27.2.14

Rozdział VIII "Granice nienawiści"

Dobry wieczór! I kolejny rozdział, ale ten czas leci :) Powiem szczerze, że gdy go pisałam, miałam największy rozstrój emocjonalny podczas jednej sceny. Jestem pewna, że ją poznacie.
W zakładce Bohaterowie pojawiły się zdjęcia trzech nowych bohaterów. Serdecznie zapraszam!

Rozdział z dedykacją dla Martyny - autorki opowiadania, które zachwalam, a które możecie znaleźć tu. Dziękuje za stworzenie czegoś, w czym mogę się całkowicie zatracić i za bohaterów, którzy są najwspanialsi pod słońcem.
***




  Nadszedł piątek. Rose wróciła ze szkoły, żeby przebrać się na wyjście do klubu. W domu zastała tatę na kanapie, oglądającego telewizor.
- Pamiętasz o naszym dzisiejszym wypadzie? – zapytał, wsypując garść popcornu do ust. Dziewczyna zakryła usta dłonią. Zupełnie zapomniała! – Czyli, że z kina nici?
- Przepraszam tato, całkiem wypadło mi z głowy. Zdążyłam już powiedzieć znajomym, że dzisiaj z nimi wyjdę.
Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym westchnął.
- Pójdziemy innym razem – powiedział , uśmiechając się do niej. – Baw się dobrze.

Rose pocałowała go w policzek i pognała do swojego pokoju. Miała niewielkie wyrzuty sumienia, ale wiedziała, że tata nie ma jej tego za złe.

  Nie wiedziała, jak wypadałoby ubrać się do klubu. Poprzednim razem nie miała tego problemu, ponieważ wszyscy byli w mundurkach. Nie był to typowy lokal, gdzie ludzie ubierali skąpe stroje. Oczywiście, byli i tacy, ale większość wyglądała normalnie.
Po przekopaniu całej szafy, w końcu zdecydowała się na czarną spódniczkę i miętową, cienką koszulę bez rękawów. Pomyśleć, że przez mundurek powinna mieć dość spódnic. Świadoma, że na dworze może padać, założyła jeszcze czarne rajstopy. Zazwyczaj się tak nie ubierała, ale od czasu do czasu powinna pokazać, że też jest kobietą. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze, zamontowanym w drzwiach szafy, po czym zeszła na parter, wyczekując na pickupa Natalie. Przeszła do kuchni i zgrabnie usadowiła się na blacie, skąd miała dobry widok na podjazd. 
  Właściwie, nie powinna dzisiaj w ogóle rozważać odwiedzenia Fantasy. Od czasu tego przeklętego wydarzenia na sali gimnastycznej, po całej szkole krążyły plotki. Nikt nie powiedział jej nic otwarcie, ale doskonale widziała ukradkowe spojrzenia i szepty. Pixie spoglądała na nią z niepokojem, a Natalie udało się dowiedzieć czegoś w Internecie. Podobno wszyscy myśleli, że Rose była kolejną dziewczyną, którą William Davies rzucił i teraz próbuje mu się narzucać. Gdyby było w tym chociaż ziarno prawdy, wtedy może nie byłaby tak wściekła. Próbowanie ignorowania tego wszystkiego wyczerpywało ją bardziej niż powinno i martwiła się tym. Nie chciała, żeby poprzednie stany wróciły. Nie teraz, kiedy udało się jej pozbierać.
  Kiedy usłyszała głośny klakson, ruszyła w stronę frontowych drzwi.
- Wychodzę! – zawołała i wypadła na zewnątrz, potykając się o próg. Cudem udało jej się utrzymać równowagę, ale jakimś sposobem dotarła do drzwi samochodu, skąd słyszała już głośny śmiech Natalie i Pixie.

- Nieźle, nowa – skomentowała Natalie z miejsca kierowcy. 
Pixie pocałowała ją w policzek na powitanie.
- Jutro zaczynasz pracę, prawda?
- Tak, od trzeciej do ósmej. W niedziele tak samo, ale Amelia powiedziała, że zmiany mogą być inne co parę tygodni.
- Wychodzi na to, że masz niezłą szefową. Możemy iść z tobą, chcę popatrzeć na ten strój pokojówki! – Pixie zatrzepotała rzęsami.
- Nie ma mowy, będziecie mnie rozpraszać. To mój okres próbny, muszę utrzymać tę pracę.
Usta brunetki przybrały kształt odwróconej podkówki. Uczepiła się ramienia Rose i zaszlochała.
- Dlaczego, Rose? – zawołała płaczliwie.
- Pixie, zachowujesz się jak wariatka – odparła, siląc się na powagę. – Myśl o swoim przebraniu na bal, myśl o tym.
- Och, masz rację, powinnam skupić się na wyborze dodatków i fryzury.
Natalie zachichotała, ale Pixie już pogrążyła się w myślach.

  Stały pod klubem, czekając na Michaela, Simona i Daniela. Spóźniali się. Natalie stukała w swój telefon z zadziwiającą szybkością, a Pixie próbowała spojrzeć jej przez ramię.

- Pixie, daj mi spokój – marudziła, próbując zasłonić ekran.
- Pewnie znowu czytasz jakąś mangę – droczyła się z nią brunetka, uśmiechając się złośliwie. – Jeśli jest coś zboczonego, daj mi zobaczyć, proszę!
- Wbrew pozorom, nie zawsze czytam takie rzeczy – prychnęła ruda, ale schowała komórkę do kieszeni kurtki. – No gdzież oni są?
- Za kim się tak rozglądasz, kochanie? – Wysoki chłopak objął jej ramię i uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Cześć, Nati – dodał prosto do jej ucha.
Rose zobaczyła, jak Natalie przybiera nieodgadniony wyraz twarzy i cała sztywnieje, po czym powoli wypuszcza powietrze przez uchylone usta.
- Puść. Mnie – powiedziała, cedząc słowa.
- Poproś – Jego uśmiech przyprawił Rose o gęsią skórkę. Stała jak wryta obok Pixie i razem patrzyły na rozgrywającą się scenę.

