27.11.13

Rozdział III "Koncert"

I kolejny rozdział. Bohaterowie dodani, zapraszam do odpowiedniej zakładki :)
Ten rozdział dedykuje kochanej Karolinie ;* Za komentarze, wytknięcie błędów, zrobienie pięknego szablonu i ogarnianie wszystkich moich opowiadań, jakie publikowałam. Dziękuje!

Enjoy!




     Rose była kilka kroków za grupką uczniów, idąc do wspomnianego przez Pixie klubu. Ci, z którymi tam szła to Daniel, Natalie, Michael i jego siostra. Dziewczyna patrzyła na ich plecy i uśmiechnęła się mimowolnie. Pixie i jej brat szli pochyleni ku sobie, kłócąc się o coś zawzięcie. Obok nich Daniel i Natalie namiętnie o czymś dyskutowali. Simon powiedział, że nie może pójść, ponieważ ma coś do załatwienia, po czym szybko znikł. Rose polubiła ich wszystkich i była im wdzięczna za tak ciepłe przyjęcie.
- Hej, nowa, nie śpij!
Podskoczyła zaskoczona i spojrzała w stronę, z której dochodził głos. Znała go, Daniel przecież go przedstawił. Tylko jak się nazywał? Jej alter-ego skakało z wielkim bilbordem, gdzie czerwonym markerem napisane było: Tony. Rose odetchnęła z ulgą.
- Cześć. Tony, prawda? 
- Punkt dla ciebie - odparł, uśmiechając się. - Zgaduje, że idziecie do Fantasy.
- A ty nie?
- Chciałbym, ale nie dzisiaj. Po prostu tą drogą wracam do domu.
- Rozumiem. Skąd wzięła się ta tradycja chodzenia do klubu?
Zaśmiał się. 

- W sumie, nie mam pojęcia. Musiałabyś zapytać się Pixie, ale znając jej roztrzepanie i tak niczego się nie dowiesz.
- Wasza klasa jest dość zgrana, dobrze się znacie? - zapytała Rose z ciekawością.

- Jest nas mało i jakimś cudem potrafimy się dogadać. Wiadomo, są sprzeczki, ale kiedy przyjdzie co do czego, zazwyczaj podejmujemy wspólne decyzje. Niewiele jest takich klas w naszej szkole. W dodatku ostatnio sporo uczniów przeniosło się do innych szkół. Tak to już bywa w dużych miastach.
- Czyli miałam szczęście, że trafiłam do was?
- Szczerze? Absolutnie. Nie zrozum mnie źle, ale wiele jest klas, gdzie wytykaliby cię palcami za bycie przyjezdną.
- W takim razie, cieszę się - stwierdziła, uśmiechając się do siebie w myślach.
- Dalej musisz iść sama, muszę tutaj skręcić - machnął ręką w bok. - Do zobaczenia.
    Tony był naprawdę miły. Rose nie wierzyła, że spotkało ją takie szczęście i trafiła  na tak wspaniałych ludzi. Musiała dzisiaj zadzwonić do Jen i wszystko jej opowiedzieć. Pewnie będzie zazdrosna, że poznała nowych chłopaków.

- Nowa, pośpiesz się, bo zostajesz w tyle - zawołał Daniel, machając jej ręką. 
- Moglibyście przestać mnie tak nazywać - mruknęła, podbiegając bliżej.
- Dlaczego? - Natalie wychyliła się przed Daniela i spojrzał na Rose. - Lepsze takie przezwisko niż nazywać się tak jak ja - westchnęła.
- Co jest złego w tym imieniu? - Daniel wywrócił oczami. - Jest w porządku. Cały czas na to narzekasz.
- Bo nikt go nie skraca i przez to jest takie poważne. Zupełnie do mnie nie pasuje.
- Pixie jest o wiele gorsze, zaufaj mi - wtrącił się Michael, przez co zarobił kopniaka od swojej siostry. - Au! No co?!
Pixie zignorowała brata i zwróciła się do Natalie.
- Masz ładne imię, głupia - mruknęła. - Jak nie przestaniesz ględzić, to osobiście ci przywalę- wyszczerzyła zęby w upiornym uśmiechu.

Rose nie mówiła nic, ale trzęsła się ze śmiechu.
- Z czego się śmiejesz, nowa? - odezwała się Natalie. - To nie jest śmieszne, to poważna sytuacja - zebrała swoje rude włosy i związała je w niechlujny kucyk. 
- Rose, Rose, Rose! - Pixie doskoczyła do niej podekscytowana. - Popatrz! Witamy w Fantasy! - zawołała, wskazując ręką przed siebie. I rzeczywiście, Rose zobaczyła ciemnofioletowy budynek. Nad drzwiami wejściowymi wisiał biały neon z nazwą klubu. Na zewnątrz stało sporo ludzi w mundurkach szkolnych, więc Rose stwierdziła, że to typowy klub dla młodzieży. Nagle rozbrzmiała muzyka, a ona usłyszała westchnienie Natalie.

