26.11.14

Rozdział XVII "Przedstawienie musi trwać"

Obiecałam rozdział w poniedziałek, ale dopiero dzisiaj miałam czas sprawdzić błędy i na świeżo przeczytać. Ale jest postęp, bo nie dodaje po kilku miesiącach! Dziękuje bardzo za wszystkie komentarze, nawet nie wiecie jak motywują do pisania. Cieszę się, że ktoś wytrwale oczekuje na moje aktualizacje i gdzieś tam historia Rose i Willa żyje razem z nimi :) 
Następnego rozdziału możecie się spodziewać trochę później, ponieważ we wtorek mam teorie z prawa jazdy i dużo na głowie, jeśli chodzi o szkołę.

Z góry przepraszam, a teraz zapraszam do czytania.

Smacznego!



***




Rose obejrzała się za odjeżdżającym Michaelem, po czym przestąpiła z nogi na nogę. Zimne podmuchy wiatru mroziły jej nogi, otuliła się mocniej płaszczem i spojrzała przed siebie.
Stały na szkolnym parkingu, a mimo to słychać było głośną muzykę. W wieczornych ciemnościach doskonale widać było kolorowe światła, otaczające salę gimnastyczną. Rose była ciekawa jak wyglądał końcowy efekt gorączkowych przygotowań.
- Idziemy? – zapytała Pixie, jej zęby błysnęły, kiedy uśmiechnęła się szeroko. – Poszukamy Natalie, powinna już tu być.
Razem ruszyły w stronę wejścia, przy którym kłębili się inni uczniowie. Każdy miał na sobie kostium, począwszy od mumii, a skończywszy na kościotrupie. Słychać było strzępki rozmów i śmiechów, przebijające się przez dudnienie muzyki.
- Jest lepiej niż w zeszłym roku! – wykrzyknęła jej brunetka do ucha, jej głos przepełniała radość.
Gdy przekroczyły próg sali, Rose oniemiała. Podczas jej ostatniej wizyty, w tym miejscu nie było nic poza sceną przygotowaną dla zespołu i wstępnymi dekoracjami. Teraz pomieszczenie było nie do poznania.
Przede wszystkim, wszędzie panowała ciemność. Przy parkiecie snuły się leniwie smugi sztucznej mgły, całość rozświetlały tylko chwilowe błyski czerwonych, zielonych i białych świateł. Z sufitu zwisały brudne, zakrwawione bandaże, przymocowano również kukły, przypominające te z najstraszniejszych horrorów. Ściany udrapowano przerażającymi napisami, plakatami i malowidłami, które wydawały się trójwymiarowe przez migoczące kolory. Pod ścianami stały stoły, przykryte białymi obrusami, które gdzieniegdzie splamione były szkarłatnymi plamami. Znajdowały się na nich misy z ponczem i różnorakie przekąski. Rose mogłaby przysiąc, że jedne wyglądały jak odcięte palce, a jeszcze inne łudząco przypominały ludzkie kości. Gdyby nie tańczące tłumy ludzi i okropna duchota, nigdy nie zdecydowałaby się wejść tu samemu. Klimat Halloween został odwzorowany bardzo dokładnie, w jej dawnej szkole nie byłoby ich na to stać. Za to teraz mogła się poczuć jak jedna z bohaterek książek, gdzie odbywały się największe i najlepsze bale.
Niestety, wciąż rozglądała się nerwowo, wzrokiem szukając Williama. Była przekonana, że kręci się tu, flirtując z dziewczynami i zachowując się jak typowy Davies.
- Widzisz gdzieś Natalie?! – Pixie utworzyła tunel ze swoich dłoni i przyłożyła je do jej ucha.
Rose pokręciła przecząco głową, nie wspominając, że wcale rudowłosej nie szukała. Nie czuła się dobrze z myślą, że bardziej od dziewczyny obchodzi ją ten dupek.
- Zatańczysz?
Spojrzała na wysokiego chłopaka w stroju rycerza. Skłaniał się przed Pixie i wyciągał dłoń w jej stronę. Brunetka wydawała się zaskoczona, ale po chwili uśmiechnęła się uroczo i wyciągnęła rękę.
Posłała Rose przepraszające spojrzenie, zsunęła z ramion okrycie i podała jej.
- Zaniesiesz do szatni, proszę?
Kiedy skinęła głową, otrzymała wdzięczny uśmiech. Ale co jej po nim, skoro została kompletnie sama! Przygryzła wargę i zwróciła uwagę na przybyłych, którzy jeszcze ubrani kierowali się w jedną stronę. Poszła za dziewczyną, której twarz zdobiło mnóstwo blizn i ran, wzdrygając się.
Oddała rzeczy i odebrała numerek. Wbiła bezradny wzrok w drewniane kółko, zastanawiając się, co z nim począć. Nie miała nawet kieszeni, gdzie mogła go schować. Zrezygnowana, odwróciła się przodem do ściany i wsunęła nieszczęsną rzecz w dekolt, rumieniąc się mimowolnie. Pixie będzie musiała się sporo nagimnastykować, żeby jej to wynagrodzić.
I co teraz? Znalezienie Natalie i Daniela w tym tłumie graniczyło z niemożliwym, a spacerowanie samotnie mogło się skończyć spotkaniem z Daviesem, a tego bardzo chciała uniknąć. Na dobrą sprawę, została sama, jeśli natknie się na kogoś z ich paczki, to będzie to jedynie zasługa szczęścia.
Wzruszając ramionami, przecisnęła się do stołu, na którym stała szklana waza z czerwonym ponczem. Krzywiąc się, obciągnęła spódnicę, mając wrażenie, że ta podsuwa się niebezpiecznie wysoko. Czując na sobie spojrzenia, pożałowała, że usłuchała Pixie i zdecydowała się na ten strój.
- Skąd wiedziałaś, że mam fetysz pokojówek? – Rozbawiony głos dobiegł ją z prawej strony.
Spojrzała w tym kierunku i dostrzegła Jamesa. Opierał się o stół, popijając poncz ze szklanki i patrząc na nią uważnie. Rose zamrugała zaskoczona, dostrzegając jego strój. Był właściwie męskim odpowiednikiem Natalie – ubrany w czarną, sięgającą ziemi szatę, spod której wystawały czarne spodnie i biała koszula. W dłoni dzierżył różdżkę, a włosy miał ułożone na „artystyczny nieład”.
- Nie wiedziałam – syknęła jedynie, wciąż nie mogąc powstrzymać zaskoczonego spojrzenia. Kilka sekund później, uświadomiła sobie, co wcześniej Natalie obiecała jej i Pixie i stwierdziła, że chyba lepiej będzie nie wprawiać James’a w zły humor. Kiedy będzie odbywać poważną rozmowę z rudowłosą, raczej nie powinien być rozdrażniony przez jej przyjaciółkę. W dodatku, sam wygląd chłopaka wyprowadzi dziewczynę z równowagi.
- Gdzie masz Natalie? – rzucił James nonszalancko, odstawiając pustą szklankę na stół. Przerzucił różdżkę do drugiej ręki.
- Jeśli jesteś ciekaw, sam jej poszukaj – powiedziała twardo, próbując dać im okazję do rozmowy.
- Pewnie dobrze się bawi z Danielem.
Wzruszyła ramionami. Bardziej przekonywała ją myśl, że rudowłosa stresowała się tym, co musiała zrobić. A strój Jamesa nie poprawi całej sytuacji.
- Chyba pora się porządnie schlać – westchnął chłopak, przeczesując włosy ręką i sięgając po chochelkę, zanurzoną w szkarłatnym płynie. – Mam nadzieję, że w tym roku porządnie doprawili poncz.
Rose zerknęła podejrzliwie na naczynie, które trzymała w dłoni, po czym podsunęła je pod nos i powąchała. Skrzywiła się, czując mocny zapach alkoholu.
- Nie ma tu nauczycieli? – zapytała niepewnie, dopiero teraz rozglądając się w poszukiwaniu znajomych twarzy.
- Ależ są. – Wychylił szklankę ponczu, jego oczy błyszczały niesamowicie w ciemności. – Ale dzisiaj nie mają oczu. I prawdopodobnie słuchu, a także węchu. Powiedzmy, że zostali pozbawieni niektórych zmysłów.
Rose nie wiedziała, co o tym myśleć. W jej poprzedniej szkole coś takiego było nie do pomyślenia. Co odważniejsi chowali się po korytarzach, czy krzakach na zewnątrz, aby szybko wypić butelkę czegoś mocniejszego. Ale biada tym, których przyłapano. Najwyraźniej w tak dużych metropoliach jak Nowy Jork, na pewne sprawy patrzyło się przez palce.
- Nie upij się, pokojóweczko. – James mrugnął do niej, a po chwili zniknął wśród tłumu bujającego się w rytm muzyki.
Ponownie poprawiła spódniczkę, nie potrafiąc pozbyć się uczucia dyskomfortu. Po chwili wahania, upiła łyk ponczu, krzywiąc się z niesmakiem, kiedy poczuła ostrość w gardle. Ktoś naprawdę się postarał, ulepszając napój.
Rozejrzała się po sali, ale nie dostrzegła nikogo znajomego. Chociaż z takim oświetleniem ciężko było wyraźnie zobaczyć twarze.
Sztuczny dym drapał ją w nosie, więc postanowiła wyjść na zewnątrz i łyknąć odrobinę świeżego, chłodnego powietrza.
Udało jej się przecisnąć i wypaść przez drzwi. Dostrzegła małe grupki, które stały w różnych odległościach. Ich członkowie śmiali się, rozmawiali, niektórzy palili papierosy, popijając mocnym ponczem. Westchnęła, rozglądając się w poszukiwaniu znajomych osób.
- Pośpiesz się, Eric.
Ciche warknięcie zwróciło jej uwagę. Zmarszczyła brwi i spojrzała gdzieś w prawo, skąd ono dobiegało. Tak jak się spodziewała, Caroline ciągnęła swojego brata za salę, gdzie najprawdopodobniej prowadziła droga do miejsca, w którym przygotowywali się do występu.
Rose zauważyła, że Caroline zrobiła użytek ze swojej fryzury. Dzisiaj nie była zwykłą uczennicą liceum, a Kleopatrą – dumną władczynią Egiptu. Jej szczupłą sylwetkę podkreślała biała suknia, bogato zdobiona złotymi i zielonymi klejnotami, które z pewnością nie były prawdziwe, chociaż sprawiały takie wrażenie. Na chudej szyi zawisł ciężki naszyjnik, który mienił się z ciemnościach feerią barw, z uszu zwisały ciężkie, złote kolczyki, a głowę przyozdabiała opaska, na której, w miejscu czoła Caroline, prezentowała się złoto zielona kobra, z wysuniętym rozdwojonym językiem. Wąż wydawał się hipnotyzować swoim spojrzeniem każdego, kto odważył się na niego spojrzeć.
W połączeniu z przeszywającym spojrzeniem dziewczyny musieli tworzyć przerażającą mieszankę.
Natomiast Eric miał na sobie prosty frak, czerwoną koszulę i pelerynę ze stojącym kołnierzem, która łopotała wokół jego kostek, kiedy szedł za siostrą. Sztuczne, lśniąco białe kły i czerwone oczy podpowiedziały Rose, za kogo dzisiaj podawał się klawiszowiec Free.
Chciała zawołać za rodzeństwem, ale Caroline w złym humorze to ktoś, z kim Rose nie miała ochoty mieć do czynienia. Na pewno jeszcze będą miały okazję porozmawiać. Tak czy siak będzie oglądała jej występ.