- Nie masz nikogo innego do torturowania? – Głos Natalie nawet nie zadrżał.
- Mam, ale wybrałem ciebie.
Natalie przymknęła oczy, a jej usta wykrzywiły się z bólu.
- James…
- Powiedziała, żebyś ją puścił.
Rose odwróciła głowę i odetchnęła z niewysłowioną ulgą. Daniel mierzył chłopaka wzrokiem, zaciskając usta.  Ten za to cofnął się o krok, unosząc ręce w obronnym geście.
- Spokojnie, Dan – uśmiechnął się ironicznie.
- Zostaw ją w spokoju, James.
W odpowiedzi, ciemnowłosy zasalutował leniwie.
- Widzimy się w środku – mruknął do Natalie i po chwili zniknął im z oczu.
Rose wbiła wzrok w dziewczynę, która zaśmiała się nieco histerycznie, zakrywając oczy dłonią.
- Wybaczcie to małe przedstawienie – powiedziała cicho, odwracając głowę. 
- Chodź, zabiorę cię do domu – Daniel podszedł bliżej i dotknął jej ramienia. Wzrok Rose skakał pomiędzy nimi a Pixie, która zaciskała ręce w pięści.
- Nie powinnam tu przychodzić, Daniel – powiedziała Natalie twardo. – A mimo wszystko i tak nie miałam siły, żeby się powstrzymać. Jestem żałosna, prawda?
- Po prostu cierpisz – Chłopak objął ją ramieniem. – Chodźmy.
- Nie. Jeśli pójdę, będzie wiedział, że jestem słaba. A wtedy wyjdzie na to, że wszystko rzeczywiście było moją winą. Nie mogę na to pozwolić.
- Natalie…
- Daniel, dam sobie radę. Zawsze dawałam, prawda? – Rudowłosa głęboko odetchnęła i odwróciła się w naszą stronę. – Przepraszam was. Pewnie jesteście zaskoczone, ale obiecuje, że wszystko wam wyjaśnię. Po prostu nie jestem  jeszcze na to gotowa.
Pixie wygięła usta w uśmiechu, podbiegła i uściskała przyjaciółkę.
- Nie ma sprawy! – wykrzyknęła, a Rose mogła tylko patrzeć jak zaciska dłonie na jej plecach.

  
  Po przyjściu Simona i Michaela, udało im się znaleźć miejsce na końcu sali. Nie było to takim dużym problemem, odkąd wszyscy tłoczyli się blisko sceny. Rose spojrzała na tłum z politowaniem. Taka fascynacja jakąś tam grupą była, według niej, po prostu upokarzająca. Nie chciała o tym myśleć, więc skupiła się na wydarzeniu sprzed kilkunastu minut. Chłopak, który zaczepił Natalie wydawał się jej znajomy. Podrapała się w głowę, zastanawiając się, gdzie już go spotkała. Musiało to być gdzieś blisko, przecież nie znała tutaj zbyt wielu osób. Co bardziej ją niepokoiło, to jego zachowanie. Ten uśmiech… przeraził ją. Z całą jego postawą było coś nie w porządku, tylko nie wiedziała co. Imię James nic jej nie mówiło, ale przecież to miasto było doprawdy ogromne. Mogło tu mieszkać tysiąc osób o tym imieniu.
   Pochyliła się i, opierając łokieć na stole, podparła dłonią brodę. Westchnęła i spojrzała na scenę, przekrzywiając głowę. Ten cholerny zespół. Nie miała szansy przysłuchać się ich muzyce. No cóż, teraz miała okazję. Uśmiechnęła się krzywo. W końcu… zostawili ją samą przy stoliku. Michael i Simon poszli po napoje, Pixe spotkała przewodniczącą klubu muzycznego, więc razem poszły porozmawiać, a Natalie i Daniel gdzieś zniknęli, zostawiając Rose samą sobie. Dziewczyna założyła nogę na nogę i wbiła wzrok w scenę. 
W momencie, kiedy zgasły światła, poprawiła się na krześle i przymknęła oczy. Muzyki się słucha, nie ogląda. Potrzebowała kilku sekund, aby wyciszyć się i skupić tylko na dźwiękach ze sceny. Po kilku sekundach, w jej stronę poleciały pierwsze dźwięki gitary. Ach, jak czysto. Ktoś naprawdę potrafił grać. Chwilę później usłyszała głos, równie obcy co znajomy. Była doskonale świadoma, do kogo należał i jej usta mimowolnie wykrzywiły się w grymasie. Lecz po chwili, wsłuchała się bardziej, autentycznie zaciekawiona. Głos, który na co dzień obrażał ją, syczał gniewnie i warczał z wściekłością, tym razem brzmiał niezwykle miękko.
  Rose gwałtownie otworzyła oczy, jej wzrok powędrował w stronę Williama. Stał na środku, w rękach dzierżył gitarę, z której wydobywały się dźwięki. Przed nim znajdował się mikrofon, przy którym teraz były się jego usta. Miał przymknięte oczy, jego usta poruszały się ledwo zauważalnie, a mimo to, wypuszczały z siebie te ciepłe słowa. Rose po raz pierwszy od dawna miała ochotę pobiec do domu, wyciągnąć skrzypce i grać, grać aż jej ręce zaczną drżeć ze zmęczenia. Mimowolnie, w jej oczach pojawiły się łzy. Ocknęła się i zaczęła szybko mrugać, aby się ich pozbyć. To… to niemożliwe. Od dawna skrzypce skutecznie ją odstraszały, bez względu na to, jak bardzo pragnęła grać. Jakim prawem ten… ten idiota mógł sprawić, że ona…?
  Nie myśląc zbyt wiele, Rose zerwała się z krzesła i ruszyła w stronę sceny. Przepychała się wściekle przez tłumy wzdychających dziewczyn, aż dotarła pod podium. Spojrzała w górę, prosto na Williama. Wbiła w niego wściekły wzrok, wkładając w niego tyle złości, ile zdołała. Jak śmiał ingerować w jej życie, w jej muzykę? 
  Gdy piosenka się skończyła, William otworzył oczy. Rozejrzał się, uśmiechnął zawadiacko, po czym jego wzrok spoczął na Rose. Chłopak zaskoczony cofnął się o krok, a uśmiech spełzł z jego twarzy. Patrzył na nią na tyle długo, aby osoby wokół zwróciły na nią uwagę. Musiała wyglądać jak psychopatka, ale nie dbała o to.
- Hej, czy to nie ta dziewczyna, z którą ostatnio rozmawiał Willie?

- To chyba ona, czego tu chce?
- Willie na nią patrzy! Czyżby byli parą?!
Kąciki jej ust opadły w dół, Rose odwróciła się na pięcie i zaczęła przepychać do wyjścia. Łzy wściekłości przesłoniły jej widok, ale jakimś cudem, potykając się, wypadła na zewnątrz i odetchnęła rześkim powietrzem. 
Popełniła ogromny błąd. Nie powinna tego robić. On nie był niczemu winny, to jego muzyka… Rose oddaliła się od klubu, nie chcąc być widzianą w takim stanie. Nie mogła go obwiniać o swój problem, nie  mogła obwiniać nikogo, oprócz samej siebie. Zachowała się jak idiotka!
- O co ci chodzi, Parker?!
Odwróciła się gwałtownie, słysząc znajomy głos. 
- Zostaw mnie w spokoju – mruknęła, odwracając wzrok.
- Patrzyłaś na mnie, jakbym zamordował twoją matkę – warknął. – Przecież nic ci nie zrobiłem!
 Nie dolewaj oliwy do ognia. Rose zacisnęła usta. Nie wspominaj o mamie!
William podszedł bliżej, chwycił jej podbródek i zmusił, aby na niego spojrzała. Widziała w jego oczach, jak wyglądała. Blada jak śmierć, z oczami czerwonymi od łez. Upokorzyła się przy nim na tyle różnych sposobów, kiedy to się skończy?
- Nie puszczę, dopóki nie wytłumaczysz mi, dlaczego się tak zachowujesz.
- Nie przejmuj się tym, Davies. 
- Mów!
- Nieważne! To nic takiego!
- Parker, jeśli w tej chwili nie…
- Twoja muzyka! – krzyknęła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – Dlaczego twoja muzyka musi… To nie fair – jej głos przeszedł do szeptu.
William spoglądał na nią ze zdumieniem. Był taki przystojny, cholerny farciarz. Puścił jej podbródek, a złapał ramię.
- O czym ty mówisz? Moja muzyka, co z nią?
- Dla ciebie to pewnie takie proste – Rose wyglądała niczym upiór. – Wychodzisz na tę cholerną scenę, a granie i śpiewanie przychodzi ci z taką łatwością.