- To pewnie nasz kochany zespół zaraz zacznie - mruknęła z sarkazmem. - Idziemy?
   
     Wewnątrz panowała ciemność, którą rozpraszały nieliczne białe i fioletowe światła. Większość miejsca zajmowały stoliki, ale był też niewielki parkiet. Jednak najbardziej wyróżniała się scena, na której teraz znajdował się wspomniany już kilka razy zespół, który prawdopodobnie przygotowywał się do występu. Rose nie widziała zbyt wiele, poza tym była skupiona na lawirowaniu pomiędzy stolikami i nie zgubieniu reszty. Udało im się dostać bliżej sceny, Pixie pierwsza opadła na wolne krzesło, w jej ślady poszła cała reszta. 
- Nowa, siadaj - Michael podsunął jej stołek, poklepując go.
- Skoro jestem nowa - wywróciła oczami. - i to mój pierwszy dzień, stawiam wam. Ale - pogroziła im palcem. - Jeden jedyny raz.
- Wiesz, jak wkupić się w nasze łaski - westchnęła Natalie.
Ruszyła w stronę barku, gdzie oparła się o blat, szukając wzrokiem barmana, kiedy została odepchnięta na bok. Zaskoczona, ledwo utrzymała się na nogach, po czym spojrzała na skąpo ubraną dziewczyna, która nawet nie zwróciła na nią uwagi. Prychnęła ze złością, ale postanowiła to zignorować. W dodatku, owa dziewczyna stała w otoczeniu wianuszka innych, zawzięcie gestykulując.
     Zamówiła napoje i wskazała stolik, przy którym wszyscy siedzieli. Poprosiła o szklankę soku porzeczkowego i sącząc go, zatopiła się w myślach. Powinna powiedzieć tacie, że przyjdzie później, ale całkiem wypadło jej to z głowy. Miała tylko nadzieję, że nie zdenerwuje się za bardzo. Ważniejsze było to, że czuła lekkie wyrzuty sumienia. Obiecała Jen, że będzie często dzwonić i pisać. Była tak zaabsorbowana nowym otoczeniem i ludźmi, że całkiem o tym zapomniała i miała wrażenie, jakby zdradziła przyjaciółkę. Była świadoma, że nie powinna tego tak odbierać, ale nie mogła nic na to poradzić. Jennifer była z nią cały czas, bez względu na sytuacje, a ona... Ach, nie myśl o tym. Nie teraz. 
     Odetchnęła głęboko, zgarnęła szklankę z blatu i ruszyła do stolika. Przed sobą zobaczyła tę samą grupkę dziewczyn, tym razem kogoś otaczały. Słyszała ich podekscytowane głosy i lekkie przepychanki. Do kogo tak bardzo chciały się dostać? Była tuż obok nich, kiedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Spomiędzy dziewczyn wyłonił się jakiś chłopak, a ona poczuła pchnięcie z tyłu. Jak w zwolnionym tempie, poleciała do przodu. W ostatnim momencie udało jej się odzyskać równowagę, wyprostowała się z ulgą i zobaczyła przed sobą różową plamę. Wniosek był tylko jeden i, kiedy spostrzegła pustą szklankę w swoich dłoniach, dotarło to do niej.

- Przepraszam, to nie naumyślnie - mówiła gorączkowo, podniosła wzrok i jak oniemiała wpatrywała się w osobę stojącą przed nią. To... To był on! Zmrużył oczy, kiedy ją rozpoznał.
- Ty! - zawołała jednocześnie z nim. - Co tu robisz?! - I znowu.
- Przestań mówić to, co ja - warknęła i zerknęła na mokrą plamę. - I jednak nie jest mi przykro - prychnęła i wyminęła go, aby odejść. Złapał ją za ramię i szarpnął w swoją stronę.
- Chcesz umrzeć? - zapytała słodko.
- Zrób coś z tym - rozkazał, wskazując na swoją białą koszule.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić - Posłała mu spojrzenie mogące zabić. - Zasłużyłeś sobie na o wiele więcej.
- Gdzie się wybierasz? - syknął, coraz mocniej ją ściskając.
- Jesteś masochistą, czy jak? - Czuła na sobie wzrok naprawdę wielu ludzi i zorientowała się, ze urządzili niezłą scenę. - Puść mnie, to boli - dodała spokojniej. 
W końcu uwolnił ją. Rose wyprostowała zagniecenie na swojej koszuli.