- Rose, tutaj jesteś! – Natalia machała do niej kilka metrów dalej, uśmiechając się swoimi krwistoczerwonymi ustami. – Szukaliśmy was już jakiś czas. – Rozejrzała się zdezorientowana. – A gdzie Pixie?
- Jakiś amant poprosił ją do tańca – wywróciła oczami i spojrzała na dziewczynę. W swojej szacie i koszuli z rozpiętymi dwoma guzikami, z butami na obcasach wyglądała świetnie. A burza ognistych loków i czerwona szminka sprawiały, że była po prostu seksowna.
Zwróciła wzrok na Daniela, który dzisiaj był ubrany po prostu w biały, zakrwawiony garnitur, w ręce trzymając sztuczną siekierę, którą opierał o nogę. W tym kolorze był jeszcze bardziej przystojny, ten nasz przewodniczący.
Na jego pytające spojrzenie i zlustrowanie jej stroju, tylko machnęła ręką.
- Nie pytaj – mruknęła.
- W takim razie, co robimy? – rzucił. - Robi się trochę chłodno.
Nikt nie musiał tego powtarzać Rose, której odsłonięte nogi już pokrywały się gęsią skórką.
- Możemy wejść do środka – zaproponowała niepewnie Natalie.
Była doskonale świadoma, dlaczego rudowłosa zerkała niespokojnie w kierunku sali. Obawiała się spotkania z Jamesem. Rose powinna powiedzieć jej, że najlepiej byłoby, gdyby znalazła go zanim upije się w sztok. Wtedy dla obojga nie będzie to przyjemne.
- Chyba coś ogłaszają – oznajmił Daniel, marszcząc czoło i wytężając słuch.
- Zapraszamy wszystkich na pierwszą piosenkę zespołu Free, którzy spędzą z nami Halloween’ową noc. Ich dzisiejszą wokalistką będzie Caroline Martin – rozległ się głośny komunikat, rozchodzący echem w sali i poza nią. Niewątpliwie ktoś mocno podkręcił głośność mikrofonu.
Wzruszając ramionami, ruszyła do środka, słysząc jak Natalie i Daniel rozmawiają o czymś, drepcząc za nią. Większość ze stojących grupek również kierowała się do sali, niektóre dziewczyny nawet do niej biegły. Zwróciła oczy ku niebu, nawet nie dziwiąc się ich zachowaniu.
W środku stanęła pod ścianą, nie mając zamiaru pchać się w tłum, który już kołysał się w takt pierwszych nut. Rose oczywiście znała tę piosenkę, ćwiczyła ją z Daviesem, kiedy tak wymęczył jej gardło, że dostała napadu kaszlu i przez kolejne pięć minut zwijała się w kącie, wypluwając sobie płuca i rzucając mordercze spojrzenia chłopakowi, który wydawał się niesamowicie z siebie zadowolony.
Spojrzała na scenę, na którą właśnie wchodziła Caroline pewnym siebie krokiem. Stanęła przed mikrofonem, uniosła rąbki swojej sukni i skłoniła się wdzięcznie. Uniosła podbródek, posłała publiczności łaskawy uśmiech, po czym przysunęła się bliżej mikrofonu. Zerknęła przez ramię na Williama, który rozpoczynał piosenkę i skinęła lekko głową. Wtedy też Rose zwróciła na niego uwagę.
Najpierw parsknęła śmiechem, aby sekundę później zacisnąć ze złością pięści. Chłopak otwarcie robił sobie z niej żarty. Wyglądał jak rasowy lokaj w czarnym surducie, z białą koszulą i ciemną muchą pod szyją. Z kieszeni jego kamizelki wystawała biała róża, a włosy miał grzecznie ułożone, w przeciwieństwie do codziennego wyglądu.
Och, już ona sobie z nim porozmawia.
A nie, chwila, przecież miała skończyć ich wątpliwą znajomość. Z niechęcią złapała się na tej nagłej zmianie zdania.
William uśmiechnął się do Caroline, po czym zmysłowym ruchem zsunął z rąk śnieżnobiałe rękawiczki, odkładając je na głośnik za nim. Z publiczności wydobyło się zbiorowe, dziewczęce westchnienie, które Rose skwitowała uniesieniem brwi.
Zanim ponownie zwróciła wzrok na wokalistkę, zerknęła na Natalie, nie spoglądającą na scenę, tylko pogrążoną w rozmowie z Danielem. Może to nawet dobrze, że jej uwagi nie ściągnął strój Jamesa. Dziewczyna mogłaby zacząć panikować, a wtedy na pewno nie dotrzymałaby obietnicy.
Wsłuchała się w głos Caroline, która czarowała nim swoją publikę. Był pewny i mocny, ale jednocześnie jakby drżący i nieśmiały. Brunetka potrafiła idealnie wczuć się w klimat piosenki, porywając nią tłumy. Rose uśmiechnęła się na wspomnienie tej krótkiej lekcji, którą dostała od dziewczyny, a która tak wiele jej dała.
Otworzyła przymknięte lekko oczy, kiedy przyłapała się na większym przysłuchiwaniu się dźwiękom gitary, której struny trącał Davies. Wzdrygnęła się, obejmując ramionami. Po prostu chciała znowu poczuć to samo, kiedy śpiewał ostatnim razem, to wszystko.
- Brzmi cudownie.
Spojrzała w bok, gdzie uśmiechała się do niej Carmen. Miała ostry makijaż i czarną, postrzępioną sukienkę.
- Dziękuje, że się zgodziłaś – powiedziała, przytulając ją szybko. – Gdyby nie ty, najważniejsze wydarzenie wieczoru nie byłoby tak idealne. Nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć.
Rose uciekła wzrokiem, czuła się niepewnie, słysząc tak ogromną wdzięczność w głowie dziewczyny.
- Nie ma problemu. Cieszę się, że mogłam pomóc – wydusiła z siebie, mając nadzieje, że Carmen usłyszy pomimo głośnej muzyki.
- Idę pogratulować naszemu zespołowi. – Położyła dłoń na jej ramieniu i ścisnęła lekko. – Jeszcze raz, dziękuje. Do zobaczenia!
Rose odetchnęła z ulgą i poklepała policzki, próbując doprowadzić się do porządku. Ani się obejrzała, a pierwsza piosenka Caroline skończyła się. Podziękowała słuchaczom i zeszła ze sceny, a Free rozpoczęło kolejny utwór, nie opuszczając podium, na którym jeszcze niedawno Rose śpiewała razem z nimi.
- Idziemy po poncz, poczekasz tutaj? – rzuciła Natalie, patrząc na nią pytająco.
- Jasne – wzruszyła ramionami, zaplatając ręce na piersi.
Obserwowała plecy rudowłosej i przewodniczącego, gdy jej wzrok przykuły mieniące się kolory.
- Jak ci się podobało? – zapytała Caroline, poprawiając przekrzywioną kobrę na jej głowie. – Teraz już wiesz, o co mi chodziło, kiedy próbowałam wytłumaczyć ci o pewności w śpiewaniu.
Rose zaśmiała się.
- Jestem pewna, że nikt nie zaśpiewałby tego lepiej od ciebie, a już na pewno nie ja – stwierdziła, spoglądając na dziewczynę z rozbawieniem. – Byłaś świetna, naprawdę. Daviesa na pewno zje frustracja, że tym razem to nie on był w centrum uwagi.
Satysfakcja na jej twarzy była chyba zbyt widoczna, bo Caroline parsknęła.
- Naprawdę go nie lubisz, prawda? – Przekrzywiła głową, zaplatając ręce na piersi. Jej kruczoczarne włosy zakryły kawałek policzka, lejąc się jak jedwab.
Patrzyła na nie jak zahipnotyzowana, zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu tylko wzruszyła ramionami, co – jak zauważyła – robiła ostatnio zbyt często.
Caroline patrzyła na nią z nieczytelnym wyrazem twarzy.
- Chodźmy bliżej – wypaliła nagle, prostując się i chwytając jej rękę. – Wiesz, wciąż nie skończyłam z przekonywaniem cię, abyś wstąpiła do Klubu Muzycznego. Will mówił, że grasz na fortepianie i skrzypcach, na pewno byś się im przydała.
- Wredny kapuś – mruknęła ze złością, bezwiednie dając się ciągnąć w stronę sceny. Dopiero po chwili zorientowała się, co Caroline robi. – Wygodnie było tam, gdzie stałyśmy – oznajmiła głośno, wciąż nie czując się przy brunetce tak pewnie, jakby chciała.
- Masz prawo słuchać z najlepszego miejsca. W końcu bez ciebie, nie byliby ze mną tak zgrani i nic nie brzmiałoby tak idealnie. – Posłała jej swój pewny uśmiech, z łatwością lawirując przez tłum, bez litości ciągnąc za sobą Rose.
W końcu stanęły prawie pod samą sceną. Niechętnie uniosła wzrok, który wbijała w podłogę, a jej wzrok jakby automatycznie padł na Daviesa. Prawdopodobnie nie lubił stać przed mikrofonem, kiedy grał i śpiewał, dlatego właściwie zawsze widziała go siedzącego na krześle, kiedy mieli swoje próby. Wydawał się rozluźniony, przymykając oczy i wypuszczając słowa z lekko rozchylonych ust. Cieszył się tym, nie irytowały go piszczące dziewczyny czy gryzący dym, wypuszczany w nadmiarze zza sceny.
Chciałaby móc być taka jak on. Grać, nie przejmując się nikim i niczym. Grać tak, aby poruszać serca ludzi, podobnie do głosu Caroline. Zazdrościła im wszystkim tej wolności, wyboru, którego ona nie miała. Nie mogła stanąć na scenie i zapomnieć o wszystkim. Jeszcze nie.
Uśmiechnęła się, kiedy uświadomiła sobie, że nieświadomie spełniła błahe życzenie, które Davies wypowiedział niedawno. Drań zobaczy ją w stroju pokojówki, gdy tylko piosenka się skończy, a on zerknie w stronę publiczności. Musiała przyznać, że chciała, żeby ją dostrzegł.
Uniosła głowę wyzywająco i zmrużyła oczy, patrząc na scenę. Ostatnie słowa piosenki zawisły na parę sekund w powietrzu, a Davies powoli uniósł powieki. Jego wzrok przesunął się wzdłuż pierwszego rzędu, na którego końcu stała razem z Caroline. Jak przypuszczała, zatrzymał się na niej.
Chłopak nie dał po sobie poznać, że cokolwiek zauważył, jedynie kąciki jego ust wygięły się w zarysie złośliwego uśmieszku. Natomiast Rose nie musiała się tak powtrzymać – uniosła brwi, uśmiechając się szeroko, wyzywająco.
Co ty na to, Davies?
Całkiem zapomniała o swoim postanowieniu, które wyraźnie mówiło, że zerwie wszelkie  kontakty z Williamem i postara się zignorować jego zaczepki. Oczywiście, będzie tego później żałowała, a również jej alter-ego patrzyło na nią z dezaprobatą.
- I jak, są nieźli, prawda? – zwróciła się do niej Caroline, a Rose szybko zeszła na ziemię. – Chociaż, gdyby więcej ćwiczyli, jak im mówiłam, mogliby być jeszcze lepsi.
- Masz rację – wyrzuciła z siebie, odrywając wzrok od sceny. Cholera, nawet nie słyszała, co dziewczyna powiedziała.
- Twoi przyjaciele na pewno cię szukają, lepiej idź do nich, zanim narobią jakiegoś bałaganu – powiedziała z rozbawieniem, wywracając oczami.

