21.8.14

Rozdział XV "Caroline"

I kolejny rozdział, podziękujcie kochanej Karolinie :) Właściwie, ten jest z dedykacją specjalnie dla ciebie, z okazji urodzin. Odrobinę spóźniony, ale mam nadzieję, że cię ucieszy.
Wszystkie najlepszego, sukcesów w pisaniu i weny, weny, weny! :)



***



- Wyjdź za mnie.
Rose zakryła usta dłonią, ukrywając swoje zaskoczenie. Spojrzała na Melanie, stojącą przy jednym ze stolików. Jej wyraz twarzy wyrażał głęboki szok, podobnie jak u większości klientów, którzy nie wiedzieli co robić, siedząc na swoich miejscach.
Słysząc ciche piśnięcie, Rose odwróciła głowę w stronę lady, za którą stała Elizabeth. Zasłaniała tacą połowę swojej twarzy, widać było tylko jej ogromne, przestraszone oczy, wpatrujące się w Amelię.
Szefowa wydawała się być czerwona nie tylko ze wstydu. Rose dostrzegła jej zaciśnięte pięści, kiedy wpatrywała się w połyskujący pierścionek.
- Idziesz ze mną – powiedziała beznamiętnie, najwyraźniej powstrzymując się od wybuchu. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, jakby doskonale wiedział, że taka będzie reakcja na jego oświadczyny. Podniósł się i podążył za Amelią, która sztywnym krokiem ruszyła w stronę zaplecza.
Kiedy mijała Rose, ta dostrzegła na jej twarzy niesamowitą złość, której nigdy nie spodziewałaby się zobaczyć u tak wesołej osoby jak szefowa.
Odwróciła wzrok, kiedy usłyszała chrząknięcie Melanie.
- Przepraszamy za kłopot – powiedziała, uśmiechając się uprzejmie. – Proszę się tym nie przejmować i dalej rozkoszować swoimi zamówieniami. – Skłoniła głowę.
Rose podziwiała jej opanowanie i spokój, chociaż kilkanaście sekund temu była równie zaskoczona, co reszta.
- Zajmij się moimi stolikami – rzuciła Melanie do Elizabeth, podchodząc do niej i kładąc swój notes i długopis na ladzie. – Idę zobaczyć, czy młody jeszcze żyje.
Blondynka skwapliwie pokiwała głową, pomimo przerażenia w oczach.
- Młody? – zapytała Rose, marszcząc czoło.
- Kiedy zdenerwujesz Amelie, naprawdę nie chcesz poznać jej prawdziwego gniewu. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
Obie obserwowały, jak ciemnowłosa znika za wahadłowymi drzwiami, po czym Elizabeth wzięła notes z blatu i zaczęła przeglądać zamówienia, trzęsąc się jak osika.
Rose spojrzała na nią zmartwiona. Chyba nie da sobie rady. Co Melanie sobie myślała, dając jej takie zadanie?
- Ja to zrobię – wymamrotała, delikatnie zabierając przedmiot z jej drobnych, bladych dłoni.
- Dziękuje. – Elizabeth odetchnęła z ulgą. – Będę regulować rachunki i zanosić zamówienia do kuchni – dodała cicho, poprawiając podwinięty rąbek spódniczki.

Rose zajęła się klientami, biorąc na siebie również tych, których miała obsługiwać Melanie. Słyszała, jak rozmawiają o zdarzeniu sprzed kilkunastu minut. Sama zastanawiała się, kim był młody człowiek i dlaczego tak nagle oświadczył się Amelii, na dodatek w kawiarni. Na pewno nie byli parą, mogła to stwierdzić po reakcji szefowej. Wydawał się też młodszy i nie wyglądał na kogoś, kto przesiadywałby w miejscach tego typu. Właściwie, widząc jego uśmiech miała wrażenie, jakby już gdzieś go widziała.
Potrząsnęła głową, stwierdzając, że lepiej tego nie roztrząsać. Jeśli Amelia będzie chciała, to wyjaśni jej wszystko, w przeciwnym wypadku, nie będzie o tym wspominać. No chyba, że Melanie coś wie, to zupełnie inna sprawa.
Jestem okropna, pomyślała, uśmiechając się w myślach.
Ktoś poklepał ją po ramieniu. Odwróciła się, aby zobaczyć Melanie.
- Problem opanowany – poinformowała ją. – Dziękuje, że zajęłaś się tym za mnie. – Spojrzała na Elizabeth, która stała skulona za ladą. – Tak myślałam, że nie powinnam powierzać tego Lizzy.
- A co z…? – Celowo nie dokończyła pytania, nie chcąc naciskać.
- Opowiem ci po pracy – obiecała.