- Chcesz to tak zostawić?
- Czemu nie? Twoje piszczące fanki będą zadowolone - parsknęła i odeszła.
Dobrnęła do stolika, dysząc ze złości. Czuła, że jej twarz jest cała czerwona, a włosy przylepiły się do wilgotnego czoła.
- Rose, co się stało? - Pixie podniosła się z krzesła zaniepokojona.
Machnęła ręką.

- To nic, wszystko w porządku - odparła i bezładnie opadła na siedzenie. Jej alter-ego wyglądało jak po przebiegnięciu maratonu i wskoczyło właśnie do zimnego basenu. Trochę otrzeźwiała, a złość zaczynała odpływać.
- Jesteś pewna? Nie wyglądasz za dobrze - Natalie spoglądała na nią uważnie.
- Nic mi nie jest, naprawdę. Co przegapiłam? - Zacisnęła ręce w pięści na wspomnienie tego aroganckiego dupka. Tak bardzo cieszyła się, że akurat na niego wylała sok. A tak właściwie, to co on tu robił? Nie miał na sobie mundurka, więc pewnie nie był z jej szkoły. Odetchnęła z ulgą.
- Zaraz zespół zacznie grać - Daniel patrzył na scenę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Zobacz, właśnie wchodzi lider. Wokalista i gitarzysta w jednym.
    Rose wytężyła wzrok, aby coś dostrzec. I rzeczywiście, ktoś wchodził po bocznych schodach. Na chwilę oślepiło ją białe światło, a później mogła wyraźnie dostrzec, kto stoi przed mikrofonem z gitarą przewieszoną przez ramię. Po raz drugi tego dnia doświadczyła uczucia kompletnego szoku. 
- Nie. - szepnęła. - Nie, nie, nie. Niemożliwe - Pochyliła głowę i kilka razy uderzyła nią o stolik.
- Nowa, co ty właściwie robisz? - zaciekawił się Michael. - Dobrze się czujesz?
- Kim jest ten wokalista? - zapytała słabym głosem.
- Ach, jest kolejną oślepioną przez jego blask i wdzięk - zawołała Pixie, łapiąc się za serce. - To już koniec. Przepadłaś, kochanie.
- To William Davies. Chodzi do trzeciej klasy w naszej szkole. On i jego zespół są znani w całym mieście - oznajmił Daniel beznamiętnie, zerkając na Natalie, która nagle zmarkotniała.
- William Davies? Trzecia klasa? Zespół? - powtórzyła głucho. Czy to znaczyło, że będą w tej samej szkole? Jeśli jest sławny, to pewnie wszyscy już wiedzą o dziewczynie, która mu się naprzykrzała. Czy to koniec jej dobrej passy?
- Rose, nie wyglądasz za dobrze - zwróciła się do niej Pixie kładąc dłoń na jej ramieniu. - Może wyjdziemy na zewnątrz?
Ostatnie czego teraz potrzebowała to zwrócenie na siebie uwagi. Znowu.
- To dobry pomysł - stwierdziła i podniosła się z krzesła, jednak powstrzymała przed tym Pixie. - Nie będę wam psuć występu. Dam sobie rade sama - posłała im uspokajający uśmiech.
    Lawirując pomiędzy stolikami i zasłaniając twarz rękoma, udało jej się wydostać na zewnątrz. Nawet nie zauważyła, że zrobiło się ciemno. Odetchnęła chłodnym powietrzem, osłaniając się marynarką. To było to, czego potrzebowała. Świeże, rześkie powietrze. Odeszła od drzwi i zawędrowała na tyły klubu.
    Dlaczego tak bardzo przejmuje się tym chłopakiem? Naprawdę ją wkurzał, jak nikt w jej życiu, chociaż spotkała go dopiero dwa razy. Ten sposób w jaki na nią patrzył, jednocześnie ją wściekał i zawstydzał. Istny kalejdoskop emocji. Przynajmniej nie są na tym samym roku i będą się rzadko spotykać? Cholera, nawet w jej głowie zabrzmiało to jak pytanie. Jedno było jasne. Sodówka uderzyła mu do głowy, dlatego tak potraktował tę dziewczynę.
    Rose usłyszała jak burczy jej w brzuchu. Oparła się o ścianę budynku i westchnęła. Miała dość wrażeń jak na jeden dzień, chciała po prostu wrócić do domu.
    Robiło się coraz chłodniej, Rose chuchała na swoje dłonie, żeby je odrobinę ogrzać. Nie miała ochoty wracać do dusznego, ciemnego klubu, gdzie mogła się natknąć na pewną osobę. Wolała przeczekać ich występ, a później odnaleźć znajomych.