- Parker, gadasz jakieś głupoty. Dobrze się czujesz? – William czujnie ją obserwował. – Hej, co ty robisz?
Rose osunęła się na ziemię, klękając na mokrym chodniku. Chcąc nie chcąc, wciąż trzymając jej ramię, musiał kucnąć naprzeciwko.
- Zostaw mnie, Davies. Wracaj do swojego zespołu i zaśpiewaj coś porządnego, bo ci nakopię.
- Nie będziesz mi rozkazywać. Poza tym, obrażasz mnie, określając moje piosenki porządnymi.
- Powiedz mi, jak się nazywacie?

- Dziwne, że jeszcze tego nie wiesz – prychnął z wyższością. – Free. Taką mamy nazwę.
Rose zaśmiała się gorzko, włosy opadły kurtyną, zasłaniając jej twarz.
- Wolność, co? Cóż za ironia – westchnęła ciężko.
- Nie wkurzaj mnie, idiotko – syknął ze złością. – Parker, na pewno dobrze się czujesz?
Dziewczyna poderwała głowę, tak, że mógł dostrzec jej uśmiech. William nie był głupi, nawet on widział, że się zmusza.
- Idź już, nadęty dupku – Kiedy chłopak podniósł się i odwrócił z zamiarem odejścia, dodała: - Nienawidzę cię.
Stał chwilę w bezruchu, odwrócił głowę w jej kierunku i lekko skinął głową, po czym, tak jak w przypadku ich pierwszego spotkania, mogła widzieć tylko jego oddalające się plecy.

  Jakimś cudem wróciła do domu, nie gubiąc się po drodze. Udało jej się napisać wszystkim wiadomość, żeby nie martwili się jej zniknięciem. Słyszała telewizor z salonu, więc tata pewnie zasnął na kanapie, zawsze to robił. Na palcach przemknęła do swojego pokoju, gdzie odetchnęła z ulgą. Zrzuciła z siebie ubrania, pozostając w samej bieliźnie, po czym sięgnęła po futerał do szafy.
  Chwyciła skrzypce do rąk, a przed oczami stanął jej widok śpiewającego Williama. Jej dłoń zadrżała, gdy układała instrument na ramieniu. Przełknęła ślinę, przysuwając smyczek do strun. 
  Kiedy w pokoju zabrzmiały pierwsze dźwięki, nogi Rose zmiękły. Trzęsąc się, grała kulawo i nieczysto, a w jej głowie wciąż rozbrzmiewał miękki głos Daviesa. Gdy przestała, opuściła ręce i szeroko otwartymi oczami patrzyła na swoje odbicie w szybie mokrej od deszczu. Grała o wiele dłużej niż zwykle jej się udawało, zanim do głowy napływały bolesne uczucia i obrazy. Czy to oznaczało… że odnalazła lekarstwo? 
  Rose opadła na podłogę, zbierając rozsypane myśli. Muzyka Williama, jego granie, jego głos… Dlaczego? Nie chciała od niego nic, drażniło ją jego zachowanie, nawet powiedziała mu, że go nienawidzi i naprawdę tak myślała.  Czy to, co się wydarzyło oznaczało, że jest na niego skazana? Że jej muzyka jest zależna od niego? Ręce Rose zacisnęły się na skrzypcach i smyczku, gdy myślała o konsekwencjach takiej możliwości. Apodyktyczny dupek miałby się wtrącać w jej najbardziej osobiste sprawy?! Po moim trupie!

  Nazajutrz, humor Rose był lepszy. W znacznej części wyparła wczorajszy dzień z pamięci, aby móc się spisać w pracy. Z samego rana zabrała się za sprzątanie domu, wcześniej przygotowawszy śniadanie dla taty, który właśnie wychodził z sypialni.
- O której wczoraj wróciłaś? – zapytał, siadając do stołu i sięgając po dzbanek z kawą. – Nie słyszałem cię.
- Nic dziwnego, skoro znowu zasnąłeś na kanapie – wywróciła oczami, odgarniając włosy z oczu. – Nie martw się, wróciłam do domu dosyć wcześnie, trochę źle się czułam.
- Mam nadzieję, że teraz wszystko w porządku.
- Oczywiście – Rose odczekała aż mężczyzna nałoży na talerz jajecznicy, po czym wypaliła. – Idę dzisiaj do pracy.
Tata zakrztusił się łykiem kawy, musiała go poklepać po plecach, żeby się nie udusił.
- O czym ty mówisz? – wydyszał, patrząc z nienawiścią na czarny napój. – Znalazłaś pracę i nic mi nie powiedziałaś?
- Właściwie, to wypadło mi z głowy – odparła zgodnie z prawdą, uśmiechając się przepraszająco. – Dostałam ją zaledwie kilka dni temu i dzisiaj jest mój pierwszy dzień.
- Co to za praca?
Rose zastanowiła się, czy warto było wspominać o przebraniu pokojówki.
- W kawiarni – powiedziała w końcu, zdecydowawszy przemilczeć ten krępujący szczegół.
- Będę mógł cię odwiedzić?
- Tato, zwariowałeś? Narobisz mi wstydu.
Oburzony mężczyzna poderwał się z krzesła, wypiął dumnie pierś i wskazał na nią palcem.
- Niby kiedy zawstydziłem swoją małą córeczkę? 
- Mam wymieniać alfabetycznie czy chronologicznie? – rzuciła słodko. – Może zacznę od przedszkola, kiedy…
- Dobrze, już dobrze! – Tata zamachał rękami, powstrzymując ją od dokończenia wypowiedzi. – Nie przyjdę!
Rose pokręciła głową z rozbawieniem i zajęła się sprzątaniem kuchenki. Po długim czasie, postanowiła, że zapomni o tym, co się stało i sama znajdzie sposób na swoją muzykę. Nie chciała być od niego zależna. William był ostatnią osobą, która mogła mieć wpływ na jej życie.

