Nie sądziłam, że tak szybko wstawię rozdział, ale raz się żyje! W dodatku ostatnio dostałam końskiej dawki weny, a wszystko dzięki pewnemu cudownemu opowiadaniu, które możecie znaleźć tutaj. Polecam wszystkim, którzy lubią połączenie fantastyki, przygody i romansu :) Powiem jedno: Jack, kocham cię! Jeśli ktoś czytał, albo zamierza przeczytać, to będzie wiedział o co, albo raczej o kogo chodzi.
Od tego rozdziału akcja zdecydowanie przyspiesza i nabiera tempa i chciałabym, żeby tak zostało do końca. Mam nadzieję, że mi się uda.
A tymczasem, miłego czytania!
A macie jeszcze uroczą Stocking :)
***
- A
kto to tak ładnie wyrósł?!
Takimi
słowami przywitała ją w progu babcia. Ubrana w niebieską, znoszoną podomkę,
którą Rose pamiętała jeszcze z dzieciństwa, złapała dziewczynę za policzki i
porządnie wytarmosiła.
-
Babciu, widziałaś mnie w wakacje – zaoponowała Rose, śmiejąc się. – To
niemożliwe, żebym jakoś specjalnie urosła w tak krótkim czasie.
-
Lepiej nie kłóć się z babcią – powiedział tata, przechodząc obok niej.
-
Tobie za to przybyło trochę siwych włosów, John. – Kobieta poczochrała mu
włosy, na co mężczyzna jedynie wywrócił oczami. – Wchodźcie do środka, Mary już
robi ciepłą herbatę.
Pozbywszy
się zimowych okryć, Rose razem z tatą poszli do salonu, gdzie przy stole
zastali wujka Roba i dwoje szkrabów, grających w karty na kanapie.
- Jim,
Peter, zobaczcie, kto przyszedł! – zawołała babcia.
Chłopcy
poderwali wzrok i spojrzeli na Rose. Ich buzie wykrzywiły uśmiechy i oboje
podbiegli do dziewczyny, czepiając się jej nóg.
-
Cześć, smarkacze. – Wycisnęła im całusa na policzkach. – Cześć, wujek. –
Pomachała do mężczyzny, który podniósł się z krzesła i, masując swój niemały
brzuch, podszedł bliżej, aby uścisnąć rękę taty Rose.
-
Cześć, młoda. – Gęsta broda Roba zadrżała. Poprowadził tatę do stołu, gdzie
stały już dwa dodatkowe talerzyki i sztućce. – Jak podróż? – zapytał i wciągnął
Johna w rozmowę.
-
Chodź, przywitasz się z Mary – powiedziała babcia, po czym ruszyła w stronę
kuchni.
Rose
pochyliła się do kuzynów.
-
Lećcie dokończyć grę, a ja przyjdę do was potem, dobrze? – Zmierzwiła im włosy
i obserwowała jak ścigają się do kanapy.
Dwoje
uroczych pociech było jedną z rzeczy, za którymi tęskniła po wyjeździe. Kiedy
rodzili się – kolejno ośmioletni Jim i sześcioletni Peter – została
nieoficjalnie ich nianią. Mimo że miała wtedy zaledwie dziewięć, a później
jedenaście lat, pomagała cioci jak tylko potrafiła, nawet jeśli jedynie
potrząsała grzechotką nad leżącym Jimem czy przynosiła czyste pieluszki dla
Petera. Była w stanie spędzać z nimi całe dnie, a Mary cieszyła się, że jej
pociechy mają tak różnorodne towarzystwo.
Uśmiechnęła
się do swoich wspomnień, wchodząc do kuchni. Ciocia – niewysoka kobieta – stała
przy stole i parzyła herbatę. Po raz kolejny uderzyło Rose, jak bardzo
przypominała jej matkę. Gdyby nie ciemne blond włosy można było ją pomylić z
Cornelią Parker. Rose często zastanawiała się, co czuł tata, kiedy patrzył na
ciocię. Smutek? A może zazdrość, że to siostra jego żony żyje?
Mary
podniosła wzrok i na ich widok jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Już
jesteście – odezwała się miękkim głosem, mrużąc lekko zielone oczy. Rose
doskonale pamiętała ten radosny wyraz twarzy ze zdjęcia, o które pytał Davies.
