24.12.14

Rozdział XX "Jennifer"

Zgodnie z obietnicą dzisiaj nowy rozdział :) Taka ładna okrągła liczba, a minął już rok odkąd założyłam tego bloga. Nigdy nie sądziłam, że tak długo poprowadzę to opowiadanie, znając swoją tendencję do kończenia ich w połowie. Tak bardzo przywiązałam się do Rose i Williama, że nie mogłabym teraz zostawić ich historii nierozwiązanej. Ale koniec sentymentów!
Z okazji tego szczególnego czasu, jakim są święta Bożego Narodzenia, chciałabym złożyć wam moje własne, trochę chaotyczne życzenia. Przede wszystkim, uśmiechu, bo to on najczęściej ratuje nam nasze cztery litery. Determinacji w dążeniu do spełniania swoich marzeń i celów, bo tylko wy możecie sprawić, że się one spełnią. Życzę wam także dużo czasu, który możecie poświęcić na swoje pasje, zainteresowania, hobby, bo przecież bez tego to wszystko nie ma sensu. Wszystkim, którzy piszą, weny, weny, mnóstwo weny! Gdyby nie ona, to połowa moich rozdziałów brzmiałaby jakby pisała je pięciolatka. Jeszcze miłości, kochani! Bo to takie cudowne uczucie, które daje tyle samo radości co cierpienia, ale sądzę, że zdecydowanie warto. A tym, którzy czytają to opowiadanie, życzę wytrwałości w oczekiwaniu na moje kapryśne aktualizację, bo to już prawie półmetek historii Rose i Willa. A kolejne opowiadanie już w planach, a scenariusz się tworzy w mojej główce.
Rozpisałam się bardziej niżby wypadało i w sumie skończyło się na tym, że życzę wam wszystkiego, czego sama bym chciała. A i tak nie napisałam w tych życzeniach wszystkiego, co chciałam, bo mamusia goni do lepienia uszek ;)
Myślę, że kolejna aktualizacja pojawi się w Sylwestra, a wtedy zrobię małe podsumowanie tego roku.

A teraz nie przedłużam i zapraszam do czytania :) 


***



Rose bez namysłu podbiegła i rzuciła się przyjaciółce na szyję. Jak zwykle, pachniała swoimi ulubionymi perfumami o zapachu polnych kwiatów.
- Co ty tu robisz? – zapytała, chowając twarz w burzy jej włosów. – I czemu płaczesz?
- Twój tata to zorganizował – oznajmiła. – Nie mógł wybrać lepszego momentu.
A więc to była jego niespodzianka. Rose uśmiechnęła się do siebie. Naprawdę mu się udało. Najwyraźniej musiała naprawdę źle wyglądać, jeśli sprowadził tu Jennifer.
Jenn chwyciła ją za ramiona i odsunęła. Jej twarz wyglądała w porządku, ostatnie oznaki łkania zniknęły. Teraz obserwowała ją badawczo, marszcząc nos, na którym wykwitło więcej piegów, niż Rose widziała, kiedy spotkały się ostatni raz.
- Schudłaś – stwierdziła, krzywiąc się nieznacznie. – Czyżbyś uległa presji, że najbardziej pociągające są dziewczyny wieszaki?
- Dobrze wiesz, że nie. – Wywróciła oczami. – Ale nie mówimy teraz o mnie. Czemu płakałaś?
- Nie chciałam cię witać cała zasmarkana i zapłakana. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Po prostu… Wiesz jak to jest z moimi rodzicami… - Odwróciła wzrok, obejmując się ramionami. – Rozwodzą się.
Rose zaniemówiła. Oczywiście była świadoma, że rodzicom Jenn nie powodziło się zbyt dobrze, przez co dziewczyna nie raz wypłakiwała się w jej poduszkę. Kłócili się o najbardziej błahe powody, aż doszło do tego, że przyjaciółka zaczęła się o to obwiniać. Dlatego ciężko było Rose zostawić ją, kiedy wyjeżdżała. Miała przeczucia, że jedynie pogorszy jej stan.
Nigdy by się do tego nie przyznała, ale poczuła małe ukłucie ulgi, kiedy Jennifer wspomniała o rozwodzie. Jeśli wszystko skończy się polubownie, każdy pójdzie swoją drogą i w końcu ich córka nie będzie musiała słuchać krzyków i płaczu. Z drugiej strony, co zrobi Jenn? Pójdzie z matką czy ojcem? Rose nie miała pojęcia i wiedziała, że dziewczyna nie będzie w stanie podjąć decyzji.
- Powiedziałabyś coś, a nie stoisz jak kołek. – Jennifer wywróciła oczami, podeszła do łóżka i rzuciła się na nie z głośnym westchnieniem. – Zdążyłam już się przyzwyczaić. Właściwie, mam wrażenie, jakbym od dawna wiedziała, że to się stanie. Że to tylko kwestia czasu.
- Przykro mi, kochanie.
Położyła się obok niej, leżały twarzami do siebie, stykając się czołami.
- Wiem, jak przeżywałaś ich kłótnie – zaczęła Rose,  chociaż nie wiedziała, co chce powiedzieć. – Ale może teraz przestaną się tak męczyć? – Jenn spojrzała na nią z zaskoczeniem. – Nie wiem jak mam to ująć, ale chodzi o to, że gdyby mieli żyć w taki sposób do samego końca, nie sądzisz, że to by ich po prostu wyczerpało? Może potrzebują wolności, odetchnąć trochę, nie torturować się tym wszystkim?
- Nie wiem, Rosie. – Jennifer potarła twarz ręką. – Nie mam pojęcia, to wszystko na pozór wydaje się proste i logiczne, ale w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót.
Zapanowała cisza, obie patrzyły sobie w oczy. Rose widziała w błękitnych oczach zmęczenie i smutek, ale błyszczały w nich również iskierki radości.
Nagle blondynka roześmiała się. Śmiała się w głos, pokazując swoje proste, białe zęby i mrużąc oczy, które zaszły łzami.
- Tęskniłam za tobą! – zachichotała.
I Rose poczuła się, jakby znowu leżały u niej w pokoju na poddaszu, na podwójnym łóżku, nakrytym kwiecistą narzutą, którą uszyła jej babcia. Wtedy obie zaśmiewały się, trzymając w górze album ze zdjęciami, który oglądały przynajmniej raz na miesiąc, zawsze znajdując nowe powody do napadów histerycznego śmiechu.
- Ja też – parsknęła śmiechem i objęła przyjaciółkę.
Obie śmiały się jeszcze długi czas, mocząc sobie nawzajem włosy łzami radości.


Nazajutrz rano Rose i Jennifer zwlekły się na dół po przegadanej i nieprzespanej nocy.
- Jak za starych dobrych czasów – uśmiechnął się tata, nalewając im kawy do kubków i stawiając na stole dwa talerze z naleśnikami, polanymi syropem klonowym.
- Tato, jesteś kochany. – Rose upiła łyk kawy, sparzyła się i popiła wodą. – A niespodzianka ci się bardzo udała.
- To też jest normalka. – Mężczyzna skrzywił się na widok jej czerwonego języka.
- Mam nadzieję, że nie obudziliśmy pana taty – uśmiechnęła się Jennifer, biorąc kęs naleśnika do ust.
- Przecież doskonale wiesz, że mam mocny sen, Jenn – powiedział z przekąsem, unosząc brwi. – Same to sprawdziłyście.
- Ach, tak. – Dziewczyna parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią.
- No dobra, dziewczyny. – Tata klasnął w dłonie. – Jakie macie plany na dziś?
- Pokażę Jennifer miasto, a przynajmniej te miejsca, które znam – poinformowała Rose, wiedząc, że przyjaciółka ucieszy się z możliwości zakupów. – A potem się zobaczy. Na pewno coś wymyślimy.
- Ja muszę wyjść za jakąś godzinę, więc w razie czego masz wolny dom, Rose. – Ojciec posłał jej uśmiech. – Możesz zaprosić znajomych ze szkoły.
- Dzięki. – Poklepała tatę po bujnych włosach. – Ubierz się ciepło, staruszku – poleciła, chichocząc.