    Rose straciła rachubę czasu. Owinęła się szczelnie marynarką, żałując, że nie wzięła czegoś ciepłego z domu. Pogwizdując cicho, opierała się o blaszane drzwi, które nagle otworzyły się popychając ją do przodu. Na szczęście, nie wylądowała na ziemi, co ostatnio zdarzało jej się zbyt często.
- Wszystko w porządku? - Odwróciła się i zobaczyła chłopaka jej wzrostu, który wyciągał w jej stronę rękę w uspokajającym geście. Skrzywiła się i pomasowała tył głowy. 

- Nic mi nie jest, pójdę już.
    

    Szybkim krokiem oddaliła się od niego, chociaż widziała, że chciał coś powiedzieć. Powód był prosty - na jego plecach dostrzegła pokrowiec na gitarę, a to oznaczało, że ten cały William był niedaleko, a to był jeden z członków zespołu. Rose dostała się pod drzwi do klubu, z którego wychodziło teraz mnóstwo osób. Wyciągała szyję, aby dostrzec kogoś z jej grupki, ale na próżno. Zaczęła nawet podskakiwać, lecz to również nic nie dało.
  - Kogo tak szukasz? - Ktoś powiedział jej prosto do ucha, owiał ją ciepły oddech. Wydała z siebie zduszony okrzyk, a całe jej ciało przeszedł dreszcz. Alter-ego zemdlało i osunęło się na ziemię, a jego dusza uleciała wysoko.
Rose odwróciła się gwałtownie i napotkała kpiące spojrzenie i złośliwy uśmiech.
- Czego ode mnie chcesz? Myślałam, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy - powiedziała spokojnie, nie dając się sprowokować. Potarła ramiona, żeby pozbyć się gęsiej skórki, której nabawiła się przez tego idiotę.
- Daj mi swój numer - odparł, wyjmując z kieszeni swój telefon. Rose spojrzała na niego uważnie, ukrywając swoje zdumienie. Zlustrowała go wzrokiem i zauważyła, że zamiast poplamionej koszuli ma na sobie jakiś zwykły t-shirt. Ale nie to było najważniejsze.
- Chyba żartujesz.
- Czy wyglądam jakbym żartował? - Nie wyglądał. - Prześlę ci rachunek za pralnie.
    Odetchnęła z ulgą. Swoją drogą, kto w tych czasach korzysta z pralni? Jednakże była mu coś winna, więc jeśli zapłaci powinni być kwita.

- Will! Will!
    Rose nigdy w życiu nie słyszała bardziej nieznośnego, piskliwego głosu. Skrzywiła się i zauważyła, że chłopak zrobił to samo. Zirytowała się. 
- Wkurzające - mruknęła i wyrwała mu komórkę z ręki. Gdzieś za sobą usłyszała zaskoczone westchnienia.
- Rose? Co tu robisz? - Obróciła głowę i zobaczyła Pixie, Natalie, Michael'a i Daniela. Wszyscy byli zaskoczeni.

- Cześć, Natalie.
    Zobaczyła, jak dziewczyna zbladła, a Daniel stanął bliżej niej i zacisnął usta ze złością. Obróciła się przodem do Williama i wtedy zauważyła, o co chodzi. Za nim stało trzech chłopaków - członków zespołu - jak domyślała się Rose. Jeden z nich, o ciemnych włosach, patrzył na Natalie, więc to pewnie on się odezwał.

     Atmosfera stała się niezręczna. Rose nie miała pojęcia, o co chodzi. Ona i William stali naprzeciwko siebie, wciąż trzymała jego telefon w ręce. 
- Słuchaj, nie będę owijać w bawełnę - zaczęła stanowczo. - Wkurzasz mnie. I to porządnie. Ale jestem ci winna za tamtą sytuacje - Zapisała swój numer i wyciągnęła komórkę w jego kierunku. - Zapłacę ci za tę cholerną pralnie.
- Świetnie. - oznajmił i zlustrował ją wzrokiem. - Widzimy się w szkole. 
     Razem ze swoją grupą odszedł w przeciwnym kierunku, a Rose stanęła naprzeciwko swoich nowo poznanych znajomych.


- Co to miało znaczyć, Rose? Już się z nim umawiasz? - zapytała zrozpaczona Pixie. - Nie sądziłam, że to zajmie tak mało czasu.
- Głucha jesteś? - odezwał się Michael. - Przecież powiedziała, że zapłaci mu za pralnie. Powiedz nam, o co chodzi, nowa.
    Opowiedziała im, co się dzisiaj wydarzyło, ale nie wdawała się w szczegóły. Nie miała ochoty znowu się zezłościć.
- Zawsze wiedziałam, że to dupek - Pixie pokiwała głową z przekonaniem.
- Słuchajcie, Natalie nie czuje się najlepiej. Pójdę ją odprowadzić do domu - Głos Daniela był podszyty sporą dawką niepokoju. - Do zobaczenia jutro.