Coś w jej żołądku ścisnęło się na krótką chwilę.
-
Cześć, ciociu. – Podeszła do kobiety i ucałowały sobie nawzajem policzki.
-
Rose, skarbie. – Mary chwyciła ją za ramiona i odsunęła na wyciągnięcie ręki. –
Jesteś tak podobna do matki. – Tak, ty
też. - Teraz pewnie chodziłaby w kółko, powtarzając jaka jej panna wyrosła
i doprowadzając wszystkich do szału. – Ciocia uśmiechnęła się smutno.
Jedną
z niewielu rzeczy, które wyprowadzały Rose z równowagi były sytuacje, gdy ktoś
wspominał jej matkę w taki sposób. Jakby wszyscy zakładali, że Rose doskonale
ją znała i pamiętała, a zachowania i reakcje matki powinny być dla dziewczyny
oczywiste. Ogarniała ją wtedy irytacja, bo przecież nie znała kobiety z tamtego
zdjęcia. Jedynym śladem po niej były mgliste wspomnienia, w dodatku z
perspektywy dziecka. Tata nigdy bez powodu nie wspominał mamy, a Rose nie
poruszała delikatnego tematu, żeby go nie zranić.
-
Weźcie herbatę i chodźcie – poleciła babcia, poprawiając krótkie, siwe włosy. –
Skosztujesz mojego nowego wypieku, kochanie.
- Ja
to wezmę – zaoferowała Rose, aby jak najszybciej ulotnić się z kuchni. Chwyciła
tacę z imbrykiem i filiżankami, posłała cioci uprzejmy uśmiech i podążyła do
salonu.
Zgodnie
z naleganiami babci, zjadła kawałek pysznego ciasta, którego zapach wypełniał
cały dom i duszkiem opróżniła naczynie z herbatą. Jak najszybciej uciekła od
stołu, wymawiając się obietnicą złożoną dzieciakom. Kto wie, czy przy rodzinnym
stole nie zacznie się wspominanie zmarłych.
Późnym
wieczorem, kiedy ciocia usypiała chłopców, tata z wujkiem opróżniali piwniczkę
z domowych nalewek, a babcia przygotowywała obiad na następny dzień, Rose
ubrała się w najcieplejszy sweter i
zimowe buty, po czym wymknęła się na zewnątrz – prosto w grudniowy mróz.
Dom
babci znajdował się na samym końcu nieutwardzonej drogi, przy lesie, którego
Rose przeraźliwie bała się w dzieciństwie. Od najbliższego sąsiada dzielił ich
niecały kilometr, wokoło panowała nieprzenikniona ciemność, rozjaśniania
jedynie przez pojedyncze gwiazdy i srebrny blask księżyca.
Rose
ruszyła wzdłuż pokrytej śniegiem drogi, gdzie samochód taty zostawił długie
ślady, ciągnące się aż do głównej jezdni. Około dwóch kilometrów stąd znajdował
się staw, który w zimie pokrywała gruba warstwa lodu, dzięki czemu służył jako
lodowisko wszystkim dzieciakom z okolicy. Rose doskonale pamiętała, jak wczesnym
rankiem wymykała się z domu, żeby spotkać się tam z Jennifer, gdy staw był
pusty, a na jego tafli jeszcze lśnił śnieg, nietknięty ludzką stopą.
Jej
rodzinny dom nie był daleko i to tam kierowała się Rose. Po przeprowadzce, przeniosła
się tam ciocia Mary z wujkiem Robem i dziećmi, którzy zdecydowali się wynająć
swoje mieszkanie w jedynym bloku w całej miejscowości i na prośbę taty zająć
domem. Rose bardzo obawiała się o los miejsca, w którym spędziła całe swoje
życie, ale tata uspokoił ją, stwierdzając, że nigdy nawet nie pomyślał o jego
sprzedaży.
Po
kilkudziesięciu minutach stanęła przed znajomym budynkiem. Praktycznie nic się
nie zmieniło – fasadę domu przystrajały świąteczne lampki, a w ogródku stał
bałwan, którego co roku lepiła tam razem z Jimem i Peterem. Podjazd pokryty był
grubą warstwa śniegu, co wskazywało na to, że wujek i ciocia od dosyć dawna
przebywali u babci. Najwyraźniej ciocia bardzo zaangażowała się w te wspólne
święta.
