13.9.20

Rozdział XLIII

Jest i kolejny rozdział. Chyba jeden z dłuższych - 25 stron w Wordzie. Proszę zignorować okropne formatowanie tekstu na blogspocie, nie umiem nic z tym zrobić...


***


Po około minucie, która dla Rose była jak ułamek sekundy, odsunęli się od siebie. 
William patrzył na nią pociemniałymi oczami, więc uciekła wzrokiem w bok, czując rumieniec wpełzający na policzki.
— To było... hmm.
Miała rzadką okazję ujrzeć, jak brakuje mu słów.
— Przepraszam — zaczęła cicho, lekko drżącym głosem. Przygryzła lekko nabrzmiałą wargę. — Nie powinnam była...
Usłyszała pełne frustracji jęknięcie.
— Musisz przestać za wszystko przepraszać — oznajmił Will. — Rose, nie masz pojęcia od jak dawna chciałem to zrobić.
Spojrzała na niego, marszcząc czoło.
— Ale co? Kazać mi przestać przepraszać?
— Nie, głuptasie — westchnął. — To. — Popukał palcem w swoje usta.
Rose zamarła.
— Co? — Mimowolnie zerknęła na usta, które przed chwilą ją całowały. — Czy to znaczy, że... mnie... ty... mnie... — Wzięła głęboki wdech. — że ci się podobam?
— I to bardzo.
Patrzyła na niego w niezrozumieniu. Czy ona właśnie nie dostała kosza od Williama Daviesa?
— Ale... co? — Nagle coś sobie przypomniała. — Przecież powiedziałeś, że nie jestem dziewczyną dla ciebie! Sama słyszałam! — Oskarżycielsko wymierzyła w niego palec.
Tym razem to Will zamrugał z zaskoczeniem, a następnie zmarszczył czoło.
— Niby kiedy słyszałaś, że... — Jego głos ucichł, kiedy coś sobie przypominał. — Powinnaś coś zrobić z tym swoim nawykiem podsłuchiwania — skwitował, krzywiąc się.
— Może i nie powinnam podsłuchiwać — zmieszała się — ale słyszałam, co słyszałam! Nie wymyśliłam sobie tego.
— Rzeczywiście to powiedziałem — potwierdził niechętnie, uciszając Rose, która chciała się wtrącić — ale to prawda, Rose. Nie jesteś dziewczyną dla mnie. 
Zabolałoby mniej, gdyby po prostu ją uderzył. 
— Aha. Lubisz mnie, ale nie jestem dziewczyną dla ciebie — powiedziała pogodnym głosem. — Tak, to ma sens.
Potarł palcami skronie, garbiąc się jakby ktoś niespodziewanie włożył mu na plecy ogromny ciężar.
— Jesteś wspaniałą dziewczyną, Rose. Bystra, piękna i nieustraszona. Potrafisz zjednać sobie każdego i masz dobre serce, a ja... nie jestem taki. — Spojrzał na nią z oczami przepełnionymi złością. — Nie chcę tego zniszczyć. Nie chcę zniszczyć... ciebie. Jesteś na to zbyt dobra.
Im dłużej mówił, tym większa przepełniała ją złość. Czy on naprawdę uważał, że nie był jej wart?
Płomień gniewu chyba dodał jej odwagi, bo bez wahania położyła mu dłonie po obu stronach twarzy i zmusiła, żeby na nią spojrzał, tak samo jak on zrobił to pod klubem. Miała wrażenie, jakby tamto miało miejsce wieki temu.
— Skończyłeś wygadywać bzdury? — rzuciła poirytowana, wbijając w niego wzrok. — Nie uważasz, że jestem na tyle duża, żeby sama decydować o tym, co dla mnie dobre? Nie chcesz mnie zniszczyć? — prychnęła. — Dobre sobie. Nie jestem z porcelany. Czym chcesz mnie zniszczyć? Tym, że zawsze mogłam na ciebie liczyć? Że zawsze byłeś przy mnie, kiedy tego potrzebowałam? Że nie pozwoliłeś, żebym pogrążyła się w rozpaczy? — Zaczynała podnosić głos. — Mówisz, że jestem nieustraszona? To dzięki tobie, głupku! Bo przy tobie czuję, jakbym mogła wszystko. Will, ja wiem, że jesteś wspaniałym chłopakiem. Dlatego masz natychmiast przestać gadać takie głupoty, mówię serio! Bo jak nie, to...
Przerwała swoją tyradę, żeby zaczerpnąć tchu, ale William był szybszy, skracając niewielki dystans między nimi i całując ją. Dłońmi przykrył jej ręce, unieruchamiając je na jego twarzy.
Zanim zdążyła zakodować, co się dzieje, przerwał pocałunek i odsunął się nieznacznie. Oparł swoje czoło o jej i uśmiechnął się.
— Gdybym wiedział, że to taki skuteczny sposób, żeby cię uciszyć, zrobiłbym to o wiele wcześniej.
Chciała zmierzyć go groźnym spojrzeniem, ale z tak bliska efekt był zdecydowanie niezadowalający.
— Lepiej mi powiedz, że przyjąłeś do wiadomości to, co powiedziałam — zagroziła. Z tej odległości widziała brązowe plamki w jego zielonych oczach i pojedyncze piegi na nosie. 
— Wciąż myślę, że lepiej byłoby... — Udało jej się poruszyć palcami na tyle, żeby uszczypnąć go w policzek. — Dobra, już! — zaśmiał się.
— Na pewno? Nie chcę więcej słyszeć o takich bzdurach, jasne?
— Jesteś pewna? Wydaje mi się, że powiedziałem ci też parę komplementów.
Wywróciła oczami.
— Właśnie to jest najbardziej niewiarygodne — stwierdziła. — Usłyszeć od ciebie komplement to jak wygrać na loterii.
Chłopak uwolnił jej dłonie, które zaczynały już mrowić, po czym odsunął się.
— Nie mogłem przecież być zbyt oczywisty. — Rozłożył ręce bezradnie. — Ale teraz mówiłem poważnie. Jesteś bystra, piękna i nieustraszona.
Walnęła go w ramię, rumieniąc się.
— Dobra, więcej komplementów ode mnie nie usłyszysz — burknął, pocierając obolałe miejsce.
Rose zerknęła na zegar, który nieubłaganie zbliżał się do godziny, o której tata wracał z nocnej zmiany.
— Muszę iść — oznajmiła, ale nie ruszyła się z miejsca. 
Siedzący obok niej Will wyglądał na równie rozczarowanego.
— Zobaczymy się jutro... a właściwie dzisiaj? — Uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła. — Przyjadę po ciebie wieczorem. 
Sięgnęła do drzwi, ale w ostatnim momencie spojrzała na Williama niepewnie.
— Powiedz, że to się naprawdę dzieje i wcale mi się to nie śni.
Nie dawała jej spokoju myśl, że jak tylko wysiądzie z auta, wszystko pryśnie jak bańka mydlana i zostanie jej tylko rozczarowanie.
Zobaczyła jak przez jego twarz przelatują różne emocje i przez moment pożałowała swoich słów.
Will pochylił się nad nią, więc Rose przymknęła oczy, ale zamiast poczuć miękkie usta na swoich, poczuła lekkie muśnięcie na czole.
Otworzyła oczy zmieszana i napotkała rozbawione spojrzenie zielonych oczu.
— Podobno oczekiwanie wzmaga apetyt.
Prychnęła i otworzyła drzwi.
— Jesteś niemożliwy. — Wygramoliła się na zewnątrz i rzuciła na odchodne: — Do wieczora.