  Do kawiarni dotarła piętnaście minut przed czasem. Od razu skierowała się na zaplecze, gdzie zastała Amelię, która krzątała się wokoło. 
- Rose, jesteś już! – zawołała na jej widok. – Przebierz się, pokaże ci co i jak, a później poczekamy na twoje współpracownice – uśmiechając się, wskazała jej miejsce.
 Dziewczyna skierowała się do pomieszczenia, gdzie stało kilka blaszanych szafek, przypominających te ze szkoły. Wśród nich dostrzegła podpisaną jej imieniem i uśmiechnęła się szeroko. Przebrała się szybko, poprawiła włosy w lustrze i odetchnęła głęboko, przygotowując się psychicznie. 
  Kiedy Amelie przekazywała jej wszystkie wskazówki, drzwi wejściowe zaskrzypiały i do środka weszła wysoka dziewczyna. 
- Cześć – wymamrotała w stronę Amelii i podeszła bliżej.
- Naprawdę nie lubisz wcześnie wstawać, co, Mel? – Amelia położyła rękę na ramieniu Rose. – Poznaj Rose, to nasz nowy nabytek. Rose, to jest Melanie.
Rose pomyślała, że godzina trzecia po południu wcale nie jest taka wczesna. Zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Wyglądała na typową chłopczycę. Ubrana była w przetarte jeansy, wymiętą koszulkę z logo jakiegoś zespołu, a na to narzuconą miała brązową skórzaną kurtkę. Czarne włosy związała w ciasny kucyk, który wysuwał się z spod bejsbolówki, nasuniętej na czoło. Nie potrafiła sobie wyobrazić jej w stroju pokojówki.
Wymieniły uścisk dłoni, Melanie wydawała się zadowolona.

- Wreszcie kogoś znalazłaś, Amelia – rzuciła. – Już obstawiałam z Lizzy, jak długo to potrwa.
- Jesteście okropne – westchnęła kobieta.
Melanie zniknęła za drzwiami w momencie, gdy do kawiarni weszła kolejna osoba. Całkowite przeciwieństwo brunetki. Niska, filigranowa dziewczyna o długich blond włosach, okalających jej policzki złotymi falami. Miała na sobie beżowy płaszcz, spod którego wystawała jasnoróżowa sukienka. Duże, błękitne oczy wyglądały na wystraszone, Rose miała ochotę przygarnąć ją do siebie i pocieszyć, nawet nie wiedziała, dlaczego.
Nastąpiła ta sama procedura, co poprzednio. Elizabeth lekko dotknęła jej dłoni, skinęła głową i czmychnęła do szatni.
- Lizzy jest bardzo nieśmiała, jeśli chodzi o obcych. Z czasem przywyknie – wyjaśniła Amelia, ścierając okruchy z jednego ze stolików. – Mam nadzieję, że będzie wam się dobrze współpracować.
  Stroje Elizabeth i Melanie nie różniły się od jej niczym, oprócz koloru. Przebranie blondynki było jasnoróżowe i doskonale pasowało do jej klasycznej urody, a brunetka wyglądała naprawdę uroczo w jasnoniebieskim kostiumie.
   Kiedy zjawili się pierwsi klienci, Melanie poleciła jej jedynie obserwować co robią, aby nie czuła się nieswojo. Rose w pełnym skupieniu patrzyła jak się zachowują, wyciągając wnioski. Elizabeth zaskarbiała sobie sympatię swoim słodkim głosem i nieśmiałym, skromnym zachowaniem. Melanie pewnie lawirowała między stolikami, zdecydowanym głosem zbierała zamówienia i z determinacją rozwiązywała każdy problem.

  Rose nie miała pojęcia, w jaki sposób miałaby się zachowywać jak Elizabeth, więc skupiła się na Melanie. To było prostsze i efektywniejsze, przecież nie była tutaj po to, aby spoufalać się z przypadkowymi ludźmi. Praca kelnerki nie wydawała się taka ciężka, musiała ją wykonywać jedynie trzy razy w tygodniu. Na ten czas po prostu powinna być uroczą, uprzejmą dziewczyną, która ma za zadanie przyciągnąć jak najwięcej klientów. 

  Poniedziałek nadszedł szybciej, niż się spodziewała. Praca w kawiarni była męcząca, ale przyjemna. Okazało się, że Melanie ma dwadzieścia lat, a to zajęcie jest jednym z trzech, które wykonuje, aby się utrzymać. Za to Elizabeth, która właśnie zaczęła liceum i pracowała od niedawna, powoli zaczęła się przekonywać do Rose, a przynajmniej przestała zwracać się do niej monosylabami. 
  W szkole powitały ją kolejne szepty i spojrzenia. Nie wątpiła, że ich przyczyną była piątkowa wizyta w klubie. Naprawdę, to miejsce przynosiło jej pecha. Jeszcze trochę i oszaleje od tych złośliwych słów.
- Mogliby się już zamknąć – Rose usłyszała westchnięcie chłopaka, przechodzącego obok. – Natalie znowu się wścieknie.
Stanęła jak wryta i odwróciła się szybko, ale nieznajomy zginął wśród uczniów. Czy była to ta sama osoba, co wtedy? Co Natalie ma wspólnego z tymi plotkami?
- Nowa! – Pixie wyrosła przed nią i rzuciła się na jej szyję. – Wszystko w porządku? Nie mieliśmy od ciebie żadnego znaku życia od piątku.

- Martwiliśmy się – dodała rudowłosa, tocząc ponurym wzrokiem wokół siebie.
- Wszystko dobrze, byłam zajęta pracą.
- No właśnie, jak ci poszło? – zapiszczała Pixie, przybliżając się do jej twarzy.
Rose wywróciła oczami. Wścibski elf.
- Na razie jest w porządku.
- Cieszę się!
- Nienawidzę tego! – wybuchła Natalie, zaciskając pięści i piorunując wzrokiem dziewczynę stojącą nieopodal. Rose i Pixie podskoczyły zaskoczone. – Gadają jakieś bzdury, oczerniają ludzi bez powodu. Jakby ten cholerny Davies był taki święty – Ze złością kopnęła metalowy kosz na śmieci.

- Spokojnie, Natalie – Brunetka poklepała ją po ramieniu.
- Gdybym się tym przejmowała, mogłabyś się wściekać, ale naprawdę mam to w nosie – Rose z trudem rozciągnęła usta w uśmiechu. Prawda była taka, że rzeczywiście się przejmowała. Opinia ludzi była dla niej na tyle ważna, że mogła ją w każdej chwili zniszczyć. Oprócz tego martwił ją tamten chłopak, który dokładnie przewidział, jak zareaguje Natalie.
- Ale ja się przejmuje! – Ruda warknęła na chłopaka, który mierzył Rose wzrokiem. – I na co się tak gapisz?
  Razem zaciągnęły dziewczynę do sali, gdzie usadziły ją w ławce i podsunęły książkę pod nos. Natalie prychnęła, wyciągnęła telefon i zaczęła szaleńczo naciskać klawisze. Rose i Pixie wymieniły spojrzenia i wzruszyły ramionami.
- Nic nie poradzimy.
- Pixie, muszę z tobą porozmawiać.
Zaciekawiona dziewczyna podskoczyła w miejscu, po czym zaciągnęła ją do kąta klasy.
- O co chodzi?
- Czy Natalie mówiła ci coś o tym, co się stało w piątek?
- O tej akcji z Jamesem?
Rose zamrugała, zdumiona. 
- A więc go znasz?
Tym razem to Pixie wydawała się zaskoczona. Zmarszczyła brwi.