Spędziły razem kilka godzin, przemierzając Nowy Jork. Rose udało się odciągnąć Jenn od sprawy rozwodu, dziewczyna przyklejała nos do co drugiej witryny sklepu. Też była tak przytłoczona, gdy pierwsza raz wbiła się w to tętniące życiem miasto. Pamiętała to zaskoczenie pomieszane z zachwytem. Lubiła swoją cichą wioskę, ale tutaj mogła być anonimowa.
- Zabiorę ci dzisiaj ze sobą do pracy, nie masz nic przeciwko? – rzuciła Rose, kiedy piły ciepłą herbatę z miodem w jednej z restauracji, w której zatrzymały się na obiad.
- Och, moja mała Rosie dorasta – zacmokała Jenn, nachylając się i tarmosząc jej policzek. – Jasne, z chęcią pójdę. Wiesz, że u nas uczniowie mogą dorobić sobie jedynie wakacje, zbierając owoce. I to za marne pieniądze, bo stary Jenkins jeszcze bardziej obniżył płace.
- To w ogóle możliwe? – zdziwiła się Rose. – W takim razie, teraz nawet nie opłaca się do niego iść.
- Ale on jest pewny, że i tak ktoś się zgłosi. Skoro to jedyne miejsce, gdzie masz pewną pacę, to liczba miejscowych, którzy zawsze tam dorabiali nie zmniejszy się drastycznie. Zawsze jeszcze była możliwość, że pani Dean albo pan Smith będą potrzebowali kogoś do sklepu, ale teraz już nie stać ich na opłacanie pomocy.
- Jenkins to stary…
- Cap – zakończyła pięknie Jennifer, zaciskając usta, aby powstrzymać się od śmiechu. –Tak go nazwałyśmy, pamiętasz? Zawsze tak od niego cuchnęło…
Rose nie pamiętała, jak dawno rozmawiała o tak błahych rzeczach dotyczących jej miasta. Obie nigdy nie pracowały u Jenkinsa po tym, gdy wygonił je z powodu nadmiaru pracowników. Poszły wtedy nad pobliską rzekę i spędziły cały dzień na uczeniu się puszczania kaczek w taki sposób, aby kamień wylądował na drugim brzegu.
- Dobra, o której zaczynasz pracę? – zapytała blondynka.
- O osiemnastej, ale dzisiaj zamykamy wcześniej, o dwudziestej – odparła Rose. – Proszę, tylko się ze mnie nie śmiej – wymamrotała. Była pewna, że Jenn nie da jej żyć, kiedy zobaczy ją w uniformie. – Tak poza tym, myślałam, że mogłybyśmy się dzisiaj spotkać z moimi znajomymi ze szkoły. Poszlibyśmy do klubu, może zobaczyłabyś Daviesa.
- No tak, to ten dziwny chłopak, o którym mówiłaś. – Dziewczyna uniosła filiżankę do ust i upiła łyk malinowej herbaty. – Dalej masz z nim takie przeboje?
- Pamiętasz, jak dzisiaj opowiadałam ci o naszym balu halloweenowym? – Gdy Jenn przytaknęła, Rose kontynuowała. – Pocałował mnie.
- Co zrobił?! – wykrzyknęła jej przyjaciółka, czym zwróciła na siebie uwagę reszty klientów. Uśmiechnęła się przepraszająco, po czym pochyliła w stronę Rose. – Jak to pocałował? Nie mówiłaś, że jesteście już na takim etapie.
- Bo nie jesteśmy – jęknęła sfrustrowana. – Mnie poniosło, a wiesz, że zazwyczaj nie piję. On też był nietrzeźwy. Po prostu akurat byłam w pobliżu i wykorzystał to. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że niczego nie pamięta.
- Nie pamięta, że się całowaliście? – mruknęła Jennifer zszokowana. – Jak można coś takiego zapomnieć?
Rose wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Ale od tamtego czasu nie mogę się go pozbyć z głowy.
- Podoba ci się? – rzuciła Jenn. Ona na pewno nie owija w bawełnę.
- Nie, skąd! – Rose pacnęła przyjaciółkę w ramię. – Skąd ci to przyszło do głowy? Nawet nie wiesz, jakie plotki krążą o nas w szkole. Kto by chciał być z takim idiotą.
- Już, uspokój się – zaśmiała się Jennifer. Przez chwilę Rose piorunowała ją wzrokiem, aż dziewczyna spoważniała niespodziewanie. – Słuchaj, a co ze... – Przygryzła wargę.
- Skrzypcami? – dokończyła Rose i wzruszyła ramionami. – Jest dobrze. Ni mniej ni więcej. Po prostu dobrze.
Nie chciała nikomu o tym mówić, o całej tej sprawie z Daviesem. To był jej problem, którego rozwiązania nawet nie potrafiła dostrzec. Ale miała czas, nigdzie jej się nie spieszyło.
- Cieszę się, Rosie. – Ujęła jej rękę i ścisnęła lekko.
- To co, zbieramy się? – Dopiła herbatę i spojrzała na zegarek. – Akurat zdążymy wrócić do domu, trochę się ogarnąć i jechać do kawiarni.



Rozstały się przed kawiarnią. Rose wskazała Jennifer wejście, a sama ruszyła w kierunku bocznej uliczki. Miała nadzieję, że dzisiaj nie pojawi się tutaj William. Wywołałoby to zbyt wiele nieporozumień. Liczyła, że skoro jest weekend, to będzie miał występ w klubie. Poza tym, przyprowadziła tutaj Jenn tylko dlatego, że nikomu nie mogłaby wypaplać, gdzie pracuje Rose, a w dodatku już w niedzielę wieczorem wracała do domu. Chciałaby, żeby przyjaciółka została tu z nią na zawsze, ale była świadoma, że dziewczyna ma tam swoje życie, znajomych, może ktoś jej się podoba (musi ją o to zapytać). W dodatku, nie byłaby w stanie zostawić teraz rodziców samych sobie, źle by się to skończyło. Doskonale to rozumiała i pewnie sama nie miałaby serca opuszczać rodzinnych stron, gdyby nie to, co się wtedy wydarzyło.
Rose westchnęła, zawiązując białą kokardę na plecach. Dzisiaj pracuje jedynie dwie godziny, a potem razem z Jenn udadzą się razem do klubu. Cała jej paczka z przyjemnością zgodziła się na wspólne spotkanie, a Pixie była niesamowicie podekscytowana perspektywą poznania Jennifer.
- Cześć, Rose. – Melanie przywitała ją, przechodząc obok z tacą w dłoni. – Dzisiaj jest spokojnie, chociaż to sobotni wieczór.
- A gdzie Elizabeth?
- Zadzwoniła i poprosiła o wolne. Mówiła coś o ważnym teście w poniedziałek, a szefowa stwierdziła, że damy sobie radę.
- My nie damy rady?! – wykrzyknęła Rose, wyrzucając rękę w górę.
Melanie parsknęła śmiechem i klepnęła ją w plecy.
- Bierz notes i zbieraj zamówienia, dzisiaj ja dostarczam – poleciła i zniknęła za drzwiami kuchni, gdzie podśpiewywał Garrett.
Schowała notes i długopis do kieszeni fartuszka, po czym pchnęła obrotowe drzwi. Wyszła na salę i wzrokiem odszukała Jennifer, która siedziała przy stoliku koło okna, skąd był dobry widok na całą ulicę, która teraz, w ciemności, tonęła w sztucznych światłach przejeżdżających samochodów i latarni.
Dziewczyna odwróciła się na dźwięk kroków, a jej oczy otworzyły się szeroko na widok Rose. Uchyliła lekko usta i zakrztusiła się, próbując ukryć śmiech. Chwyciła Menu ze stolika i zakryła się nim, co nie powstrzymało jej ramion o gwałtownych wstrząśnień.
- Mówiłam, żebyś się nie śmiała – syknęła, uśmiechając się do mężczyzny w średnim wieku, który pomachał do niej.
- Czy pan tata o tym wie? – Dobiegło ją pytanie zza karty. – Jestem ciekawa jakby zareagował. Nie mówię, że to coś złego, ale… - Ponownie wstrząsnął nią śmiech.
- Chcesz coś do picia, jedzenia? – zapytała, wyjmując notes z kieszeni. – I nie, tata nie wie, ale to nie tak, że się z tym kryję. Widzę, ile pracuje i nie chce mu zawracać tym głowy.
- Daj mi jakąś dobrą kawę i ciacho, jeśli możesz. – Blondynka odłożyła Menu, jej policzki były zaróżowione od śmiechu. – Pogadamy jak skończysz. Poobserwuję sobie te ładne pokojóweczki. U nas nie ma takich atrakcji – uśmiechnęła się złośliwie.
Rose wywróciła oczami i wróciła do zbierania zamówień, które przekazała Melanie na zapleczu. Na szczęście ani Ash ani Davies nie pojawili się tego wieczoru. Chociaż ten pierwszy pewnie w jakiś magiczny sposób dowiedział się, że szefowa ostatnio rzadko wpadała do kawiarni.