Kiedy Rose wróciła pod ścianę, gdzie wcześniej stała z Natalie i Danielem, dostrzegła wspomnianą dwójkę.
- Gdzie się podziewałaś? – Pierwszy dostrzegł ją chłopak, po czym podał jej szklankę z ponczem, którą przyjęła niechętnie.
- Tu i tam – mruknęła niezobowiązująco.
Rudowłosa wychyliła swój poncz jednym haustem, Rose podejrzewała, że to nie była jej pierwsza porcja. Wyglądała na niespokojną.
- Od kiedy tak miłujesz się w alkoholu? – zapytał Daniel, rzucając podejrzliwe spojrzenia na czerwone plamy, które wykwitły jej na policzkach. – Myślałem, że… Czekaj, jak ty to powiedziałaś…Nigdy nie tknę tego świństwa z własnej woli, pali gardło i sprawia, że moja skóra nabiera bardzo malowniczego buraczanego koloru.
Natalie zmrużyła oczy, mrożąc go spojrzeniem.
- I powiedziałaś to pod wpływem tego świństwa – dodał i Rose była pewna, że miał ogromną ochotę wyrwać jej naczynie z ręki. – Więc, od kiedy?
- Od dzisiaj – burknęła dziewczyna i przycisnęła do siebie szklaneczkę, jakby czytając w jego myślach.
- Natalie, proszę cię…
- Przestań mnie kontrolować, Daniel. – Głos był stanowczy. – Nie jestem jakąś kruchą porcelanową lalką, która roztrzaska się na małe kawałeczki od lekkiego potrząśnięcia. Umiem o siebie zadbać.
- Nie byłbym tego taki pewien – wymamrotał brunet pod nosem.
- Świetnie – wycedziła rudowłosa, po odwróciła ostentacyjne wzrok, z nagłą uwagę studiując jeden z plakatów, na którym ktoś wymalował gromadę zombie.
Niezręczną ciszę między nimi, którą rozpraszała jedynie głośna muzyka, przerwał znajomy głos.
- Tutaj jesteście! – wykrzyknęła Pixie, uwieszając się ramienia Rose. Dyszała lekko, a jej blada skóra połyskiwała od potu. Zapewne przetańczyła już niejedną piosenkę. – A co to za grobowa atmosfera? – zachichotała z powodu doboru słów.
Rose odwróciła wzrok, a Daniel spojrzał na dziewczynę z pustym spojrzeniem.
- Niesamowicie wyglądasz, Pixie – powiedział, uśmiechając się uprzejmie, ale Rose wiedziała, że mimo wcześniejszej sprzeczki, mówił szczerze.
Brunetka zarumieniła się nieznacznie. Rose pomyślała, że te słowa musiały być dla niej o wiele bardziej wartościowe niż niezliczona ilość zaproszeń do tańca i komplementów, które usłyszała dzisiejszego wieczoru.
- No więc, co się stało? – Dociekała niecierpliwie. – Mamy imprezę, powinniśmy się bawić!
Natalie prychnęła cicho, zirytowana optymizmem przyjaciółki.
- Idę się przewietrzyć – oznajmiła i obrzuciła ostrym spojrzeniem Daniela, który zrobił krok w jej stronę. – Sama.
Odeszła szybkim krokiem w stronę wyjścia, a czarne szaty powiewały za nią niczym skrzydła nietoperza. Przewodniczący skrzywił się nieznacznie.
- Pójdę po poncz.
Pixie spojrzała na Rose z niemym pytaniem, kiedy zniknął im z oczu.
- O co poszło?
Potrząsnęła głową, sama nie będąc pewną.
- Natalie jest chyba bardziej zestresowana tą rozmową niż sądziłyśmy – powiedziała niepewnie.
- Ale jest też silniejsza niż wydaje się nam wszystkim. – Pixie uśmiechnęła się. – Jestem przekonana, że da sobie radę. To mądra dziewczyna.
Rose nie była wcale tego taka pewna, ale stwierdziła, że jej interwencja mogła wywrzeć na niej tylko większą presję i wywołać więcej kłótni.
- Idziemy potańczyć – oznajmiła w końcu Pixie, kiwając głową, kiedy zobaczyła niechętne skrzywienie dziewczyny. – Jesteśmy tu już tak długo, a tylko ja wydaje się bawić. Pora to zmienić i to bez gadania.