Rose z wyczekiwaniem spoglądała na zegarek, nie mogąc się doczekać rewelacji Melanie. Odwieszała właśnie swój uniform do szafki, kiedy spostrzegła wchodzącą dziewczynę.
- Zamknęłam kawiarnie, a Amelia wróci za jakiś czas – powiedziała, podchodząc do Rose. – Mamy trochę czasu, więc powiem ci wszystko, co wiem.
Rose pokiwała skwapliwie głową, zamykając drzwiczki szafki.
- Chodź tu, młoda – wymamrotała Melanie, łapiąc za kołnierz Elizabeth, która próbowała przemknąć się obok nich do swojej szafki. – Mimo, że o wszystkim wiesz, powinnaś tego posłuchać.
Widziała protest w oczach blondynki, jednak ta posłusznie stanęła z boku.
- Powinnaś wiedzieć, Rose, że nasza szefowa ma swojego wielbiciela – zaczęła Melanie, zaplatając ręce na piersi i patrząc na rozmówczynię. – Jest tutaj, odkąd zaczęłam pracę, czyli ponad pół roku. Nie mam pojęcia, kiedy pojawił się po raz pierwszy. – Wzruszyła ramionami. – Dziwie się, że go nie zauważyłaś, przesiaduje tutaj godzinami.
Rose zmarszczyła brwi. Rzeczywiście, nigdy nie rzuciło jej się w oczy, żeby jakiś mężczyzna siedział w kawiarni dłużej niż to zazwyczaj bywa. Może to dlatego, że tak bardzo denerwowała się swoją pracą, że właściwie nie zauważała, co się wokół niej działo.
- I zostawia duże napiwki.
Rose i Melanie spojrzały na Elizabeth, bo to z jej strony dochodził dźwięk. Rose była zaskoczona, że dziewczyna w ogóle się odezwała, do tej pory nawet zapomniała o jej istnieniu.
- Ho – mruknęła Melanie, uśmiechając się chytrze. – Ktoś tutaj myśli tylko o pieniądzach.
- T-to nie tak – pisnęła Elizabeth, rumieniąc się i zakrywając twarz rękoma. – N-nie to miałam na myśli.
- Spokojnie, jestem pewna, że Melanie nie chciała cię urazić. – Rose uśmiechnęła się do niej ciepło, co tylko bardziej spłoszyło dziewczę.
- W każdym razie, nie mam pojęcia jak się nazywa, ani kim jest. – Melanie wzruszyła ramionami. – Po prostu siedzi w kawiarni prawie codziennie i kiedy tylko widzi Amelie, próbuje do niej zagadać. Czasami też czeka po zamknięciu kawiarni.
- Jak prześladowca – rzuciła Rose, wypowiadając swoje myśli na głos.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby Amelia zaczęła się bać. Chociaż facet wydaje się być nieszkodliwy, ot zakochany chłopak, na pewno młodszy od szefowej.
- Musi być bardzo zakochany, jeśli oświadcza się publicznie. Wydawał się pewny odrzucenia jego propozycji. – Rose przeczesała włosy palcami, zastanawiając się. Wciąż nie mogła wyrzucić z głowy wrażenia, że skądś go znała.
- A co to za zgromadzenie?
Wszystkie trzy podskoczyły zaskoczone i spojrzały na Amelie, która stała w progu z rękoma zaplecionymi na piersi.
- Zacieśniamy więzi z nową – zaśmiała się Melanie, klepiąc Rose po ramieniu. Elizabeth przemknęła do swojej szafki, do której prawie zanurkowała, prawdopodobnie w obawie przez Amelią.
- Melanie, ile dla mnie pracujesz?
- Będzie z pół roku.
- I myślisz, że nie poznam się na tak oczywistym kłamstwie? – Amelia uniosła brew z rozbawionym wyrazem twarzy.
Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco, pocierając kark ręką. Rose odchrząknęła zmieszana, nie powinny rozmawiać o tym w pracy. Bardzo prawdopodobne, że kobieta się zdenerwuje.
- Dobrze – westchnęła szefowa, stukając obcasami i podchodząc do nich. – Powiem wam o co chodzi. – Westchnęła. – Powinnyście być gotowe, gdyby ten smarkacz znowu się tu zjawił. Jeszcze wystraszy nam klientów.
- Czyli naprawdę jest młodszy – zastanawiała się Melanie na głos.
- Z tego co wiem, ma dwadzieścia cztery lata – Amelia wzruszyła ramionami. – Więc jest między nami sześć lat różnicy. Elizabeth, nie musisz się tam kryć, możesz podejść.
Rose usłyszała cichy pisk dziewczyny, która uderzyła dłonią w szafkę.
- Przepraszam – wymamrotała zarumieniona, podchodząc niepewnie i stając niedaleko.
- W każdym razie, zjawił się tutaj rok temu. Żadna z was jeszcze nie pracowała, więc nie mogłyście o tym wiedzieć. Jakby to ująć? – mruknęła, marszcząc czoło. – Po prostu nie dawał mi spokoju od samego początku, wciągał w rozmowy, zapraszał na randki. W końcu zaczął kupować prezenty, czasami niesamowicie drogie. – Wywróciła oczami zdegustowana. – Nie mam pojęcia, skąd młodzi ludzie biorą tyle pieniędzy. Najgorsze jest to, że oprócz nachalnego sposobu bycia i nie dawania mi spokoju, wydaje się naprawdę świetnym facetem, więc nie wiem, co mu daje przesiadywanie w kawiarni z pokojówkami i podrywanie starszej kobiety.
- Spokojnie, nie jest szefowa taka stara – zaśmiała się Melanie, machnąwszy ręką.
Amelia posłała jej groźne spojrzenie.
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie mam czasu, ochoty ani zamiaru się ustatkowywać. A tym bardziej nie z kimś, kto jeszcze niedawno chodził do szkoły.
- Jeśli tak bardzo rzucał się w oczy, to dlaczego do tej pory go nie zauważyłam? – zapytała Rose z ciekawością. Cała historia kojarzyła jej się z jakąś romantyczną przygodą.
- Kiedy oświadczył mi się po raz pierwszy jakieś pół roku temu, odrzuciłam go dosyć spektakularnie. Przynajmniej wtedy zrobił to po zamknięciu kawiarni. – Pokręciła głową z politowaniem. – Od tamtego czasu zaczął się kontrolować, rzadziej przychodził, mniej się odzywał i nie zwracał na siebie uwagi. Było to o wiele wygodniejsze, prawie udało mi się zapomnieć o jego istnieniu. Aż do dzisiaj. – Amelia zgrzytnęła zębami, potrząsając pięścią. – Jak śmiał odgrywać takie sceny przed klientami, co on sobie wyobraża?! Myśli, że może mnie przekupić jakimiś brylantami?
Melanie i Rose wymieniły spojrzenia i zachichotały. Elizabeth spoglądała przestraszona na Amelie, miętosząc palcami rąbek spódniczki.
- To naprawdę nie jest zabawne. – Szefowa rzuciła im karcące spojrzenie. – Możemy stracić klientów, a do niego nie docierają żadne moje słowa. Wykończę się.
- To naprawdę były jego drugie oświadczyny? – Melanie wydawała się aż za bardzo interesować tematem, jej oczy błyszczały niezdrowo. – Chciałabym, żeby ktoś mi się oświadczył – dodała z westchnieniem.
- Najpierw musiałabyś tego kogoś znaleźć. – Amelia uniosła brwi, uśmiechając się. – I tak, to był drugi raz.
- Szefowa potrafi być wredna.
- Jeszcze nie wiecie na co mnie stać. – Kobieta westchnęła ciężko. – No dobrze, skoro już opowiedziałam wam o wszystkim, musicie traktować go jak normalnego klienta. Nie wspominajcie o tym, co się dzisiaj wydarzyło, nie reagujcie na zaczepki i nie dajcie się sprowokować.
- A tak właściwie, to jak on się nazywa? – Rose strzepnęła pyłek z rękawa bluzki i spojrzała z wyczekiwaniem na Amelię.
- Przedstawił się jako Ash, ale kto wie, ile w tym prawdy. – Rzuciła każdej ciepły uśmiech. – A teraz zmykajcie do domu, zamknę kawiarnie i widzimy się jutro. Uważajcie po drodze!