Dotarły pod klub po dwudziestej. Wejście oświecał neon, a cały budynek sprawiał wrażenie innego świata. Rose dawno tu nie była, a przecież to pierwsze miejsce w mieście, które zrobiło na niej takie wrażenie. Jennifer spoglądała na neon z fascynacją, zapominając o ich rozmowie sprzed chwili, w której Rose opowiadała jak dostała pracę w kawiarni. Przyjaciółka uważała to za dziwny sposób na biznes i nie mieściło jej się w głowie, jak można być kelnerką w stroju pokojówki. Ponadto, niesamowicie bawiło ją dogryzanie, dlaczego Rose nie może chodzić w tym na co dzień, na przykład do szkoły.
- I to tutaj występuje ten William, tak? – upewniła się blondynka, obserwując grupki ludzi, którzy stali przed klubem.
- Tak. Skoro jest weekend, to powinien tu już być.
- Rooose! – Znajomy głos dobiegł ją z tyłu.
Odwróciła się w porę, aby złapać Pixie, która potknęła się, biegnąc w jej kierunku. Kątem oka dostrzegła nagły ruch Daniela, który szybko go zamaskował. Uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.
- Hej, Pixie. – Przywitała się z brunetką. – Cześć wszystkim. – Uśmiechnęła się do reszty, którzy zbliżyli się i stanęli obok nich.
- No, no, Rosie – zacmokała Jennifer z aprobatą. – Kto by pomyślał, że akurat ty znajdziesz sobie taką pokaźną grupkę.
- Sugerujesz coś? – Zmrużyła oczami, po czym zwróciła się do wszystkich. – No więc, to moja przyjaciółka, Jennifer.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko, a Rose doskonale wiedziała, że cieszy się z jej nowo poznanych przyjaciół. Zanim wyjechała, Jenn martwiła się, że po tym wszystkim Rose nie będzie w stanie nawiązać bliższego kontaktu z kimkolwiek.
- A to jest Pixie. – Wskazała na brunetkę, która pomachała radośnie ręką. – Natalie. – Rudowłosa uśmiechnęła się nieśmiało, nerwowo szarpiąc zamek swojej kurtki. – Daniel. – Przewodniczący uniósł dłoń w przyjacielskim geście. – Michael, brat Pixie. – Chłopak zaczynał strofować nieuważną siostrę, kiedy Rose wymówiła jego imię, więc tylko posłał szybki uśmieszek. – Oraz Simon. – Blondyn zlustrował Jennifer wzrokiem i skinął aprobująco głową.
- Postaram się zapamiętać – oznajmiła przyjaciółka z uśmiechem. – Miło was poznać. I proszę… - Skłoniła się lekko, pochylając głowę. – Zaopiekujcie się Rosie.
Wszyscy spojrzeli zaskoczeni na Jennifer, która wyprostowała się z powagą.
- Nie wygłupiaj się, Jenn. – Rose dała jej kuksańca w bok, posyłając mordercze spojrzenie.
- Najwyraźniej twoja przyjaciółka ma tak samo kiepskie poczucie humoru jak ty – stwierdziła Pixie, czym rozładowała napiętą atmosferę, bo wszyscy zaczęli się śmiać.
- To jak, idziemy do środka? – rzucił Simon, chuchając na dłonie. – Nie chcę tu zamarznąć.
Każdy ochoczo się zgodził, więc razem ruszyli w stronę wejścia, które teraz otwierało się co chwilę, wpuszczając nowych klubowiczów.
Wewnątrz panował zaduch, a wszystko spowite było sztucznym dymem, tak jak Rose pamiętała.
Chłopcy rozglądali się za wolnym miejscem, ale wszystko wydawało się zajęte.
- Tam jest! – zawołał Simon, wskazując na grupkę dziewcząt, które wstawały od stolika. Ironia losu, że stał on praktycznie przy samej scenie.
- Zajmę! – pisnęła Pixie i wystrzeliła do przodu niczym torpeda.
- Piexie! – krzyknął za nią Michael. – Co za nieostrożna smarkula – wymamrotał, chociaż Rose musiała się zgodzić ze swoim alter-ego, które wyraźnie mówiło, że niewielki rozmiar brunetki działał na jej korzyść.
Reszta dotarła do stolika chwilę później, a Pixie już siedziała na krześle, zadowolona z siebie.
- Jesteś głupia – skwitował Michael, a brunetka pokazała mu język.
- Oho – mruknął Simon. – Patrzcie kto idzie.
Wszyscy spojrzeli na scenę. Najwyraźniej Free miało wcześniej przerwę, bo teraz członkowie wychodzili na scenę.
Cholera.
Siedzieli zdecydowanie za blisko i widziała, że Natalie również się to nie podoba.
- Więc który to ten Davies? – szepnęła jej na ucho Jennifer, wodząc wzrokiem za zespołem.
- Ten przy mikrofonie – odpowiedziała Rose niechętnie.
Blondynka odnalazła chłopaka i mruknęła coś pod nosem.
- Rzeczywiście przystojniak – stwierdziła, czym zarobiła krzywe spojrzenie. – No co?! To fakt – zaprotestowała.
- Wolałabym, żebyś mi tego nie uświadamiała bardziej niż to konieczne – jęknęła.
- Podoba ci się. – Jennifer szturchnęła ją, uśmiechając się sugestywnie. – Przyznaj to.
- Wizualnie jasne, nie da mu się niczego odmówić. Wszystkie dziewczyny w szkole - a pewnie i w mieście - do niego wzdychają. Ale tak naprawdę to niezły z niego kawał drania.
- Może to ty podobasz się mu? – zastanowiła się na głos Jenn, pukając palcem w dolną wargę.
- Zwariowałaś? – Rose roześmiała się szczerze. – Jak ja, taka szara myszka, mogłabym mu się podobać? Nawet bym nie chciała!
- O czym tak szeptacie? – zainteresowała się Natalie. – Pewnie Jennifer rozpływa się nad tą bandą kretynów. – Wyszczerzyła się.
- U nas nie ma takich przypadków – oznajmiła blondynka. – Więc korzystam póki mogę. – Zerknęła na scenę. – Chyba zaczynają.
Rose automatycznie spojrzała. Rzeczywiście rozbrzmiały już pierwsze dźwięki, a William jak zwykle siedział na wysokim krzesełku, z ustami przy mikrofonie.
- Wyglądają jak profesjonaliści – stwierdziła Jennifer.
- Bo w sumie już nimi są. – Natalie wzruszyła ramionami, rysując kciukiem kółka po stoliku. – Słyszałam, że podobno dostali jakieś propozycje od wytwórni, ale czekają do końca szkoły. Kto wie, gdzie będą za rok, półtora.
Rose zupełnie nie dziwiło zainteresowanie zespołem. Mimo wszystko, musiała przyznać, że ich muzyka naprawdę wpadała w ucho. Piosenki śpiewane przez Daviesa były nielicznymi chwilami, kiedy Rose czuła, że w tym momencie mogłaby chwycić skrzypce i zacząć grać jak szalona. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co zrobi, kiedy to się skończy. William wraz z zespołem podpisze kontrakt zaraz po skończeniu szkoły, dzięki czemu staną się sławni w całym kraju. Taka była jego przyszłość, a Rose odbierała to jako coś oczywistego. Nie wiedzieć czemu, jej żołądek ścisnął się boleśnie.
Wypuściła powietrze ze świstem.
- Idę po coś do picia. – Podniosła się z krzesła. – Chcecie?
Zebrała zamówienia od reszty i odeszła w stronę baru, odprowadzana zatroskanym wzrokiem Jennifer.
Przy ladzie zamówiła napoje, ale okazało się, że trzeba długo czekać, więc rozsiadła się na wysokim krzesełku, opierając łokcie na fioletowym blacie. Podparła brodę rękami i wpatrzyła się w scenę. Piosenka dobiegła końca, a William zapowiadał kolejną przerwę z powalającym uśmiechem na ustach. Kilkanaście sekund wystarczyło, aby przy schodkach prowadzących na scenę zebrała się mała grupka dziewcząt, które od razu otoczyły muzyków.
Westchnęła i odwróciła wzrok, wbijając go w plamę kolorowego napoju zaledwie kilkanaście centymetrów od jej ręki.
- Co tak wzdychasz? – Obok niej pojawiła się Jennifer.
- Jakoś straciłam humor – powiedziała Rose zgodnie z prawdą.
- No widzę – zatroskała się przyjaciółka. – Co jest?
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Mam wrażenie, jakby…
- Tu jesteś, Parker. Tak myślałem, że jedynie ty potrafisz zrobić taki grymas, wstając od stolika.
Spojrzała zaskoczona na Daviesa. Jeszcze jego tu brakowało.
- Co chcesz? – Zerknęła na Jenn, która unosiła brwi w niemym pytaniu.
Rose też nie miała pojęcia, dlaczego William do niej podszedł. Szczególnie jeśli za nim stało kilka dziewczyn, które uważnie obserwowały całą sytuację.
- Mam sprawę – oznajmił. – Ale chyba wam przeszkadzam. – Uśmiechnął się do blondynki, która odpowiedziała grzecznym uniesieniem kącików ust.
- To Jennifer, moja przyjaciółka – poinformowała chłopaka, chcąc dobitnie dać mu znać, że z Jennifer nawet nie ma prawa się zabawiać.
- Miło mi poznać.
- Mnie również – odpowiedziała Jenn ostrożnie, najwyraźniej nie wiedziała, jak ma się zachować.
- Może powiedz w końcu o co chodzi? – Zniecierpliwiła się Rose. William odwrócił się i poprosił swoje psychofanki o odejście, obiecując, że później z każdą zrobi sobie zdjęcie. Dziewczyny niechętnie zostawiły ich samych.
- Reszta zespołu to zaproponowała, a ja się zgodziłem – zaczął, nonszalancko wkładając ręce do kieszeni czarnych spodni. – Zaakompaniuj nam za tydzień na skrzypcach. – Zakończył, patrząc na nią odważnie, bez mrugnięcia okiem.
Jennifer złapała ją za ramię i ścisnęła mocno.
- Powiedziałaś mu o skrzypcach? – zapytała ostro. – Rose…
- Mówiłam, że już z tym skończyłam – powiedziała beznamiętnie, ignorując przyjaciółkę. – Nie gram i nie mam zamiaru tego zmieniać.
To bolało. Jak cholera. Tak bardzo chciała grać, ale wiedziała, że nie będzie w stanie. Że jej ręce odmówią posłuszeństwa, kiedy będą przeciągać smyczkiem po strunach. Że jej głowa podsunie milion wspomnień i myśli, od których brakuje tchu. Że jej serce ściśnie się boleśnie na parę sekund, a potem zacznie bić jak szalone, pragnąć wyrwać się z piersi.
A potem będzie ciemność.
- Rose, wszystko w porządku? – Jennifer potrząsała jej ramionami, ze strachem w oczach. – Oddychaj! Pamiętasz, co ci mówił doktor Louis? Oddychaj!
Zaczerpnęła powietrza, mroczki przed oczami zniknęły. Dostrzegła ulgę na twarzy przyjaciółki, która objęła ją mocno, klepiąc delikatnie po plecach.
- Na co czekasz? – syknęła do zaskoczonego Daviesa. – Pomóż mi ją wyprowadzić. – Oczy zaszły jej łzami.
Rose była świadoma wszystkiego, co się działo, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa. W uszach szumiała krew, a serce biło jak szalone, nie dając jej zaczerpnąć głębokiego oddechu.
William przez chwilę się zastanawiał, po czym wziął Rose na ręce i szybkim krokiem ruszył w stronę zaplecza, gdzie mogli skorzystać z tylnego wyjścia. Dzięki temu uniknęli rozpoznania przez tłum, który teraz skupił się na scenie, gdzie jakiś kiepski komediant próbował swoich sił.
Gdy na zewnątrz uderzyło w nią zimne powietrze, jakby odżyła. Otworzyła oczy, zamrugała kilka razy i odetchnęła głęboko. Nad sobą zobaczyła znajomą twarz, która wpatrywała się w nią ze zmartwieniem. Dlaczego Davies znowu trzymał ją na rękach?
- Posadź ją tutaj. – Jennifer wskazała pobliską ławkę, ukrytą w cieniu budynku.
William ostrożnie opuścił ją na wilgotne drewno, a Jenn natychmiast przykucnęła naprzeciwko i chwyciła jej dłonie.
- Już dobrze, Rosie. Jestem z tobą. – Głos jej się łamał. – Co ostatnie pamiętasz?
Rose próbowała wysilić umysł, ale były tam tylko czarne plany. Otworzyła usta, ale nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zmarszczyła czoło.
- Spokojnie, nie męcz się – przemówiła Jennifer łagodnie. – Nic nie szkodzi. Wszystko sobie z czasem przypomnisz.
- Znowu to samo – wymamrotała z trudem Rose, przymykając oczy. – Daj mi chwilę pomyśleć. Już mi lepiej.
Blondynka wyprostowała się i spojrzała na Daviesa, która w oddali opierał się o ścianę, patrząc w granatowe niebo. Dziewczyna nie miała pojęcia, co powinna mu powiedzieć.
- A przecież przyjechała tutaj, żeby zapomnieć – mruknęła ze złością.