Dopiero kiedy zapaliła światło w swoim pokoju, usłyszała jak William odjeżdża spod domu. Na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, kiedy rzuciła się na łóżko w ubraniu. Atak paniki sprzed dwóch godzin wydawał jej się odległym, nic nieznaczącym wspomnieniem. W końcu miała go tylko dlatego, że bała się wyznać uczucia Willowi. 
Uniosła dłoń do ust i obrysowała je lekko palcami, wspominając pocałunek i towarzyszące mu emocje.
To było takie niesamowite uczucie. Miała wrażenie, że czas zwolnił i ciągnął się jak miód spływający z łyżeczki. Nie liczyło się nic oprócz Williama, jego ust i rąk błądzących po jej ciele.
Na samo wspomnienie zarumieniła się aż po czubek głowy, musiała odetchnąć głęboko, żeby ściśnięty żołądek nieco się rozluźnił. 
Wyłuskała telefon z kieszeni spodni i wybrała numer przyjaciółki. Czekała długie cztery sygnały i w końcu usłyszała cichy, zaspany głos.
— Rose? — Jennifer odchrząknęła, pozbywając się chrypki. — Która godzina? Coś się stało?
Może powinna była jednak poczekać z telefonem do rana, ale po prostu musiała komuś powiedzieć. 
— Jenn... — zaczęła i nagle nie wiedziała, jak ma ubrać w słowa wszystko, co się wydarzyło.
— Rose. — Teraz jej przyjaciółka była już całkowicie rozbudzona, a w jej głosie pobrzmiewał niepokój. — Co się stało?
Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze ze świstem.
— Pocałowałam Williama.
Po drugiej stronie nastała głucha cisza.
— Przysięgam, że jeśli obudziłaś mnie w środku nocy, żeby opowiadać, co ci się śniło, to wiedz, że...
Gdyby nie przepełniała jej radość, pewnie obraziłaby się za te słowa.
— Nic mi się nie śniło — przerwała Jennifer. — Naprawdę całowałam się z Williamem.
— Ty... pocałowałaś jego — powtórzyła, jakby dopiero teraz przyswoiła tę informację. — A on nie miał nic przeciwko?
Wzruszyła ramionami, ale dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przyjaciółka nie mogła tego widzieć.
— Sądząc po jego reakcji? Nie za bardzo. — Pokręciła głową. — Naprawdę, mnie samej ciężko w to uwierzyć.
— Więc teraz jesteście parą? — Rose mogła przysiąc, że Jennifer siedziała teraz wyprostowana jak struna i mięła palcami kołdrę. — Natychmiast mi wszystko opowiedz!
Zdała przyjaciółce relację, pomijając jednak pewne szczegóły i swój atak paniki. Pewne rzeczy powinna zostawić dla siebie.
Jennifer reagowała na rewelacje piskami albo pełnymi niedowierzania prychnięciami, ale Rose mogła wyczuć, że dziewczyna uśmiechała się szeroko, ciesząc się razem z nią.
— Nie wiem, czy można powiedzieć, że jesteśmy parą — podsumowała. Z tym chłopakiem nic nie było takie proste. — Wieczorem się spotkamy, więc wtedy z nim o tym porozmawiam. Chcę wiedzieć, na czym stoję.
Jennifer przytaknęła.
— Rose, wiesz, że cię kocham i cieszę się twoim szczęściem. — W jej głosie usłyszała niepokojącą niepewność. — Proszę, bądź ostrożna. Nie rzucaj się tak całkowicie w waszą nową relację. Nie chcę, żebyś cierpiała.
Teraz, kiedy dowiedziała się, że nie była Williamowi obojętna, niewiele było rzeczy, które mogły ją zranić.
— Wiem, Jenn. Będę uważać, obiecuję — westchnęła, przekręcając się na brzuch. — Po prostu tyle czasu byłam przekonana, że to jednostronne zauroczenie, a teraz okazuje się, że on też... no może nie czuje tego samego, ale nie jestem mu też obojętna. 
Porozmawiały jeszcze kilka minut, aż Rose przypomniała sobie, która jest godzina. Pożegnała się z przyjaciółką, obiecując, że zadzwoni po spotkaniu z Williamem, i rozłączyła się.
Przebrała się w piżamę, zgasiła światło i wróciła do łóżka, wsuwając się pod kołdrę i przytulając do siebie drugą poduszkę.
Dawno nie spało jej się tak dobrze.



Cały dzień czuła się jak na skrzydłach, nie mogąc doczekać się spotkania z Willem. Jej stan uniesienia tata przypisywał pewnie udanemu koncertowi, więc nie próbowała wyprowadzać go z błędu. Na pewno nie planowała opowiadać ojcu o swoim życiu miłosnym, to brzmiało po prostu... źle.
Około południa zadzwoniła Lucy, przepraszając za to, co powiedziała w klubie. Rose uspokoiła ją, mówiąc, że nic takiego się nie stało i po prostu gorzej się poczuła. Prawdę mówiąc, gdyby nie jej atak, William nigdy by jej nie pocieszył, a więc prawdopodobnie nie odwiózł do domu, co nie skończyłoby się... tak jak się skończyło. Powinna raczej Lucy podziękować, ale to wymagałoby dodatkowych wyjaśnień, a ona nie była gotowa do zwierzeń. Zamiast tego, dziewczyna przekonała ją do wyjścia na kawę w niedzielne po południe, żeby mogła z nią porozmawiać i oddać płaszcz, który Rose zostawiła w klubie.
Żeby spotkać się z Willem i Lucy, musiała wziąć wolne w pracy, ale Amelia zapewniła ją, że dadzą sobie radę i życzyła udanego weekendu. Wydawała się w dobrym humorze, stwierdziła po namyśle Rose, odkładając telefon.
Im bliżej wieczora, tym większy stres odczuwała. Przecież to nie było jedno z tych spotkań, jakie miała z Willem do tej pory, chociaż przed nimi też się denerwowała.
— Wybierasz się gdzieś? — zapytał tata, który właśnie przechodził obok otwartych drzwi z łazienki, gdzie rozczesywała wilgotne włosy. 
Spojrzała na odbicie ojca w lustrze i kiwnęła głową, jednocześnie walcząc ze skołtunionymi kosmykami.
— Jestem umówiona na mieście.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale potrząsnął głową.
— Tylko nie wróć za późno.
Przypuszczała, że tak naprawdę chciał zapytać ją z kim idzie. Cieszyła się, że tego nie zrobił. Okłamałaby go i czułaby się winna. Być może jej ojciec zaczął dostrzegać, że jest na tyle dorosła, żeby nie musieć spowiadać się ze wszystkiego, co robi.
Wysuszyła włosy, po czym spróbowała upiąć je w ładnego, luźnego kucyka, ale po piętnastu minutach walki z niesfornymi kosmykami, poddała się i pozwoliła im opaść luźno na ramiona. 
Wzruszyła ramionami. William widział ją już zapłakaną i zasmarkaną, więc co za różnica, jaką miała fryzurę. 
Podreptała do swojego pokoju. Na krześle leżał wcześniej przygotowany strój, na który składała się gładka, granatowa bluzka i czarna, plisowana spódnica przed kolano. Chciała wyglądać ładnie, ale nie lubiła przesadnie się stroić. To Jennifer była w tym dobra.
Sprawdziła godzinę. Zostało jeszcze sporo czasu, a skoro nie miała nic innego do roboty, wolała poczytać dziennik mamy niż obgryzać paznokcie ze zdenerwowania.
Przysiadła na łóżku i sięgnęła po zapiski matki, otwierając na ostatnim wpisie, który czytała. Następny był datowany na dwunastego kwietnia.