Reszta weekendu minęła dosyć szybko. Kiedy wróciła w sobotę z pracy, trochę obawiała się konfrontacji z tatą, ale na szczęście nie domyślił się, że Davies odwiedził ją rankiem. Odrobiła lekcje, zadzwoniła do Jennifer i cieszyła się z tych normalnych, dobrze jej znanych czynności. Zbyt dużo się ostatnio działo w jej życiu, aby teraz nie była w stanie docenić kilku chwil spokoju.

Niechętnie powitała poniedziałek, ziewając podczas przekraczania progu szkoły. Czekało ją kilka ciężkich chwil, głównie dzięki Williamowi, ale wolała o tym nie myśleć.
- Parker, czekałem na ciebie.
Zatrzymała się i spojrzała w bok, gdzie o ścianę opierał się Davies. I szlag trafił jej postanowienie. Czy on był wszędzie?
- Co chcesz? – Zerknęła na niego nieprzychylnie, wspominając ich ostatnie spotkanie.
- Zobaczyć cię w stroju pokojówki, ale to chyba niemożliwe, co?
Podszedł do niej, uśmiechając się zawadiacko.
- A chcesz umrzeć? – syknęła, rozglądając się nerwowo. – I bądź ciszej!
- Więc to tajemnica? – uśmiechnął się złośliwie. – Dobrze wiedzieć.
- Gadaj czego chcesz. Nie mam czasu na rozmowy z tobą.
- Dzisiaj po lekcjach próba z zespołem na sali gimnastycznej – oznajmił, rzucił jej ostatnie zagadkowe spojrzenie, po czym odwrócił się. – Tylko się nie spóźnij.
- I kto to mówi – mruknęła pod nosem. Nagle przypomniała sobie o czymś. – Davies, łap! – Odwrócił się, a Rose wygrzebała z torby koszulkę i rzuciła w niego. – Ostatni raz piorę twoje rzeczy.
- Nie brudź ich, to nie będziesz musiała tego robić – odparł, wywracając oczami.
Pokazała mu język i ruszyła w stronę klasy, w której miała mieć pierwszą lekcje. Idąc korytarzem, słyszała ciche szepty. Zmarszczyła czoło.
- Dlaczego z nim rozmawiała?
- Nie wiem, ale ciekawa jestem, jakie relacje ich łączą.
- Lepiej, żeby trzymała się z daleka od Willa.
Te słowa dobitnie przypomniały jej, że zdecydowanie powinna skończyć tę wątpliwą znajomość z Daviesem, jeśli nie chciała powtórki sprzed kilku lat. Nie potrzebowała przysparzać kolejnych problemów tacie, który i tak ciężko pracował, aby pokazać, że zasłużył na otrzymany awans.
Jeszcze tylko dwa dni i nieznana jej Caroline wróci, a ona będzie mogła odetchnąć z ulgą. W dodatku w sobotę pierwszy raz pójdzie na bal i chociaż nigdy na żadnym nie była, nie czuła ekscytacji. Raczej obawę, że znowu coś się wydarzy i będzie w centrum zainteresowania. A to nie mogło się dobrze skończyć.
- Rose, bujasz w obłokach, czy jak? – Ktoś objął ją ramieniem, mówiąc prosto do ucha. Wzdrygnęła się i spojrzała na Pixie, szczerzącą zęby. – Wołam cię, a ty nic!
- Właśnie, nowa – Natalie popukała ją w głowę, ziewając szeroko. W ręce trzymała grubą książkę, którą teraz oparła o ramię. Codzienny widok, do którego Rose zaczynała się przyzwyczajać.
- Jesteście okropne – mruknęła z uśmiechem. – Tak traktować ciężko pracującą osobę. – Pokręciła głową ze smutkiem.
- Nie mów, że twoi panowie w kawiarni dają ci wycisk – Natalie uniosła brwi sugestywnie, wymieniając spojrzenia z Pixie.
Rose prychnęła oburzona.
- Nie tyle oni, co kochany Davies. – Wywróciła oczami na samo wspomnienie najgorszej soboty w jej życiu. – Nawet sobie nie wyobrażacie, co zrobił. Zaspałam na nasza próbę, więc postanowił, że odwiedzi mnie w domu.
- Był u ciebie? – zapytała Pixie z niedowierzaniem, wieszając się na jej ramieniu. – Nie gadaj! Jak to możliwe?
Opowiedziała im pokrótce, co się wydarzyło, taktownie przemilczając niezręczne minuty w schowku. Nikt nie musiał o tym wiedzieć, absolutnie nikt. Najlepiej jakby ona sama o tym zapomniała. Ach, gdyby to było takie proste.
- Przegrałaś życie, kochana – rzuciła Natalie, poklepawszy ją po plecach. – Ci muzycy przynoszą pecha, coś o tym wiem. Na szczęście wasze próby za niedługo się kończą, a więc wasza znajomość.
- Koniec tego depresyjnego nastroju! – Pixie podskoczyła w miejscu, chichocząc. – Nic dobrego nie przyjdzie z rozmyślania o tym. Dlatego przed balem w sobotę zapraszam do siebie, razem się wyszykujemy. W końcu żadna z nas nie ma partnera!
- Jestem za – odetchnęła z ulgą Rose. – Sama na pewno bym się tam nie wybrała.
Natalie zaśmiała się nerwowo, odwracając wzrok.
- Co jest? – Pixie stanęła przed dziewczyną, zbliżając się do jej twarzy i patrząc prosto w oczy.
- Przyjdę do ciebie w sobotę, tylko… - zawahała się, otwierając lekko usta. – Obiecałam Danielowi, że z nim pójdę. Nie chciał iść z żadną z dziewczyn, które go zaprosiły, więc musiał się jakoś wykręcić. – Wzruszyła ramionami, jednak wciąż nie miała odwagi zerknąć na brunetkę. – Wiem, że umówiłyśmy się, że pójdziemy razem i…
- Nie ma sprawy – przerwała jej Pixie, uśmiechając się promiennie. – Najważniejsze, że będziesz i nie marudzisz jak poprzednim razem.
Rose miała ogromną ochotę coś powiedzieć, jakoś zaprotestować, ale szybko uciszyła swoje wewnętrzne pragnienie. Nie była w stanie patrzeć na Pixie, która męczyła się ze swoimi uczuciami do Daniela i cierpiała, patrząc na jego stosunki z Natalie. Rudowłosa na pewno czuła się nieswojo po ich ostatniej kłótni i nie chciała znowu zdenerwować przyjaciółki, zauważyła niepewnie Rose. Przecież nie będę się wtrącać, to tylko skomplikuje całą sytuację.
- Idziemy do środka? – rzuciła cicho, wskazując znacząco na otwarte drzwi sali. – Spóźnimy się.
- No jasne, nie pozwolę, żeby ta stara ropucha znowu mnie ochrzaniła! – Pixie zacisnęła rękę w pięść, przybierając wyraz twarzy pełny determinacji. – Chodźcie! – Złapała Rose i Natalie pod ramię i zaciągnęła je do środka.
Serce Rose ściskało się, kiedy widziała, jak dziewczyna zmusza się do tego uśmiechu.