Rose nie była świadoma upływu czasu. Kolejne minuty tańca przerywała co chwila szklanką ponczu, który wirował już niebezpiecznie żołądku. Jej twarz zaróżowiła się od wysiłku, a dekolt i kark pokryła cienka warstewka potu. Towarzyszyło jej przyjemne uczucia odrętwienia i zobojętnienia na wszystko, kiedy skakała w rytm muzyki, rzucając włosami. Obraz przed oczami zawirował, więc postanowiła chwilkę odsapnąć. Szkarłatny płyn zaczął ją odrzucać, więc skierowała się w stronę, gdzie myślała, że było wyjście. Zgubiła gdzieś resztę przyjaciół, ale w tej chwili mało ją to obchodziło.
Uderzyło w nią lodowate powietrze, przez kilka sekund kręciło jej się w głowie. Poczekała aż przestanie, po czym potrząsnęła nią lekko, sama nie wiedziała w jakim celu.
Przeszedł ją dreszcz, kiedy poczuła ciepły oddech na karku.
- Chodź ze mną na tyły. – Nieznajomy głos szeptał jej do ucha, przyprawiając o przyjemne ciarki. Ktoś pociągnął ją za rękę, ale nie była na tyle pijana, aby po prostu się poddać i podążyć za chłopakiem, który prawdopodobnie będzie próbował czegoś, co zasłużyłoby na miano haniebnego, jak ładnie ujęłaby to Natalie. Swoją drogą, ciekawe, gdzie podziewała się nasza czarownica. Alter-ego miało ochotę przekląć tendencje swojego drugiego ja do skupiania się na nieznaczących szczegółach.
- Nie. A teraz możesz mnie puścić – uprzejmie zaproponowała. Jej członki wydawały się tak ciężkie, niezdolne do podniesienia.
- Powinieneś wiedzieć, kiedy odpuścić, przyjacielu. Kiedy ktoś mówi nie, to znaczy, że raczej nie ma ochoty na małe tête-à-tête.
Automatyczną jej reakcją na tej znajomy głos było skrzywienie się, nawet hektolitry alkoholu nie mogły tego zmienić. Wykręciła głowę, aby spojrzeć na Daviesa, który uśmiechał się głupkowato, stojąc z rękami w kieszeniach. Jego oczy błyszczały jakimś dziwnym blaskiem, który Rose starała się rozgryźć.
Nieznajomy, na którego nawet nie spojrzała, mruknął coś niezrozumiale, ale puścił jej rękę i oddalił się szybko.
- Nie musiałeś się wtrącać – mruknęła, jej język zaczynał się plątać i absolutnie jej się to nie podobało.
- Ale chciałem.
Rzuciła mu wymowne spojrzenie i ruszyła w stronę parkingu, gdzie nikt się nie kręcił. Nie uśmiechało jej się, żeby ktokolwiek oglądał ją w takim stanie. Nazajutrz z pewnością powita ją kac moralny wielkości Big Bena.
Zatoczyła się nagle, wpadając na samochód i uderzając w niego biodrem. Rozległo się wycie alarmu, który zadzwonił w jej głowie nieznośnie, wyrywając jęk z ust.
- Jezu, Parker, ale się spiłaś. – Davies podszedł do niej szybkim krokiem, w jego ręce pojawiło się coś małego i czarnego. Usłyszała ciche kliknięcie i brutalny dźwięk został zastąpiony przez błogą ciszę. – Masz szczęście, że to mój samochód.
Spojrzała na pojazd i rzeczywiście rozpoznała go po skórzanych fotelach i kolorowych koralikach, zwisających z wstecznego lusterka. Oczywiście, że musiała wpaść akurat na własność Williama cholernego Daviesa.
Oparła się nonszalancko o maskę, chyba próbowała naśladować te ponętne dziewczyny, które pozowały z samochodami w skąpych wdziankach. W jej przypadku, zgadzała się tylko ta druga część.
Chłopak zamrugał zaskoczony.
- Co ty robisz? – zapytał ostrożnie. Rose doszła do wniosku, że ogniki w jego oczach to nic innego, jak upojenie alkoholowe.
- Zapobiegam swojemu upadkowi – poinformowała go.
- I wykorzystujesz do tego mój samochód?
- Tak.
Rose nie zauważyłaby, że powoli zsuwa się na ziemię, gdyby Davies nie złapał ją za ramiona i nie postawił na nogi. Zapomniała o niekomfortowym uczuciu, jakie zawsze czuła, będąc blisko niego, ale zrzuciła to na te dziwaczne uczucie w jej głowie.
- Zostaw mnie – mruknęła. -  I jak ty w ogóle wyglądasz? – żachnęła się, próbując wyrwać. – Strój lokaja… I dalej twierdzisz, że te plotki nie są twoim dziełem?
Zupełnie wypadł jej z głowy fakt, że William też nie był do końca trzeźwy. Przez jej szamotanie stracił równowagę i oboje zatoczyli się na bok pojazdu. Jęknęli z irytacją, ale nie zmienili pozycji – ona opierała się plecami o drzwi, a chłopak naciskał na szybę rękami po obu stronach jej głowy. Gdyby znowu próbowali jakoś się poruszać, pewnie wylądowaliby na betonie, który nie wydawał się przyjaźnie nastawiony do tak bliskich spotkań.
- Cóż, to ty spełniłaś moje obecnie największe pragnienie – oznajmił z przekąsem, obserwując ją z szyderczym wyrazem twarzy.
Prychnęła.
- Nie przypominam sobie żadnego – skłamała.
- Nieudolna z ciebie kłamczucha, kiedy za dużo wypijesz. – Złapał w palce kosmyk włosów, wplątany w jego dłoń i pociągnął lekko.
- To boli – skrzywiła się, przechylając głową na drugą stronę, co jednak wywołało jeszcze większy ból, bo chłopak nie miał zamiaru puszczać jej włosów. – Nie możesz robić każdemu, co ci się tylko podoba, wiesz? Nawet cię nie lubię, a ty co! Masz czelność śpiewać w taki sposób, żeby wywracać do góry nogami wszystko, w czym do tej pory żyłam. To nie tak, że będę ci za to wdzięczna. Nawet na to nie licz. Irytujesz mnie wszystkim. Zmieniasz się za każdym razem, kiedy z tobą rozmawiam. Czemu nie zdecydujesz się na jedną osobowość i zaoszczędzisz mi nerwów? Jestem pewna, że reszta twojego zespołu też by to doceniła. – Dyszała lekko, oblewały ją fale gorąca. Davies patrzył na nią trochę nieprzytomnie, wciąż ciągnąc kosmyk. – I nie waż się mówić komukolwiek o mojej pracy, zrozumiano? A po tym, jak się dzisiaj ubrałeś, na pewno zaczną się kolejny plotki, ty idioto. Mogłam się domyślić, że nie użyjesz swojego wątpliwego rozumu, żeby do tego dojść.
Zaczerpnęła porządną dawkę powietrza, aby móc kontynuować swoją tyradę, kiedy William chwycił całą garść włosów Rose i mocno odchylił jej głowę do tyłu.
- Zamkniesz się wreszcie? – mruknął i bez wahania natarł swoimi ustami na jej, uciszając okrzyk bólu.
Otworzyła szerzej oczy, patrząc na jego przymknięte powieki. Pocałunek był gwałtowny i natarczywy, Davies miażdżył jej wargi. Pozwalała mu to robić przez długie sekundy, nie będąc w stanie przyswoić wszystkich informacji. Dopiero, kiedy poczuła jak jego gorąca dłoń dotyka zarumienionego policzka, a druga jeszcze mocniej odchyla jej głowę, ułatwiając mu dostęp, zareagowała.
Spróbowała odepchnąć chłopaka, napierając na jego tors, ale w efekcie tylko przyciągnął ją bliżej, zamykając jej dłonie między ich ciałami.
Jej twarz oblało gorąco, pochodzące zarówno od Williama, jak i zawstydzenia. Zacisnęła powieki, nie chcąc widzieć jego twarzy tak blisko swojej. Mimowolnie, zaczęła się rozluźniać, miała wrażenie jakby jej ciało roztapiało się i wbrew sobie, czuła się z tym przyjemnie. Cholerny Davies.

