Spojrzała
na scenę, na którą właśnie wchodziła Caroline pewnym siebie krokiem. Stanęła
przed mikrofonem, uniosła rąbki swojej sukni i skłoniła się wdzięcznie. Uniosła
podbródek, posłała publiczności łaskawy uśmiech, po czym przysunęła się bliżej
mikrofonu. Zerknęła przez ramię na Williama, który rozpoczynał piosenkę i
skinęła lekko głową. Wtedy też Rose zwróciła na niego uwagę.
Najpierw
parsknęła śmiechem, aby sekundę później zacisnąć ze złością pięści. Chłopak
otwarcie robił sobie z niej żarty. Wyglądał jak rasowy lokaj w czarnym
surducie, z białą koszulą i ciemną muchą pod szyją. Z kieszeni jego kamizelki
wystawała biała róża, a włosy miał grzecznie ułożone, w przeciwieństwie do
codziennego wyglądu.
Och, już ona sobie z nim
porozmawia.
A
nie, chwila, przecież miała skończyć ich wątpliwą znajomość. Z niechęcią
złapała się na tej nagłej zmianie zdania.
William
uśmiechnął się do Caroline, po czym zmysłowym ruchem zsunął z rąk śnieżnobiałe
rękawiczki, odkładając je na głośnik za nim. Z publiczności wydobyło się
zbiorowe, dziewczęce westchnienie, które Rose skwitowała uniesieniem brwi.
Zanim
ponownie zwróciła wzrok na wokalistkę, zerknęła na Natalie, nie spoglądającą na
scenę, tylko pogrążoną w rozmowie z Danielem. Może to nawet dobrze, że jej
uwagi nie ściągnął strój Jamesa. Dziewczyna mogłaby zacząć panikować, a wtedy
na pewno nie dotrzymałaby obietnicy.
Wsłuchała
się w głos Caroline, która czarowała nim swoją publikę. Był pewny i mocny, ale
jednocześnie jakby drżący i nieśmiały. Brunetka potrafiła idealnie wczuć się w
klimat piosenki, porywając nią tłumy. Rose uśmiechnęła się na wspomnienie tej
krótkiej lekcji, którą dostała od dziewczyny, a która tak wiele jej dała.
Otworzyła
przymknięte lekko oczy, kiedy przyłapała się na większym przysłuchiwaniu się
dźwiękom gitary, której struny trącał Davies. Wzdrygnęła się, obejmując
ramionami. Po prostu chciała znowu poczuć to samo, kiedy śpiewał ostatnim
razem, to wszystko.
-
Brzmi cudownie.
Spojrzała
w bok, gdzie uśmiechała się do niej Carmen. Miała ostry makijaż i czarną,
postrzępioną sukienkę.
-
Dziękuje, że się zgodziłaś – powiedziała, przytulając ją szybko. – Gdyby nie
ty, najważniejsze wydarzenie wieczoru nie byłoby tak idealne. Nie wiem, jak mam
ci się odwdzięczyć.
Rose
uciekła wzrokiem, czuła się niepewnie, słysząc tak ogromną wdzięczność w głowie
dziewczyny.
- Nie
ma problemu. Cieszę się, że mogłam pomóc – wydusiła z siebie, mając nadzieje,
że Carmen usłyszy pomimo głośnej muzyki.
- Idę
pogratulować naszemu zespołowi. – Położyła dłoń na jej ramieniu i ścisnęła
lekko. – Jeszcze raz, dziękuje. Do zobaczenia!
Rose odetchnęła
z ulgą i poklepała policzki, próbując doprowadzić się do porządku. Ani się
obejrzała, a pierwsza piosenka Caroline skończyła się. Podziękowała słuchaczom
i zeszła ze sceny, a Free rozpoczęło
kolejny utwór, nie opuszczając podium, na którym jeszcze niedawno Rose śpiewała
razem z nimi.
-
Idziemy po poncz, poczekasz tutaj? – rzuciła Natalie, patrząc na nią pytająco.
-
Jasne – wzruszyła ramionami, zaplatając ręce na piersi.
Obserwowała
plecy rudowłosej i przewodniczącego, gdy jej wzrok przykuły mieniące się
kolory.