- Coś jest z nią nie tak, prawda? – zapytał chłopak, gdy się do niego zbliżyła.
- Spokojnie, nie jest psychiczna – rzuciła z przekąsem.
- Wiem.
- Nie przypuszczałam, że mogłaby ci się z czegoś zwierzać. – Oczywiście miała na myśli skrzypce.
- Nie zwierzała, ale… - zawahał się. – Płakała.
Jennifer w mistrzowski sposób ukryła swoje zdumienie.
- Kiedyś nie było dnia, żeby nie płakała.
Czuła na sobie wzrok Williama, ale uporczywie wpatrywała się w czubki swoich butów.
- Nie jesteś stąd, prawda?
- Nie, tata Rose ściągnął mnie na weekend, bo niepokoił się o nią. – Dlaczego mu to mówiła? – Jutro wracam. Ale teraz – rzuciła okiem na postać przyjaciółki. – martwię się jeszcze bardziej.
Jennifer westchnęła. Powinny wracać, ale nie miała pojęcia, jak trafić do domu Rose. Nie chciała dzwonić do ojca Rose, bo przyjaciółka by jej tego nie wybaczyła, ale chyba nie miała wyjścia.
- Możesz z nią chwilę posiedzieć? Muszę wrócić po nasze rzeczy. – Poprosiła Daviesa.
- Zawiozę was – oznajmił, odepchnął się rękami od ściany i skierował w stronę Rose. – I tak nie umiałabyś tam trafić.
Patrzyła chwilę na jego oddalając się plecy, po czym wróciła do środka.

- Więc nawet wiesz, gdzie mieszka.
Jennifer siedziała na przednim siedzeniu, wpatrując się w światła latarni, migające za szybą. Co jakiś czas odwracała głowę, spoglądając na drzemiącą na tylnym siedzeniu Rose.
- Kiedyś odwoziłem ją do domu – wyjaśnił Davies, nie spuszczając wzroku z drogi. – Była ulewa, ona nie miała parasola… - Wzruszył ramionami.
- Wiem, że wasza znajomość nie zaczęła się kolorowo – odezwała się blondynka, kręcąc młynka kciukami.
- Tylko i wyłączenie z jej winy i w tym wypadku zdania nie zmienię – oznajmił chłopak sucho, zaciskając mocniej ręce na kierownicy. – Pewnie nie powiesz mi, co jej jest?
- Nie mogę. To jej problem i to ona zdecyduje, komu powiedzieć. – Przysłoniła oczy dłonią. – Ale męczy się z tym. Ja jestem daleko, a Rose gra przed ojcem i przyjaciółmi. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że ten incydent może być początkiem czegoś o wiele gorszego. Nie chciałbyś wiedzieć jak wyglądała zaledwie kilka lat temu. – Na samo wspomnienie Jennifer wzdrygnęła się. – Nie wiem, czemu ci to wszystko mówię, ale jeśli wygadasz się Rosie, to jesteś martwy.
- Już wiem dlaczego się przyjaźnicie – mruknął William. – Obie grozicie mi śmiercią.

14.12.14

Rozdział XIX "Dzień, w którym Rose zwątpiła"

Jednak rozdział napisał się wcześniej niż sądziłam. Nawet nie wiecie, jakiego zastrzyku weny dostałam w ten weekend! Ten i kolejny rozdział stworzył się praktycznie sam, dawno tak się nie cieszyłam. Kolejną aktualizację zapowiadam na 24 grudnia, wtedy złożę wam swoje super życzenia i poproszę o jakieś pomyślne w zamian :) I trzymajcie za mnie kciuki na próbnych maturach w tygodniu! Ostatnia sprawa - jak widać, zmieniłam wystrój bloga. Powinno być klimatycznie bo zima, bo święta, bla bla, ale ten szablon mnie urzekł. Muszę jedynie dopracować parę szczegółów, bo mam z niektórymi rzeczami problem, a potem będzie idealnie. Zostawiajcie opinie w komentarzach.
A teraz, bez przedłużania!


Smacznego! Możecie zostawić po sobie jakieś miłe okruszki :)



***



- A więc rozmawiałaś z Jamesem – stwierdziła tryumfująco Pixie.
Po lekcjach udały się do pobliskiego parku i usiadły na zimnej drewnianej ławce. Chciały tylko porozmawiać o sobocie bez chłopców, więc nie miały zamiaru spędzać całego dnia na zewnątrz przy tak okrutnej pogodzie.
Rose wystawiła nogi przed siebie i wpatrywała się w czubki butów. Oczywiście przysłuchiwała się wszystkiemu, ale sama powstrzymywała od mówienia. Nie była w nastroju po spotkaniu z Davisem, którego słowa wciąż tłukły się po jej głowie.
- Nie wiem, czy można to nazwać rozmową – Natalie skrzywiła się, wyciągając czerwonego lizaka z ust. – Prawie na niego zwymiotowałam.
- Co zrobiłaś?! – wykrzyknęła brunetka, patrząc na rudowłosą z niedowierzaniem.
- Tak wyszło. – Natalie wzruszyła ramionami. – Naprawdę chciałam wszystko wyjaśnić, ale nie dałam rady. Przepraszam. – Zaczęła zapamiętale ssać wiśniową kulkę, odwracając wzrok.
Pixie westchnęła.
- Przynajmniej się starałaś. Może teraz da ci spokój i nie będzie tak irytował Daniela. – Szturchnęła Rose palcem. – A ty? Czego chciał od ciebie Davies? Co robiliście w sobotę razem? Teraz jestem ciekawa! – Klasnęła w dłonie.
- Po prostu rozmawialiśmy, ale był tak pijany, że zasnął w samochodzie – poinformowała przyjaciółki, pomijając kwestię pocałunku. Po co mówić o czymś, co nie ma żadnego wpływu na jej relację z Williamem? – A dzisiaj nic ciekawego, naprawdę.
- Coś kręcisz, nowa. – Brunetka wpatrywała się w nią z troską, a Natalie przytaknęła skinieniem głowy. – I chociaż mam ochotę wyciągnąć to z ciebie siłą, poczekam.
- Pamiętaj, że zawsze możesz nam wszystko powiedzieć – zapewniła ją rudowłosa z lekkim uśmiechem.
W tym momencie Rose chciała powiedzieć im bardzo wiele, ale dziwny ucisk w klatce piersiowej znacząco jej w tym przeszkadzał.