11.11.13

Rozdział II "Szkolna szajka...wariatów?"

   Skoro mam za sobą Prolog i Rozdział I, pora na jakąś mowę. Opowiadanie zaczęło się pisać w wakacje i moim zamiarem było zrobienie z tego romansu, wychodzącego poza utarte już schematy. Jak mi to wyjdzie, ocenicie sami, ja mam tylko nadzieję, że moje wypociny się komuś spodobają. Zakładka Bohaterowie zostanie uzupełniona jak najszybciej, a spis wszystkich rozdziałów znajdziecie w zakładce Spis Treści. 
   Byłabym wdzięczna za jakiekolwiek komentarze, przyjmę wszelka konstruktywną krytykę i odpowiednie się do niej ustosunkuje.
   Za pomoc z bohaterami dziękuje Oli - mojej nadwornej pani grafik :)

Enjoy!

Rozdział II



   Nigdy nie sądziła, że znienawidzi poniedziałki. Stała przed lustrem, patrząc na swoje odbicie z  rosnącym przerażeniem. Zawiniła jej głupota. Poprzedniej nocy z nerwów nie mogła zasnąć, więc postanowiła obejrzeć film. Wyciskacza łez. Nie przewidziała, że może skończyć z podkrążonymi i lekko spuchniętymi oczami. Teraz bezradnie patrzyła się na swoją twarz, zastanawiając się co począć. Alter-ego patrzyło na to wszystko przez palce obu rąk.
   Nałożyła makijaż, czego praktycznie nigdy nie robiła, ale opuchlizna wciąż była widoczna. Zerknęła przez niewielkie okno w łazience i zobaczyła, że przez chmury co jakiś czas przebijało słońce.
Przejrzała się w lustrze. W poprzedniej szkole nie mieli mundurków, więc mogła ubierać się, jak chciała. Skrzywiła się na swój obecny strój. Granatowa spódnica przed kolano, biała bluzka i czerwony krawat. Podkolanówki nie były obowiązkowe, a obuwie określone. Zdecydowała się na czarne baleriny, nie chciała zaliczyć wpadki w pierwszy dzień szkoły. Poprawiła krawat i mankiety koszuli, po czym strzepnęła niewidoczne pyłki z marynarki. Mimo wszystko, mundurek oszczędził jej dylematu pod tytułem W co ja się dzisiaj ubiorę!?
   Zwarta i gotowa na swój pierwszy dzień, przerzuciła torbę przez ramię i zeszła na dół. Cisza świadczyła o tym, że tata wyszedł już do pracy. Na stole w kuchni Rose zastała talerz tostów i szklankę soku pomarańczowego. Nie miała wiele czasu do przyjazdu autobusu - specjalnie przygotowała się i sprawdziła wszystkie połączenia do szkoły - więc chwyciła jedną grzankę, upiła trochę napoju i wyszła na zewnątrz, gdzie powitał ją lekki, chłodny wiatr, przed którym chroniła ją marynarka. Wygrzebała okulary przeciwsłoneczne z torebki i pośpiesznie wsunęła je na nos. Z pewnością wyglądała dziwacznie, ale wolała to niż opuchnięte oczy.

   Stanęła przed żeliwną bramą i spojrzała w górę. Liceum, do którego zapisał ją tata było naprawdę ogromne. A przecież to nie prywatna szkoła. W jej rodzinnym mieście placówki były raczej niewielkie i nie tak zadbane. Rzeczywiście, wszystko tutaj było na odwrót. Czekały ją tutaj dwa lata, musiała zacząć się przyzwyczajać.
   Zacisnęła ręce na pasku od torby i przekroczyła otwartą bramę. Było tu dużo zieleni i wysokich drzew, które rzucały cień, gdzie można było usiąść podczas przerw. Sporo uczniów kręciło się wokół, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. W tak dużym mieście, nowa uczennica to z pewnością nie rzadkość. Chociaż niektórzy chyba uważali za dziwne noszenie okularów przeciwsłonecznych. Westchnęła ciężko i przekroczyła próg szkoły, po czym ściągnęła okulary i schowała je do torby. Nie była pewna, czy powinna skierować się do sekretariatu. A może do dyrekcji?