- Jak
ci się podobało? – zapytała Caroline, poprawiając przekrzywioną kobrę na jej
głowie. – Teraz już wiesz, o co mi chodziło, kiedy próbowałam wytłumaczyć ci o
pewności w śpiewaniu.
Rose
zaśmiała się.
-
Jestem pewna, że nikt nie zaśpiewałby tego lepiej od ciebie, a już na pewno nie
ja – stwierdziła, spoglądając na dziewczynę z rozbawieniem. – Byłaś świetna,
naprawdę. Daviesa na pewno zje frustracja, że tym razem to nie on był w centrum
uwagi.
Satysfakcja
na jej twarzy była chyba zbyt widoczna, bo Caroline parsknęła.
-
Naprawdę go nie lubisz, prawda? – Przekrzywiła głową, zaplatając ręce na
piersi. Jej kruczoczarne włosy zakryły kawałek policzka, lejąc się jak jedwab.
Patrzyła
na nie jak zahipnotyzowana, zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu tylko
wzruszyła ramionami, co – jak zauważyła – robiła ostatnio zbyt często.
Caroline
patrzyła na nią z nieczytelnym wyrazem twarzy.
-
Chodźmy bliżej – wypaliła nagle, prostując się i chwytając jej rękę. – Wiesz,
wciąż nie skończyłam z przekonywaniem cię, abyś wstąpiła do Klubu Muzycznego.
Will mówił, że grasz na fortepianie i skrzypcach, na pewno byś się im przydała.
-
Wredny kapuś – mruknęła ze złością, bezwiednie dając się ciągnąć w stronę
sceny. Dopiero po chwili zorientowała się, co Caroline robi. – Wygodnie było
tam, gdzie stałyśmy – oznajmiła głośno, wciąż nie czując się przy brunetce tak
pewnie, jakby chciała.
-
Masz prawo słuchać z najlepszego miejsca. W końcu bez ciebie, nie byliby ze mną
tak zgrani i nic nie brzmiałoby tak idealnie. – Posłała jej swój pewny uśmiech,
z łatwością lawirując przez tłum, bez litości ciągnąc za sobą Rose.
W
końcu stanęły prawie pod samą sceną. Niechętnie uniosła wzrok, który wbijała w
podłogę, a jej wzrok jakby automatycznie padł na Daviesa. Prawdopodobnie nie
lubił stać przed mikrofonem, kiedy grał i śpiewał, dlatego właściwie zawsze
widziała go siedzącego na krześle, kiedy mieli swoje próby. Wydawał się
rozluźniony, przymykając oczy i wypuszczając słowa z lekko rozchylonych ust.
Cieszył się tym, nie irytowały go piszczące dziewczyny czy gryzący dym,
wypuszczany w nadmiarze zza sceny.
Chciałaby
móc być taka jak on. Grać, nie przejmując się nikim i niczym. Grać tak, aby
poruszać serca ludzi, podobnie do głosu Caroline. Zazdrościła im wszystkim tej
wolności, wyboru, którego ona nie miała. Nie mogła stanąć na scenie i zapomnieć
o wszystkim. Jeszcze nie.
Uśmiechnęła
się, kiedy uświadomiła sobie, że nieświadomie spełniła błahe życzenie, które
Davies wypowiedział niedawno. Drań zobaczy
ją w stroju pokojówki, gdy tylko piosenka się skończy, a on zerknie w stronę
publiczności. Musiała przyznać, że chciała, żeby ją dostrzegł.
Uniosła
głowę wyzywająco i zmrużyła oczy, patrząc na scenę. Ostatnie słowa piosenki
zawisły na parę sekund w powietrzu, a Davies powoli uniósł powieki. Jego wzrok
przesunął się wzdłuż pierwszego rzędu, na którego końcu stała razem z Caroline.
Jak przypuszczała, zatrzymał się na niej.
Chłopak
nie dał po sobie poznać, że cokolwiek zauważył, jedynie kąciki jego ust wygięły
się w zarysie złośliwego uśmieszku. Natomiast Rose nie musiała się tak
powtrzymać – uniosła brwi, uśmiechając się szeroko, wyzywająco.