- James to jeden z członków zespołu Daviesa. Jasne, że go znam – Dziewczyna popukała palcem wskazującym swoje usta. – No tak, ty nie możesz go nawet kojarzyć.
- Co ich właściwie łączy?
- Nie mam pojęcia – Rozłożyła bezradnie ramiona. – Byłam równie zdziwiona, co ty. Wszyscy wiedzą, że James nie ma wspaniałej reputacji. Podobno jest nawet gorszym łamaczem serc niż William.
  To dlatego skądś go znała. Kiedy po raz pierwszy była w klubie, to on przywitał się z Natalie. Była wtedy zbyt zła, żeby zwrócić na to należytą uwagę. W takim razie, coś między nimi było. Coś, o czym nikt nie miał pojęcia. Chociaż wydawało się, że Daniel był wszystkiego świadomy.
- Hej, Rose – Pixie odwróciła wzrok, nerwowo skubiąc rękaw bluzki. – Myślisz, że zazdrość jest zła?
Doskonale zdawała sobie sprawę, z jakiego powodu padło to pytanie. I sama miała ochotę zadać sobie podobne. Czy to, co czuła, słuchając Williama, było zazdrością? 

- Myślę, że miłość nie kieruje się żadnymi zasadami, tym bardziej logiki – odpowiedziała. – Nie powinnaś się obwiniać za to, co czujesz. 
- Rose, byłaś kiedyś zakochana?
Rose zaśmiała się cicho.
- Nie, dlatego najlepiej nie bierz na poważnie tego, co mówię. Nie jestem najlepszą osobą na udzielanie rad.
Pixie patrzyła na nią w milczeniu przez kilka dobrych sekund, po czym rozładowała napięcie, chichocząc.
- Tylko się na mnie nie złość – zaczęła. – Dzisiaj po lekcjach znowu idziemy pomagać klubowi muzycznemu.
- Pixie, ty… - wysyczała Rose przez zęby, unosząc dłonie w geście bezradności.

15.2.14

Rozdział VII "Wypadek przy pracy"

Jak obiecałam, przerwa nie była długa, w końcu udało mi się wyrobić ;) Może kogoś pocieszy wiadomość, że rozdziały do XIII są gotowe, muszę je tylko przeczytać jeszcze raz i poprawić ewentualne błędy.

KLIK -> Moja ostatnio ukochana piosenka, dzięki pewnej pani :)
Enjoy!

***


  Rose przetrzepała całą torbę w poszukiwaniu wizytówki. W końcu znalazła ją, pogniecioną, na samym dnie. Z westchnieniem ulgi rozprostowała papier i wstukała numer. Kilka sekund później usłyszała znajomy głos.
- Amelia Pierce, słucham.
- Dobry wieczór, z tej strony Rose Parker, spo…
- Ach, to ty, Rose! – Jej ładnie przygotowaną mowę szlag trafił. – Już myślałam, że nie zadzwonisz. Mam nadzieję, ze przemyślałaś sobie moją propozycje.
- Tak, i naprawdę chciałabym móc ją przyjąć, jednak muszę wiedzieć więcej o godzinach pracy.
- Jak się domyślam, jesteś uczennicą liceum.
- Zaczęłam drugi rok.
- Jedna z moich pracownic też uczęszcza do szkoły, więc nie ma z tym żadnego problemu. Właściwie, pracowałabyś tylko w weekendy i środowe popołudnia. W inne dni tygodnia swoją kolej mają pełnoetatowi pracownicy. Nie jestem jakimś surowym szefem, który rozstawia wszystkich po kątach. Jeśli będziecie dawać z siebie wszystko, mogę iść na wiele ustępstw, w tym ewentualne wcześniejsze zwolnienia z pracy, kiedy przytłoczy was nadmiar nauki. Wbrew pozorom, też kiedyś chodziłam do szkoły – zaśmiała się. – Co do wysokości zarobków, o tym wolałabym porozmawiać osobiście. Mimo wszystko, muszę przeprowadzić chociaż jakąkolwiek rozmowę kwalifikacyjną. Kiedy mogłabyś przyjść pod adres, który widnieje na wizytówce?
Rose przez cały monolog kobiety szczerzyła się do siebie. To była naprawdę wymarzona praca.
- Mogę być nawet jutro.
- Świetnie – Usłyszała dźwięk, jakby ktoś klasnął. – Zobaczymy się o siedemnastej, w porządku?
- Jak najbardziej.
- Do zobaczenia, Rose.
  Dziewczyna rozłączyła się, po czym opadła na łóżko i położyła się na plecach. Spojrzała na sufit upstrzony gwiazdami, które świeciły po wyłączeniu światła. Tata pomagał jej namalować je w pierwszy dzień ich przyjazdu. Wyciągnęła rękę do góry, sprawiając wrażenie, że dotyka palcem jedną z nich. Zachichotała cicho i pozwoliła łzom płynąć, wciąż trzymając uśmiech na ustach. Czasami po prostu nie wolno walczyć.

  - I jak twoja rozmowa o pracę? – Takimi słowa powitała ją Pixie nazajutrz w klasie. Rose pomachała Natalie, która czytała jedną z jej książek i rzuciła torbę na swoją ławkę.
- Mam się zjawić dzisiaj o siedemnastej, ale myślę, że ją dostanę.

- Wiec naprawdę będziesz ubierać się jak poko… - Reszta zdania była tylko bełkotem, kiedy Rose zatkała jej usta dłonią.
- Nie chcę, żeby wszyscy myśleli, że skoro będę hasać jako pokojówka, to mogą sobie wyobrażać o mnie nie wiadomo co – powiedziała ściszonym głosem. – Pracuje w kawiarni i tyle, jakby ktoś pytał.
Pixie wyglądała na naburmuszoną, ale pokiwała głową. Zadowolona, odjęła rękę.
- Co ja słyszę? Nowa dostała pracę.
Rose odwróciła się w stronę Daniela, który uśmiechał się kpiąco. Po chwili dołączyli do niego Simon i Michael.
- W kawiarni, nic specjalnego – oznajmiła spokojnie, uśmiechając się słodko. – Zaraz ci zetrę z twarzy ten uśmieszek.
- Spróbuj.
- Rose, pracujesz w kawiarni? A jeśli to zacznie kolidować z nauką? Na mnie wtedy nie licz – Simon patrzył na nią sceptycznie.
- Doceniam twoją pomoc – prychnęła. – Nie masz się o co martwić, szefowa zdaje sobie sprawę, że wciąż jestem w szkole i jest skłonna do kompromisów.
- Daniel, Simon. Pixie uśmiecha się podejrzliwie. Coś ukrywa – Michael przekrzywił głowę, patrząc na swoją siostrę, która kiwała się na piętach i pogwizdywała. Rose westchnęła zrezygnowana. Brunetka nie potrafiła dochować sekretu.
- Po prostu rozmyślam o balu – powiedziała wesoło. – Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła ubrać swój kostium.
Może jednak potrafiła.
- Za kogo się przebierzesz? – zainteresował się Daniel.
Pixie uniosła jeden kącik ust, uśmiechając się tajemniczo. Wystawiła palec w kierunku chłopaka.
- To sekret.
Rose mogła przysiąc, że kiedy Daniel szedł do swojej ławki, uśmiechał się pod nosem. Uniosła brwi i potrząsając głową usiadła na niewygodnym krześle.
- Zapomniałabym – mruknęła Pixie i zwróciła się w jej stronę. – Zapisałam nas do pomocy dla klubu muzycznego.
- Co!?