- Cześć. - Usłyszała za sobą czyjś głos, odwróciła się zaskoczona.
Przed nią stał wysoki chłopak. Miał jasne, zmierzwione włosy i łagodne rysy twarzy, które podkreślały duże, orzechowe oczy. Jego mundurek był w każdym calu idealny - od starannie zawiązanego krawatu po wyprasowane w kant spodnie. Jedyne co kłóciło się z tym wyglądem to doskonale widoczny grymas, szpecący jego twarz.
- Jesteś nową uczennicą? - mruknął, wciskając ręce do kieszeni spodni. - Hej, słuchasz mnie?
Rose otrząsnęła się i powoli kiwnęła głową, po czym dodała:
- Tak.
- I tyle masz do powiedzenia? – Spojrzał na nią uważnie. - Widzę, że nie bardzo jesteś ogarnięta. Ale przynajmniej dobrze wyglądasz w naszych mundurkach.

Dziewczyna zamrugała zaskoczona. Czy to jakiś rodzaj żartu? Może jakieś słowo na to widniało w słowniku? Jej alter-ego wertowało potężną encyklopedię, a jej oczy prawie wychodziły z orbit.
- To jakiś kawał, który robicie nowym? - Zdecydowała się na szczerość. - Przerazić mnie, zawstydzić, zażenować, czy co tam jeszcze przyjdzie wam do głowy?

Tym razem to chłopak wydawał się zaskoczony.
- Nie bawimy się w takie rzeczy. To po prostu moje pierwsze wrażenie - westchnął. - Nazywam się Simon i powinnaś wiedzieć, że zawsze, bez względu na wszystko, mówię prawdę - Grymas zniknął z jego twarzy, wyciągnął ręce z kieszeni i prawą wystawił przed siebie.
- Jestem Rose - odparła, uśmiechając się w myślach. - Nowa - dodała, potrząsając jego dłonią.
- Zostałem oddelegowany, żeby zaprowadzić cię do sekretariatu, więc chodź za mną - mruknął znużony i bez żadnego słowa wyjaśnienia odwrócił się i ruszył korytarzem.  
   Rose miała tremę. Zazwyczaj łapała ją tylko przed skromnymi występami w jej poprzedniej szkole. Nie dziwiła się. Nowe miasto, nowa szkoła, nowi ludzie, całkowicie różniący się od jej dawnych znajomych. Ale co mogła poradzić? Nie chciała martwić taty, który cieszył się ze swojego awansu.
Ruszyła za Simonem dość nieśmiałym krokiem. Trochę zawstydziło ją stwierdzenie, że dobrze wygląda w mundurku. Nie była przyzwyczajona do komplementów na temat swojego wyglądu, w starej szkole nie było wielu chłopaków, a większość z nich zachowywała się jak zwykłe dupki. Ale jeżeli nowo poznany uczeń naprawdę był tak bardzo szczery, to może to być odrobinę przerażające. W pewnym sensie poczuła ulgę. Przynajmniej jedna osoba nie będzie fałszywa, tylko powie jej prosto w oczy, co myśli.

Simon zatrzymał się tak nagle, że Rose prawie by na niego wpadła. Przytrzymał ją za łokieć, żeby odzyskała równowagę i wywrócił oczami.
- Co za niezdara - potrząsnął głową, wskazał na drzwi obok i odezwał się: - Oto sekretariat. Zapewne dadzą ci twój plan lekcji i sprawdzą, czy wszystkie dokumenty są na miejscu. Jesteśmy w tej samej klasie, więc poczekam na ciebie, żebyś się nie zgubiła. Pozdrów ode mnie dyrektora i powiedz, że wykonałem zadanie jak sobie życzył.
- Eee - zawahała się. - Jasne, nie ma sprawy. Dziękuje.
Ostatni raz spojrzała na Simona, odwróciła się i wkroczyła do pomieszczenia. Był to niewielki pokój, w którym stało proste, drewniane biurko, zawalone stertą papierów. Cały bałagan próbowała ogarnąć kobieta w średnim wieku, nosząca grube okulary z czerwonymi oprawkami. 

Była tak zaabsorbowana swoją pracę, że nie zauważyła wejścia uczennicy. Dziewczyna odchrząknęła dyskretnie, czym zwróciła na siebie uwagę.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry. Nazywam się Rose Parker i zostałam przeniesiona do tej szkoły. Powiedziano mi, że mam tutaj przyjść.