Co ty na to, Davies?
Całkiem
zapomniała o swoim postanowieniu, które wyraźnie mówiło, że zerwie
wszelkie kontakty z Williamem i postara
się zignorować jego zaczepki. Oczywiście, będzie tego później żałowała, a
również jej alter-ego patrzyło na nią z dezaprobatą.
- I
jak, są nieźli, prawda? – zwróciła się do niej Caroline, a Rose szybko zeszła
na ziemię. – Chociaż, gdyby więcej ćwiczyli, jak im mówiłam, mogliby być jeszcze
lepsi.
-
Masz rację – wyrzuciła z siebie, odrywając wzrok od sceny. Cholera, nawet nie
słyszała, co dziewczyna powiedziała.
-
Twoi przyjaciele na pewno cię szukają, lepiej idź do nich, zanim narobią
jakiegoś bałaganu – powiedziała z rozbawieniem, wywracając oczami.
Kiedy
Rose wróciła pod ścianę, gdzie wcześniej stała z Natalie i Danielem, dostrzegła
wspomnianą dwójkę.
-
Gdzie się podziewałaś? – Pierwszy dostrzegł ją chłopak, po czym podał jej
szklankę z ponczem, którą przyjęła niechętnie.
- Tu
i tam – mruknęła niezobowiązująco.
Rudowłosa
wychyliła swój poncz jednym haustem, Rose podejrzewała, że to nie była jej
pierwsza porcja. Wyglądała na niespokojną.
- Od
kiedy tak miłujesz się w alkoholu? – zapytał Daniel, rzucając podejrzliwe
spojrzenia na czerwone plamy, które wykwitły jej na policzkach. – Myślałem, że…
Czekaj, jak ty to powiedziałaś…Nigdy nie
tknę tego świństwa z własnej woli, pali gardło i sprawia, że moja skóra nabiera
bardzo malowniczego buraczanego koloru.
Natalie
zmrużyła oczy, mrożąc go spojrzeniem.
- I
powiedziałaś to pod wpływem tego świństwa
– dodał i Rose była pewna, że miał ogromną ochotę wyrwać jej naczynie z
ręki. – Więc, od kiedy?
- Od
dzisiaj – burknęła dziewczyna i przycisnęła do siebie szklaneczkę, jakby
czytając w jego myślach.
-
Natalie, proszę cię…
-
Przestań mnie kontrolować, Daniel. – Głos był stanowczy. – Nie jestem jakąś
kruchą porcelanową lalką, która roztrzaska się na małe kawałeczki od lekkiego
potrząśnięcia. Umiem o siebie zadbać.
- Nie
byłbym tego taki pewien – wymamrotał brunet pod nosem.
-
Świetnie – wycedziła rudowłosa, po odwróciła ostentacyjne wzrok, z nagłą uwagę
studiując jeden z plakatów, na którym ktoś wymalował gromadę zombie.
Niezręczną
ciszę między nimi, którą rozpraszała jedynie głośna muzyka, przerwał znajomy
głos.
-
Tutaj jesteście! – wykrzyknęła Pixie, uwieszając się ramienia Rose. Dyszała
lekko, a jej blada skóra połyskiwała od potu. Zapewne przetańczyła już niejedną
piosenkę. – A co to za grobowa atmosfera? – zachichotała z powodu doboru słów.
Rose
odwróciła wzrok, a Daniel spojrzał na dziewczynę z pustym spojrzeniem.
-
Niesamowicie wyglądasz, Pixie – powiedział, uśmiechając się uprzejmie, ale Rose
wiedziała, że mimo wcześniejszej sprzeczki, mówił szczerze.
Brunetka
zarumieniła się nieznacznie. Rose pomyślała, że te słowa musiały być dla niej o
wiele bardziej wartościowe niż niezliczona ilość zaproszeń do tańca i
komplementów, które usłyszała dzisiejszego wieczoru.
- No
więc, co się stało? – Dociekała niecierpliwie. – Mamy imprezę, powinniśmy się
bawić!
Natalie
prychnęła cicho, zirytowana optymizmem przyjaciółki.