  Wciąż nie do końca wiedziała, w jaki sposób się tu znalazła i właściwie dlaczego. Pixie powiedziała jej, że z okazji balu potrzebują pomocy i to akurat one musiały jej udzielać. Z tej okazji w tej chwili pomagały ustawiać sprzęt na sali gimnastycznej. Bal odbywał się za około dwa tygodnie, Rose na ich miejscu zrobiłaby to dzień przed. Koledzy z jej starej szkoły zapewne by się z tym zgodzili. Tutaj wszystko było tak perfekcyjnie zorganizowane.
- Za chwilę muszę iść, żeby nie spóźnić się na rozmowę.
- Nie ma problemu, przecież nie musisz zostać do samego końca.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie zapisałaś. 
- Jeśli nikt się nie zapisze, to w końcu z balu wyszłyby nici. Musi być chociaż kilka osób, chętnych do pomocy.
Rose miała ochotę wspomnieć, że wcale się do pomocy nie paliła, ale powstrzymała się. Nie potrzebowała kłótni.

- Pixie, lubisz Daniela?
Brunetka, która właśnie próbowała rozplątać kable od głośnika, podskoczyła i uderzyła o niego głową. Pisnęła i zaczęła masować bolące miejsce, po czym spojrzała na Rose z przestrachem.
- O czym ty mówisz?
Posłała jej znaczące spojrzenie.
- Daj spokój.
- Och, no dobra. Tak, lubię go! Nawet bardzo – powiedziała Pixie ledwo słyszalnym szeptem. – Od jakichś dwóch lat, dokładniej mówiąc. Ale przecież widzisz, że on i Natalie to pewnik.
Rose zmarszczyła brwi w niemym pytaniu. Brunetka westchnęła.
- Zawsze są razem, Daniel troszczy się o nią o wiele bardziej niżby wypadało. Nie wiem, co ona czuje, ale Natalie zawsze potrafi ukryć swoje emocje. Bardziej możliwe, że jeszcze się nawet nie zorientowała.
- Jesteś pewna? – zapytała Rose sceptycznie.
- Tak. Dlatego nie robię nic w tym kierunku. Nie wyznałam mu nic i nie mam zamiaru tego robić. Po co stwarzać takie niepotrzebne zamieszanie? – uśmiechnęła się smutno.
Rose bez zastanowienia objęła dziewczynę. Trzymała ją tak dłuższą chwilę, aż nie przypomniała sobie, że przecież powinna się już zbierać.
- Musze iść – oznajmiła, przed odsunięciem się delikatnie uścisnęła ramię Pixie. – Trzymaj się.
Przerzuciła torbę (swoją droga, powinna kupić nową, ta chyba nie przetrwa do końca semestru) przez ramię i ruszyła w stronę wyjścia. Odwróciła głowę przez ramie i pokazała uniesiony kciuk.
- Odezwę się wieczorem.
- Rose, uważaj!
Za późno. Wpadła na kogoś z impetem, przewracając go i lądując na nim. Zajęło jej kilka długich sekund ogarnięcie sytuacji, a kiedy zorientowała się, że upadek zamortyzował William Davies, zamarła.
Chłopak wyglądał na wściekłego. Rose była wściekła. Na siebie.
- Nic ci nie jest? – zapytała niechętnie
- Szczęśliwie dla ciebie byłoby, gdyby nic się nie stało.
Otworzyła usta zdumiona. Próbowała być grzeczna! Nawet miała zamiar przeprosić.
- Słucham?
- Słyszałaś – Spojrzał na nią z politowaniem i, cholera, ten wzrok działał na nią jak płachta na byka.
- Nie myśl sobie, że jesteś nie wiadomo kim, Davies. Nie każdy na twój widok będzie się ślinił i żebrał o odrobinę uwagi – syknęła, wkładając w swoje słowa tyle jadu, ile zdołała.
- Leżysz na mnie – przypomniał jej, a ona nienawidziła go za te celne uwagi. Krzywiąc się, podniosła się na nogi i obserwowała, jak William robi to samo. Rose zauważyła coś ciemnego na jego przedramieniu.
- Krwawisz – zauważyła. Pewnie musiał się skaleczyć, kiedy uderzył w podłogę. Mimo wszystko, poczuła się winna, w końcu to ona na niego wpadła. – Chodźmy do pielęgniarki.
- Nie potrzebuje pomocy od takich jak ty – powiedział cicho. Tym boleśniej Rose odczuła te słowa. Wolała, aby wykrzyczał jej to prosto w twarz ze złością.
- Świetnie – rzuciła, zaciskając rękę na pasku torby. – Rób co chcesz.
Wybiegła z sali, odprowadzana spojrzeniami i szeptami. Nie chciała być przedmiotem plotek. Nienawidziła być w centrum uwagi, to przywoływało złe wspomnienia. Lecz od kiedy go poznała, zdarzało się to coraz częściej. Wywoływał w niej wszystkie negatywne emocje, które chciała zakopać głęboko w sobie. Czy kiedykolwiek będzie w stanie żyć bez widma przeszłości na każdym kroku?

  Stała przed kawiarnią, które znajdowała się na rogu niezbyt zaludnionej ulicy. Wyróżniała się na tle szarych i burych sklepów. Szyld połyskiwał złotem, wszystko było oszklone, a na wystawie stały różne słodkości wśród bukietów kwiatów. Rose pchnęła błękitne drzwi i przekroczyła próg. Rozejrzała się wokół. Było to naprawdę przytulne miejsce. Ściany w kolorze mlecznej czekolady, jasna podłoga, a do tego okrągłe, drewniane stoliki i krzesła.  Połowa z nich była zajęta przez klientów, którzy popijali kawę z filiżanek i zajadali się smakołykami. Większość z nich była mężczyznami, zauważyła Rose. Szczerze powiedziawszy, nie dziwiła się temu zupełnie. Kelnerki pokojówki mogły tak przyciągać tylko jeden rodzaj klienteli. Dziewczyna skupiła wzrok na jednej z pracownic. Jej strój był podobny do tego, który kupiła, wyróżniał się jedynie fioletowym kolorem. W sumie, żaden z nich nie był taki sam. Zielony, czerwony… każdy inny.
- Rose! – Odwróciła na dźwięk znajomego głosu. Amelia podeszła do niej i energiczne uścisnęła jej rękę.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Nic nie szkodzi – machnęła ręką lekceważąco. – Chodźmy na zaplecze.
Poprowadziła ją w stronę niewielkich drewnianych drzwi i dalej do następnego pomieszczenia. Był to mały pokój, gdzie stało biurko i jeden regał, z góry do dołu zawalony papierzyskami. W rogu ktoś ustawił sztuczną palmę, a na parapecie małego okna stało kilka figurek, przedstawiających słonie.