Nadeszła środa, a więc dzień jej pracy w kawiarni. W środku tygodnia klientów nie było zbyt wiele, dlatego przez większość czasu żartowała z Melanie. Obok nich siedziała Elizabeth, która jedynie co jakiś czas chichotała cichutko, zakrywając usta drobną dłonią.
Nagły dźwięk potrąconego dzwoneczka przy drzwiach oznajmił przybycie klienta. Na zewnątrz powoli zapadał mrok, więc ruch mógł się trochę zwiększyć.
- Ja się tym zajmę – zaoferowała się Rose, coraz pewniej czując się w swojej roli. Posyłając ostatnie uśmiechy w stronę dziewcząt, pchnęła obrotowe drzwi, aby znaleźć się we właściwej części kawiarni. – Witamy pana w… - urwała, widząc znajomą twarz.
Patrzyła prosto na wielbiciela Amelii, który uśmiechał się do niej szeroko, chowając ręce w kieszeniach czarnej skórzanej kurtki.
Odchrząknęła.
- Witamy pana w naszej kawiarni – dokończyła uprzejmie, kłaniając się nisko. – Proszę za mną.
Zaprowadziła mężczyznę do stolika i położyła przed nim Menu.
- Za kilka minut wrócę po pańskie zamówienie – oznajmiła z uśmiechem, chociaż ręce pociły jej się ze zdenerwowania. Nie spodziewała się, że prześladowca Amelii się tu zjawi. Była pewna, że po odrzuconych oświadczynach nie przyjdzie do kawiarni przez długi czas.
- Nie trzeba, już wybrałem – zatrzymał ją, uśmiechając się. W jego policzkach pokazały się dołeczki, które od razu przypomniały jej Williama.
Potrząsnęła głową, doprowadzając się do porządku. To przez to, że przez ostatnie dni często o nim myślała. Domniemany Ash nie miał nic wspólnego z Daviesem, nic a nic.
- Słucham? – Przygotowała notes i długopis.
- Czarną kawę. – Zerknął na nią z tajemniczym wyrazem twarzy. – Pewnie nie mam szans zobaczyć się z szefową?
Opuściła notes i przygryzła wargę.
- Niestety pani Amelii dzisiaj nie ma – rzuciła w końcu, posyłając mu przepraszający uśmiech. Była to prawda i w pewnym sensie czuła ulgę, że kobieta akurat dzisiaj jechała zająć się sprawami w urzędzie. – Za kilka minut podam pańskie zamówienie.
Skłoniła się lekko, po czym szybko ulotniła na zaplecze.
- Czarna kawa – wymamrotała do stojącej nieopodal Melanie. – To ten Ash.
- Znowu? – Dziewczyna zmarszczyła czoło, zdezorientowana. – Szybko się chłopak pozbierał.
- Może zadzwonić do pani Amelii? – pisnęła Elizabeth, przygryzając dolną wargę.
Rose zamyśliła się, rozważając ten pomysł.
- Nie, nie ma sensu jej martwić. Jeśli długo nie będzie wracała, to może sobie pójdzie.
Po kilku minutach odebrała od Melanie filiżankę kawy, którą postawiła na srebrnej tacy obok cukiernicy.
- Życzcie mi powodzenia. – Wywróciła oczami, kierując się w stronę drzwi.
- Bądź przeurocza, to może przerzuci się na ciebie – poradziła z powagą Melanie, czochrając włosy Elizabeth, która próbowała znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki od nachalnej dłoni.
Rose śmiała się ze słów koleżanki jeszcze w drodze do stolika klienta. Jednak szybko przestała, kiedy Ash odwrócił się na swoim krześle i wbił w nią badawczy wzrok. Poczuła się nieswojo, taca zadrżała w jej rękach.
- Proszę, oto pańskie zamówienie – powiedziała cicho.
Przytrzymała chyboczącą się filiżankę, kładąc spodek na stoliku i uporczywie wpatrując się w ciemny płyn.
- Jak się nazywasz?
Pytanie tak ją zaskoczyło, że przez chwilę miała ochotę po prostu uciec. Ostatecznie zebrała się na uprzejmy uśmiech.
- Rose.
- A nazwisko?
Teraz się przestraszyła. Jego stanowczy wzrok wwiercał się w nią, nie pozwalając na racjonalnie myślenie.
- Nie mogę podać takich danych. – Skłoniła się. – Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę tylko dać znak.
Ulotniła się z prędkością światła, odprowadzana tajemniczym wzrokiem. Jeśli żart Melanie okaże się prawdą, potwierdzi się przypuszczenie, że ostatnio nad jej życiem ciąży jakieś nieszczęśliwe fatum.
Przygryzła wargę, ściskając brzeg tacy aż zbielały jej palce.


Kolejny dni pracy sprawiły, że nie opuszczało jej uczucie niepokoju. Ciągle czuła na sobie wzrok Asha, który przesiadywał w kawiarni nawet kilka godzin. Nikomu nie powiedziała o swoich obawach, Melanie i Elizabeth były przekonane, że mężczyzna znowu prześladuje Amelie. Kobieta ostatnio bardzo rzadko się pojawiała z powodu natłoku pilnych spraw. To dlatego miała pewność, że Ash przychodził tutaj tylko ze względu na nią. Z tego powodu nawet nie myślała o Williamie, dla którego jeszcze niedawno zarezerwowała osobną część umysłu.
- Już tu jesteś?
Drgnęła, myśląc, że pytanie skierowane jest do niej. Dyskretnie zerknęła w stronę Asha, który rozmawiał przez telefon, stukając widelczykiem w stół.
- Możesz wejść, chciałbym jeszcze trochę posiedzieć.
Starła plamę soku z krzesła, wmawiając sobie, że wcale nie podsłuchuje. Jej alter-ego natomiast całkiem otwarcie nadstawiało uszu, zmieniając wyraz twarzy na iście diabelski.
Nigdy by się do tego nie przyznała, ale zżerała ją ciekawość kto miał dołączyć do mężczyzny. Dlatego zakręciła się przy drzwiach, które po kilkunastu sekundach otworzyły się, wpuszczając do środka chłodny podmuch wiatru.
Natychmiast pochyliła głowę, nie chcąc od razu pokazywać swojej twarzy.
- Witamy pana w naszej kawiarni – zaczęła i dyskretnie zerknęła w górę. – Co ty tu robisz? – Jej uprzejmy głos przeszedł w syk, wyprostowała się sztywno, obrzucając chłopaka pełnym niechęci spojrzeniem.
Davies patrzył na nią z mieszaniną zaskoczenia i rozbawienia na twarzy.
- To tak traktuje się tutaj klientów? – Uniósł brew, przeczesując włosy dłonią.
- Nie jesteś żadnym klientem. – Prychnęła z wyższością.
- Założymy się?
Zaczął szukać czegoś wzrokiem, po czym nonszalancko pomachał ręką. Rose podążyła za nim aż jej oczy zatrzymały się na Ashu, który uśmiechał się ironicznie do Williama.
- Mówiłem ci o moim wujku, prawda? – Mrugnął do niej i ruszył w stronę stolika.
Chcąc nie chcąc Rose dreptała za nim, wciąż otrząsając się z szoku. Nie pamiętała, żeby Davies mówił jej cokolwiek o wujku przesiadującym w kawiarni z pokojówkami, ale możliwe, że po prostu go nie słuchała.
Nagle ją olśniło.
- Mówiłeś o tym owłosionym wujku, który przychodził pooglądać kelnerki? – zapytała.
William zatrzymał się niespodziewanie, a Rose odbiła się od jego pleców. Złapał jej nadgarstek, ratując od upadku. Skrzywiła się.
- Mogłabyś przestać mylić swoje interesujące wyobrażenia od rzeczywistości – stwierdził, wywracając oczami.
Dziewczyna zakryła usta dłonią, rumieniąc się.
- Och – wyrwało jej się.
Chłopak potrząsnął głową zrezygnowany i kontynuował wędrówkę do Asha. Do Rose dotarło, że był to wujek kogoś, kogo nie cierpiała, a kto pocałował ją tydzień temu. Rodzina Daviesa była równie pokręcona jak on sam. Co nie wyjaśniało, dlaczego Ash tak uważnie ją obserwował.
Stanęła przy stoliku, czekając aż William łaskawie zajmie swoje miejsce. W tym momencie dotarło do niej, dlaczego Ash tak przypominał Daviesa. Patrząc na nich, można było dostrzec śladowe ilości podobieństwa, ale na pewno łączyły ich dołeczki w policzkach. Ich rodzina naprawdę musiała być urodziwa. Niektórzy to mają szczęście w życiu, pomyślała ze smutkiem.
- Co chcesz? – Stukała niecierpliwie końcówką długopisu w notes. – Kawę czarną jak twoja dusza? – rzuciła z powagą, napawając się zdezorientowanym wyrazem twarzy Asha.
- Tak dobrze mnie znasz – odparł William z uśmiechem, ścierając zadowolenie z jej twarzy.
- Zaraz wracam.
Odwróciła się na pięcie i mrucząc pod nosem niezbyt wyszukane epitety udała się na zaplecze.
Oparła się o ścianę, przeklinając los. Jak to możliwe, że Ash jest wujkiem akurat Daviesa? Poza tym, co to ma znaczyć, że osiemnastolatek ma tak młodego i tak przystojnego wujka? Gdzie sprawiedliwość na tym świecie?
Czy to oznaczało kolejne komplikacje? Między nimi wydarzyło się już tyle rzeczy, że Rose nie wiedziała co myśleć. Pytań w jej głowie przybywało, a każdą odpowiedź zastępowało kolejne pytanie. Czuła, że może wybuchnąć w każdej chwili.
Poprosiła Melanie, aby zaniosła zamówioną kawę, a sama zarzuciła kurtkę na ramiona i wyszła na zewnątrz tylnymi drzwiami. Gwałtownie wciągnęła potężny haust zimnego powietrza, pozwalając uspokoić się swojemu sercu.
- I co teraz? – Przygryzła płytkę paznokcia, marszcząc czoło. Co ma powiedzieć Amelii, dziewczynom? A co ważniejsze, znowu Davies wplątał się w jej życie. Nie rozmawiała z nim od momentu, gdy dowiedziała się, że nie pamięta ich pocałunku. Powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać, a on znowu wkroczył w jej codzienność. Chociaż wkroczył to zbyt delikatne słowo.
Czasami zastanawiała się, czy jej życiem nie kieruje jakaś mroczna siła, która wrzuca ją w te wszystkie wydarzenia.
Po powrocie, Rose wychyliła czubek głowy przez obrotowe drzwi i dostrzegła, że stolik, gdzie siedział William i Ash jest pusty, a Elizabeth właśnie zabiera z niego puste filiżanki. Wypuściła z ulgą powietrze, jej ściśnięte wnętrzności rozluźniły się i pozwoliły w końcu normalnie pracować.