- Idę
się przewietrzyć – oznajmiła i obrzuciła ostrym spojrzeniem Daniela, który
zrobił krok w jej stronę. – Sama.
Odeszła
szybkim krokiem w stronę wyjścia, a czarne szaty powiewały za nią niczym
skrzydła nietoperza. Przewodniczący skrzywił się nieznacznie.
-
Pójdę po poncz.
Pixie
spojrzała na Rose z niemym pytaniem, kiedy zniknął im z oczu.
- O
co poszło?
Potrząsnęła
głową, sama nie będąc pewną.
-
Natalie jest chyba bardziej zestresowana tą rozmową niż sądziłyśmy –
powiedziała niepewnie.
- Ale
jest też silniejsza niż wydaje się nam wszystkim. – Pixie uśmiechnęła się. –
Jestem przekonana, że da sobie radę. To mądra dziewczyna.
Rose
nie była wcale tego taka pewna, ale stwierdziła, że jej interwencja mogła
wywrzeć na niej tylko większą presję i wywołać więcej kłótni.
-
Idziemy potańczyć – oznajmiła w końcu Pixie, kiwając głową, kiedy zobaczyła
niechętne skrzywienie dziewczyny. – Jesteśmy tu już tak długo, a tylko ja
wydaje się bawić. Pora to zmienić i to bez gadania.
Rose
nie była świadoma upływu czasu. Kolejne minuty tańca przerywała co chwila
szklanką ponczu, który wirował już niebezpiecznie żołądku. Jej twarz zaróżowiła
się od wysiłku, a dekolt i kark pokryła cienka warstewka potu. Towarzyszyło jej
przyjemne uczucia odrętwienia i zobojętnienia na wszystko, kiedy skakała w rytm
muzyki, rzucając włosami. Obraz przed oczami zawirował, więc postanowiła
chwilkę odsapnąć. Szkarłatny płyn zaczął ją odrzucać, więc skierowała się w
stronę, gdzie myślała, że było wyjście. Zgubiła gdzieś resztę przyjaciół, ale w
tej chwili mało ją to obchodziło.
Uderzyło
w nią lodowate powietrze, przez kilka sekund kręciło jej się w głowie.
Poczekała aż przestanie, po czym potrząsnęła nią lekko, sama nie wiedziała w jakim
celu.
Przeszedł
ją dreszcz, kiedy poczuła ciepły oddech na karku.
-
Chodź ze mną na tyły. – Nieznajomy głos szeptał jej do ucha, przyprawiając o
przyjemne ciarki. Ktoś pociągnął ją za rękę, ale nie była na tyle pijana, aby
po prostu się poddać i podążyć za chłopakiem, który prawdopodobnie będzie
próbował czegoś, co zasłużyłoby na miano haniebnego,
jak ładnie ujęłaby to Natalie. Swoją drogą, ciekawe, gdzie podziewała się
nasza czarownica. Alter-ego miało ochotę przekląć tendencje swojego drugiego ja
do skupiania się na nieznaczących szczegółach.
- Nie.
A teraz możesz mnie puścić – uprzejmie zaproponowała. Jej członki wydawały się
tak ciężkie, niezdolne do podniesienia.
-
Powinieneś wiedzieć, kiedy odpuścić, przyjacielu. Kiedy ktoś mówi nie, to znaczy, że raczej nie ma ochoty
na małe tête-à-tête.
Automatyczną
jej reakcją na tej znajomy głos było skrzywienie się, nawet hektolitry alkoholu
nie mogły tego zmienić. Wykręciła głowę, aby spojrzeć na Daviesa, który
uśmiechał się głupkowato, stojąc z rękami w kieszeniach. Jego oczy błyszczały
jakimś dziwnym blaskiem, który Rose starała się rozgryźć.
Nieznajomy,
na którego nawet nie spojrzała, mruknął coś niezrozumiale, ale puścił jej rękę
i oddalił się szybko.
- Nie
musiałeś się wtrącać – mruknęła, jej język zaczynał się plątać i absolutnie jej
się to nie podobało.
- Ale
chciałem.