Pożegnawszy się ze wszystkimi, którzy wyrazili swoje wyrazy współczucia w stosunku do jej prób z Daviesem(celowo nie wspominała o ćwiczeniach z całym zespołem), dotarła do sali gimnastycznej. To tutaj miał się odbywać bal. Ogromne pomieszczenie robiło wrażenie, ale w końcu musiało pomieścić parę setek uczniów. W jej rodzinnym mieście była jedynie mała sala, gdzie odbywały się zajęcia wychowania fizycznego. Po prostu więcej do szczęścia nie potrzebowali, zbyt duże pomieszczenia marnowałyby się i byłyby kosztowniejsze w utrzymaniu.
Rose skierowała swe kroki w stronę przygotowanej wcześniej sceny. Gdzieś w tym miejscu dowiedziała się o uczuciach Pixie do Daniela, a parę kroków dalej wywróciła się prosto na Daviesa. Czasy, kiedy jeszcze nie zaangażowała się w to wszystko tak bardzo.
Zachichotała, zakrywając usta ręką, jednak dźwięk rozniósł się cichym echem.
- Bardzo uroczy śmiech.
Podskoczyła lekko, przestraszona nieznajomym głosem. Rozejrzała się, aż jej oczy zatrzymały się na scenie, gdzie przy perkusji siedział James.
- Jesteś James, prawda? – zapytała, ignorując jego słowa i chcąc się upewnić.
- A Willie mówił, że nie jesteś naszą największą fanką – odparł, stukając pałeczką o jeden ze złotych talerzy, które wydały z siebie cichy dźwięk.
Wolała nie wspominać, skąd znała jego imię. Natalie prawdopodobnie by ją zabiła.
- Powiedziałabym, że jestem raczej antyfanką – posłała mu złośliwy uśmiech, pomijając fakt, iż ich muzyka wcale nie była taka zła i słuchało się jej całkiem przyjemnie.
Podeszła bliżej sceny, rozglądając się za miejscem, gdzie mogłaby usiąść. Na scenie rozłożony został cały sprzęt, dlatego niepokoiła się, że zepsuje coś drogocennego.
- Tutaj, antyfanko – James wskazał na krzesło stojące nieopodal niego. Skrzywiła się, ale nie znalazłszy lepszego wyjścia, wspięła się na podwyższenie i zbliżyła do chłopaka. – Nie gryzę. – Usłyszała w odpowiedzi na swoje podejrzliwie spojrzenie.
Złapała krzesło i odsunęła je dalej, nie chcąc zbliżać się do Jamesa bardziej niż to konieczne.
- Więc Natalie opowiedziała ci co nieco o mnie – powiedział, utkwiwszy wzrok w kartce z tekstem ich piosenki.
Rose zdrętwiała. Chyba jednak jej zachowanie było zbyt oczywiste. Znowu wszystko zniszczyła, cholera. Natalie ją zamorduje, zastosuje na niej wszystkie tortury, o których tyle czytała. Alter-ego również nie było zachwycone tym pomysłem.
- Nie wiem o czym mówisz – mruknęła, postanawiając grać głupią. A nuż się uda.
- To do niej niepodobne, być szczerą ze sobą – rzucił, jakby nie zwracając uwagi na jej wcześniejsze słowa. – Gdyby to był ten stuknięty chochlik co z nią lata, to bym się nie zdziwił. Ale ty jesteś nowa, nie znasz mnie, więc nie możesz wiedzieć jaki jestem. – Spojrzał na nią, uśmiechając się.
W końcu Rose zrozumiała, co Natalie miała na myśli, mówiąc o jego uśmiechu. Był przerażający, przeszły ją ciarki na sam widok.
Zebrała się na odwagę, unosząc dumnie podbródek, po czym powiedziała z powagą:
- Nie będę z tobą rozmawiać.
Tylko się roześmiał.
- Jak chcesz.