Zbyt
dużo wspomnień wiązało się z tym miejscem. Rose nie miała pewności, czy byłaby
w stanie ruszyć do przodu, gdyby wciąż tu mieszkała. Chociaż z Daviesem, tam, w
Nowym Jorku, właściwie się cofała. Na myśl o chłopaku różne emocje przelatywały
przez jej głowę. Wspomniała ich ostatnie spotkanie, kiedy pierwszy raz zwrócił się
do niej po imieniu. To już był chyba jakiś awans w oczach Williama, pomyślała
Rose z rozbawieniem.
Wróciła
z powrotem, gdy zaczynała tracić czucie w palcach. Od razu odwiedziła babcię w
kuchni.
-
Pomóc ci w czymś? – zapytała w progu, widząc kobietę pochylającą się nad
garnkiem.
-
Ach, to ty, kochanie – sapnęła babcia, łapiąc się za serce. – Przestraszyłaś
starego człowieka.
-
Przepraszam. – Rose parsknęła śmiechem, wspominając jak pewien ktoś powiedział
jej ostatnio podobne słowa.
-
Możesz pokroić cebulę. – Kobieta położyła na stole deskę, nóż i worek z
cebulami.
- Nie
ma sprawy.
Zakasała
rękawy i zabrała się za swoje zadanie. Przez kilka minut w kuchni panowała
cisza, którą przerywało jedynie stukanie noża o deskę albo chochli o wnętrze
garnka.
- Masz
tam jakiegoś synka w Nowym Jorku? – zapytała nagle babcia. – W końcu taka
dorosła panna.
Rose
prawie odcięła sobie palca, słysząc pytanie.
- Nie
mam – odparła, wywracając oczami.
-
Wiesz, ja w twoim wieku to już planowałam ślub z dziadkiem – powiedziała wesoło
staruszka.
Zawsze,
gdy mówiła o dziadku wydawała się przeszczęśliwa, mimo jego śmierci po dziewiętnastu
latach wspólnego życia. Rose zastanawiała się jak to możliwe.
-
Poznaliśmy się na miejscowej potańcówce. Twój dziadek był takim przystojnym
młodzieńcem. Cały czas prosił mnie do tańca.
- A
kiedy byliście razem? – spytała Rose z ciekawością.
- Po
miesiącu, a po kolejnych dwóch mi się oświadczył. Każda dziewczyna z okolicy mi
zazdrościła – zaśmiała się kobieta, odstępując od kuchenki i odwracając się w
stronę wnuczki. – Wtedy to wszystko działo się o wiele szybciej niż teraz. Na
przykład Mary i Rob byli zaręczeni ponad dwa lata zanim się pobrali. –
Pokręciła głową, jakby nie mieściło jej się to w głowie.
-
Babciu, a jak poznałaś, że dziadek to ten jedyny? – Rose zerknęła na staruszkę,
która wydawała się uśmiechać do swoich wspomnień. – Kiedy się zorientowałaś, że
to miłość?
-
Miłość dla każdego jest różna, kochanie. – Kobieta westchnęła. – W moim
przypadku, to się po prostu czuło. Gdy tylko rozmawiałam z twoim dziadkiem,
albo nawet myślałam o nim, mój żołądek jakby ściskał się, a serce biło jak
szalone. Jak to się teraz mówi? Motyle w brzuchu.
Rose
wbiła wzrok w nóż, który trzymała w dłoni. Była tylko jedna osoba, w pobliżu
której doświadczała czegoś podobnego.
Davies.
William Davies.
Łzy
napłynęły do jej oczu. I do samego końca wmawiała sobie, że to przez tę
cholerną cebulę.
Nie
przespała całej nocy, dzięki czemu rano wyglądała jak zombie i nie było na to
lepszego określenia. Cały czas myślała o tym, co powiedziała jej wczoraj
babcia. Że niby ona zakochała się w Daviesie? Zakochała?! Już to słowo
w zestawieniu z tym nazwiskiem
zupełnie do siebie nie pasowało. Ona się nie zakochała, ona po prostu się od
niego uzależniła. Albo raczej od jego muzyki. A ponieważ była zielona w
sprawach sercowych, pomyliła się. Może przyspieszone bicie serca i ściskanie
żołądka to objawy jakiejś tajemniczej choroby?