Tymczasem, zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, na ławce pod ogromnym kasztanem, siedziała Natalie. Pochylała głowę między kolanami, zasłaniając się z obu stron kurtyną loków, które w ciemności wydawały się ciemnoczerwone. Zbierało jej się na wymioty, poncz w jej żołądku niebezpiecznie wirował i to samo robił z jej głową.
- Dlaczego? – mruknęła do siebie, ukrywając twarz w dłoniach. – Nawet nie jestem pijana.
- Słaba głowa, co, kochanie?
Poderwała głowę gwałtownie i od razu tego pożałowała. Jęknęła, zsuwając się z ławki i kuląc na ziemi.
- Chcesz czegoś czy po prostu lubisz patrzeć jak cierpię? – wypaliła. Doskonale pamiętała obietnicę, jaką złożyła Pixie i Rose, ale w tej chwili nie była w stanie na poważne rozmowy. Dzisiaj to nie była ona, normalnie nawet nie tknęłaby alkoholu, brzydząc się samym jego smakiem. A teraz…
- Po rozmowie z pewną pokojówką, odniosłem wrażenie, że dzisiejszego wieczoru usilnie będziesz chciała mnie unikać – powiedział James, opierając się o pień drzewa. Palcami rozrywał pożółkły liść. – Więc przyszedłem.

Spojrzała na niego, próbując dostrzec coś, cokolwiek poza tą obojętnością.

18.11.14

Rozdział XVI "Odliczanie do balu"

Z góry przepraszam! Zupełnie straciłam ochotę na pisanie, wstawianie nowych rozdziałów i ogólne ogarnianie bloga. Wszystko przez szkołę, która tylko odbiera chęci do życia. Obiecuję się poprawić! 
Dajcie znać w komentarzach, czy jeszcze ktoś tu został i to czyta :)




***




Wzrok Rose skakał pomiędzy Ericiem a jego siostrą, dziewczyna zastanawiała się jak rodzeństwo mogło być tak różne. Może przebywanie z Michaelem i Pixie jako bliźniakami wypaczyło jej pogląd na te sprawy. Caroline z pewną siebie postawą oraz mocnym i stanowczym głosem stanowiła całkowite przeciwieństwo brata.
- Mówisz jakby brakowało ci chęci do życia – zrugała dziewczyna Erica, zaplatając ręce na piersi. Spojrzała na Rose. – Carmen mi o tobie mówiła. Wspominała dziewczynę, która miała mnie zastąpić podczas prób przed balem.
Rose chrząknęła nerwowo. Caroline onieśmielała ją swoim sposobem bycia, czuła się przy niej dość niezręcznie, nic dziwnego, że to akurat ona miała śpiewać – nie w głowie jej byli ładni chłopcy z Free.
- Tak, jestem tylko zastępstwem – uśmiechnęła się Rose. – Cieszę się, że czujesz się lepiej.
Dziewczyna rzuciła jej lekko zaskoczone spojrzenie, po czym podeszła bliżej z zamiarem wspięcia się na scenę. Sam pognał na pomoc, jednak Caroline zignorowała jego wyciągniętą rękę i po chwili odetchnęła, stojąc na podeście.
- Skoro wróciła główna wokalistka, zwalniam ci miejsce – Rose zaczęła podnosić się ze swojego miejsca, ale ciemnowłosa powstrzymała ją ruchem ręki.
- Zdeklarowałam, że wrócę jutro, więc nie będę znowu mieszać – oznajmiła, po czym uśmiechnęła się uroczo. – I tak narobiłam Carmen niezłego bałaganu, kiedy złapała mnie ta okropna choroba.
Rose czuła się zdezorientowana. Jeszcze przed chwilą miała do czynienia z wyniosłą, pewną swoich racji osobą, a teraz stała przed nią dziewczyna, której uśmiech łagodził nieco ostre rysy twarzy. Rozdwojenie jaźni?
- Dobra, chłopcy! – Caroline zacisnęła usta w cienką linię, zmrużyła oczy i oparła ręce na biodrach. – Pokażcie mi, czego mam się spodziewać w sobotę!
Tak, to zdecydowanie to.
- Tak jest! – zawołał Sam, wracając na swoje miejsce z zawodem wypisanym na twarzy.
- Mogłabyś przestać nam rozkazywać – skrzywił się Davies, spoglądając na dziewczynę z niechęcią.
- Mogłabym… – posłała mu surowe spojrzenie. – ale tego nie zrobię.
Eric westchnął ciężko i mruknął coś o kompleksie wyższości i przemęczaniu się.
- Przestańcie zrzędzić i weźcie się do roboty – zarządził James, wywracając oczami i bawiąc się pałeczkami.
- A ja posłucham sobie mojego kochanego zastępstwa – oznajmiła Caroline, stając za krzesłem Rose i spoglądając na kartkę z tekstem piosenki.
Rose zastanawiała się, gdzie tak właściwie trafiła i z kim przyszło jej się zadawać. Czy w tym mieście nie było nikogo normalnego? Miała pewność, że brunetka kryła w sobie dwie osobowości, nie wiedziała tylko, z którą miała do czynienia w danej chwili.
Słysząc muzykę, poprawiła się na krześle i zerknęła na kartkę. Zaczęła cicho śpiewać, ale nie zdążyła dokończyć nawet pierwszej zwrotki, ponieważ Caroline machnęła ręką, przerywając jej.
- Stop! Stop! – zawołała, czekając aż wszystko ucichnie. Zwróciła się do Rose. – Masz naprawdę ładną barwę głosu, ale drży on za mocno. Wcale cię nie słychać – mówiła z przekonaniem, gestykulując dłońmi, po czym zerknęła na brata. – A tobie co mówiłam? Więcej życia, Eric!
- Caroline, daj spokój – mruknął James, obracając się na swoim krzesełku w jej stronę. – Ona nawet nie będzie występować, nie musisz dawać jej lekcji.
Rose bardzo chciała coś powiedzieć, nawet otwierała już usta, ale brunetka szybko zripostowała słowa chłopaka.
- Nie mogę patrzeć, kiedy ktoś marnuje swoje umiejętności – warknęła, kładąc dłoń na ramieniu Rose, przez co dziewczyna wzdrygnęła się zaskoczona, spinając wszystkie mięśnie. – Carmen musi się za ciebie porządnie wziąć w Klubie.
Rose zastanawiała się jak zareaguje dziewczyna, jeśli wyzna, że wcale do Klubu nie należy.
- Najwidoczniej Carmen nie wspomniała o tym, że Parker tam nie uczęszcza – odezwał się nagle Davies, zupełnie o to nieproszony, zdaniem Rose.
Caroline spojrzała na chłopaka, a potem mocniej ścisnęła ramię Rose.
- Nie uczęszcza – powtórzyła powoli, jakby nie rozumiejąc znaczenia tych słów. – W takim razie, co tu robi?
- Nie mam pojęcia czemu przewodnicząca ją wybrała – odpowiedział jej James, chociaż William już otwierał usta.
- Will po prostu powiedział nam o tym – wtrącił Sam, wzruszając ramionami. – Słyszałem, że wcale nie chciała brać w tym udziału.
- Ona tu jest i nawet potrafi mówić za siebie. – Irytacja Rose sięgnęła zenitu. Nie znosiła, kiedy dorośli rozmawiali w jej obecności, traktując ją jak powietrze, więc tym bardziej nie będzie tego tolerowała w tej sytuacji.
- Więc wytłumacz się – rozkazała Caroline, celując w nią oskarżycielsko palcem, jakby wszystkie nieszczęścia tego świata były jej winą.
Rose od razu straciła całą pewność siebie, zerkając na dziewczynę z obawą. Co miała teraz powiedzieć? Lepiej było siedzieć cicho.
Postawiła na półprawdę.
- Po prostu Carmen potrzebowała kogoś, kto nie będzie się ślinił na widok Daviesa. – Nie mogąc się powstrzymać, posłała Williamowi złośliwy uśmieszek. – Oczywiście, na początku nie chciałam się zgodzić, ale zmieniłam zdanie. – Wzruszyła ramionami.
- Co znaczy ślinić się na widok Daviesa? – James prychnął z oburzeniem. – On nie jedyny tutaj ma swój fanklub – dodał, uśmiechając się z zadowoleniem.
Rose spojrzała na niego z politowaniem. No doprawdy, miał czelność przechwalać się zgrają krzyczących nastolatek, które były gotowe zedrzeć z niego ubrania, gdyby tylko dał im szansę.
- Nie mówisz chyba o tej nielicznej grupce, której członków mógłbym policzyć na palcach jednej ręki? – zwrócił się do niego William, unosząc brwi.
- Chłopaki, przestańcie! – zawołał Sam, wymachując rękoma i uśmiechając się przepraszająco do Caroline, która obserwowała wszystko z grymasem na twarzy.
Rose niedowierzała w to, co miała przed oczami. Czy oni naprawdę kłócili się o liczebność w swoich fanklubach? To było po prostu niesamowite, jak bardzo egoistyczni mogli być.
Potrząsnęła głową z rezygnacją, kątem oka dostrzegając ziewającego Erica, która osunął się na swoim miejscu, przymykając oczy. Niektórym było to po prostu obojętne.
- Dosyć! – Głos Caroline przebił się przez zawziętą sprzeczkę, zwracając na siebie uwagę wszystkich w pomieszczeniu. – Zabierzmy się w końcu za próbę, muszę wszystko dokładnie usłyszeć. A ty, Rose – Spojrzała na dziewczynę, która uśmiechnęła się słabo. – na pewno docenisz krótką lekcje od profesjonalistki, prawda? – Wybuchła perlistym śmiechem, zasłaniając usta dłonią. – Do roboty, panowie!
Wśród narzekań Williama i Jamesa, Caroline przywłaszczyła sobie osamotnione krzesło i przysiadła obok Rose, której największym pragnieniem było pognanie do domu. Sam obudził drzemiącego Erica mocnym szturchnięciem, po czym wrócił na swoje miejsce, energicznie łapiąc gitarę do ręki.
- Żyj, Eric! – Caroline syknęła na brata, patrząc groźnie. – Żyj!