Boję się, że coś może być ze mną nie tak. Już od czterech miesięcy staramy się z Johnnym o dziecko, ale nic z tego nie wychodzi. W przyszłym tygodniu idziemy na badania. Nie wiem, co zrobię, jeśli okaże się, że nie będę mogła mieć dzieci. Jak ja spojrzę Johnny’emu w oczy? Przecież on tak pragnie dziecka! A co jeśli stwierdzi, że to ponad jego siły i mnie zostawi? Nie przeżyłabym tego. Ręce trzęsą mi się tak bardzo, że nie mogę utrzymać pióra. 



Rose nie potrafiła wyobrazić sobie, co przeżywała jej matka, ale skoro teraz siedziała tutaj i czytała jej dziennik, to chyba Cornelia nie miała się czym martwić.



20 kwietnia
Niedawno wróciliśmy z badań i okazało się, że wszystko jest w porządku! Doktor zapewnił nas, że oboje jesteśmy zdrowi i nie mamy czym się martwić, musimy tylko być cierpliwi. Problem w tym, że ja nie jestem cierpliwa. Johnny powtarza mi, że nie musimy się śpieszyć, że przecież jesteśmy młodzi, mamy czas. Dobrze wie, że jeśli sobie coś postanowię, to dążę do tego za wszelką cenę. A sytuacji wcale nie poprawia fakt, że większość wolnego czasu spędzam w towarzystwie wesołej rodzinki Toma. Naprawdę chciałabym, żeby był dla mnie choć w połowie tak wyrozumiały jak w stosunku do Mer i dzieciątka. Potrafi patrzeć na mnie groźnie, wałkując kolejne kompozycje, a potem kompletnie zmienić wyraz twarzy, zerkając na synka. No doprawdy, inny człowiek! Meredith oczywiście tylko prycha znacząco, kiedy pojawiam się w ich domu. Myślałam, że skoro widzi, jaki Tom jest oddany jej i dziecku, to nasze stosunki trochę się ocieplą, ale wychodzi na to, że Mer po prostu mnie nie znosi i nie ma to nic wspólnego z Tomem. Co dziwne, z Johnem dogaduje się bez problemu. Pewnie myśli sobie, że ma tak okropną żonę, że nie będzie dokładać mu ciężaru. Jakie to wspaniałomyślne z jej strony. Nie mam nic do Meredith, naprawdę, jest wspaniałą, może czasami zbyt upartą, kobietą. Wiem, że kocha Toma bez pamięci i wiem, że jest i będzie świetną matką. Chciałabym być taką matką jak ona, ale oczywiście nigdy nikomu tego nie powiem. Nawet Johnny’emu. A już na pewno nie Tomowi. Nie dałby mi żyć.



Wpisy mamy zawsze pochłaniały ją bez reszty. Jeśli już na papierze Cornelia wydawała się tak pełną życia osobą, że Rose miała wrażenie, iż samym czytaniem dziennika dodawała sobie energii, to niemalże potrafiła sobie wyobrazić, jaka była w prawdziwym życiu.
Im więcej wpisów czytała, tym bardziej uświadamiała sobie, co straciła. Było to doświadczenie, od którego jej serce ściskało się boleśnie, ale rozluźniało się z ulgą w kolejnej sekundzie. Dzięki temu niepozornemu dziennikowi udało jej się poznać matkę taką, jaka była. Jeszcze kilka miesięcy temu wspomnienia o niej ograniczały się do niewyraźnych obrazów uśmiechniętej kobiety, tulącej jej do snu i szepczącej do ucha Rose słowa, których teraz nie miała szans sobie przypomnieć. Być może pamiętałaby więcej, gdyby nie przeżyta trauma, zmuszająca ją do wyparcia z siebie wszystkiego, co wiązało się ze skrzypcami. Jeśli Cornelia była nierozerwalnie z nimi związana, nic dziwnego, że Rose tak niewiele potrafiła sobie przypomnieć. 
Teraz nareszcie będzie mogła naprawdę tęsknić za swoją matką, a nie za krótkimi migawkami wspomnień z dzieciństwa.
— Wychodzę do pracy! — Z zamyślenia wyrwał ją głos ojca, dochodzący z parteru. — Baw się dobrze!
— Do jutra, tato! — odkrzyknęła, odkładając dziennik na szafkę nocną. 
Nigdy tak się nie cieszyła, że nocne zmiany wypadły mu akurat teraz. Za żadne skarby nie miała ochoty na konfrontację Willa z jej ojcem. 
Przebrała się w przygotowany strój i zeszła na dół, czekając na chłopaka. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować, kiedy się zjawi. Paradoksalnie spędzała z Davisem sporo czasu, a denerwowała się jakby to był pierwszy raz.
Nie minęło nawet dziesięć minut od wyjścia taty, kiedy z okna w kuchni zobaczyła zatrzymujący się samochód.
Ubrała się w holu, zakładając grubą, puchową kurtkę i starając się ignorować serce tłukące się w piersi i spocone dłonie. 
Chcąc dodać sobie dowagi, otworzyła drzwi z impetem, czym przestraszyła Williama, który stał po drugiej stronie. 
Chłopak nabrał gwałtownie powietrza, podskoczył, cofnął się o krok i złapał za serce.
— Co ty wyprawiasz? 
Rose zachichotała, widząc jego szczerze zaskoczoną twarz i rozszerzone oczy.
— Gdybyś mógł siebie teraz zobaczyć — parsknęła.
Will szybko się opanował, skrzyżował ręce na piersi i zmierzył ją wzrokiem.
— Nie widzę w tym nic śmiesznego — skwitował. 
Widząc blady cień rumieńca na jego policzkach, przygryzła wargę, powstrzymując uśmiech cisnący się jej na usta. Najwyraźniej nawet pewny siebie Davies mógł się zawstydzić.
— A gdzie twój tata? — William zajrzał przez jej ramię do wnętrza domu. — Chciałem go poznać.
— W pracy — odparła, po czym zmrużyła podejrzliwie oczy. — Czemu chcesz go poznać? 
Wzruszył ramionami.
— Idziemy? 
Rose miała ochotę go pomęczyć, ale po chwili zrezygnowała i skinęła głową. Przekroczyła próg, zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę samochodu, czując wzrok chłopaka na swoich plecach. 
— Gdzie jedziemy? — Odwróciła głowę i rzuciła mu pytające spojrzenie.
Will wyprzedził ją tuż przed pojazdem i otworzył dla niej drzwi pasażera. — Zobaczysz.
Uśmiechnęła się przekornie.
— Jaki z pana dżentelmen, panie Davies. 
Nie odpowiedział, wywrócił jedynie oczami. Rose wgramoliła się do samochodu, zapięła pas i zaczekała aż William obejdzie auto i usiądzie na miejscu kierowcy. 
— Czy teraz powiesz mi, gdzie jedziemy? — zapytała, kiedy odpalił silnik.
— Potrafisz być cierpliwa dłużej niż pięć minut? — odparł z przekąsem. — Przecież nie wywiozę cię nie wiadomo gdzie.
Westchnęła.
— Dobra.
Resztę drogi spędzili rozmawiając o wszystkim i o niczym. I chociaż Rose czuła się swobodnie w towarzystwie Willa, spokoju nie dawała jej myśl o tym, co jest między nimi. Wciąż pamiętała dotyk ust chłopaka na swoich, ciepłe ręce błądzące po jej ciele i przyjemne ciepło rozgrzewające ją od środka. Nie była jednak pewna, jaka czekała ich przyszłość. Czy są parą? Czy Will rzeczywiście czuje to samo, co ona? Wiedziała, że prędzej czy później będą musieli o tym porozmawiać, ale na razie miała zamiar cieszyć się miłym wieczorem.