- Mam dla ciebie niespodziankę. – Takimi słowami powitał ją tata, kiedy wróciła ze szkoły w piątek. Spojrzała na niego wymownie. Doskonale wiedziała, że jego niespodzianki wcale nie musiały być przyjemnym doświadczeniem. Idealnym przykładem był dzień sprzed trzech lat, kiedy niespodzianką było przemalowanie jej pokoju na różowo, z powodu przekonania ojca, że zmiana dobrze na nią wpłynie. Nie byłoby to jeszcze tak przerażające, gdyby nie fakt, że różowy to jej najmniej ulubiony kolor, nie wspominając o tym jego odcieniu, od którego mieniło się przed oczami.
- Wiem o czym myślisz! – Mimo pewnego głosu jego czubki uszu zaczerwieniły się. – Ale tym razem ci się spodoba, obiecuję. Jest w twoim pokoju.
Popchnął ją lekko, uśmiechając się zachęcająco. Ostatni raz zmrużyła oczy podejrzliwie, po czym zaczęła wspinać się po stopniach. Dotarła do drzwi i otworzyła je ostrożnie.
Przy oknie, tyłem do niej stał ktoś, kogo nie sposób było pomylić dzięki kręconym, długim do pasa włosom w kolorze pszenicy.
Odwróciła się zaskoczona, słysząc skrzypnięcie drzwi. Jej oczy były zaczerwienione, a mokre od łez policzki otarła szybkimi ruchami dłoni.
- Jenn! – zawołała Rose, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciółkę.
- Cześć, Rosie. – Dziewczyna uśmiechnęła się. – Stęskniłam się za tobą.

6.12.14

Rozdział XVIII "Kac moralny"


Dobra, macie prezent na Mikołaja! Ładnie sprawdziłam rozdział i mam wrażenie, że ten wyszedł mi zaskakująco dobrze. Na następny będziecie musieli poczekać do świąt - jak dobrze pójdzie. A tymczasem, wszystkiego najlepszego, mam nadzieję, że 6 grudnia się wam udał :) Trzymajcie za mnie kciuki w poniedziałek, bo mam egzamin z prawka!

Miłego czytania :)


***




Natalie czuła jego wzrok, kiedy trzymała głowę między kolanami, wciągając do  płuc lodowate powietrze. Czuła, że w każdej chwili może zwymiotować i przeklinała się za doprowadzenie do takiego stanu. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę, że jej odporność na działanie alkoholu jest godna pożałowania.
- Będziesz tak stał i się gapił? – mruknęła, poruszając się niespokojnie.
Kiedy po dłuższej chwili nie otrzymała odpowiedzi, podniosła głowę, mając nadzieję, że James odpuścił i zniknął.
Zakrztusiła się własną śliną, zobaczywszy jego twarz tuż przed nią. Kucał naprzeciwko, przechylając głowę jak zaciekawione zwierzę. Kaszlnęła kilka razy, krzywiąc się.
- Co ty robisz? – wymamrotała, odsuwając się.
- Zastanawiam się, jak można było doprowadzić się do takiego stanu. – Uśmiechnął się do niej tym przerażającym uśmiechem, który teraz przyprawiał ją jedynie o ciarki. – Gdzie był twój ukochany Daniel, kiedy się spijałaś?
Podniosła się z ziemi, na której siedziała i spojrzała na niego z góry.
- Nie wiem, co chciałeś osiągnąć tym strojem – Zlustrowała jego rozwianą szatę, po czym poprawiła swoją, zsuniętą z ramion. – ale to wszystko nie twój interes.
Wiedziała. Wiedziała, że obiecała Pixie i Rose. Ale to wszystko ją przerosło. Gdy James wspomniał o Danielu, stanęła jej przed oczami scena, której wolałaby nie pamiętać.
James wstał, otrzepał ręce z grudek wilgotnej ziemi i usiadł na ławce.
- Denerwujesz się w mojej obecności – zauważył z pewną dozą satysfakcji, którą rudowłosa doskonale wyczuła. Była dobrym obserwatorem.
- No co ty nie powiesz – mruknęła sarkastycznie. – Skończ z tym, James – wypaliła nagle, dziwiąc się samej sobie. Alkohol chyba rozwiązał jej język.
- Z czym, kochanie?
Skrzywiła się.
- Właśnie z tym. – Zaplotła ręce na piersi. – Z zaczepianiem mnie, dogadywaniem, prowokowaniem. Tylko denerwujesz tym Daniela.
- A ciebie nie? – zapytał cicho, patrząc prosto w jej oczy.
Zdecydowała się to przemilczeć.
- Wszystko powinno być dla nas jasne od dawna. Było fajnie, ale to już koniec. Wygląda na to, że jedyną osobą, która nie może się z tym pogodzić, jesteś ty. – Jej głos nabrał szyderczego tonu pomimo ucisku w gardle, kiedy gładko kłamała.
- Masz rację – powiedział obojętnie. – Nie mogę się pogodzić ze zdradą. Powiedz, Daniel był zadowolony z pełnienia roli tego drugiego?
Z nagłego przypływu złości, Natalie zakręciło się w głowie, więc oparła się o pobliskie drzewo.
- Zdrada – prychnęła, śmiejąc się. – Masz tupet.
- A jak inaczej chcesz to nazwać? – Pochylił się nieznacznie w jej stronę. – Proszę, słucham.
- Oko za oko, ząb za ząb, kochanie. – Pohamowała odruch wymiotny, jej czoło pokryła cienka warstewka potu.
- Alkohol źle na ciebie działa, nie lubię takiej Natalie. – James podniósł się ze swojego miejsca i ruszył w jej kierunku, chwiejąc się lekko.
- Nie zależy mi na twojej sympatii – zaśmiała się histerycznie, nie mając gdzie uciec. Jeśli oderwie się od drzewa, z pewnością odbędzie zbliżenie z ziemią, a tego wolałaby uniknąć.
- Cóż mogę poradzić? – rozłożył ręce, uśmiechając się kącikiem ust. Stanął przed nią i spojrzał tymi oczami, w które uwielbiała wpatrywać się wieczorami, kiedy oświetlone były jedynie słabym blaskiem lampki nocnej.
Wpatrywała się w niego bez drgnięcia, nie reagując, gdy uniósł dłoń i niepewnie chwycił kosmyk jej włosów między palce.
- Przecież możesz iść – powiedziała cicho, zaciskając dłonie w pięści. Chciała, żeby się odsunął, żeby przestał tak ją do siebie przyciągać.
- Nie jestem pewien czy chcę.
Szarpnęła głową, wyrywając lok z lekkiego uścisku. Okazało się to bardzo złym pomysłem. Odruchowo pochyliła głowę i zwymiotowała.
- Natalie! – James złapał jej włosy i przytrzymał wysoko w górze. – Wszystko w porządku?
Dziewczyna chwyciła się za brzuch, przyciskając do niego rękę. Drugą otarła usta, w których czuła nieprzyjemny posmak. Kaszlnęła, z zażenowania i upokorzenia czerwieniąc się intensywnie. Dlaczego doprowadziła się do takiego stanu?
- Idź już – wyjąkała słabo, gardło drapało ją z każdym oddechem.
- Przyniosę ci coś do picia – oznajmił James, nie widziała jego twarzy, wciąż zgięta w pół. – Nie waż się stąd uciekać.
Puścił jej włosy, które opadły po obu stronach jej głowy, przysłaniając widok. Słyszała jego oddalające się szybko kroki.
Chwiejnym krokiem podeszła do ławki i opadła na lekko wilgotne drewno. Dopiero teraz dogłębnie poczuła zimne powietrze, zadrżała gwałtownie.
Ukryła twarz w dłoniach, w jej głowie panował chaos. Zwymiotowała przy Jamesie, pokazała jak bardzo jest słaba, chociaż obiecała sobie, że w jego obecności ukaże swoją silną, niezależną stronę. Powinna słuchać Daniela, kiedy mówił jej, żeby nie piła więcej.
W dodatku, co miała teraz powiedzieć dziewczynom? Chciała dotrzymać obietnicy, przecież zaczęła z nim rozmawiać. Ale zamiast wyjaśnić wszystko i zakończyć te nieporozumienia, oboje tylko pogorszyli sprawę, a Natalie idealnie ją podsumowała, czego dowody można znaleźć pod drzewem.