- Wybacz bałagan, zawsze miałam problemy z utrzymywaniem porządku – rzekła Amelia, uśmiechając się przepraszająco. – Napijesz się czegoś? Wody?
- Poproszę wodę.

Po chwili, Amelia wróciła ze szklanką wody. Usiadła przy biurku i wbiła w nią wzrok.
- Nie denerwuj się, ja nie gryzę – powiedziała z uśmiechem.

Rose wygładziła zagniecenia na spodniach. Odetchnęła głęboko. Musi dać z siebie wszystko.


Gdyby ktoś miał problem z wyobrażeniem sobie stroju Rose (zawsze miałam problemy z opisami takiego rodzaju rzeczy) to klik Inne pracownice mają bardzo podobne uniformy, jednak są one w innych kolorach, które na pewno będą wspomniane :)

5.2.14

Rozdział VI "Potencjalna propozycja"

Obiecałam rozdział o wiele wcześniej, ale co tam :D Przysięgam, że się poprawię! Następny pojawi się o wiele szybciej. W ciągu kilku dni powinno pojawić się zdjęcie nowego bohatera w odpowiedniej zakładce.

A tymczasem, dziękuje za wszystkie komentarze i zapraszam do czytania.

*



Rose patrzyła na kobietę z zaskoczeniem. Nie wypowiadała swoich myśli na głos, prawda? 
- Przepraszam, ale… – zaczęła i spojrzała na sztywny kawałek papieru w jej dłoniach. Ozdobną czcionką widniało na nim Cosplay Cafe, pod spodem dostrzegła imię i nazwisko wraz z numerem telefonu i adresem. – Cosplay Cafe?
- W naszej kawiarni kelnerki przebierają się za pokojówki – powiedziała Amelia wprost. – Oprócz przebrania nie różni się to niczym od zwykłej pracy. Aktualnie, brakuje mi pracownicy, a kiedy zobaczyłam cię w tym stroju, nie mogłam po prostu stać bezczynnie. To jedyna szansa, aby zatrudnić osobę tak idealną do takich właśnie strojów.
Rose zgarbiła ramiona zrezygnowana. Może po prostu powinna ubierać się tak na co dzień? Co tam, niech od razu zatrudni się u jakiejś zamożnej rodziny!
- Wiem, że możesz być zaskoczona – kontynuowała kobieta. – ale mam nadzieję, że zastanowisz się nad moją propozycją i zadzwonisz, kiedy już ją rozważysz.
- Właściwie, to naprawdę byłabym zainteresowana – odparła Rose, zginając wizytówkę na pół. – Gdybym tylko znała więcej szczegółów…
- Najchętniej wyjaśniłabym ci to teraz, ale czekają na mnie pilne sprawy – Amelia zmarszczyła czoło. – Zadzwoń do mnie jeszcze dzisiaj na podany numer, a wtedy powiem ci, co i jak.
- Dziękuję – posłała jej uśmiech, który został odwzajemniony. 
Kobieta, zmierzając do wyjścia i mijając Natalie w stroju czarownicy, zachichotała cicho.
- Bardzo ci pasuje – rzuciła, zanim zniknęła za drzwiami.
Natalie stała z otwartymi ustami, natomiast Pixie uśmiechała się szeroko.
- A więc, praca pokojówki? – zapytała, kiwając się na piętach.

- Kelnerki pokojówki – poprawiła ją Rose, patrząc spode łba. 
- Jeśli poważnie myślałaś o dorabianiu, to powinnaś się zgodzić. Słyszałam o tej kawiarni, podobno panuje tam bardzo miła atmosfera.
- Z taką szefową? Nie dziwię się. 
- Czyli powinnam kupić ten strój? – Ich rozmowę przerwała Natalie, przeglądając się w lustrze. Wyglądała jak żywcem wyjęta ze stronic Harry’ego Pottera. – Czyż nie idealna ze mnie Ślizgonka? – Okręciła się wokół własnej osi.
Miała na sobie sięgającą do ziemi czarną szatę z zielonymi wstawkami i godłem Slytherinu, widać było kawałek białej koszuli i zielono szarego krawatu. Na rude włosy nałożyła spiczastą tiarę, a w ręce trzymała różdżkę.
- Wyglądasz świetnie – zapewniła ją Rose.
- Dlaczego wy już macie swoje kostiumy, a ja nie? – Pixie wyglądała na zrezygnowaną. – Nie mam pojęcia, za kogo mogę się przebrać.
Rose spojrzała na nią. Odpowiedź była taka oczywista.
- Elf.
- Elf? – Natalie parsknęła. – Rozumiem dlaczego zdecydowałaś się akurat na to.
- Dlaczego elf? – Brunetka zmarszczyła brwi.
- Pixie, kochanie, wyglądasz jakbyś wyskoczyła z Władcy Pierścieni.
- Naprawdę?
Rudowłosa potrząsnęła głową, wzdychając.
- Masz może w domu lutro? – rzuciła sarkastycznie. – Elf to jedyna opcja na tegoroczny bal.
Zagoniły dziewczynę do przymierzalni, uprzednio wyszukawszy odpowiedni strój. Po kilku minutach, Pixie im się pokazała. Wyglądała naprawdę olśniewająco w długiej, zwiewnej białej sukni z poszerzanymi rękawami i srebrnych pantofelkach. Na swoje nieokiełznane czarne włosy nałożyła srebrną, delikatną tiarę. Była niczym książkowy przykład elfa.
- Rose chyba zaniemówiła – zaśmiała się Natalie.
- Dlatego, że to jest idealne. Z takim strojem zdobędziesz każdego faceta.

- Nie każdego – Pixie skrzywiła się na moment, lecz zaraz jej twarz rozjaśnił się uśmiech. – Więc wszystkie mamy kostiumy? Szybko poszło – Postukała palcem wskazującym w górną wargę. – To co powiedziecie na waniliowe cappuccino?