William zaprowadził ją do niewielkiej kawiarni ukrytej w wysokiej, świeżo odnowionej kamienicy. Niewielki dzwoneczek nad drzwiami oznajmił ich przybycie, a Rose zaczęła z zaciekawieniem rozglądać się po przytulnym wnętrzu.
Kawiarnia nie była zbyt wielka, dostrzegła zaledwie kilka stolików, a całe pomieszczenie oświetlały żarówki w wielkich szklanych kloszach pod sufitem. Na ścianach ktoś zamocował półki z ciemnobrązowego drewna, które uginały się pod ciężarem książek. 
Spojrzała w stronę barku, za którym stała młoda dziewczyna, pogrążona w lekturze książki trzymanej w rękach. Na blacie barku zauważyła gramofon, z którego cicho płynęła jazzowa melodia.
William zaprowadził ją do stolika w przytulnej wnęce na końcu pomieszczenia. — Jak tu przyjemnie — odezwała się Rose, ściągając okrycie i podając je chłopakowi, który czekał z wyciągniętą ręką. 
— Czego się napijesz? — zapytał, przerzuciwszy sobie płaszcz przez ramię.
Zastanowiła się przez moment.
— Wybierz za mnie.
Davies parsknął śmiechem.
— Zaraz wracam.
Kiwnęła głową, siadając na krześle.



Dopiero kiedy rozejrzała się drugi raz zauważyła niewielki drewniany podest, na którym stał czarny fortepian i mikrofon. Czyżby ktoś miał tu występować? W sumie nie byłoby to dziwne, Will już nie raz zabierał ją na podobne występy.
Zapytała go o to, kiedy wrócił i usiadł na krześle obok niej.
— Zobaczysz — odparł z zagadkowym uśmiechem.
Zmarszczyła brwi, ale nie dociekała. 
— Skąd znasz takie miejsca? — Zatoczyła ręką łuk, pokazując całe pomieszczenie. 
Wzruszył ramionami.
— Swego czasu szwendałem się tu i tam, więc miałem okazję dość dobrze poznać Nowy Jork. 
— Szwendałeś się? 
Spojrzała na niego pytająco, więc odpowiedział kolejnym wzruszeniem ramion.
— Kiedy moi rodzice się rozwodzili, miałem jakieś trzynaście lat. Oboje byli skupieni bardziej na sobie i kłótniach niż na mnie, więc wolałem być wszędzie, tylko nie w domu — wyjaśnił, uśmiechając do niej lekko. — Tak właśnie poznałem Blake’a. Przypadkiem znalazłem się w klubie, ale chcieli mnie wywalić, bo byłem smarkaczem. Blake wstawił się za mną i od tamtego czasu przesiadywałem tam razem z nim. Można powiedzieć, że wziął mnie pod swoje skrzydła.
Rose nie mogła nie zauważyć, jak oczy Williama zaświeciły się, kiedy zaczął mówić o Blake’u. Mimo że nigdy by się do tego nie przyznał, ktoś, kto pomógł mu w trudnym okresie, z pewnością wiele dla niego znaczył. 
— I uczył cię grać — dodała, szczerząc się. 
Zgromił ją wzrokiem, ale jego twarz złagodniała, kiedy zobaczył, że żartuje.
— Podstaw nauczył mnie ojciec — powiedział. Na twarzy Rose zakwitło zaskoczenie, nie spodziewała się, że powie jej coś więcej, Will nie lubił się zwierzać. — Potem coś mu odbiło i stwierdził, że nie będę się dalej uczył, a kariera muzyczna i tak nie ma żadnej przyszłości.
— Ale przecież ty… 
— Tak, nie do końca się go posłuchałem — skwitował z krzywym uśmiechem. — Dlatego nie za bardzo się dogadujemy, szczególnie odkąd matka się wyprowadziła. 
Rose nie wiedziała, co powiedzieć. Dogadywała się z tatą doskonale, nawet jeśli sprzeczali się od czasu do czasu. Chociaż być może nie byłoby tak różowo, gdyby dowiedział się, że wróciła do grania na skrzypcach.
— Przepraszam, nie chciałam… — zaczęła nieporadnie, odwracając wzrok.
Chłopak zbył ją machnięciem ręki.
— Nie przepraszaj. Zdążyłem przyzwyczaić się do takiego stanu rzeczy. Najważniejsze dla mnie jest to, że robię to, co kocham. Nie mam zamiaru być nieszczęśliwy przez resztę życia tylko dlatego, że moi rodzice tak sobie umyślili.
Rose poczuła niewysłowioną ulgę, kiedy do ich stolika podeszła dziewczyna z tacą, na której znajdowało się ich zamówienie.
— Podwójne espresso, gorąca czekolada i ciasteczka dla was — powiedziała, stawiając spodek z filiżanką i wysoką szklankę na stoliku. Na środku zostawiła spodek z ciasteczkami. — Smacznego — dodała, uśmiechając się przyjaźnie, po czym wróciła za bar.
Rose spojrzała wymownie na Willa.
— Gorąca czekolada?
— Jest bardzo dobra — odezwał się pewnym siebie głosem. — Kazałaś mi wybrać — zaczął się bronić, kiedy wywróciła oczami.
Chwyciła do ręki łyżeczkę, zgarnęła odrobinę bitej śmietany z wierzchu i wsunęła ją niepewnie do ust. 
— Pycha — podsumowała, czując słodycz rozpływającą się na jej języku. Niecierpliwie nałożyła kolejną porcję, kiedy kątem oka zauważyła przyglądającego się jej Daviesa, który nawet nie tknął swojej kawy.
— Chcesz spróbować? — zapytała.
Zmierzył ją spojrzeniem, a Rose poczuła, że delikatnie się rumieni. 
— Pewnie. 
Niespodziewanie złapał jej nadgarstek i pokierował jej ręką do swoich ust, po czym zlizał bitą śmietanę z łyżeczki nie odrywając wzroku od Rose, która była zbyt zaskoczona, żeby chociaż zamrugać.
Dopiero kiedy poluzował uchwyt i oblizał usta, Rose poczuła jak się czerwieni.
— Co ty… — zaczęła nieskładnie.
— Rzeczywiście pycha — stwierdził William, uśmiechając się szelmowsko.
Nie wiedziała, co powiedzieć, więc po prostu dała mu kuksańca w ramię, na co zareagował jedynie szerszym uśmiechem.
— Czy twoją życiową misją jest uprzykrzanie mi życia? — jęknęła z rezygnacją, odkładając łyżeczkę na talerzyk.
— Być może — skwitował chłopak i pochylił się w jej kierunku, po czym musnął jej usta swoimi. Kiedy nie zauważył sprzeciwu ze strony Rose, pogłębił pocałunek, wplatając jedną rękę w jej włosy.
Nie trwało to nawet minuty, a odsunął się, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
Rose poczuła jak ściska ją w żołądku i nie była pewna, czy to przez te zielone oczy skanujące jej twarz, czy też może z powodu mrocznych myśli czających się gdzieś z tyłu głowy.
Nie wiedząc jak zareagować, szybko odwróciła wzrok i upiła gorącej czekolady, ukrywając blade rumieńce.
William zaśmiał się i sięgnął po swoją filiżankę z kawą, po czym zerknął na zegarek na nadgarstku.
— Niedługo powinno się zacząć.
I rzeczywiście, zobaczyła jak kelnerka podnosi igłę sunącą po winylu w gramofonie, sprawiając, że kawiarnia pogrążyła się w ciszy.
Rose z zaciekawieniem zwróciła oczy w kierunku niewielkiej sceny i dopiero teraz zauważyła, że już nie byli tutaj sami. Przy innych stolikach siedzieli ludzi, którzy najwyraźniej również czekali na występ.
Ucichnięcie muzyki musiało być jakimś znakiem, bo już po chwili na podest wyszły dwie dziewczyny. Wydawały się znajome, ale dopiero gdy zajęły miejsca przy mikrofonie i fortepianie, Rose uświadomiła sobie, skąd je kojarzyła.
Spojrzała na Williama, który obserwował jej reakcję i uśmiechnął się, kiedy tylko ich oczy się spotkały.
— Widziałem, jak ci się wtedy podobało. — Wzruszył ramionami, widziała jednak, jaki był z siebie zadowolony.
Uśmiechnęła się nieśmiało, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć, żeby wyrazić jak bardzo wdzięczna była.
Chłopak prawdopodobnie to wyczuł, ponieważ złapał jej wolną dłoń, uścisnął ją lekko i splótł razem ich palce, ruchem głowy wskazując na scenę.
Wróciła wzrokiem do dwóch dziewczyn, które ostatni raz widziała w innym, niewielkim klubie, kiedy jej życie nie było jeszcze tak skomplikowane. Pamiętała, jakie wrażenie wywarł na niej ich występ, jak do jej głowy napłynęły wspomnienia, które wcale nie sprawiały, że dostawała ataku paniki. William nie mógł o tym wiedzieć, ale zdołał dostrzec to, co podświadomie starała się ukryć.
— Dzięki wszystkim za przyjście — odezwała się stojąca przy mikrofonie dziewczyna o jasnobrązowych włosach. — Mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
Odwróciła się w stronę swojej towarzyszki, siedzącej przy fortepianie, która pokazała jej uniesione kciuki i położyła dłonie na klawiszach instrumentu.
Kiedy Rose usłyszała pierwsze dźwięki fortepianu przy akompaniamencie pięknego, delikatnego głosu wokalistki, pozwoliła sobie zatracić się w występie i cieszyć się każdą jego minutą, czując przyjemne ciepło bijące od dłoni Williama.