Rzuciła
mu wymowne spojrzenie i ruszyła w stronę parkingu, gdzie nikt się nie kręcił.
Nie uśmiechało jej się, żeby ktokolwiek oglądał ją w takim stanie. Nazajutrz z
pewnością powita ją kac moralny wielkości Big Bena.
Zatoczyła
się nagle, wpadając na samochód i uderzając w niego biodrem. Rozległo się wycie
alarmu, który zadzwonił w jej głowie nieznośnie, wyrywając jęk z ust.
-
Jezu, Parker, ale się spiłaś. – Davies podszedł do niej szybkim krokiem, w jego
ręce pojawiło się coś małego i czarnego. Usłyszała ciche kliknięcie i brutalny
dźwięk został zastąpiony przez błogą ciszę. – Masz szczęście, że to mój
samochód.
Spojrzała
na pojazd i rzeczywiście rozpoznała go po skórzanych fotelach i kolorowych
koralikach, zwisających z wstecznego lusterka. Oczywiście, że musiała wpaść
akurat na własność Williama cholernego
Daviesa.
Oparła
się nonszalancko o maskę, chyba próbowała naśladować te ponętne dziewczyny,
które pozowały z samochodami w skąpych wdziankach. W jej przypadku, zgadzała
się tylko ta druga część.
Chłopak
zamrugał zaskoczony.
- Co
ty robisz? – zapytał ostrożnie. Rose doszła do wniosku, że ogniki w jego oczach
to nic innego, jak upojenie alkoholowe.
-
Zapobiegam swojemu upadkowi – poinformowała go.
- I
wykorzystujesz do tego mój samochód?
-
Tak.
Rose
nie zauważyłaby, że powoli zsuwa się na ziemię, gdyby Davies nie złapał ją za
ramiona i nie postawił na nogi. Zapomniała o niekomfortowym uczuciu, jakie
zawsze czuła, będąc blisko niego, ale zrzuciła to na te dziwaczne uczucie w jej
głowie.
-
Zostaw mnie – mruknęła. - I jak ty w
ogóle wyglądasz? – żachnęła się, próbując wyrwać. – Strój lokaja… I dalej
twierdzisz, że te plotki nie są twoim dziełem?
Zupełnie
wypadł jej z głowy fakt, że William też nie był do końca trzeźwy. Przez jej
szamotanie stracił równowagę i oboje zatoczyli się na bok pojazdu. Jęknęli z
irytacją, ale nie zmienili pozycji – ona opierała się plecami o drzwi, a
chłopak naciskał na szybę rękami po obu stronach jej głowy. Gdyby znowu
próbowali jakoś się poruszać, pewnie wylądowaliby na betonie, który nie wydawał
się przyjaźnie nastawiony do tak bliskich spotkań.
-
Cóż, to ty spełniłaś moje obecnie największe pragnienie – oznajmił z przekąsem,
obserwując ją z szyderczym wyrazem twarzy.
Prychnęła.
- Nie
przypominam sobie żadnego – skłamała.
-
Nieudolna z ciebie kłamczucha, kiedy za dużo wypijesz. – Złapał w palce kosmyk
włosów, wplątany w jego dłoń i pociągnął lekko.
- To
boli – skrzywiła się, przechylając głową na drugą stronę, co jednak wywołało
jeszcze większy ból, bo chłopak nie miał zamiaru puszczać jej włosów. – Nie
możesz robić każdemu, co ci się tylko podoba, wiesz? Nawet cię nie lubię, a ty
co! Masz czelność śpiewać w taki sposób, żeby wywracać do góry nogami wszystko,
w czym do tej pory żyłam. To nie tak, że będę ci za to wdzięczna. Nawet na to
nie licz. Irytujesz mnie wszystkim. Zmieniasz się za każdym razem, kiedy z tobą
rozmawiam. Czemu nie zdecydujesz się na jedną osobowość i zaoszczędzisz mi
nerwów? Jestem pewna, że reszta twojego zespołu też by to doceniła. – Dyszała
lekko, oblewały ją fale gorąca. Davies patrzył na nią trochę nieprzytomnie,
wciąż ciągnąc kosmyk. – I nie waż się mówić komukolwiek o mojej pracy,
zrozumiano? A po tym, jak się dzisiaj ubrałeś, na pewno zaczną się kolejny
plotki, ty idioto. Mogłam się domyślić, że nie użyjesz swojego wątpliwego
rozumu, żeby do tego dojść.