Rose
wydała z siebie okrzyk tryumfu. To było to!
-
Dobrze się czujesz, Rose?
Dziewczyna
rozejrzała się ostrożnie i rzeczywiście siedziała przy stole z całą rodziną,
jedząc śniadanie. Chociaż bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie, że jedli
wszyscy oprócz niej, ponieważ nie była w stanie nic przełknąć.
Powoli
opuściła wyrzuconą w górę rękę i zaśmiała się nerwowo.
-
Przepraszam, zamyśliłam się – powiedziała cicho, opuszczając głowę pod wpływem
zirytowanego spojrzenia taty.
- Nic
nie szkodzi, kochanie. – Babcia podsunęła jej pod nos koszyczek z pieczywem. –
Zjedz coś.
Uginając
się pod kolejnym spojrzeniem ojca, chwyciła kromkę chleba i położyła ją na
talerzu. Posmarowała cienką warstwą wiśniowej konfitury i wmusiła w siebie, z
całej siły starając się nie okazać niechęci.
Podziękowała
za posiłek, posprzątała po sobie i czmychnęła do pokoju, gdzie z jękiem rzuciła
się na łóżko i wbiła wzrok w sufit.
Załóżmy,
że to jednak prawda, że lubiła Daviesa.
Niczego to nie zmieniało. Przecież nie mogłaby mu tego tak po prostu wyznać.
Już teraz tkwili w dziwnej relacji, a gdyby w dodatku ona zaczęła robić
jakiekolwiek kroki w kierunku czegoś więcej, to William prawdopodobnie by ją
wyśmiał. Oczywiście, że nie widział jej nawet jako znajomej, więc dlaczego Rose
miałaby wyznawać mu uczucia, których i tak nie odwzajemni?
- Nie
kocham go. - Nawet dla niej zabrzmiało to jak desperacka prośba.
Po
południu obiecała się spotkać z Jennifer. Umówiły się w jednej z dwóch knajp w
całym miasteczku. Była to niewielka, przytulna restauracja, w której wiele
rodzin jadało wspólne niedzielne obiady. Prowadziła ją głowa rodziny Smithów,
którzy żyli tu od wielu pokoleń. Jego córka i syn pomagali przy rodzinnym
interesie, a Rose kojarzyła ich ze szkoły.
-
Spóźniłaś się – zauważyła, kiedy blondynka opadła na krzesło po drugiej stronie
stolika.
- A
ty wyglądasz koszmarnie – odparła Jenn, rozbierając się. – Swoją drogą, niezłe
mamy powitania – uśmiechnęła się.
- Nie
spałam całą noc – skrzywiła się Rose.
- Coś
się stało? – zaniepokoiła się przyjaciółka.
- To
pewnie totalna nieprawda, kłamstwo i tylko wymysł mojej chorej wyobraźni –
zawahała się. – Chyba zakochałam się w Daviesie.
- W
tym okropnym dupku, na którego ciągle psioczysz? – Jennifer uniosła brwi. –
Uwierzysz, jeśli powiem, że to była tylko kwestia czasu?
-
Oczywiście, że nie! – oburzyła się. – To przez historie babci, o niej i
dziadku.
-
Jasne, jasne.
- Nie
mogę go kochać.
-
Dlaczego?
Rose
odwróciła wzrok.
- Po
prostu nie mogę.
Jennifer
chwyciła jej dłoń leżącą na stole.
-
Możesz mi wszystko powiedzieć, Rosie – uśmiechnęła się ciepło. – Jestem twoją
przyjaciółką, pamiętasz?
- Po
prostu mam mętlik w głowie.
- Jak
dla mnie, to musisz z nim porozmawiać. Na poważnie, bez żadnych wykrętów.
-
Łatwo powiedzieć. Prędzej zapadnę się pod ziemię.
Rose
westchnęła.
-
Zmieńmy temat. Opowiadaj, co u ciebie? Jak sprawa z rodzicami? - Czuła się
winna, że wciąż rozmawiają o niej.