Po dwóch godzinach, podczas których Rose została zmaltretowana przez Caroline na wiele sposobów, w końcu wszyscy zgodzili się, że pora kończyć. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, przeciągając się i krzywiąc na dźwięk cichych chrupnięć kości.
- Jutro o tej samej godzinie – oznajmiła Caroline zespołowi, odstawiając krzesło i zbliżając się do Rose, zbierającej swoje rzeczy. – Przyjdziesz nas posłuchać?
Rose zerknęła na Williama, który pakował gitarę do pokrowca, kontynuując swoją kłótnię z Jamesem i opędzając się od Sama, próbującego ją załagodzić. Nie miała najmniej ochoty oglądać tego dupka częściej niż było to konieczne. Dzisiaj ich próby się skończyły, więc już nigdy nie będzie musiała widywać się z nim po zajęciach.
- Raczej nie, mam pracę – skłamała gładko, unikając wzroku brunetki. – Posłucham na balu.
Caroline wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz. – Podążyła w stronę Erica, z daleka strofując go za ociąganie się, po czym odwróciła głowę w jej kierunku. – Szkoda, mogłabym cię jeszcze wiele nauczyć. – Mrugnęła.
Rose westchnęła, kręcąc głową. Przerzuciła swoją torbę przez ramię i ruszyła w stronę wyjścia, uprzednio żegnając się machnięciem ręki z Samem i Ericiem. Jamesa i Williama zignorowała, unosząc głowę wyniośle.
- Już wiem dlaczego Carmen ją wybrała – mruknął Eric, nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenie siostry. Leniwym ruchem podniósł się z krzesła. – Wydaje się na nich odporna – stwierdził, spoglądając na postać znikającą za drzwiami.

Tymczasem Rose przemierzała korytarze nieśpiesznym krokiem. W końcu koniec, uwolniłam się od Daviesa. Nie sądziła, że po tylu niezręcznych wydarzeniach się uda. Jedynym, co mąciło jej radość, był fakt wiedzy, jaką posiadał chłopak. Wiedział, gdzie pracowała po lekcjach i to dawało mu przewagę. Zawsze mógł ją zaszantażować, grożąc, że ujawni całej szkole jak Rose przebiera się w interesujące ciuszki i usługuje klientom. Resztę na pewno dośpiewają sobie sami, na jej niekorzyść. Na razie nie wiedziała, jak wyjaśni tę sprawę, ale obiecała sobie, że pomyśli nad tym jak najszybciej.
- Czekałam na ciebie, nowa.
Rose drgnęła zaskoczona, dostrzegając Natalie opierającą się o drzwi. W mroku korytarza jej twarz rozświetlało jedynie słabe światło z telefonu, który trzymała w obu dłoniach.
- Co tu robisz? – zapytała Rose, oglądając się za siebie nerwowo.
- Jakiś czas temu spotkanie Klubu Czytelniczego się skończyło, więc pomyślałam, że poczekam. – Rudowłosa schowała telefon do kieszeni czarnej, ortalionowej kurtki, która prawdopodobnie była jej nieodłączną częścią, po czym podeszła do dziewczyny. – Chodź, zawiozę cię do domu.
Rose uśmiechnęła się z wdzięcznością. Przejażdżka autobusem, kiedy na zewnątrz było ciemno, nie nastrajała jej pozytywnie, a nie chciała kłopotać taty.
Zmarszczyła czoło, gdy Natalie otworzyła lekko usta, wpatrzona w coś za jej plecami i najwyraźniej tym zaskoczona. Odwróciła się w porę, by zobaczyć Jamesa i całą gromadę, kierująca się do wyjścia. Głupia! Mogłam od razu wyciągnąć ją za zewnątrz!
Rose spojrzała na rudowłosą, która spuściła głowę, wbijając wzrok w czubki swoich butów i traktując włosy jak kurtynę.
Zacisnęła usta, kiedy wyczuła mijającego ich chłopaka i spojrzała na niego hardo. James zdawał się nie zwracać na to uwagi, dopiero po chwili jego oczy przesunęły się po Rose i Natalie. Przez krótką chwilę, Rose miała wrażenie, jakby zatrzymał się na ognistych kosmykach dziewczyny, ale ze spojrzenia chłopaka nie dało się nic wyczytać.
Minęło kilka sekund, które zdawały się trwać wieczność, zanim za hałaśliwą grupką zatrzasnęły się drzwi.
- Wszystko w porządku? – Rose delikatnie dotknęła ramienia Natalie. Dziewczyna podniosła głowę, na jej twarzy nie gościł żaden wyraz oprócz łagodnego uśmiechu.
- Po prostu się tego nie spodziewałam – zaśmiała się cicho, potrząsając lekko głową. – Idziemy? Zaparkowałam Neko zaraz obok wejścia.
Rose podążyła za dziewczyną, przygryzając wargi ze zmartwienia. Natalie mogła myśleć, że jej wymuszony uśmiech ukryje wszystko, ale myliła się. Jej relacja z Jamesem, a raczej jej brak, była po prostu toksyczna dla rudowłosej i to niepokoiło Rose. Musiała naradzić się z Pixie, co począć w tej sprawie. Jeśli niczego nie zrobią, Natalie się wykończy.


Rose wpatrywała się w swój kostium leżący na łóżku, opierając ręce na biodrach. Sobotni poranek przywitał ją lodowatym wiatrem, wkradającym się do pokoju przez uchylone okno. Dziewczyna spoglądała sceptycznie na krótką sukienkę, ale to nie był jedyny powód jej negatywnego nastawienia.
W końcu Davies widział ją już w stroju pokojówki. Czy pojawienie się w podobnym na balu nie było przypadkiem otwartym zaproszeniem dla niewybrednych uwag z jego strony? O ile oczywiście w ogóle zwróci na nią uwagę, a modliła się, aby tak się nie stało.
- Rose, jesteś pewna, że nie muszę was odwozić do szkoły? – zawołał tata, jego głos został stłumiony przez zamknięte drzwi sypialni.
- Brat Pixie obiecał nam podwózkę!
- W takim razie ruszaj się, będę czekał w samochodzie!
Przygryzła wargę, doskonale wiedząc, że nie ma innego wyjścia. Chwyciła wieszak, podniosła kostium, po czym schowała go do pokrowca. Narzuciła na siebie płaszcz, przełożyła torbę z resztą rzeczy przez ramię i skierowała się w stronę drzwi.