— Podobało ci się? — zapytał Will, kiedy wyszli na zewnątrz dwie godziny później, wracając do zgiełku Nowego Jorku, który nie zasypiał nawet późnym wieczorem.
— Czy mi się podobało? — powtórzyła z niedowierzaniem. — Te dziewczyny są niesamowite! Powinny nagrać jakąś płytę, przecież świat musi dowiedzieć się o takim talencie. — Tupnęła nogą. — Jakim cudem teraz popularne są tylko te leniwe pseudo gwiazdy, które nawet nie potrafią same skomponować piosenki? — Zobaczyła, że William patrzy na nią z rozbawieniem, więc skrzyżowała ramiona przybierając obronną pozę. — No co?
Potrząsnął głową.
— Nic. Masz absolutną rację — powiedział śmiertelnie poważnym tonem. — Czyli rozumiem, że randka ci się podobała?
Rose zamarła. 
— R-randka? — zająknęła się. Przez jej głowę przeleciały wszystkie ponure myśli, które nękały ją od dzisiejszego poranka.
— A jak inaczej byś to nazwała? — William zmarszczył czoło.
— Nie, masz rację. To była świetna r-randka. — Zacisnęła zęby, kiedy znowu zająknęła się przy ostatnim słowie. — To co, wracamy?
Chłopak patrzył na nią badawczo.
— Nie. — Westchnął, kiedy rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie. — Chyba musimy pogadać, Rose.
Przygryzła wargę, starając się ukryć panikę w swoich oczach.
— O czym? 
— Rose. — powiedział twardo, zmuszając ją, żeby na niego spojrzała. — Przestań ciągle uciekać. 
Dobrze wiedziała, że tego nie uniknie. Męczyło ją to od samego rana, a może nawet od tego pocałunku w samochodzie Willa. Była doskonale świadoma, że w końcu będzie musiała zapytać Williama, co dalej? 
Westchnęła ciężko i kiwnęła głową.
— Może pojedziemy do mnie? Mojego taty nie ma. Jest w pracy. — zaproponowała niepewnie, wykręcając dłonie.
— Pewnie. 



Całą drogę jechali w milczeniu. Rose nie wiedziała, co powiedzieć, a klaustrofobiczne wnętrze auta sprawiało, że co chwilę oblewał ją zimny pot. 
Podejrzewała, że William zacznie rozmowę już teraz, ale chłopak milczał jak zaklęty; ta cisza ciążyła jej niemiłosiernie, nie miała jednak na tyle odwagi, aby ją przerwać.
Z radio leciała jakaś przyjemna jazzowa piosenka, nie była jednak w stanie jej docenić, zaciskając dłonie na kolanach i modląc się, aby jak najszybciej dotarli na miejsce.
Dlatego gdy Will zatrzymał samochód pod domem Rose, szybko odpięła pas i wyszła z auta, po czym odetchnęła głęboko jakby całą drogę była pozbawiona drogocennego tlenu.