-
Chyba stwierdzili, że na święta zakopują topór wojenny. – Blondynka wzruszyła
ramionami. – Chociaż to oficjalne, papiery rozwodowe już są w sądzie. I wiesz
co? Miałaś rację, trochę mi ulżyło, kiedy pomyślałam, że te wieczne wrzaski się
skończą.
- A
myślałaś, z kim chciałabyś zostać?
-
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Znając życie, zdecyduję w ostatnim momencie.
I tak prawdopodobnie będzie najlepiej.
-
Jenn, pamiętaj, że cokolwiek by się działo, masz do mnie dzwonić – powiedziała
stanowczo Rose, patrząc dziewczynie w oczy. – Jasne?
- Tak
jest! – Zasalutowała i obie roześmiały się.
Jennifer
złożyła zamówienie na dwie porcje naleśników z owocami i ciepłą herbatę, a
potem położyła na stole niewielką torebeczkę.
- Mam
dla ciebie prezent gwiazdkowy – oznajmiła podekscytowana.
- Ja
też. – Rose wyciągnęła pakunek z torby i wręczyła przyjaciółce, która
przesunęła torebkę w jej stronę.
Dostała
przepiękną bransoletkę z białego złota, której sploty łączyły niewielkie płatki
śniegu, mieniące się w słońcu.
-
Wiem jak lubisz naszą zimę, więc pomyślałam, że ci się spodoba. – Jennifer
wzruszyła ramionami.
-
Dziękuję, jest cudowna. – Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę, a
blondynka pomogła jej zapiąć ozdobę na nadgarstku.
Ucieszyła
się jeszcze bardziej na widok zachwytu przyjaciółki, kiedy rozpakowała swój
prezent i dostrzegła czarną, skórzaną torebkę.
-
Widziałam, jak gapiłaś się na tamtą wystawę – wyjaśniła Rose, wspominając
wizytę Jenn w Nowym Jorku.
-
Jezu, Rosie, kocham cię! – pisnęła, oglądając podarunek z każdej strony. – W
szkole spalą się z zazdrości. Już ja ci utrę nosa, Mandy – zaśmiała się
złowieszczo.
-
Dalej daje się we znaki? – zaciekawiła się Rose.
- I
to jak! Ale spokojnie, i tak większość szkoły jej nie lubi. – Nie przerywała
oględzin nowej broni przeciwko znienawidzonej przez nie Mandy, niezbyt
urodziwej dziewczyny, mieszkającej niedaleko Jennifer.
Resztę
dnia spędziły na pogawędkach, dzięki czemu Rose zapomniała o swoim najnowszym
dylemacie. Przekazała pozdrowienia od znajomych i obiecała zrobić to samo od
Jennifer, gdy tylko wróci do miasta. Zaprosiła przyjaciółkę na obiad w pierwszy
dzień świąt, a ta zgodziła się bez zbędnych perswazji, zachęcona perspektywą
spotkania Jima i Petera.
Całą
wigilię spędziła na przygotowaniach, razem z babcią i ciocią. Wysprzątała dom,
a potem pomogła w przyrządzaniu jedzenia na uroczystą kolację. Nawet Jim i
Peter byli gotowi do wspierania swojej kuzynki. Całe to świąteczne zamieszanie
pomogło jej oderwać myśli od Daviesa i zająć czymś znacznie pożytecznym.
Kolacja
przebiegła w świetnej atmosferze. Było dużo rozmów, śmiechu, dobrych i
kiepskich żartów, a wujek Rob nawet zaśpiewał kolędę, fałszując niemiłosiernie.
Rose wypchała żołądek wszystkimi smakołykami, które przygotowała babcia z
pomocą Mary. Jim i Peter jednak szybko znudzili się jedzeniem i zaczęli domagać
prezentów.
Rose
kupiła im gry planszowe i samochody wyścigowe, tacie sprezentowała nowe
skórzane rękawiczki, cioci zestaw kosmetyków, a wujkowi – fanowi gier
komputerowych – jedną z tak zwanych „ściganek”. Natomiast babcia otrzymała od
niej zestaw do szycia, bo Rose pamiętała, jak kobieta zawsze narzekała, że w
miejscowej pasmanterii nigdy nie można dostać tego, co potrzebne, a półki
świecą pustkami.