W tym momencie Rose usłyszała wybuch śmiechu, a do sali wpadło kilka osób. Spięła się, widząc Williama i resztę zespołu. Oczywiście był spóźniony.
- Ile można na was czekać, matoły! – zawołał James, zeskakując ze sceny. Wyszczerzył się i przywitał z każdym, przybijając piątkę. – Pewnie Davies znowu się ślimaczył.
- Autografy same się nie podpiszą – rzucił William, przewracając oczami.
Rose prychnęła, odwracając wzrok, czym zwróciła na siebie uwagę wszystkich. To raczej nie tak miało być, pomyślała speszona. Zacisnęła ręce na kolanach, starannie unikając ich wzroku.
- No proszę, tym razem się nie spóźniłaś – zwrócił się do niej Davies. Wskoczył na scenę, podszedł do krzesła stojącego naprzeciwko mikrofonu, na samym środku. Złapał gitarę znajdującą się obok i przewiesił ją sobie przez ramię.
- I kto to mówi – mruknęła, czerwieniąc się. Absolutnie nie miała ochoty być w centrum zainteresowania, ale powinna się przedstawić, prawda? – Jestem Rose. – Wstała, skłoniła się lekko i uśmiechnęła niepewnie do dwóch chłopaków.
- Czemu tak oficjalnie? – zapytał niższy z nich, przeczesując ręką jasne włosy. – Sam. -    Wskazał na siebie, a następnie na kolegę. – A to Eric.
- Yo – mruknął, unosząc rękę w niedbałym geście.
- Szkoda, że dla mnie nie byłaś taka miła -  wymamrotał William pod nosem, trącając struny gitary i zerkając na nich co jakiś czas.
Posłała mu szybkie mordercze spojrzenie, po czym zwróciła się do nowo poznanych członków zespołu.
- Mam nadzieję na udaną współpracę – powiedziała, uśmiechając się lekko. Sprawili na niej pozytywne wrażenie.
- Możemy zaczynać? – James siedział znudzony na swoim miejscu.
Sam wydawał się pełen energii, kiedy podszedł do drugiej gitary, patrząc na instrument śmiejącymi się oczami. Jakby potrafił cieszyć się całym swoim ciałem.
- Pospiesz się, Eric – jęknął, ustawiając się obok Daviesa, wciąż patrzącego na Rose cierpiętniczym wzorkiem, który usilnie starała się ignorować.
- To takie męczące – chłopak machnął ręką, siadając za keyboardem. – Kto wymyślił próby w poniedziałek po lekcjach? – Ziewnął szeroko, nie przejmując się zatykaniem ust.
- Jesteś obrzydliwy! – zawołał Sam, krzywiąc się i prychając ze złością.
- Mów mi jeszcze – Eric chwycił swoje kasztanowe włosy sięgające ramion i spiął je w krótkiego kucyka. – Jestem gotowy.
Rose uśmiechnęła się w myślach. Niezmiernie cieszył ją fakt, że nie każdy członek Free zachowywał się tak samo jak William. Sam był ucieleśnieniem optymizmu, podczas gdy Eric to jego całkowite przeciwieństwo, ze swoimi opieszałymi ruchami i leniwym głosem. Przebywanie w tak zróżnicowanym towarzystwie musiało być interesującym doświadczeniem.
Kiedy usłyszała pierwsze dźwięki dobrze już znanej piosenki, poczuła stres. Do tej pory śpiewała sam na sam z Daviesem, a jej złość wobec niego nie pozwalała na rozproszenie się. Tym razem miała wydobyć z siebie głos przed zespołem, który grał długo i zyskiwał coraz większą popularność w tak ogromnym mieście, jakim był Nowy York. Może to po prostu swego rodzaju test, dla niej samej. Aby sprawdzić siebie, jej psychikę i skutki terapii.
Wzięła głęboki wdech, wypuściła powietrze z cichym sykiem i zaczęła śpiewać. Zacisnęła oczy, a jej głos z każdą kolejną sekundą brzmiał mocniej. Wciąż słyszała lekkie drżenie i wstydziła się tego, ale było o wiele lepiej niż ostatnim razem.
Pod koniec utworu otworzyła oczy, a jej wzrok padł na Williama. Spoglądał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, trącając struny gitary. Spłoszyła się, przez co zakończyła piosenkę nieczystym dźwiękiem. Skrzywiła się i rzuciła mu groźne spojrzenie, a w odpowiedzi uzyskała jedynie wzruszenie ramion i odwrócenie głowy. Powinien przeprosić! Drań.
Po ucichnięciu ostatniego instrumentu od strony wyjścia dobiegało ciche klaskanie pojedynczej pary rąk. Rose wytężyła wzrok, ale nie potrafiła dostrzec nieznajomego wyraźnie.
- Kto tam? – zawołał James, marszcząc czoło.
- To było całkiem niezłe. Rose, prawda? Gdyby trochę nad tobą popracować, mogłabyś mnie nawet zastąpić – Kobiecy głos roześmiał się, zbliżając się do sceny. – Oczywiście, nie pozwoliłabym na to, ale możesz próbować szczęścia. Za to ty, braciszku, mógłbyś włożyć w to więcej życia. – Jej głos przybrał mentorski, potępiający ton.
Pod sceną stanęła niska dziewczyna. Zaplotła ręce na piersi i, zadzierając głowę, spoglądała na scenę z wyższością.
- I co? – mruknęła z irytacją, zakładając kruczoczarne włosy, ścięte niczym u Kleopatry, za ucho. – Nikt mnie nie przedstawi?
Eric westchnął ciężko, zabierając dłonie znad klawiszy.

- Rose, poznaj moją siostrę. – Wskazał na nieznajomą ręką. – Caroline.

4.8.14

Rozdział XIV "Ciepłe i przytulne miejsca"

No i pierwszy miesiąc wakacji zleciał. Miałam do tego czasu napisać przynajmniej dwa rozdziały, a napisałam tylko jeden. Jak zawsze, nici z planów. Przyjemnych wakacji wszystkim życzę :) Oraz nie pogardzę komentarzami, żebym wiedziała, że ktoś to w ogóle czyta.