W środku chciała zaprowadzić chłopaka do salonu, ale zatrzymał ją przy schodach.
— Możemy iść do twojego pokoju?
Spróbowała odkryć, co stało za tym pytaniem, ale nie doszukała się niczego w jego twarzy, więc kiwnęła głową i zaczęła wspinać się po drewnianych stopniach.
Will z zaciekawieniem rozejrzał się po wnętrzu pokoju, kiedy wszedł za nią do środka. Obszedł pomieszczenie, zatrzymując się przy półce z książkami i albumami oraz przy szafce nocnej, na której stało zdjęcie jej i rodziców, podczas gdy Rose stała niepewnie obok drzwi, wykręcając palce u rąk i przestępując z nogi na nogę.
W końcu chłopak przysiadł na łóżku i spojrzał na nią wyczekująco. Kiedy nie zareagowała, wywrócił oczami i poklepał miejsce obok siebie.
Rose dała sobie mentalnego kopniaka, że nadszedł czas, aby wziąć się w garść i mieć to z głowy.
Ruszyła w stronę łóżka, a z każdym kolejnym krokiem jej nogi robiły się coraz cięższe, jakby ktoś przyczepiał jej ciężarki do kostek. Starała się nie patrzeć na Willa, ale gdy zerknęła na niego kątem oka, zobaczyła w jego oczach niezwykłe ciepło, które dodało jej odwagi.
Zajęła miejsce obok, zachowując bezpieczną odległość między nimi.
— Więc? — William przekręcił głowę, spoglądając na nią. 
Rzuciła mu pytające spojrzenie, na co westchnął ciężko. 
Był niezwykle cierpliwy, musiała mu to przyznać. Nie widziała w jego spojrzeniu nic oprócz ciepła i wyrozumiałości.
— Wyrzuć to z siebie — powiedział spokojnie. — Cokolwiek cię gryzie.
Gdy przez kolejną minutę milczała, nieudolnie próbując dobrać odpowiednie słowa, usłyszała ponowne westchnięcie Williama. W następnej sekundzie chłopak delikatnie pochwycił jej dłoń spoczywającą na kolanach i lekko ją ścisnął.
— Posłuchaj... — urwał, jakby czekając aż na niego spojrzy. — Być może potraktowałem całą sprawę zbyt... nonszalancko. — Zerknęła na niego, kiedy zawahał się przy ostatnim słowie. — Kiedy cię wczoraj zapraszałem, zapraszałem cię na randkę. Byłem pewien, że to jasne. Myślałem, że to, co się wczoraj między nami wydarzyło... ten pocałunek... że było to dość jednoznaczne. — Zmarszczył brwi. — Myliłem się?
Potrząsnęła głową.
— Lubię cię, Will — odważyła się w końcu powiedzieć i wyznanie to wydało jej się o wiele prawdziwsze i bardziej wiążące niż wczoraj. — Bardzo cię lubię. Po prostu tak długo tkwiłam w przekonaniu, że to nieodwzajemnione uczucie, że to wszystko wydaje się zbyt surrealistyczne. — Poczuła jak jej dłoń drży w lekkim uścisku Williama. — Boję się. — Ostatnie słowa były cichsze od szeptu.
— Czego? — zapytał łagodnie Will.
Wzruszyła bezradnie ramionami. 
— Zaangażowania? — Ciężko było ubrać w słowa wszystko, czego się obawiała. — Że robisz to tylko z litości nad biedną dziewczyną, która za wiele sobie wyobraża? Że wyjdę na kompletną idiotkę, kiedy to wszystko okaże się jedną, wielką ściemą?
Istniało wiele strachów, które spędzały jej sen z powiek, ale nie pozwoliła sobie na dalszą tyradę.
— Rose, czy ja ci wyglądam na kogoś, kto odstawia takie charytatywne akcje? — Will spoglądał na nią z niedowierzaniem. — Naprawdę myślisz, że siedziałbym tutaj, gdybyś była mi zupełnie obojętna?
— Sama już nie wiem, co mam myśleć.
Puścił jej rękę, wstał z łóżka i zaczął krążyć po pokoju, od biurka do szafy i tak w kółko. Po pięciu takich okrążeniach, Rose zaczęło kręcić się w głowie od śledzenia go wzrokiem.
— Przestaniesz w końcu? — wybuchła wreszcie, przykładając ręce do głowy. — Zaraz zwymiotuję.
Zatrzymał się w pół kroku, jakby dopiero przypomniał sobie, że Rose też tu jest.
— Dość owijania w bawełnę — oznajmił niespodziewanie, obracając się w jej stronę i krzyżując ręce na piersi. — Albo wyjaśnimy sobie wszystko tu i teraz, albo te niedopowiedzenia doprowadzą mnie do szału.
Wciąż zaskoczona przez jego nagłą deklarację, powoli pokiwała głową, niezbyt pewna, na co właściwie się zgodziła.
— Ja pierwszy. — Wszystko toczyło się tak szybko, że nie zareagowała, kiedy przykucnął przed nią i chwycił obie jej dłonie w swoje i spojrzał jej prosto w oczy. — Wszystko, co wczoraj powiedziałem, mówiłem szczerze. Przyznam szczerze, na początku wydawałaś mi się nieznośną, zarozumiałą dziewczyną, która wściubia nos w nie swoje sprawy. — Zmarszczyła czoło, ale nie dał jej szansy na protest. — Ale im więcej czasu spędzaliśmy razem, tym bardziej cię poznawałem, tym lepiej widziałem, jaka jesteś naprawdę. A jesteś dobrą, wrażliwą i piękną dziewczyną. Widzę, jak jednym szczerym uśmiechem potrafisz zjednać sobie drugą osobę. Widzę też, jak mocno kochasz swoje skrzypce i ile jesteś w stanie dla nich zrobić i, chociaż nie zawsze to pochwalam, nie mam prawa cię oceniać, bo na twoim miejscu zrobiłbym prawdopodobnie to samo. — Uśmiechnął się. — I to chyba przesądziło o całej sprawie. Będąc świadkiem tego, jak bardzo zależy ci na tym, aby muzyka dalej była częścią twojego życia, uświadomiłem sobie, że jesteś prawdopodobnie jedyną osobą, która jest w stanie zrozumieć to uczucie. — Uniósł jej prawą dłoń do ust i delikatnie ją pocałował. — Od dawna nie jesteś mi obojętna, Rose. Chciałbym móc powiedzieć, że wiem, co należy robić, ale prawda jest taka, że pierwszy raz tak się czuję i sam nie bardzo wiem, jak się za to wszystko zabrać. A gdy pocałowaliśmy się wczoraj pierwszy raz...