Zaczerpnęła
porządną dawkę powietrza, aby móc kontynuować swoją tyradę, kiedy William chwycił
całą garść włosów Rose i mocno odchylił jej głowę do tyłu.
-
Zamkniesz się wreszcie? – mruknął i bez wahania natarł swoimi ustami na jej,
uciszając okrzyk bólu.
Otworzyła
szerzej oczy, patrząc na jego przymknięte powieki. Pocałunek był gwałtowny i
natarczywy, Davies miażdżył jej wargi. Pozwalała mu to robić przez długie
sekundy, nie będąc w stanie przyswoić wszystkich informacji. Dopiero, kiedy
poczuła jak jego gorąca dłoń dotyka zarumienionego policzka, a druga jeszcze
mocniej odchyla jej głowę, ułatwiając mu dostęp, zareagowała.
Spróbowała
odepchnąć chłopaka, napierając na jego tors, ale w efekcie tylko przyciągnął ją
bliżej, zamykając jej dłonie między ich ciałami.
Jej
twarz oblało gorąco, pochodzące zarówno od Williama, jak i zawstydzenia.
Zacisnęła powieki, nie chcąc widzieć jego twarzy tak blisko swojej. Mimowolnie,
zaczęła się rozluźniać, miała wrażenie jakby jej ciało roztapiało się i wbrew
sobie, czuła się z tym przyjemnie. Cholerny Davies.
Tymczasem,
zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, na ławce pod ogromnym kasztanem, siedziała
Natalie. Pochylała głowę między kolanami, zasłaniając się z obu stron kurtyną
loków, które w ciemności wydawały się ciemnoczerwone. Zbierało jej się na
wymioty, poncz w jej żołądku niebezpiecznie wirował i to samo robił z jej
głową.
-
Dlaczego? – mruknęła do siebie, ukrywając twarz w dłoniach. – Nawet nie jestem
pijana.
-
Słaba głowa, co, kochanie?
Poderwała
głowę gwałtownie i od razu tego pożałowała. Jęknęła, zsuwając się z ławki i
kuląc na ziemi.
-
Chcesz czegoś czy po prostu lubisz patrzeć jak cierpię? – wypaliła. Doskonale
pamiętała obietnicę, jaką złożyła Pixie i Rose, ale w tej chwili nie była w
stanie na poważne rozmowy. Dzisiaj to nie była ona, normalnie nawet nie
tknęłaby alkoholu, brzydząc się samym jego smakiem. A teraz…
- Po
rozmowie z pewną pokojówką, odniosłem wrażenie, że dzisiejszego wieczoru
usilnie będziesz chciała mnie unikać – powiedział James, opierając się o pień
drzewa. Palcami rozrywał pożółkły liść. – Więc przyszedłem.
Spojrzała
na niego, próbując dostrzec coś, cokolwiek poza tą obojętnością.
To faktycznie zbyt długo nie czekałam na ten rozdział, ale co z tego?!?!?!?!?! Teraz będę musiała długo czekać na następny, a tyle się dzieje!!!! Jestem tak sfrustrowana, że nie dość, że wymyśliłam miliony scenariuszy dotyczącej dalszej relacji Rose i Willa, to jeszcze postanowiłam stworzyć swoją historię miłosną ;o (A obiecałam sobie, że nie stworzę na razie żadnego nowego opowiadania) Oszaleję z tego niedosytu! Boże, nie potrafię o niczym innym myśleć, jak ja się jutro skupię w szkole?!?! ON JĄ POCAŁOWAŁ!
OdpowiedzUsuńAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Jestem chyba trochę nienormalna xd Już zwariowałam; mówiłam Ci, że do tego dojdzie. Może mi przejdzie, gdy pojawi się nowy rozdział xd
I jeszcze ta rozmowa Natalie z Jamesem! Chociaż teraz potrafię przejmować się tylko pocałunkiem Rose i Willa, jgfchtcyvhbj
Boże, nie mogę, no nie mogę.