***



Jej tata nie mógł zobaczyć Williama. Nawet nie chciała sobie wyobrażać tej niezręcznej sytuacji, gdzie będzie musiała się tłumaczyć, zarumieniona z zażenowania, a znając ojca, wyciągnąłby pochopne i błędne wnioski.
Zerwała się ze swojego miejsca i doskoczyła do chłopaka.
- Bądź cicho – rozkazała szeptem, przybierając groźny wyraz twarzy.
Dziękując niebiosom, że miał gitarę przewieszoną przez ramię, wcisnęła mu pokrowiec i kartki z nutami do ręki. Chwyciła chłopaka za wolną dłoń i pociągnęła w stronę wąskiego korytarza, który prowadził do niewielkich drzwi. Otworzyła je i wepchnęła Daviesa do środa. Gdyby się nie schylił, jego głowa odbyłaby bliskie spotkanie z futryną.
Wcisnęła się za nim i najciszej jak mogła zamknęła drzwi. Gestem nakazała mu siedzieć cicho, a sama wytężyła słuch. Właściwie nie wiedziała, dlaczego się kryła, mogłaby po prostu zostawić tutaj Daviesa i porozmawiać z tatą jak zazwyczaj. Teraz było już na to za późno, mężczyzna wszedł do salonu, słyszała skrzypienie podłogi pod jego stopami. Jak dobrze, że nie zapomniała zamknąć drzwi, kiedy William wprosił się do środka.
- Ciekawe miejsce. – Usłyszała tuż obok swojego ucha. Przeszły ją ciarki. Nie przypuszczała, że stoją tak blisko siebie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jego klatka piersiowa napiera na jej, w dość strategicznym miejscu, a ciepły oddech owiewa jej ucho.
Odsunęła się na tyle daleko, na ile pozwalała jej niewielka przestrzeń, przy okazji uderzając łokciem o drzwi.
- Au, au – pisnęła cicho, łapiąc się za bolące miejsce.
Wytężyła słuch, przyciskając ucho do drzwi. Tata mógł coś usłyszeć, pomyślała, masując rękę.
- Wiesz… - zaczął William, ale nie dała mu dokończyć, bez namysłu zakrywając jego usta dłonią.
Nasłuchiwała kilkanaście sekund, ale nie doszło do niej nic oprócz odgłosów krzątania się po kuchni i salonie. Naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego się tutaj chowała. Chociaż, znając Daviesa, byłby w stanie wyjść stąd w środku jej rozmowy z tatą i zrobić coś głupiego.
Powstrzymała okrzyk zaskoczenia, kiedy poczuła lekki ból. Spojrzała na chłopaka z niedowierzaniem. Jego zęby błysnęły w ciemnym pomieszczeniu.
- Ugryzłeś mnie – warknęła cicho, zabierając rękę.
- Poczułem taką ochotę. – Nie mogła tego zobaczyć, ale wyobraziła sobie jak wzrusza ramionami. – Zechcesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego mnie tu zaciągnęłaś? – rzucił cicho. Mimo wszystko czuła, kiedy poruszał się, lustrując otoczenie wzrokiem. – Nie mam nic przeciwko takim miejscom w odpowiednich okolicznościach, ale te chyba się do nich nie zaliczają.
- To proste – umilkła, nasłuchując przez chwilę, po czym kontynuowała: - Mój tata nie mógł cię zobaczyć.
- Ach, więc córeczka tatusia – Znowu się uśmiechnął. – Nie z takimi sytuacjami sobie radziłem.
- Nie potrzebuję, żebyś sobie z tym radził – syknęła. – Nie jestem jedną z twoich panienek.
- Jesteś pierwszą, która była na tyle zdesperowana, żeby zaciągnąć mnie do… - Po prostu czuła, jak zmarszczył czoło. – Schowka? Czymkolwiek by to nie było, niezłe z ciebie ziółko, wbrew powszechnej opinii.
- Ta powszechna opinia jest taka tylko i wyłącznie z twojej winy – powiedziała i, chcąc zapleść ręce na piersi, przez przypadek uderzyła Daviesa w brzuch.
Skrzywiła się.
- Mścisz się? – rzucił, a Rose szybko zdążyła poczuć się nieswojo.
William przybliżył swoją twarz do jej. Nie miała gdzie uciec, plecami opierała się o drzwi. Było ciemno, ale mogła dostrzec jego oczy, wpatrując się w nią ze skupieniem, z bardzo niewielkiej odległości.
- Co by tu zrobić, żebyś już nigdy nie pomyślała o biciu mnie? – mruknął, owiewając jej twarz ciepłym oddechem.
- O-Odsuń się – powiedziała cicho, kładąc dłonie na jego ramionach i odpychając go.
Zaśmiał się cicho.
- Ciekawa z ciebie osóbka – oznajmił, klepiąc ją po głowie i mierzwiąc włosy. – Jednak wolałem ten stóg siana, który widziałem rano.
Tym razem cios w żołądek był całkowicie celowy, ale wywołał tylko kolejny chichot ze strony Daviesa.
Rose westchnęła, czując coraz większe gorąco. Mała komórka, wypełniona zakurzonymi sprzętami i dwie osoby, z czego jedna oddychała szybciej z nerwów. Co tata robił tu tak długo? Powinien być w pracy.
Jeszcze trochę i się tutaj podusimy.
- Skoro i tak musimy tu siedzieć, to może opowiesz mi o wszystkim – zaproponował chłopak. – Nie śpieszy mi się.
- Znasz odpowiedź.
- Ty również.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie, którego prawdopodobnie nie zobaczył. Nie zależało mu na tyle, żeby męczyć ją, aż się wygada. Więc po co to czcze gadanie?
- No dalej, Parker – wymruczał niczym rasowy kot, wywołując gęsią skórkę u Rose. – Mogę jednak zrobić coś interesującego i mam wątpliwości, czy ci się to spodoba.
- T-To nie jest t-twoja sprawa – jąkała się jak mała dziewczynka, całkowicie wytrącona z równowagi.
Nie podobała jej się ta sytuacja. Bardzo.
Kiedy do jej uszu dobiegł trzask drzwi, odetchnęła z ulgą. Natychmiast wypadła na zewnątrz i oparła się o przeciwległą ścianę.