Pixie z zaangażowaniem rozglądała się po sali, szukając wzrokiem Natalie i Rose. Chwyciła się pod boki i spojrzała na Daniela, który tępym wzrokiem wpatrywał się w wirujący w szklance poncz.
- Czemu nie pomagasz mi ich szukać? – rzuciła z irytacją. – No gdzie one są? – dodała cicho do samej siebie.
- Natalie pewnie zaszyła się gdzieś na osobności, ciężko będzie ją teraz znaleźć. – Chłopak skrzywił się. – Mam nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego.
Pixie ponownie zlustrowała wnętrze wzrokiem, zaniepokojona. Kątem oka dostrzegła znajomą postać, zmierzającym szybkim krokiem w stronę stołu. Dlaczego James miałby być tak zdenerwowany? Odpowiedź przyszła kilka sekund później, tak bardzo oczywista. Jeśli Natalie dotrzymała obietnicy, to chłopak mógłby być niespokojny po ich rozmowie. A więc nic jej nie było. Przynajmniej fizycznie.
A co z Rose? Zgubiła ją gdzieś w tańcu i od tamtego czasu nie widziała ani razu. Pixie martwiła się o przyjaciółkę, która była nowa w tym towarzystwie, w dodatku pochodziła z małego miasteczka, więc tym bardziej wszystko mogło ją przytłoczyć.
- Pójdę jej poszukać – odezwał się nagle Daniel, zdecydowanym gestem odkładając szklankę na stół.
- W takim razie ja rozejrzę się za Rose.
Brunetka przygryzła wargę, kierując się w stronę wyjścia.


Opierała czoło o szybę, zaciskając mocno powieki. Jej ciało było ociężałe, jakby ktoś przywiązał jej do nóg ciężarki i kazał biegać. Wargi pulsowały lekko, ręce drżały ledwo zauważalnie, a serce kołatało w klatce piersiowej, próbując się wyrwać.
Otworzyła oczy, a jej wzrok automatycznie padł na chłopaka siedzącego w samochodzie. Emocje buzowały w jej głowie, kiedy patrzyła na przystojną twarz, pogrążoną we śnie z błogim uśmiechem.
Już wiedziała, dlaczego wcześniej czuła te nieuzasadnione obawy przed balem. Opuszkami palców dotknęła spierzchniętych warg, wciąż niedowierzając w to, co się wydarzyło.
William przez długi czas bezlitośnie męczył jej usta, nie pozwalając na chwilę wytchnienia, a ona poddawała się temu, nie bardzo wiedząc dlaczego. Kiedy Davies w końcu oderwał się od niej, jego głowa przechyliła się na bok i opadła na ramię Rose, a ręce zawisły bezładnie. Kilka długich sekund stała sztywno, nie potrafiąc się ruszyć, aż chwyciła go za ramiona i odchyliła do tyłu.
- Zasnął – wyszeptała zszokowana.
Uginając się pod ciężarem chłopaka, wpadła na pewien pomysł. Wyłuskała kluczyki do samochodu z jego kieszeni i otworzyła zamek. Z niewielkimi przeszkodami, udało jej się wpakować Daviesa do pojazdu i szybko zamknąć drzwi. Chłopak oparł głowę o zagłówek, nie przebudzając się nawet na moment.
Odrywając od niego wzrok, odepchnęła się rękami od drzwi, nie mogąc dłużej patrzeć na tę zadowoloną twarz. Dawno nie miała takiego mętliku w głowie. Przed chwilą całowała się z kimś, kto niemiłosiernie ją irytował i z każdym kolejnym uśmieszkiem miała coraz większą ochotę rozkwasić mu twarz. A zazwyczaj nie była taka agresywna.
Rozejrzała się wokół, jednak nie dostrzegła nikogo. Odetchnęła z ulgą. Gdyby ktokolwiek ich zobaczył, plotki najprawdopodobniej nie ograniczyłyby się jedynie do szkoły. Nie chciała znajomości z Williamem, nie chciała problemów ani zainteresowania postronnych osób. Potrzebowała spokoju, a Davies nie byłby w stanie jej go zapewnić. To był główny powód jej wyjazdu, poza niechęcią rozstawania się z tatą. W rodzinnej wsi Rose wszyscy się znali i widzieli o sobie wszystko, często wystarczyło małe nieporozumienie, aby wywołać lawinę. Decydując się na przyjazd no Nowego Jorku liczyła na wtopienie się w tłum, pozostanie jedną z wielu, niewyróżniającą się szarą postacią. Och, dlaczego musiała wtedy podsłuchać tę nieszczęsną rozmowę?
Chwyciła się za głowę, rujnując fryzurę Pixie. Kątem oka zerknęła na śpiącego chłopaka, nieświadomego jej wewnętrznych rozterek. Jak spojrzy mu w oczy? A co ważniejsze, jak on się do wszystkiego ustosunkuje? W końcu to była jego inicjatywa.
- Rose, to ty?
Odwróciła się gwałtownie, jej serce zabiło jak szalone, oblała ją fala gorąca. Kilka metrów dalej, zza jednego z samochodów wychylała się Pixie.
- Och, jak dobrze, że to ty – westchnęła brunetka, idąc w jej kierunku, a Rose wypuściła haust powietrza z poczuciem olbrzymiej ulgi. – Szukałam cię! Gdzie się straciłaś? Martwiłam się razem z Danielem.
- Musiałam się przewietrzyć – odparła natychmiast Rose, zerkając niespokojnie za siebie.
- Mogłaś dać znać, a nie… - Urwała i zmarszczyła czoło. – Czekaj, co ty robisz przy samochodzie Daviesa? – Podeszła bliżej i wyjrzała zza ramienia Rose. – I do tego z nim samym w środku?
- To skomplikowane? – pisnęła, czerwieniąc się mimowolnie.
Pixie spojrzała na  nią, uniosła brwi i podniosła ręce w obronnym geście.
- Dobra, nie chcę wiedzieć – oznajmiła, wywracając oczami.
- Możemy iść? – rzuciła Rose, chcąc jak najszybciej oddalić się od Williama i uniknąć niechcianych pytań.
- Dzwonić po Michaela? – Pixie machnęła jej telefonem przed nosem.
- Tak. – Ucałowała ją w policzek z wdzięcznością.

Następny dzień spędziła w łóżku, umierając. Tata doskonale wiedział, co jej dolegało, ale skomentował to tylko wymownym chrząknięciem i dostarczeniem jej odpowiedniej ilości wody i środków przeciwbólowych.
- Wychodzę dzisiaj załatwić parę spraw, a wieczorem wybieram się do knajpy ze znajomymi z pracy – poinformował, stojąc w progu jej spokoju. – Dasz sobie radę?
Otworzyła jedno oko, przyciskając wilgotną ściereczkę do czoła. Machnęła ręką, uznając to za wystarczającą odpowiedź. Poza tym i tak wątpiła, czy z jej ust wydobyłby się dzisiaj jakiś dźwięk.
- Tylko nie umrzyj mi tutaj! – krzyknął mężczyzna z parteru, zdając sobie sprawę, że nawet nie mogła odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą. Do czasu.
Niestety, przykucie do łóżka oznaczało długie godziny na rozmyślanie, czego Rose chciała uniknąć. Już wcześniej poinformowała Amelie o swoich planach, więc weekend miała wolny od pracy. Rozmawiała również z Natalie, która była w podobnej sytuacji, zakopana w pościeli, natomiast Pixie jak gdyby nigdy nic wybierała się dzisiaj na zakupy. Rose zazdrościła przyjaciółce, żałując jednocześnie swojej lekkomyślności podczas balu. Po co jej było to całe picie?
- Alkohol moim wrogiem – wychrypiała, krzywiąc się.
Nie dość, że męczył ją wczorajszy poncz, to jeszcze kac moralny. Na myśl o jutrzejszych zajęciach, ściskało ją w żołądku, a głowę wypełniały bardzo niechciane wspomnienia. Przecież spali się ze wstydu jak tylko zobaczy Daviesa, a potem prawdopodobnie wścieknie się, widząc jego zadowolony uśmiech. Była przekonana, że dla niego to nic nie znaczyło, ot wina alkoholowego upojenia.
Byliśmy sami i pijani, tak wyszło.
Prawie słyszała te słowa wypowiadane znajomym głosem i zwieńczone nonszalanckim wzruszeniem ramion.
Jednak tym, co martwiło Rose najbardziej, była jej własna reakcja. Oddała pocałunek! Mimo, że na początku próbowała się wyrwać, w końcu poddała się fali uczuć. I chociaż nie do końca wiedziała, co to były za uczucia, była przekonana, że nie wyjdą jej one na dobre. Jej serce waliło jak szalone, to nie mógł być dobry znak!