- Nie sądziłem, że naprawdę wybierzesz się na ten bal – oznajmił tata, podkręcając ogrzewanie w wychłodzonym wnętrzu pojazdu. Zerknął na nią kątem oka. – Podaj mi adres twojej koleżanki.
Nakleiła mu na kierownicę żółtą karteczkę, gdzie zapisała ulicę i numer domu, który Pixie podyktowała jej przez telefon.
- Też tak myślałam – wzruszyła ramionami, otulając się kurtką. – Zmusiła mnie, poza tym chciałam trochę się zintegrować z resztą szkoły.
- Mądra dziewczynka. – Poklepał ją po głowie, nie odrywając wzroku od jezdni. Rose wywróciła oczami. Właściwie żadna integracja nie była potrzebna, od kiedy większość szkolnego społeczeństwa znała ją jako byłą lub aktualną dziewczynę Daviesa.
Dziesięć minut później zatrzymali się pod domem Pixie. Tata spojrzał na średniej wielkości budynek, po czym uśmiechnął się do Rose.
- Baw się dobrze. – Cmoknął ją w czoło.
- Nie mam pięciu lat – burknęła, pocierając mokre miejsce wierzchem dłoni.
- Ranisz swojego biednego ojca. – Złapał się za serce, krzywiąc malowniczo.
Prychnęła ze śmiechem, pokręciła głową i otworzyła drzwi. Zadrżała z zimna, wydostając się z samochodu. Zabrała swoje rzeczy, pomachała tacie i ruszyła do drzwi wąską alejką, wyłożoną szarymi kamieniami.
Nie zdążyła zapukać, a przed nią pojawiła się rozpromieniona twarz Pixie.
- Widziałam cię przez okno – wyjaśniła wesoło. – Wchodź, wchodź. Natalie już jest.
Rose przekroczyła próg, ściągnęła buty, które odłożyła na dywanik, po czym rozejrzała się. Znajdowały się w niewielkim holu, przed sobą widziała schody, prowadzące na górne piętro. Po prawej szerokie przejście ukazywało kawałek skórzanej sofy i szklany stolik. Natomiast po lewej Rose dostrzegła wejście do kuchni, skąd dochodził przyjemny zapach.
Przestąpiła z nogi na nogę na ciepłych panelach.
- Pamiętasz co musimy zrobić? – zapytała cicho, patrząc na Pixie.
Brunetka przytaknęła.
- Załatwimy tę sprawę z Jamesm raz a porządnie – powiedziała twardo.
- Z kim tak szeptasz?
Odwróciły się w stronę kuchni, skąd dobiegał głos. Z pomieszczenia wyszła niska, drobna kobieta, wycierająca ręce w małą ściereczkę.
- Mamo, to koleżanka z klasy, o której ci mówiłam. – Pixie wskazała ją ręką, uśmiechając się lekko.
- Dzień dobry, jestem Rose – przedstawiła się uprzejmie.
- Ach, tak! Pixie opowiadała mi o tobie! – wykrzyknęła, śmiejąc się i podeszła bliżej. Oparła ręce na jej ramionach. – Miło mi cię poznać. – Pokiwała energicznie głową, po czym zamaszystym gestem przeczesała krótkie, czarne, krótko obcięte włosy. – Zmykajcie na górę, za chwilę przyniosę wam coś do picia.
- Dzięki, mamo!
Pixie pociągnęła ją za rękę w stronę schodów. Rose śmiała się w duchu. Rodzicielka Pixie była dokładnie taka sama jak córka, teraz wiedziała po kim brunetka odziedziczyła te wszystkie cechy charakteru. Nie mogłaby wyprzeć się swojej córki, zdecydowanie.
- Co cię tak śmieszy? – zapytała Pixie z ciekawością, wspominając się na górę.
- Jesteś bardzo podobna do swojej mamy.
Dziewczyna prychnęła, wznosząc oczy ku niebu. Poprowadziła ją korytarzem.
- O, cześć, nowa.
Drzwi po lewej stronie otworzyły, a w progu stanął Michael. Miał na sobie wymięty podkoszulek i szary dres. Wyglądał jakby dopiero wstał z łóżka.
- Hej, Michael. – Rose uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę. – A ty co? Nie szykujesz się na bal?
- Pixie ci nie mówiła? – Zdziwił się, rzucając szybkie spojrzenie siostrze. – Nie wybieram się. Simon przychodzi i urządzamy sobie maraton horrorów.
Na wspomnienie ostatniego horroru jaki widziała lekko pobladła.
- Zapomniałam ci o tym wspomnieć – wytłumaczyła Pixie i zamachała rękami. – Ale spokojnie, Mike nas zawiezie, a jak będzie wracał to podskoczy po Simona.
- Nie będzie zadowolony, że kazałem mu czekać.
Brunetka wywróciła oczami.
- Jakoś to przeżyje. – Klasnęła dłońmi. – Dobra, idziemy się stroić. Nie waż się podglądać! – Pogroziła mu palcem.
- Wierz mi, nie bardzo mnie to interesuje – mruknął, posłał Rose uśmiech, po czym zniknął zza drzwiami.

Kiedy Rose przekroczyła próg pokoju Pixie, pomyślała, że mogła się tego spodziewać. To była istna dżungla.
Ubrania walały się po całym pomieszczeniu, zwisały z krzeseł, leżały skłębione na biurku i wciśnięte za drzwi. Każda powierzchnia płaska mebli obfitowała w najróżniejsze przedmioty – począwszy od figurek małych dinozaurów, przez porozrzucane płyty, a skończywszy na kolorowych pluszakach najróżniejszej wielkości. Z ciemnoniebieskiego sufitu zwisały drewniane modele samolotów, a nad łóżkiem ktoś przykleił plastikowe gwiazdki, świecące w ciemnościach.
Mimo totalnego rozgardiaszu, było tu dość przytulnie. Gdyby nie totalny bałagan, pokój wydawałby się o wiele większy, a Rose nie bałaby się zrobić kroku, niepokojąc się, czy nie zniszczy czegoś cennego.
Gdzieś w środku tego miszmaszu dostrzegła Natalie, która rozłożyła się na łóżku, a sądząc po pokaźnej górze ubrań pod oknem, musiała najpierw pozbyć się tego, co zastępowało narzutę. Była pogrążona w lekturze jednej ze swoich mang, a kiedy je dostrzegła, położyła tomik na brzuchu.
- Długo wam to zeszło – oznajmiła, ziewając lekko.
- Posuń się – mruknęła Pixie, sadowiąc się obok niej, po czym spojrzała na Rose. – Co tak stoisz? Rzuć gdzieś swoje rzeczy i chodź do nas.
Zaczęła lawirować między przedmiotami, odłożyła torbę i kostium na stosunkowo nie zajęty obszar krzesła, a następnie usiadła w nogach łóżka, opierając się o ścianę.
- Natalie, musimy porozmawiać – oznajmiła Pixie, poważniejąc.
Rudowłosa spojrzała na nią z niepokojem, unosząc się na łokciach z pozycji leżącej.
- O czym?
- O Jamesie. – Rose odwróciła wzrok.
- Ale przecież nie ma o czym – mruknęła, siadając po turecku i krzyżując ręce na piersi.
- Jest o czym – zaprzeczyła brunetka. – Rose powiedziała mi o tym, co się niedawno stało. Myślisz, że to normalne zachowanie?
- Jeśli on wciąż…
Natalie przerwała jej.
- Po prostu to powiedz – westchnęła. – Jeśli wciąż go kocham?
Rose niepewnie skinęła, wykręcając ręce.
- Kocham – powiedziała miękko, uśmiechając się smutno. – Ale to koniec i oboje o tym wiemy. Nie ma do czego wracać, widziałam, co zrobił, a on widział mnie. Czy wszystko nie powinno być jasne?
- Gdyby wszystko było jasne, to nie męczyłabyś się z tym tak długo – zaprotestowała gwałtownie Pixie, uderzając pięścią w poduszkę. – Nie potrafisz pójść dalej, Natalie. Zamykasz się w klatce, a on najwyraźniej już dawno przeszedł na tym do porządku dziennego.
- Bo to nie jest takie łatwe, ale w końcu mi przejdzie. Przecież wiem to najlepiej, prawda? Więc nie rozumiem, o czym…
- Porozmawiasz z nim – syknęła Pixie, tracąc cierpliwość. Uniosła rękę, widząc otwierające się usta dziewczyny. – Nie, nie przerywaj mi. Porozmawiasz, albo pójdę do Daniela i wszystko mu wyśpiewam.
Natalie spojrzała na nią, szeroko otwierając oczy.
- Nie ośmieliłabyś się.
- Chcesz się przekonać? – Brunetka uniosła brew sugestywnie.
- Zrobi to – szepnęła Rose do rudowłosej, którą spokój zaczął opuszczać.
- Przecież mnie sparaliżuje! – warknęła ze złością. – Znowu mam na niego patrzeć z bliska? Proszę cię, on nawet nie będzie miał ochoty na jakiekolwiek kontakty ze mną. Widział mnie z Danielem, myśli o mnie najgorzej, nie mogę…
- Ale przecież to on cię zdradził i musi być tego świadomy – zaprotestowała Rose, a Pixie przytaknęła jej gorąco. – Po prostu wyjaśnijcie sobie wszystko jak należy i zakończcie to.
- Łatwo wam mówić – wymamrotała, krzywiąc się. – Nie chcę go widzieć, nie chcę z nim rozmawiać. To zbyt trudne.
- Nie lepiej zrobić to raz i mieć spokój? – zapytała łagodnie Rose, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny.
- Nowa ma racje, musisz się przełamać – dodała Pixie, uśmiechając się. – Pamiętasz, jak dobrze sobie poradziłaś z Danielem? Czasami tylko porządną pogadanką można coś naprostować.
Rudowłosa wciąż krzywiła się niechętnie, ale w jej oczach błysnęło zwątpienie. Przeczesała ręką włosy, wzdychając.
- Czy dacie mi spokój, jeśli powiem, że spróbuje? – rzuciła pytająco, z nadzieją w głosie. – Nic nie obiecuje, ale naprawdę się postaram.
- Jeżeli dasz z siebie wszystko, to zawsze masz nasze wsparcie – zapewniła ją brunetka, śmiejąc się lekko.
- Właśnie, rudzielcu. – Rose energicznie pokiwała głową.
- Naprawdę powiedziałabyś Danielowi? – mruknęła Natalie, marszcząc brwi.
- Blefowałam. – Pixie zanuciła wesoło, po czym rzuciła się na zaskoczoną rudowłosą, która pisnęła, przewracając się. – Ale najważniejsze, że dałaś się nabrać – zachichotała, szarpiąc się z dziewczyną.
Rose odchrząknęła.
- Chyba o czymś zapominacie? – wymamrotała znacząco.
Nastała chwila ciszy, którą przerwał okrzyk Pixie.
- Bal! – Sturlała się z Natalie, ale prawdopodobnie źle obliczyła odległość i zanim któraś zdążyła ją złapać, runęła na podłogę.
Obie śmiały się przez kolejne pięć minut, kiedy brunetka wstała na nogi, masując sobie dolną część pleców i dziękując kupie ubrań, które zamortyzowały upadek.