Z nadmiaru tych emocji, aż musiałam wszystko opowiedzieć swojej dziesięcioletniej siostrze (której kompletnie nie obchodziło to, co mówię, ale to nieważne). Jak ja bardzo chciałabym być Rose!
A oni się nie lubią, ale wypili trochę ponczu i proszę, co wyprawiają. Wyszło szydło z worka xd Ale co dalej się z nimi stanie? Zaczną udawać, że do niczego nie doszło? Zaczną się do siebie przekonywać? Jeszcze bardziej się znienawidzą? A może właśnie na odwrót? No ja nie wiem i to tak bardzo mnie smuci ;c
Zresztą, czy Will kiedyś tam nie powiedział, że Rose nie jest w jego guście, czy coś takiego? xD Właśnie widać, jak nie w jego guście ;p
Dlaczego masz tak mało komentarzy? ;c Nigdy nie zrozumiem tego, że te cudowne, niesamowite, wspaniałe blogi, które mogłabym wymienić na palcach jednej ręki (mowa tu też o Twoim opowiadaniu), mają tam mało komentarzy. Ludzie nie wiedzą, co dobre, i tyle :D
Btw, jaki Rose ma kolor włosów? xD Pewnie było w tekście i nie umiem czytać ze zrozumieniem xd Kiedyś u siebie w opowiadaniu przedstawiłam Rose jako rudą i tutaj też kojarzy mi się, że ma rude włosy, a to przecież Natalie jest ruda, chociaż imię "Natalie" kojarzy mi się z szatynką xD
Nie ważne ;p
Kończę już ten chaotyczny komentarz.
Mam nadzieję, że dostaniesz prawko! ;)
Pozdrawiam i czekam (oby jak najkrócej) xoxo
No i z tego wszystkiego zapomniałam zapytać:
UsuńCzy to był pierwszy pocałunek Rose? W sumie to mi się wydaje, że nie, bo dziewczyna wygląda na taką, która już wcześniej całowała się z chłopakami xd Ale i tak muszę spytać, bo nigdy nic nie wiadomo ;p
Jak miło się czyta takie długie komentarze :o Kolor włosów Rose to taki brąz, może nawet kasztan - takie jak miała jej matka. I nie, to nie jest jej pierwszy pocałunek, jedynie Natalie jest "tą niedoświadczoną".
UsuńDziękuje pięknie za komentarz, aż się ciepło na serduchu robi!
Pozdrawiam :)
W sumie nie chciałam spamować, ale zaraz naprawdę zwariuję i muszę spytać :D
UsuńKiedy nowy rozdział? ;p
Btw, masz aska? ;p
Aska nie mam, niestety, ale może kiedyś założę :)
UsuńA rozdział za niedługo, bo jest napisany, ale jeszcze korekta i musi poleżeć :D
Pozdrawiam!
O jaaaaaa! *___* Jakie tam poleżeć! Nic nie musi leżeć! ;p
UsuńJejku :) może zacznę od tego ze zakochałam się w tym opowiadaniu od razu ^.^ trafiłam tutaj przez przypadek i naprawdę mi się podoba :3 przeczytałam calosć w zaskakująco szybkim tempie :) w zasadzie chcę powiedzieć, że czekam na kolejny rozdzial i mam nadzieje że będą mogła jeszcze poczytać o Rose *.* opowiadanie uważam za poprostu genialne <3 inaczej się tego określić nie da :) życzę dużo, dużo, dużo weny i czekam z niecierpliwościa ^^
OdpowiedzUsuńTwierdzisz, że rozdział już niedługo... A może zrobisz nam prezent na Mikołajki? ;)
OdpowiedzUsuńTak! Tak! Zgadzam się! Masz jeszcze godzinę, to byłoby wspaniałe zakończenie Mikołajek! :D
UsuńTak w ogóle, to chyba powoli uzależniam się od tego opowiadania ;o Wchodzę tu co kilkanaście minut, więc uczyń mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemie i dodaj nowy rozdział! :)