Według Rose poniedziałek nadszedł zbyt szybko. Wczesnym rankiem przemykała korytarzami, nerwowo miętosząc spódniczkę. Wślizgnęła się do klasy, gdzie większość uczniów zajmowała swoje miejsca, rozprawiając z zapałem o sobotnim wydarzeniu. Wytężyła słuch, ale nie doszły do niej żadne podejrzane informacje.
- Nowa, chodź no tutaj! – zawołał ją Daniel, który razem z Natalie opierał się o ławkę Pixie. Najwyraźniej już się pogodzili, pomyślała z zadowoleniem.
- Odchorowałaś imprezę? – zapytał Simon, uśmiechając się niewinnie. – Sprzątanie po tobie samochodu Michaela nie było przyjemnym zadaniem.
- Przepraszam – jęknęła po raz kolejny, pamiętając swoją litanię, kiedy już zapaskudziła wycieraczkę na tylnych siedzeniach.
- Nie będę wypominał, kto kiedyś zwrócił swoją kolację w moim aucie – podsumował Michael w stronę blondyna, unosząc znacząco brwi.
Chłopak prychnął, odwracając ostentacyjnie wzrok, a reszta parsknęła śmiechem.
- Jak to jest, że Pixie nigdy nic nie jest? – mruknęła Natalie, patrząc z zazdrością na brunetkę. – Moja niedziela była koszmarna, pierwszy kac w życiu.
- Trzeba mieć głowę do picia – zachichotała Pixie, pukając się palcem po skroni.
Daniel poklepał rudowłosą po ramieniu w geście pocieszenia, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Jak dobrze było mieć takich przyjaciół.

Połowa zajęć minęła spokojnie, wszyscy wciąż rozprawiali o balu. Nauczyciele jedynie uśmiechali się pobłażliwie, najwyraźniej przyzwyczajeni do tego corocznego rytuału. Jak zwykle podczas przerwy obiadowej, stołówka była wypełniona po brzegi, tym bardziej, że deszczowa pogoda nie zachęcała do posiłku na świeżym powietrzu.
Rose, razem z Pixie, Natalie i Michaelem odniosła brudne naczynia i skierowała się w stronę wyjścia.
Nagle drogę zagrodziła jej Carmen, opierając ręce na biodrach.
- Czekaj chwilę – poprosiła i odwróciła głowę w bok, gdzie Rose dostrzegła Williama, stojącego kilka kroków dalej. – No chodź tutaj – rozkazała, chwytając chłopaka za rękę i przyciągając do siebie.
Rose natychmiast poczuła mocne uderzenie serca, na jej twarz wystąpił rumieniec. Zerknęła na Pixie, która unosiła brwi pytająco i wymieniała spojrzenia z Natalie. Nie sądziła, że spotka się z nim w takiej sytuacji – pośrodku stołówki, na oczach większości szkoły.
- C-Co chcesz? – wyjąkała. Skrzywiła się i odchrząknęła.
- Mów – poleciła przewodnicząca klubu muzycznego, wywracając oczami.
Davies rzucił jej krzywe spojrzenie, po czym jego wzrok skierował się na Rose, której wnętrzności skręciły się ze zdenerwowania. Popatrzyła mu w oczy, ale nie dostrzegła tam żadnego znaku, który świadczyłby o tym, że chłopak myśli o sobotniej nocy.
- Will chciałby ci bardzo podziękować. – Carmen wzięła sprawy w swoje ręce, widząc wojowniczą postawę Daviesa.
- Taa, dziękuje – westchnął chłopak. – Zadowolona? – zwrócił się do dziewczyny.
Przewodnicząca pokiwała energicznie głową.
Rose czuła, że powinna jakoś zareagować.
- Nie ma sprawy – powiedziała w końcu, nie bardzo wiedząc, co innego powiedzieć w tej sytuacji. W dodatku, w głowie wciąż kołatały jej niechciane myśli.
- Bardzo nam pomogłaś. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. – Carmen poklepała ją po ramieniu z uśmiechem. – Możemy iść – powiedziała do Williama.
- Chwila. – Davies zmarszczył brwi, jakby sobie o czymś przypomniał. Rose zadrżała. – Pozwól na moment, Parker.
- Po co? – zapytała podejrzliwie, nie będąc pewna intencji chłopaka.
- Chyba, że znowu chcesz odbywać rozmowy w pewnym uroczym miejscu… - zaczął ze złośliwym uśmiechem, jednak Rose nie dała mu dokończyć, wyrywając się do przodu.
- Znajdę was później – zawołała przez ramię to zaskoczonych przyjaciół. Pixie wydawała się zaniepokojona, Natalie jedynie zniesmaczona, a Michael po prostu zdumiony. Będzie musiała wszystko im później wyjaśnić.
Zaraz po wyjściu ze stołówki, Davies ją wyprzedził i zaczął prowadzić korytarzem, po którym kręciło się kilku uczniów. Trzymała się na bezpieczną odległość, aby ktoś przypadkiem nie pomyślał, że idą razem. Z cierpiętniczą miną przekroczyła próg jednej z sal, do której wszedł William.
- A więc? – mruknęła niepewnie. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, ale jedno wiedziała. Wspomnienie ust chłopaka napierających na jej kwitło w  umyśle dziewczyny nieposkromione.
- Co mi zrobiłaś? – rzucił Davies obojętnie, opierając się o ciemnobrązowe biurko i zaplatając ręce na ramionach.
Rose zamrugała, nie bardzo zdając sobie sprawę, co to pytanie miało znaczyć. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale najwyraźniej nie miał zamiaru jej podpowiadać.
- Co masz na myśli? – zapytała ostrożnie, nie ruszając się spod drzwi, skąd mogła się bardzo łatwo ewakuować.
- Wiem, że byliśmy razem na parkingu, a ty prawie czołgałaś się po chodniku. Zagadką dla mnie pozostaje, co się wydarzyło później, ponieważ ostatnie co pamiętam to pobudka w moim samochodzie.
Rose opuściła bezładnie ręce, które do tej pory trzymała przy sobie w obronnym geście. Nie pamiętał, co się stało? Zamartwiała się tyle czasu tylko po to, aby dowiedzieć się, że Davies nawet nie pamiętał ich pocałunku?
Zaśmiała się lekko histerycznie, jej żołądek zwinął się w ciasny supeł.
- Gdyby nie ja, zasnąłbyś pod swoim samochodem – powiedziała z wymuszoną kpiną. – Doceń moją dobroć.
- W takim razie dlaczego jesteś taka nerwowa? – William podszedł bliżej, pochylając się w jej stronę.
- Wydaje ci się. – Odwróciła wzrok, tak mocno zaciskając usta aż zbielały. – Nic się nie stało. Posadziłam cię do samochodu i sobie poszłam. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
- Wciąż mam wrażenie, że coś jednak się wydarzyło. – Po raz pierwszy zobaczyła niepewność na jego twarzy. – Ale chyba mnie nie okłamujesz, co?
Potrząsnęła głową gwałtownie, może odrobinę zbyt gwałtownie.
- Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy… - Wzruszył ramionami, posłał krótki uśmiech, po czym minął ją i wyszedł.
Rose oparła się o zatrzaśnięte drzwi i westchnęła ciężko. Zdawała sobie sprawę, dlaczego się tym zadręcza. Odpowiedź była dla niej bolesna i nie potrafiła przyjąć jej do wiadomości.
Davies ją zranił. Nie, to nie tak, że go lubiła. Pokazał jak mało znaczył dla niego pocałunek, że mógł całować się z kimkolwiek i szczególnie by się tym nie przejął. Niewiele interesowały go jej uczucia - czy tego chciała, czy była nim zainteresowana. Zrobił to, na co miał ochotę. Wykorzystał ją, bo napatoczyła się po drodze. W pewnym sensie nie był lepszy niż ten chłopak, który próbował zaciągnąć ją na tyły szkoły.
Zasłoniła oczy ręką, uśmiechając się blado.
- Jestem taka głupia.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X