Z pomieszczenia, nieśpiesznym krokiem, wyszedł Davies. Pomachał jej plikiem kartek przez twarzą.
- Możemy kontynuować? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, ruszył  w stronę salonu, gdzie rozsiadł się na swoim miejscu, zdjął gitarę i oparł ją o stół.
Rose oderwała się od ściany i potrząsając głowa z niedowierzaniem, podążyła za nim. Nie miał za grosz wstydu, doprawdy. Miała ochotę bardzo mocno trzepnąć go w głowę, ale nie wiedziała co czeka ją w zamian.
Zajęła miejsce naprzeciwko Williama i zerknęła na zegar, wiszący na ścianie. Za niedługo powinna zacząć szykować się do pracy, więc do tego czasu musiała jakoś spławić chłopaka. W momencie, gdy obmyślała swój plan, ciszę przerwał dźwięk telefonu.
Spojrzała na chłopaka, który przeszukiwał kieszenie, aż w końcu z jednej wyciągnął komórkę. Patrząc na wyświetlacz, westchnął ciężko, po czym odebrał połączenie.
Rozmawiał kilka minut, a Rose z ciekawością podsłuchiwała. Domyśliła się, że Davies za niedługo będzie musiał wyjść, dlatego z radością stwierdziła, że nie potrzebowała stosować ryzykownego planu.
- Za pół godziny muszę jechać do klubu, przygotować się do występu – oznajmił, chowając urządzenie. – Masz dokładnie tyle czasu, żeby mi powiedzieć.
Uśmiechnęła się uprzejmie, mrugając niewinnie oczami.
- Za piętnaście minut wychodzę do pracy, więc nic z tego.
- Świetnie, porozmawiamy po drodze.
Uśmiech znikał z jej twarz wraz z nadciągającym złymi przeczuciami.
- Słucham? – odparła grzecznie, wciąż siląc się na bycie miłą.
- Podwiozę cię – rzucił. Nie patrzył na nią, szukał czegoś. – Podaj adres. – Znalazł długopis, chwycił jedną z kartek z nutami i dopiero wtedy na nią zerknął.
Rose zaniemówiła. Gapiła się na chłopaka z otwartymi ustami. Chyba nie mówił poważnie, pomyślała z przerażeniem.
Myśl! Myśl, jak się od niego uwolnić. Nie mógł zobaczyć, gdzie pracuje. To by się skończyło tragicznie dla niej, Amelii, Melanie, Elizabeth i reszty pracowników kawiarni.
- Obejdzie się, dam sobie radę – zaoponowała zdecydowanie.
- W to śmiem wątpić – prychnął, stukając długopisem o kartkę. – Poza tym, to nie była propozycja ani pytanie.
Skrzywiła się ze złością.
- Nie masz prawa mi rozkazywać.
- Chcesz się przekonać?- rzucił jakby od niechcenia. – Myślałem, że postawiłem sprawę jasno w tamtym ciemnym, przytulnym miejscu. Swoją drogą, chyba stało się moim ulubionym.
Nawet nie była w stanie się odgryźć. Rose posłała mu najbardziej zgorszone spojrzenie, jakie była w stanie z siebie wyprodukować, po czym wstała i ruszyła do swojego pokoju, ignorując chłopaka.
- Będę tu czekał! – zawołał za nią.
Oczywiście, że będziesz.
Dziewczyna przebrała się w lepsze ubrania, ujarzmiła włosy ciasnym warkoczem, wzięła najpotrzebniejsze rzeczy i wróciła na dół, obawiając się, co tam zastanie.
William brzdąkał na gitarze, czasami zapisując coś na pięciolinii. Obserwowała jego rozluźniony wyraz twarzy i uśmiech błąkający się po ustach.
Westchnęła. Dlaczego musiał być taki przystojny?
- Skończyłaś? – Przyłapał ją na gorącym uczynku.
Zmieszała się w odpowiedzi na pytanie. Wciąż nie miała pomysłu, jak się go pozbyć. Może najlepszym sposobem byłoby po prostu ignorowanie?
Przytakując swoim myślom, pomaszerowała w stronę drzwi, słysząc za sobą ciche kroki. Pocąc się ze zdenerwowania, wyszła na zewnątrz, a następnie odwróciła się na pięcie, oczekując na chłopaka.
Davies minął ją i ruszył w stronę swojego samochodu. Rose skrzywiła się na widok jego uśmieszku pełnego samozadowolenia.
Po zamknięciu drzwi, przeszła przez furtkę i ruszyła chodnikiem, starannie unikając patrzenia w stronę znajomego pojazdu.
- Po prostu idź – mruknęła do siebie, zaciskając dłonie w pięści.
- Gdzie się wybierasz, Parker? – zawołał za nią William.
Przyspieszyła kroku, a gdy usłyszała odgłos odpalanego silnika, odetchnęła z ulgą. Poszło łatwiej niż sądziła.
- Wsiadaj, zanim się zdenerwuje.
Jej wzrok powędrował w bok, gdzie przy samym krawężniku toczyło się czarne auto. Davies pochylał się nad siedzeniem pasażera i przeszywał ją wzrokiem. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Nie mam zamiaru, daj mi spokój – powiedziała ze stoickim spokojem, chociaż gotowała się w środku.
- Wolisz, żebym szedł za tobą? – rzucił nonszalancko. – Dobrze wiesz, że jestem do tego zdolny.
Zatrzymała się nagle. Odwróciła się przodem do samochodu, zaciskając usta i zaplatając ręce na piersi.
- Czemu tak ci zależy? – zapytała zdecydowanym głosem. – Te… dziwne spotkania nie potrwają długo. Dlaczego?
Uśmiechnął się ciepło i był to pierwszy raz, kiedy Rose zobaczyła coś takiego na jego twarzy.
- Kto wie. - Zmrużył ciemne oczy, a w policzkach pojawiły się dołeczki. Wyglądał jeszcze bardziej powalająco niż zazwyczaj.
Rose odchrząknęła, odwracając wzrok, po czym bez namysłu wsiadła do pojazdu. Kłótnie z nim nie miały najmniejszego sensu, zawsze stawiał na swoim.
- Dobrze, że słuchasz starszych – stwierdził Davies, kiedy tylko usadowiła się na miejscu.
Rzuciła mu groźne spojrzenie.