Sama
dostała biżuterię od cioci i wujka, od taty spodnie i bluzkę, o które długo
prosiła, a babcia dała jej błękitny, ręcznie robiony wełniany sweter, z wielką
literą R na przedzie. Rose od razu założyła prezent na siebie i przytuliła
mocno staruszkę.
-
Jest świetny – powiedziała z uśmiechem.
- Cieszę
się, kochanie.
Po
ceremonii rozdania wszystkich upominków chłopcy pognali wypróbować nowe gry, a
dorośli wrócili do stołu, gdzie babcia rozlewała nalewkę do kieliszków z
rżniętego szkła.
- A
może obejrzymy sobie stare zdjęcia, co wy na to? – zaproponowała, a reszta
zgodziła się z entuzjazmem. – Rose, kochanie, mam do ciebie prośbę.
-
Tak?
-
Mogłabyś pójść na strych i poszukać albumów ze zdjęciami? Powinny być w którymś
z kartonów, na pewno nie przeoczysz.
Rose
westchnęła ciężko i pokiwała głową. Jak zwykle, dla niej czarna robota.
Z
cierpiętniczą miną weszła po schodach na górę, podeszła pod odpowiednie miejsce
i spojrzała w górę. Podskoczyła, chwyciła za uchwyt i pociągnęła do siebie,
odskakując. Klapa otworzyła się z cichym jękiem, a stara, drewniana drabina
opadła na dół.
Zanim
postawiła stopę na pierwszym szczeblu, zerknęła w górę, gdzie panowały egipskie
ciemności. Jako dziecko panicznie bała się strychu i nigdy nie odważyła się
wejść na górę. Czasami, kiedy była niegrzeczna, tata groził, że zamknie ją na górze.
Nie trzeba wspominać, że od razu zmieniała się w najposłuszniejsze dziecko na
ziemi.
Wspięła
się niepewnie, aż stanęła na drewnianej, zakurzonej podłodze. Ręką wymacała w
górze sznureczek i pociągnęła mocno, a pomieszczenie rozjaśniło słabe światło.
Rozejrzała się po zagraconym strychu, wszędzie stały kartony, stare meble albo
obrazy. Zatęchłe powietrze pozostawiało w gardle nieprzyjemny posmak.
Zrobiła
niepewny krok i zajrzała do kartonu po jej lewej stronie. Z rozczarowaniem zauważyła,
że był wypełniony stertą ubrań.
Ośmielona
przeszła dalej, oglądając każdy karton, aż dostrzegła coś przypominającego
album w pudle, od którego oddzielał ją zakurzony kredens. Zaparła się nogami i
wychyliła do przodu, łapiąc za uchwyty pudła i ciągnąc mocno, starając się
wydobyć całość. Zacisnęła zęby i szarpnęła.
Nie
wiedziała, co się stało, ale w następnej sekundzie siedziała na podłodze z
dwoma uchwytami w rękach i bólem w okolicach tylnej części ciała. Przy okazji
uderzyła o karton za nią, który spadł i przewrócił się, a jego zawartość
wysypała się u jej stóp.
Odłożyła
oderwane kawałki metalu, dostrzegając znajomy kształt. Niepewnie złapała czarny
pokrowiec i otrzepała go z kurzu, lekko kaszląc. Tak, to rzeczywiście był
pokrowiec na skrzypce. I zwracając uwagę na ciężar, w środku coś było.
Rozsunęła zamek, a jej oczom ukazały się skrzypce, zachowane w idealnym stanie.
Przejechała dłonią po śliskim, jasnym drewnie, czując zagubienie.
Czyje
to skrzypce? Jej własne były w szafie w Nowym Jorku.
Z rosnącą
ciekawością odłożyła pokrowiec z instrumentem na bok i przyjrzała się reszcie
przedmiotów. Wzięła do ręki pierwsze niewielkie pudełko i otworzyła je. Ze
środka wyciągnęła fotografie, niektóre były stare i pożółkłe, a niektóre nowsze
i mniej zniszczone. Zaczęła je oglądać.
Już
przy pierwszej doznała szoku. Zobaczyła swoją matkę, w błękitnej sukience z
rozczochranymi włosami i zamkniętymi oczami. Nie byłoby to tak zdumiewające,
gdyby nie fakt, że swój podbródek opierała o skrzypce, a smyczkiem dotykała strun.