Rose pokierowała Natalie, aby ta mogła trafić do jej domu. Kiedy wypiły kawę, na dworze rozlało się na dobre. Musiały przebiec całą drogę do samochodu, gdzie zostawiły parasolki. Jedynie Natalie wykorzystała kaptur swojej czarnej, ortalionowej kurtki. W efekcie ociekały wodą, trzęsąc się z zimna w nieogrzanym samochodzie.
- Wybaczcie, ogrzewanie znowu się zepsuło – Rudowłosa uśmiechnęła się przepraszająco i pacnęła ręką w deskę rozdzielczą. – Cholerne auto.
- Może chcecie wpaść do mnie i się trochę wysuszyć? – zaproponowała Rose i wzruszyła ramionami. – Taty pewnie i tak nie ma.
- Twoja mama nie będzie miała nic przeciwko? – zapytała Pixie wesoło.
Rose uśmiechnęła się z pewnym wysiłkiem.
- Moja mama nie żyje, więc myślę, że nie.
- Przepraszam, Rose! Tak mi przykro.
- Daj spokój, nie wiedziałaś – Dziewczyna chwyciła ją za rękę i ścisnęła lekko.
Natalie nie odezwała się ani słowem, tylko posłała Rose pocieszający uśmiech.
- To ten dom, tak? – zapytała po chwili, wskazując na budynek, który ledwo było widać zza ściany deszczu. – Rany, mogłoby przestać lać.
  
Przebiegły parę metrów do drzwi i wpadły do środka.
- Jak tu ciepło – westchnęła Pixie, której mokre włosy przykleiły się do czoła.
- Dajcie te mokre rzeczy, rozwieszę je.
Rose zaprowadziła dziewczyny do swojego pokoju, a sama poszła pozbyć się przemoczonych ubrań. Rozwieszając je, zastanawiała się nad dzisiejszą ofertą pracy. Nigdy nie spodziewała się, że coś takiego może się jej przytrafić. Amelia wydawała się dosyć miłą i wesołą osobą, nie mogła być złą szefową, prawda? A przebieranie się za pokojówki podczas pracy nie było najgorszym, co można sobie wyobrazić. To po prostu zwykła kawiarnia. Już wcześniej postanowiła, że zadzwoni na numer z wizytówki i nie miała zamiaru zmieniać zdania. Jeżeli godziny pracy będą kolidowały z jej szkołą, po prostu grzecznie podziękuje. Kiedy taka oferta praktycznie sama do ciebie przychodzi, nie wypada po prostu jej zignorować.
Z żelaznym postanowieniem, Rose wróciła do sypialni. Natalie pochylała się, przeglądając książki na jej półkach, a Pixie dobrała się do szafy.
- Grasz? – Jej głos był przytłumiony, ale dobrze słyszalny. Po chwili wyłoniła się z wnętrza z pokrowcem w ręce. – To skrzypce, tak? Carmen z muzycznego mówiła, że nie chciałaś do nich dołączyć.
Rose wpadła w panikę, co starała się ukryć. Nie, nie chciała, żeby przez jakieś głupie załamanie teraz wszyscy patrzyli na nią inaczej. Nie teraz, kiedy poznała tyle wspaniałych osób. Jen może i była jej przyjaciółką, ale nawet w jej zachowaniu wyczuła wtedy zmianę. Pixie, Natalie… One nie wiedziały. I tak zostanie, bez względu na wszystko.
- To skrzypce mojego taty, czasami coś na nich gra, ale przez większość czasu walają się po całym domu – skłamała, co przyszło jej zaskakująco łatwo. Jej głos nawet nie zadrżał.
- Naprawdę? Szkoda, chciałam posłuchać czegoś nowego.
- Hej, Rose – Natalie podeszła do niej z naręczem tomiszczów w rękach. – Przestań ględzić o jakichś skrzypcach i pożycz mi te książki.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, w myślach ściskając rudzielca z wdzięcznością. Zapakowała Natalie wszystkie pozycje do reklamówki i przyniosła gorącą herbatę z sokiem malinowym, aby mogły się ogrzać.
- Powiedz mi, Rose, dlaczego właściwie się tutaj przeniosłaś? Jakoś zawsze wypadało mi z głowy, żeby zapytać – Natalie trzymała swój kubek w ręce, a teraz wbijała w nią wzrok. – I skąd właściwie jesteś?
- Wcześniej mieszkałam w małej wsi, na pewno jej nie znacie, jest dość daleko stąd. A trafiłam tutaj z powodu awansu, który dostał mój tata. Wiedział, że kocham nasz mały, żółty domek, więc zaproponował, że ciocia wprowadzi się i zostanę razem z nią. Ale nie mogłam mu tego zrobić, a raczej nie chciałam, żeby został sam po tym, jak zabrakło mamy. Nie pamiętam jej prawie w ogóle, ale nie przeszkadza mi to jej kochać – Rose zaśmiała się. – Oto moja historia. Nic specjalnego.
- Nie przeszkadza ci taka nagła zmiana otoczenia?

- Wszystko jest tutaj duże. To coś, do czego nie byłam przyzwyczajona wcześniej, gdy żyłam w miejscu, gdzie wszyscy się znali, a każdy dzień, miesiąc, rok toczyły się spokojnie i bez pośpiechu. A tutaj tempo życia mnie nieco przeraża.
- Biedactwo! – wykrzyknęła Pixie i rzuciła się na nią, przewracając na stos poduszek, o które się opierała. Brunetka tuliła ją mocno, a Rose mogła poczuć przyjemny zapach jej włosów i perfum o kwiatowym zapachu. Zaczęła się śmiać, a chwilę później we trzy zwijały się na podłodze, próbując się wzajemnie uspokajać.
Rose, ocierając łzy, wykrztusiła:
- Cieszę się, że was poznałam. To zaskakujące, jak wszystko dobrze mi się układa, od kiedy tu jestem.
- Nowa, jesteś kochana – wymamrotała Natalie, zarumieniona ze śmiechu. – Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę cię w stroju pokojówki.
Rose pacnęła ją poduszką w głowę, po czym rozłożyła się na niej wygodnie.
- Dziewczyny, zapomniałam wam wspomnieć, ale idziemy do Fantasy w piątek wieczorem. Daniel, Michael i Simon to zaproponowali. Zaczynam podejrzewać, że mają jakiś ukryty motyw – powiedziała Pixie, popijając herbatę.
  - Mi pasuje.
  - Mi też – Rose zachichotała.
 Godzinę później, Rose pożegnała Pixie i Natalie, umyła kubki i udała się do swojego pokoju. Wzięła do ręki pokrowiec, porzucony przez brunetkę pod drzwiami szafy. Nie chciała ich okłamywać, naprawdę nienawidziła tej części siebie, która robiła to z taką łatwością. Zawsze ją wspierały, pomagały, dawały rady i były takie miłe, pomimo tego, że znały się zaledwie kilka dni. Ale nie miała najmniejszej ochoty być traktowana inaczej niż każda inna nastolatka, a zdecydowanie tak by się stało, gdyby im wszystko opowiedziała. Ten etap już przeszła, było lepiej i tego miała zamiar się trzymać. Wyciągnęła skrzypce, czując łzy napływające do oczu. Po prostu czasami człowiek potrzebuje się wypłakać. Tak o, bez przyczyny, chociaż Rose byłaby w stanie znaleźć ich kilka. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj musiała zadzwonić do Amelii Pierce i postarać się o dobrą pracę.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X