Nie było mowy o wyznaniu dokładnego adresu kawiarni, więc Rose kazała Williamowi zatrzymać się na przystanku, na którym zawsze wysiadała. Było to o wiele bezpieczniejsze.
- Jak przypuszczam, nic z ciebie nie wyciągnę – odezwał się chłopak, zatrzymując się na czerwonym świetle. – Uparta jesteś.
- Oczywiście – prychnęła z wyższością, zaciskając dłonie na kolanach. Spojrzała przez szybę, przesuwając wzrokiem po zatłoczonych chodnikach i szklanych drapaczach chmur, od których odbijały się słabe promienie słońca. W tym roku zima zawita później niż zwykle.
- Kojarzę te okolicę. – Samochód ruszył, a Davies zastukał palcami w kierownice, przypatrując się czemuś.
- Skąd? – zapytała zaniepokojona.
Nie odpowiedział. Zamiast tego parsknął śmiechem, rzucił jej szybie rozbawione spojrzenie, po czym z powrotem skupił się na prowadzeniu.
Rose trzęsła się ze zgrozy, kiedy mijali znajome miejsca. Zdążyła je zapamiętać, chodząc tędy do kawiarni. Droga francuska restauracja, poczta, bank…
- Jedyne miejsce w tej dzielnicy, gdzie mogłabyś pracować… - zaczął, by po chwili zatrzymać pojazd i wskazać coś ręką. – jest tutaj.
To, czego Rose obawiała się najbardziej i mogłaby sobie wyobrazić jedynie w najgorszych koszmarach, stało się rzeczywistością.
Palec Williama celował dokładnie w szyld Cosplay Cafe. Jedyną myślą, kołatającą się w głowie dziewczyny było: jakim cudem?
- Czyżbym miał rację? – Wydawał się zaskoczony. – Przyznaję, nie byłem pewny, ale od kiedy…
- Jak? – przerwała mu, szepcząc. Nawet nie wiedziała, w jaki sposób odpowiednio zareagować.
- Właśnie do tego zmierzałem. – Posłał jej kpiący uśmieszek. – Od kiedy często podrzucałem tu wujka, skojarzyłem sobie okolicę.
Najgłupszym, co Rose mogła teraz zrobić, było myślenie o jego rodzinie. I właśnie to robiła. Zastanawiała się, czemu wujek Daviesa tutaj bywał. Alter-ego podsuwało jej obraz podstarzałego, owłosionego mężczyzny, siedzącego w kącie kawiarni w szarym płaszczu i kapeluszu, próbującego podglądać kelnerki albo robić inne nieprzyzwoite rzeczy.
Potrząsnęła głową, przerażona swoją bujną wyobraźnią.
- Więc jednak przebieracie się w te dwuznaczne stroje? – Spojrzała na niego, powstrzymywał się od śmiechu. – Teraz już nie będę narzekał, kiedy wujek zacznie się zachwycać.
- To kostium roboczy – zaoponowała, patrząc na chłopaka z niesmakiem. – Wychodzę.
Złapała uchwyt torby i sięgnęła po klamkę, po czym otworzyła drzwi. Chłodny wiatr uderzył w jej nogi, będące już na zewnątrz pojazdu.
- Jeśli piśniesz choć słowo… – urwała i przejechała palcem po szyi. – Wiesz, co się stanie.
- Twój sekret jest ze mną bezpieczny. – Uśmiechnął się leniwie, klepiąc po piersi ręką.
Skrzywiła się nieznacznie, a następnie wysiadła z samochodu. Otuliła się kurtką, stojąc w miejscu aż William odjechał z piskiem opon i zniknął za zakrętem. Dopiero wtedy przestała udawać pewną siebie.
Ugięła drżące nogi i oparła ręce na kolanach, pochylając się. Była przerażona. Jedna myśl goniła drugą i Rose sama nie wiedziała już, co siedzi w jej głowie.
Może wcześniej nie wyglądała na wstrząśniętą, ale była. Bardzo. Nigdy nie przypuszczała, że osobą, która dowie się o jej miejscu pracy będzie William Davies. Planowała nie wspominać o tym nikomu oprócz Pixie i Natalie. Nie dała tego po sobie poznać, ale w pewien sposób wstydziła się tego, co musiała robić w kawiarni. Ubieranie dosyć odważnego stroju oraz odnoszenie się do klientów, jak na pokojówkę przystało wciąż nie przychodziło jej z łatwością.
Wszystko się skomplikuje, była tego pewna. Jeśli ten natręt się jej uczepi tak jak dzisiaj, to nie na długo jej zajęcie pozostanie w ukryciu. W dodatku nie chciała przysparzać problemów Amelii, a zależało jej na posadzie.
Niepokoiło ją jeszcze coś innego. William wiedział o niej coraz więcej,  oczywiście wbrew jej woli. Jeszcze trochę i będzie znał ją bardziej niż ktokolwiek. Dlatego jej największym pragnieniem było, aby próby skończyły się jak najszybciej i uwolniły ją od ciężaru jego ciągłej obecności. Jednak ich ostatnie rozmowy coraz bardziej upewniały ją w przekonaniu, że to wszystko nie będzie takie proste, jak sobie wyobrażała.
Wyprostowała się, a jej wzrok automatycznie padł na kawiarnię. Przed oczami stanął jej Davies, wskazujący szyld palcem, z tym obrzydliwym rozbawieniem na twarzy.
Uderzyła dłońmi policzki, odganiając bardzo niechciane obrazy, po czym ruszyła w stronę wąskiej alejki zaraz obok, która prowadziła do bocznego wejścia, gdzie wpadła ostatnio na Elizabeth.
W środku powitało ją przyjemne ciepło i słodkie zapachy dochodzące z kuchni. Przywitała się z Garretem, energicznie ubijającym jajka i pogwizdującym pod nosem. Skierowała swoje kroki do niewielkiej szatni, a następnie do swojej własnej szarej blaszanej szafki, gdzie wisiał charakterystyczny strój.
Przebrała się, wykorzystując fakt, iż była sama. Mając niewielkie problemy z zawiązaniem kokardy z białego, lejącego materiału, w końcu była gotowa do pracy. Wyrzucając z głowy ostatnie myśli związane z Daviesem, pomaszerowała w kierunku dwuskrzydłowych drzwi, oddzielających zaplecze od kawiarni. Odrobinę dziwiło ją, że do tej pory nie spotkała żadnej z pracownic.
Przekroczywszy próg, rozejrzała się, aby zobaczyć coś zaskakującego. Otworzyła szerzej oczy.
Na środku pomieszczenia stała Amelia, czerwona po same uszy. Spoglądała w dół zmieszana. Wzrok Rose skierował się w tę samą stronę, gdzie dostrzegła, klęczącego na jedno kolano, mężczyznę. Wyciągał przed siebie dłoń, na której spoczywało czarne, aksamitne pudełeczko. Dziewczyna nie musiała widzieć jego wnętrza, żeby domyśleć się, co połyskiwało w wątłych promieniach, wpadających przez szyby.
Nieznajomy westchnął. Drobinki kurzu zawirowały w powietrzu wokół jego ust.

- Wyjdź za mnie.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X