Szykowanie się zajęło im dużo czasu. Zrobiły przerwę tylko wtedy, kiedy mama Pixie przyniosła im herbatę i ciastka. Natalie jęczała, że wolałaby jeść niż robić makijaż, ale wystarczyło jedno spojrzenie brunetki, aby szybko umilkła.
Najpierw zabrały się za rudowłosą, która musiała wcześniej wyjść, żeby wrócić do domu, gdzie miał po nią przyjść Daniel. Zdecydowały się na porządne loki, w końcu miała byś rasową czarownicą. Po godzinie twarz dziewczyny okalały ogniste sprężynki, a Pixie patrzyła na włosy z zachwytem, wzdychając z zazdrości.
- Wyglądam jak idiotka – rzekła Natalie zrezygnowana, ciągnąc za jeden z loków, dopóki brunetka nie pacnęła ją w rękę.
- Zostaw, bo zepsujesz. Trzeba to spryskać lakierem.
Brunetka miała niezły ubaw robiąc makijaż. W końcu Natalie miała być straszną czarownicą, więc Pixie tylko uśmiechała się tajemniczo, nakładając ciemne cienie na powieki dziewczyny i malując jej usta czerwoną szminką.
Rudowłosa rzuciła podejrzliwe spojrzenie, kiedy podawała jej lustro. Spojrzała w swoje odbicie i nabrała powietrza ze świstem.
- Coś ty ze mną zrobiła? – jęknęła, dotykając swojego policzka. – Nie wyglądam jak czarownica, tylko wiedźma!
- A to nie jedno i to samo? – rzuciła Pixie, uśmiechając się z zadowoleniem. – Wyglądasz świetnie, nie marudź.
Rose zerknęła, oceniając makijaż. Czarne cienie zdobiły całe powieki, mocno utuszowane rzęsy podkreślały naturalnie brązowe oczy, a czarne kreski, kończące się zawijasem na skroni podkreślały mroczny charakter. Krwistoczerwone usta zaciskały się z irytacją, kiedy Natalie przeglądała się w lusterku.
- Naprawdę jesteś czarownicą – zdecydowała w końcu, podnosząc szatę z łóżka. – Przebierasz się w domu, prawda?
- Jasne, chyba Bellatrix. – Wywróciła oczami. – Tak, jeśli możesz to spakuj mi to do torby, a ja pójdę zebrać swoje rzeczy.

- Dobra, nowa, siadaj tu – rozkazała Pixie, kiedy zmyła już pozostałości tuszu i eyelinera z rąk. – Teraz twoja kolej.
Rose niepewnie zajęła krzesło, a dwie dziewczyny zaczęły wpatrywać się w nią z uwagą.
- Co zrobić z włosami? – mamrotała brunetka, pocierając brodę palcami. – Prostować? Kręcić? Co pasuje do pokojówki?
- Może zrobić lekkie fale i upiąć? – podsunęła Natalie, przeglądając coś na swoim telefonie. – Zobacz na to. – Wetknęła dziewczynie telefon do ręki.
- To jest to! – krzyknęła, unosząc palec w gorę niczym jakiś szalony naukowiec.
Gdy Pixie zabrała się za upiększanie, a rudowłosa stała z boku i co jakiś czas rzucała uwagi, Rose zamyśliła się, bardzo starając się nie wyobrażać tego, jak będzie wyglądać.
Martwiła się balem. Przede wszystkim Daviesem i jego reakcją na strój, obawiała się, że przez to wyda się, gdzie pracuje. Nie chciała kolejnych plotek, wystarczyły obecne, które tylko rozstrajały ją emocjonalnie. Jeszcze kilka tygodni temu nawet miała ochotę iść, zabawić się z przyjaciółmi, zapomnieć o wszystkim, ale teraz nie wydawało jej się to dobrym pomysłem. Miała złe przeczucia.
- Skończone! – Pixie złapała jej ręce, wyrywając z potoku szalonych myśli. Uśmiechała się szeroko, jej oczy błyszczały. – Popatrz!
Rose z obawą spojrzała na podsunięte lustro  i… nie przeraziła się! Obie dziewczyny wydawały się być dumne z siebie, kiedy zachwycała się upięciem, jakie wykonała brunetka i lekkim makijażem w kolorach beżu i ciemnego brązu.
- Dziękuje wam – zaśmiała się i objęła je obie.
- Co nie zmienia faktu, że wciąż jesteś służącą – prychnęła Natalie, uśmiechając się złośliwie. – I dlaczego ona wygląda o wiele lepiej ode mnie, Pixie?!
- Niektórych nie da się już upiększyć. – Rozłożyła ręce, kręcąc głową bezradnie.
- Wredota. – Czerwone usta rozchyliły się, pokazując język. – Muszę się zbierać. Mam nadzieję, że dacie sobie radę.
Pożegnały Natalie, która obiecała odnaleźć je na miejscu, po czym zabrały się za makijaż Pixie.
- Jesteś elfem – zamyśliła się Rose. – Jak dla mnie powinniśmy zostawić twoje włosy tak jak teraz. Są naturalnie proste, będą jeszcze krótsze, jeśli zrobimy ci loki.
- Myślałam nad makijażem w kolorach lekkiej zieleni, bez tuszu do rzęs, jedynie eyliner – oznajmiła brunetka, a Rose zgodziła się skinieniem.
Nałożyła na powieki dziewczyny delikatnie zielony i biały cień i zrobiła cienkie, czarne kreski. Razem nałożyły elfie uszy i zaczesały lekko czarne kosmyki, aby o nie nie zahaczały.
- Nie potrzebujesz makijażu ani sztucznych uszu, żeby wyglądać jak elf – stwierdziła Rose, kiedy Pixie przyglądała się swojemu odbiciu.
- Przesadzasz, wcale nie wyglądam jak elf. – Wywróciła oczami.
Tylko uniosła brwi, nie kłócąc się, chociaż wiedziała, że ma racje.
- Dobra, czas się przebrać.
Piętnaście minut później były gotowe, ekscytacja dosięgnęła nawet Rose. Mimo wszystko była ciekawa, jak wyglądają takie bale w dużych miastach. W jej rodzinnych stronach raczej nie urządzało się podobnych imprez, jedynie coroczny bal pożegnalny dla absolwentów szkoły, na którym nigdy nie była, więc nie mogła mieć porównania.
- Wyszykowane? – Do pokoju wślizgnął się Michael, zagwizdał na ich widok. – No, no! Nowa, czyżbym o czymś nie wiedział? Jakiś fetysz? – Wyszczerzył się.
- Możesz pomarzyć – rzuciła w niego pierwszym lepszym ciuchem, który znalazła obok siebie. – Lepiej patrz na swoją siostrę.
- Dobrze wybrałyście strój, w końcu Pixie to czysty elf – stwierdził, przyglądając się brunetce.
- Nieprawda! – zaprotestowała naburmuszona. – Ruszaj tyłek, Mike, i idź po samochód.
- Jak sobie życzysz, o pani. – Skłonił się i zdążył czmychnąć za drzwi, aby nie dostać gumowym dinozaurem, którego rzuciła brunetka.
- Gotowa? – zwróciła się do niej, poprawiając lekko włosy. – Nie mogę się doczekać! – Podskoczyła lekko w miejscu.

Rose nie była gotowa. Absolutnie nie. Przyszła pora na jej samobójczy wieczór.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X