Kobieta zastanowiła się przez chwilę, po czym odłożyła długopis i podniosła się z miejsca.
- Tak, tak, pamiętam - odezwała się niskim, dudniącym głosem. - Zaraz dyrektor z tobą porozmawia. Zaczekaj tu chwilę. - Ze sterty papierów wyciągnęła kilka kartek i zniknęła za drzwiami do gabinetu dyrektora, jak domyśliła się Rose.
Dziewczyna butami wystukiwała chwytliwą melodię, czekając. Jej alter-ego puszczało balony z różowej gumy owocowej, leżąc na kanapie. W końcu drzwi się otworzyły, pojawiła się w nich kobieta i skinęła jej głową.  - Możesz wejść.
Rose skinęła głową i raźnym krokiem weszła do pokoju. Tutaj panował porządek. Duże, ciemne drewniane biurko stało pod oknem, na przeciwko niego wygodne krzesło. Pod ścianą znajdował się regał z różnokolorowymi segregatorami, a obok mały stolik i dwa fotele. Przy biurku siedział mężczyzna, którego nie od razu poznała. Wydawał jej się znajomy. Zmarszczyła czoło i nagle przypomniała sobie. Od razu tego pożałowała, czuła jak jej policzki oblewa rumieniec.
- To pan! - wykrzyknęła głupio, od razu gryząc się w język. - To znaczy... Spotkaliśmy się już? - Nie chciała, żeby zabrzmiało to jak pytanie. Różowy balon pękł i twarz jej alter-ego oblepiła słodka, pachnąca masa.
Spojrzała ze strachem na mężczyznę. To rzeczywiście był on. Kilkudniowy zarost, który pamiętała z przystanku autobusowego był teraz jeszcze dłuższy. Jednak tym razem dostrzegła elegancki strój – dopasowany, czarny garnitur.
Wpatrywał się w nią przez kilka sekund, po czym wybuchnął śmiechem. Trwało to niecałą minutę zanim się uspokoił. Rose stała i bezmyślnie się gapiła, próbując zrozumieć, czy trafiła w dobre miejsce.
- Jaki ten świat mały - powiedział w końcu. - Kto by się spodziewał, że dziewczyna, która tak spektakularnie uderzyła o rozkład jazdy, będzie moją uczennicą - posłał Rose uśmiech i zetknął ze sobą palce obu dłoni. - Usiądź proszę.
Rose nieśmiało przysiadła na skraju miękkiego krzesła i przygryzła wargę ze zdenerwowania.
- Chciałam podziękować za wcześniejszą pomoc - wykrztusiła z siebie. - Przeprowadziłam się z tatą niedawno i jeszcze nie bardzo orientuje się w mieście.
- Oczywiście, że musiałem ci pomóc. W tym mieście nie znajdziesz wielu współczujących ludzi, zapamiętaj to - rzekł serdecznie, po czym spoważniał, chociaż w jego oczach tańczyły wesołe ogniki. - Przejdźmy do konkretów. Pani Sheet wręczy ci twój plan lekcji i sprawdzi, czy wszystkie dokumenty są na miejscu. Wszystkie praktyczne sprawy wytłumaczy ci przewodniczący twojej klasy, do niego także kieruj swoje pytania. Nie ma sensu, żebym truł ci o wszystkich nudnych aspektach szkolnego życia, twoi koledzy zrobią to lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że szybko zaaklimatyzujesz się w szkole. Życzę ci powodzenia.

Mężczyzna wstał i wyciągnął do niej rękę, którą serdecznie uścisnęła.
- Jeśli będziesz miała jakiś problem, śmiało zgłoś się do mnie, Rose.
- Dziękuje, panie... - zawahała się, nie znając jego nazwiska.
- Jack Keeneth - skinął jej głową i wskazał na drzwi. - Za niedługo zaczynają się lekcje, możesz już iść.
Rose złapała za klamkę, kiedy przypomniała sobie prośbę Simona. Czy może to zrobić? Chyba nie powinna.
- Proszę pana - zaczęła, a dyrektor podniósł na nią wzrok znad zadrukowanej kartki. - Simon... To znaczy chłopak, który mnie tu przyprowadził kazał pana pozdrowić i powiedzieć, że wykonał zadanie.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Przeklęty nicpoń - mruknął. - Dziękuje, Rose.
Z sekretariatu wyszła pięć minut później, zastając przed drzwiami zniecierpliwionego Simona. Opierał się o ścianę i zerkał na zegarek na nadgarstku.

- Co tak długo? - westchnął ciężko i podszedł bliżej. - Lekcje zaczynają się za parę minut, pośpieszmy się.