— Drugi — wtrąciła bezwiednie Rose.
Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy Will uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia.
— Wczoraj był nasz drugi pocałunek — wyjaśniła. — Pamiętasz szkolny bal Halloweenowy? — Pokiwał głową. — Byliśmy pijani i wtedy... przy samochodzie... — Zarumieniła się na samo wspomnienie namiętnego pocałunku.
— Powiedziałaś, że nic się nie stało! — rzucił oskarżycielsko. 
— Obydwoje byliśmy pijani! — obruszyła się. — Nie chciałam komplikować spraw, kiedy i tak cała szkoła o nas plotkowała.
— Gdybyś mi wtedy powiedziała, oszczędziłoby nam to wiele nerwów i nieporozumień — podsumował chłopak. — Już dawno bylibyśmy razem.
Zatkało ją.
— Jak to razem? To ty już wtedy...?
— Myślałaś, że dokąd zmierzałem z tym wywalaniem kawy na ławę? — zaśmiał się. — Chcę z tobą być, Rose. Z początku myślałem, że to jedynie faza, że mi przejdzie, że chcę się z tobą tylko przyjaźnić. Ale im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej byłem pewny. Chcę spędzać z tobą czas, chcę dowiadywać się o tobie nowych rzeczy, chcę codziennie patrzeć na twój uśmiech i może czasami być jego powodem. Chcę być twoim wsparciem, kiedy jest ci ciężko, i wycierać twoją zapłakaną twarz. Chcę trzymać cię za rękę i pokazać wszystkim, jakim jestem szczęściarzem. Chcę móc całować cię, kiedy i ile będę chciał. 
Rose gapiła się na niego szeroko otwartymi oczami, nie próbując nawet ukryć, jakim szokiem było dla niej wszystko, co powiedział. Nawet jeśli William twierdził, że nie była mu obojętna, nie spodziewała się tego. W jego oczach widziała szczerość i zapewnienie, że za każdym wypowiedzianym słowem kryło się uczucie.
— Rose? 
Wróciła do rzeczywistości, gdy pomachał jej ręką przed twarzą.
— Tak?
Wywrócił oczami, na jego twarzy dostrzegła cień rumieńca.
— Może byś to jakoś łaskawie skomentowała? 
Spojrzała na jego przystojną twarz, kilka piegów na prostym nosie, zielone, błyszczące oczy, czuprynę gęstych, kasztanowych włosów i usta wykrzywione w nieśmiałym uśmiechu. Chociaż zawsze onieśmielała ją ta niezwykła uroda Williama, teraz nieskrępowanie pożerała go wzrokiem.
Uwolniła ręce z uścisku jego ciepłego uścisku. Potrząsnęła głową, kiedy w jego oczach zamigotała niepewność. Ujęła jego twarz dłońmi i przyciągnęła do siebie, aby delikatnie musnąć jego wargi swoimi. 
— Czy to jest twoja odpowiedź? — zapytał Will, kiedy się odsunęła. 
Udała, że się zastanawia.
— A jakie było pytanie?
— Zostaniesz moją dziewczyną? 
Z zadowoleniem obserwował jej reakcję, wiedząc, że nie spodziewała się tak bezpośredniego pytania. Szybko się jednak zreflektowała i odpowiedziała pewnym siebie głosem.
— Tak. 
W jednej chwili twarz Williama rozpromieniła się, a Rose została uraczona szerokim uśmiechem, od którego wokół jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki.
Tak ją urzekł ten widok, że pochyliła się do przodu, aby przytulić wciąż kucającego chłopaka, ale nie doceniła ciężaru własnego ciała i Will stracił równowagę, przewracając się i pociągając ją za sobą.
— O jezu, przepraszam! — Jej uszu dobiegł zduszony dźwięk, który wydobył się z gardła chłopaka, kiedy wylądowała na nim, a jego plecy zderzyły się z twardą podłogą. — Nic ci nie jest? — zaniepokoiła się.
Szybko podniosła się i usiadła obok, obserwując Williama niepewnie.
— Nie wiedziałem, że jesteś aż tak ciężka — odezwał się po kilku sekundach, nawet nie próbując się podnieść, wciąż wbijając wzrok w sufit. Na jego twarzy wykwitł uśmieszek.
Prychnęła, nie mając zamiaru tego komentować i wstała z podłogi. Skoro był w stanie rzucać takie uwagi, wszystko było z nim w porządku.
— Nie wiem jak ty, ale umieram z głodu — oznajmiła. — Powinnam mieć coś w lodówce. — Wyciągnęła do niego rękę. — Idziesz?
Z jej niewielką pomocą podniósł się i potrząsnął głową z rezygnacją.
— Planowałem zabrać cię do fajnej azjatyckiej knajpki, ale — Uniósł brwi znacząco. — postanowiłaś spanikować na sam dźwięk słowa randka.
— Wcale nie spanikowałam, po prostu nie wiedziałam wtedy, na czym stoję — burknęła. — Poza tym, wcześniej też zabierałeś mnie do podobnych miejsc i wcale nie były to randki.
— Tak, ale wcześniej nie robiłem tak.
Pochylił się i skradł jej szybkiego całusa, odsuwając się zanim zdążyła choćby mrugnąć. W zamian dała mu lekkiego kuksańca w bok, ale kąciki jej ust uniosły się mimowolnie.