Drżącymi
rękami Rose odłożyła zdjęcie i spojrzała na kolejne, na którym widnieli jej
rodzice. Oboje szczęśliwie uśmiechnięci. Tata obejmował mamę ramieniem, a
kobieta w obu dłoniach trzymała skrzypce.
Następne.
Mama przytulająca skrzypce.
Mama grająca na scenie.
Pokrowiec
przewiązany czerwoną kokardą w dłoniach mamy.
Mama czytająca w skupieniu nuty.
Rose
oglądała każdą kolejną fotografię, boleśnie odczuwając uderzenia serca. Dotarła
do ostatniej, gdzie mama stała pomiędzy dwoma mężczyznami. Jednym z nich był
tata, a drugiego nie znała, chociaż wydawał jej się znajomy. Kobieta obejmowała
ich ramionami, śmiejąc się do obiektywu, natomiast tata krzyżował ręce na
piersi, krzywiąc się ze złością, a również nieznajomy wydawał się być w
podobnie złym nastroju.
Zgięła
zdjęcie na pół i wsunęła do tylnej kieszeni spodni, po czym otworzyła kolejne
pudełko, gdzie znalazła jeszcze więcej zdjęć. Na samym dnie leżał notes,
oprawiony w pomarszczoną, brązową okładkę, prawdopodobnie wykonaną ze skóry.
Otworzyła na losowej stronie i zaczęła czytać.
Pierwsza!! Hahaha! :D
OdpowiedzUsuńCóż za prześwietny rozdział! (wiem, powtarzam się ;o ale mam zamiar powtarzać się przez jeszcze długi czas, więc nie utrudniaj mi tego ;x)
Achhh, tylko trochę (bardzo) odczułam brak obecności cielesnej Daviesa :( Naprawdę go lubię ;p Genialnie go wykreowałaś, jak i również genialnie wykreowałaś samą Rose... (pozostałych bohaterów oczywiście też, każdy jest tu człowiekiem z krwi i kości, co naprawdę jest niesamowite).
Tak, Rose w końcu przyznała sama przed sobą, że (co prawda prawdopodobnie) zakochała się w Daviesie! :D Bardzo mnie to cieszy :D A Jenn jest po prostu moim mistrzem i z tym tekstem "Uwierzysz, jeśli powiem, że to była tylko kwestia czasu?" ;p
Te święta u babci... Wspaniale opisane :)
Czyżby Rose znalazła jakiś pamiętnik swojej mamy albo coś? :) To chyba byłby dla niej piękny prezent... Mogłaby przecież poznać swoją mamę. :) Bożę, ja tak jej współczuję... W ogóle nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć mamy. Straszne...
I jak Rose może lubić zimę! Owszem, zima bywa piękna, ale jest zimno! Niee, moją ulubioną porą roku jest lato i nigdy nie mogę zrozumieć tego, gdy ktoś mówi, że bardzo lubi zimę ;o
Weny, kochana, weny, żebyś już na zawsze pisała takie wspaniałe rozdziały :) xoxo
U mnie się nikt o miejsca w komentarzach nie zabija, spokojnie :D
UsuńMój Willie nie pojawi się jeszcze jakiś czas, a przynajmniej przez dwa następne rozdziały ;)
A co do lubienia zimy, ja na przykład ją uwielbiam, a lata nie znoszę, bo nie lubię słońca i upałów. Więc jednak można lubić mróz!
Dzięki za komentarz i miłe słowa ;)
Pozdrawiam.
Gdzie nowy rozdział? :( Już czekam i czekam... :(
UsuńZawsze rozpływam się jak czytam to opowiadanie <3 uwielbiam tą babcię Rose. Wydaje się być pełną energi i optymizmu osobą, mimo swojego wieku :) Podobała mi się ta rozmowa. Między babcią a wnuczką. To właśnie dzięki niej Rose zrozumiala jak mają się pewne sprawy.