   W klasie panował rozgardiasz. Większość osób siedziała na ławkach, rozmawiając, rzucając się kulkami papieru i przekrzykując. Niektórzy posłusznie byli w ławkach z nosami w książkach.
   Na jej widok, rozmowy ucichły. Rany, jak ona nienawidziła być w centrum uwagi. Wszyscy obserwowali ją w ciszy, aż w końcu z jednego z blatów ześlizgnęła się mała, drobna brunetka. Doskoczyła do niej i stanęła wyprostowana, ręce trzymając za plecami.
- Jesteś Rose, prawda? - zapytała, a właściwie zawołała wysokim, dźwięcznym głosem. - Jaka ładna. Nie-sa-mo-wi-ta! - zajrzała jej prosto w oczy, niezrażona zaskoczoną miną. - Simon zabrał mi cię sprzed nosa, chciałam pierwsza się przywitać - dodała i pokazała język chłopakowi, który tylko przymknął oczy i z westchnieniem na ustach usiadł w jednej z ławek w pierwszym rzędzie. Tymczasem dziewczyna już okrążała Rose, lustrując ją wzrokiem. Poczuła się tak bardzo niezręcznie, jak prawdopodobnie nigdy w życiu. Albo z tą szkołą jest coś nie tak, albo to ona oszalała?
- Daj jej spokój, Pixie - Rose spojrzała w stronę, z której dochodził głos. Kilka metrów przed nią stał chłopak średniego wzrostu. Miał czarne włosy i niechlujnie założony mundurek. Zielone oczy wysyłały błyskawice w stronę niziutkiej uczennicy. Ale nie to uderzyło Rose najbardziej. Chłopak był bardzo podobny do wspomnianej Pixie. Są bliźniaczym rodzeństwem?
- Psujesz całą zabawę, Michael - pisnęła dziewczyna i złapała Rose pod ramię. - To mój wstrętny brat, nie zwracaj na niego uwagi. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Skąd jesteś, jakiej muzyki słuchasz, co lubisz jeść, jacy są twoi znajomy, czego...
- Pixie, czy musisz tak straszyć każdego nowego ucznia, który pojawi się w naszej klasie? Przez ciebie jeszcze nam ucieknie - Dziewczyna odwróciła się i posłała szeroki uśmiech właścicielowi głosu.
- Oczywiście, że nie, Daniel - powiedziała słodko. Rose zlustrowała chłopaka wzrokiem. Wyróżniał się jedynie swoim wzrostem. Ona sama nie była niska, ale musiałaby lekko zadrzeć głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Oprócz tego miał ciemno brązowe, precyzyjnie ułożone włosy i wąskie usta, wykrzywione w kpiącym uśmiechu. 
Tylko przesunął wzrokiem po Pixie, skupiając się na Rose, która przestępowała z nogi na nogę, przygryzając wargę.

- Nazywam się Daniel McCourtney i jestem przewodniczącym - odezwał się ciepłym głosem, a dziewczyna wymieniła z nim uścisk dłoni. - W naszej klasie jest niewielu uczniów, jak sama widzisz. Ta mała, którą już znasz, to Pixie, a tam stoi jej brat, Michael - Pixie wydęła wargi niezadowolona, a Michael skinął głową. - Simona miałaś okazje poznać, jest moim zastępcą. Dalej, kolejno siedzi Angelina, Kate, Tony, Julia, Max, Nate i Natalie.
- Miło mi was poznać - skinęła, a jej alter-ego robiło notatki i starało zapamiętać wszystkie imiona. - Nazywam się Rose Parker i mam nadzieję, że ze mną wytrzymacie - uśmiechnęła się szeroko. Z pewnością nie będzie się tu nudziła.
- Świetnie! - Daniel klasnął. - Kiedy będziesz miała jakieś pytania, przyjdź do mnie, to postaram się wszystko wyjaśnić. Pozostaje jeszcze kwestia oprowadzenia po szkole. Kto byłby chętny pokazać wszystko nowej?
Ręka Pixie prawie wypadła ze stawu, kiedy machała nią przed jego nosem. Rose usłyszała ciche westchnienie.
- Okej, Pixie, ale zrób to porządnie.
- Jasna sprawa.

   Lekcje minęło zaskakująco szybko. Na większości z nich nie musiała nic robić, tylko zorientować, jak dużo ma zaległości i ile czasu potrzebuje, aby je odrobić. Podczas przerwy na lunch, Pixie pokazała jej szkołę i różne sprytne skróty, aby nie krążyć po całej placówce.

   Siedziała właśnie na ostatniej lekcji, odliczając minuty do końca, kiedy Pixie nachyliła się w jej stronę z ławki obok.
- Rose, po zajęciach idziemy do klubu Fantasy. To nasza tradycja, przynajmniej raz w tygodniu się tam wybieramy. Musisz iść! W dodatku gra dzisiaj szkolny zespół, który jest znany w całym mieście. Dziewczyny szaleją na ich punkcie - wywróciła oczami, dając znać, że jej to nie dotyczy. - Nie ma mowy, żebyś nie poszła! Prawda?


Rose miała zamiar dzisiaj odbyć długą rozmowę z Jennifer, ale to mogło poczekać. Pokiwała energicznie głową.
- Świetnie! Już my pokażemy ci, że nasza szkoła jest najlepsza - Pixie uśmiechnęła się szeroko, mrużąc oczy, przez co przypominała małego elfa. Była tak bardzo pozytywną osobą, że Rose nie mogła zrobić niczego, oprócz odwzajemniania uśmiechu.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X