OdpowiedzUsuńDobrze, że przyznała się samą przed sobą co czuje. Nie rozumiem tylko dlaczego niby nie może się w nim zakochać? Sama doskonale widzi, że Davies się nią interesuje. Może wystarczyło by gdyby spróbowała coś w tej sprawie zrobić? Może to właśnie on pomoże jej z tą całą przeszłością? Może to on jest pewnego rodzaju "kluczem" do tego wszystkiego? :)
Zastanawia mnie kim był ten mężczyzna na zdjęciu? ^.^ To był ktoś ważny czy raczej niekoniecznie...? Jejku niby wszystko zaczyna wychodzić na prostą i powoli się wyjaśniać, ale z drugiej strony jest więcej zagadek i tych wszystkich pytań...ehh :3
Też uważam, że jesli jest to pamiętnik mamy Rose to byłby dla niej wspaniały prezent :) nareszcie mogłaby dowiedzieć się o niej czegoś konkretnego. Ta jej ciocia strasznie mnie wkurzyla, a tak naprawdę nie zrobiła nic takiego. Już wiem, że za nią nie przepadam i wątpię, że to się zmieni.
Strasznie podoba mi się rodzial i czekam na następny :))
Jejku <3 czytam to od tak dawna, ale dopiero dziś się zebrałam, aby napisać komentarz.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze co ty ze mną dziewczyno zrobiłaś?! Zakochałam się w tym opowiadaniu odkąd znalazłam je na SF. Historia Rose i Willa jest dla mnie tak bliska jak żadna inna. Pamiętam, gdy do ciebie pisałam na SF i pytałam kiedy oni wreszcie się pocałują. Niektóre momenty sprawiają, że mam ochotę żeby się śmiać, a inne takie jak to, gdy Will dedykował Rose piosenkę, prowadzą to łez pod powiekami.
Kibicuję Rosie i Willowi z całego serca <3 i oczywiście Tobie, abyś miała jak najwięcej weny.
Kocham ciebie i to opowiadanie. Nie wyobrażam sobie końca tej historii, za bardzo wczepiła się w moje życie ;) tak bardzo chciałabym mieć Różę na półce obok innych swoich skarbów, żebym zawsze mogła do niej powracać. ^^
Pozdrawiam gorąco <3 Buziaki ;* ;* ;*
Camillle
I zapraszam również do mnie :) będzie mi bardzo miło, gdyby autorka jednego z moich ulubionych opowiadań skomentowała chociaż jeden rozdział <3 http://my-guardian-angel-ff.blogspot.com/
UsuńRozdziały przeczytałam już jakiś czas temu, ale jakoś nie było okazji komentować, bo czytałam na telefonie. Ale do brzegu i bez historii życia. Zebraliśmy się tu, aby ocenić to powyższe opowiadanie, które jest po prostu świetne. Na tym mogłabym zakończyć, jednak pozwól, że dorzucę jeszcze parę pochwał. Jakiś czas nie czytałam żadnych obyczajowych opowiadań, a skupiłam się na fantastyce i to był błąd, bo okazuje się, że w obyczajówkach też są perełki, np. twoja twórczość. Trafiłam do ciebie nie tyle co przypadkiem, a z jakiegoś spisu opowiadań i zakochałam się już po pierwszych rozdziałach. Można powiedzieć, że to miłość od pierwszego przeczytania. Uwielbiam Rose, a jeszcze bardziej Williama. Ich znajomość jest bardzo... oryginalna. Chyba tak to można opisać. W każdym razie nie jest to typowy romans. Splatasz ich drogi ze sobą i nagle rozplątujesz. Strasznie mi się to podoba. No i intryguje mnie przeszłość Rose. Niby się domyślam, co takiego mogło się wydarzyć w jej życiu, ale nadal wiem, że to nie wszystko, więc po prostu cierpliwie czekam, aż ty zdradzisz nam ten sekret. To opowiadanie generalnie tworzy jedną całość, w którą niesamowicie się wciągnęłam i chcę więcej i więcej. Właściwie tylko dla twojego bloga wchodzę jeszcze na blogspota i sprawdzam, czy może nie pojawił się kolejna część. A jeszcze co do tego rozdziału, to był naprawdę magiczny. Taka mała odskocznia od rzeczywistości w jakiejś żyje Rose. Świetnie ci wyszedł. Z niecierpliwością czekam na następny.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny oraz masy chęci do pisania.
Pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńHej ho! Kiedy rozdział? Czekam!
OdpowiedzUsuńDo tygodnia powinien być :)
UsuńPrzepraszam za zwłokę, ale mam niesamowite urwanie głowy ostatnio!