Zeszli do kuchni, gdzie usadziła Williama przy stole i otworzyła lodówkę, nie spodziewając się jednak tego, co zobaczyła.
Oczywiście, jeśli Rose nie zainteresuje się tym, co będą jeść przez kolejny tydzień, to nikt inny tego nie zrobi.
Z niedowierzaniem spojrzała na dwa pomidory, kostkę żółtego sera i żałośnie przywiędłą sałatę, po czym zatrzasnęła drzwi lodówki i uśmiechnęła się nerwowo, opierając się o nie plecami.
— Czy można zamówić na wynos z tej twojej knajpki?
Will spojrzał na nią, później na zatrzaśnięte z impetem drzwi lodówki i parsknął śmiechem. Bez słowa wyciągnął telefon z kieszeni i w ciągu kilku minut złożył zamówienie, podając adres, który Rose napisała mu szybko na karteczce. 
— Napijesz się czegoś? — zapytała, kiedy odłożył telefon na stół.
— Kawy.
— Kawy? — powtórzyła ze zdziwieniem. — O godzinie — zerknęła na zegar wiszący na ścianie — jedenastej wieczorem?
Rozłożył ręce i wzruszył ramionami.
— Nie istnieje nieodpowiednia pora na kawę.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, nastawiła wodę w czajniku, wyciągnęła dwa kubki z szafki, do jednego wrzuciła torebkę zielonej herbaty, nad drugim zawahała się, trzymając w ręce puszkę z kawą.
— Czarna, mocna, dwie łyżeczki cukru — powiedział Will, dostrzegając jej pytające spojrzenie.
Kiwnęła głową. Czekając aż woda zacznie się gotować, oparła się o blat i wbiła wzrok w chłopaka, zastanawiając się, czy zadać nurtujące ją pytanie.
— Mogę o coś zapytać?
Westchnął, jakby właśnie tego się spodziewał.
— Dawaj.
— Powiesz mi, o co chodziło z tą dziewczyną, kiedy podsłuchałam waszą rozmowę? — Nie było sensu ukrywać faktu, że rzeczywiście wtedy podsłuchiwała. — Nie da mi to spokoju, dopóki mi tego nie wyjaśnisz.
— Czekałem aż o to zapytasz.
W tym momencie czajnik zagwizdał, więc Rose odwróciła się, aby zaparzyć napoje. Postawiła kubek z kawą przed Willem i usiadła na krześle obok, dmuchając lekko i pozbywając się pary znad swojej herbaty.
— Mówiłem ci o tym, że moi rodzice się rozwiedli, prawda? — Przytaknęła. — Matka postanowiła sobie, że jej życiową misją będzie znalezienie mi odpowiedniej partnerki. — Uśmiechnął się kpiąco. — Tyle że większość tych dziewczyn to córki znajomych lub klientów matki, a nie jest to środowisko, w którym lubię przebywać. 
— Więc cały ten czas kazałeś mi myśleć, że jesteś jakimś okropnym dupkiem, którego nie obchodzą czyjeś uczucia? — zapytała z niedowierzaniem. — A chodziło po prostu o dziewczynę, z którą chciała zeswatać cię matka?
— Na swoje usprawiedliwienie, byłem wtedy naprawdę wściekły. To był któryś raz z kolei, kiedy ta dziewczyna próbowała mi się narzucać, więc po prostu straciłem cierpliwość. Matka myśli, że tym swataniem wybije mi muzykę z głowy, a ja naglę zacznę myśleć o życiowej stabilizacji i studiach prawniczych, żeby iść utartą drogą rodziców. 
Spojrzał na nią przepraszająco i westchnął.
— Wybacz. Nie chciałem od razu zaczynać takiej tyrady.
Odstawiła swój kubek i spojrzała na niego z powagą.
— To żadna tyrada — zaczęła. — Nawet gdyby była, co w tym złego? — Wzruszyła ramionami. — Jeśli chcesz coś z siebie wyrzucić, jestem tutaj. Mówię serio, Will. Nie będę cię oceniać ani udzielać złotych rad, chyba że o to poprosisz.
Tym razem to on wzruszył ramionami.
— Nie lubię mówić o sobie.
Prychnęła.
— Zauważyłam. Naprawdę mam wrażenie, że nic o tobie nie wiem.
— A co chciałabyś wiedzieć?
Rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie.
— Nie możesz tak po prostu zapytać i oczekiwać, że podam ci jakąś magiczną listę pytań.
Zastanowił się.
— W sumie to mogę.
Po kilku sekundach milczenia uśmiechnęła się diabelsko.
— Dobra. — Skrzyżowała ręce na piersi. — Ulubiony kolor?
Chłopak zamrugał niepewnie, ale po chwili zorientował się, co Rose zamierzała zrobić i zaśmiał się.
— Niebieski. Twój?
— Zielony — odparła bez wahania, nie dając zbić się z tropu. — Ulubione jedzenie?
— Sushi. 
— Nigdy nie jadłam — wyznała.
— Zabiorę cię.
Lekko się zarumieniła.
— Ulubiony film? — zapytała szybko, odzyskując rezon.
— Trudne pytanie. — Postukał palcem brodę namyślając się, a Rose próbowała nie pokazać, jak uroczy widok sobą reprezentował. — Chyba Podziemny Krąg. Twój?
Dirty Dancing.
— Naprawdę?
— A co? — rzuciła wyzywająco.
— Nic. — Wzruszył ramionami. — Też uważam, że Patrick Swayze wyglądał tam bosko.
Walnęła go w ramię z całej siły, na co tylko się zaśmiał.
— Następne pytanie.
— Ulubiona książka? — Nie przestawała mierzyć go wzrokiem.
— Nie mam. Ale lubię czytać kryminały. Ty?
Przeminęło z wiatrem.
Will przeciągnął się teatralnie i udał, że ziewa.
— Nuda.
— Sam jesteś nuda — oburzyła się. — Pewnie nawet tego nie przeczytałeś.
— Nie muszę, żeby wiedzieć, że to nuda.
— Bo zmuszę cię do obejrzenia filmu — zagroziła. — A trwa kilka ładnych godzin.
Uniósł obie dłonie w obronnym geście.
— Dobra. Już nic nie mówię.
Potrząsnęła głową z rezygnacją, postanawiając w duchu, że kiedyś naprawdę zmusi Willa do obejrzenia ekranizacji jej ulubionej książki.
— Urodziny?
— Pierwszego stycznia.
— Przegapiłam twoje urodziny — westchnęła ze smutkiem.
Will uśmiechnął się.
— W sumie to życzyłaś mi “wszystkiego najlepszego”.
Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z tamtego dnia, ale w głowie miała tylko zlepek przypadkowych wspomnień, prawdopodobnie skutek zbyt dużej ilości alkoholu.
— Co prawda powiedziałaś to raczej w kontekście noworocznych życzeń — wyjaśnił widząc jej zdezorientowanie — ale chyba mogę to uznać. Potem wyznałaś, że wcale mnie nie nienawidzisz. — Parsknął śmiechem.
— Nie ma to jak życzyć komuś wszystkiego najlepszego, a zaraz potem mówić, że wcale się go nie nienawidzi — mruknęła, skręcając się wewnętrznie. — Ale wtedy zgodziłeś się też mi pomóc. To akurat pamiętam.
— Twoje urodziny są piętnastego lutego, mam rację?
— Skąd wiesz? — zapytała ze zdziwieniem, zastanawiając się, czy kiedykolwiek mu o tym wspominała.
Pokiwał głową, jakby dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewał.
— Więc Jennifer ci nie powiedziała.
— A co ona ma z tym wspólnego?
Wzruszył ramionami.
— Martwiłem się, bo nie zjawiłaś się w klubie czternastego — wyjaśnił. — Dlatego przyjechałem tutaj następnego dnia, żeby sprawdzić, czy coś się stało. 
— Akwizytor — mruknęła Rose.
— Co?
— Ktoś zadzwonił wtedy do drzwi, Jennifer poszła otworzyć, a kiedy zapytaliśmy, co zajęło jej tyle czasu, powiedziała, że to akwizytor.
Will zrobił minę jakby nie wiedział, czy powinien czuć się urażony.
— Musiałeś usłyszeć, jak śpiewają mi “sto lat” — stwierdziła Rose.
— Tak też dowiedziałem się, że to twoje urodziny — przytaknął chłopak z krzywym uśmiechem. — Przekazałem Jennifer życzenia dla ciebie, ale mimo obietnicy, że to zrobi, chyba zmieniła zdanie.
Mimowolnie zarumieniła się odrobinę i odwróciła wzrok.
— To było dzień po tym jak podsłuchałam twoją rozmowę. Byłam w rozsypce, więc rozumiem, dlaczego Jenn wolała o tym nie wspominać.
— No tak — wymamrotał Will z przekąsem. — Podsłuchiwanie. Twoje ulubione zajęcie.
— Z kim tak właściwie rozmawiałeś?
— Z Ashem. 
— Dlaczego twój wujek miałby o mnie pytać? 
— Widział nas często razem w kawiarni — powiedział obojętnie, nie wydając się zainteresowany motywami swojego wujka. — Chciał wiedzieć, czy jest coś między nami. Kiedy pierwszy raz usłyszał o tym, że się znamy, zasypał mnie lawiną pytań o ciebie, ale założę się, że gdybyś nie pracowała dla jego ukochanej, nie poświęciłby ci nawet minuty uwagi.
— Nie wiem, czy to miał być komplement, czy obelga.
— Wiesz, o co mi chodzi. — Wywrócił oczami. — Poza tym, jeśli mam być szczery, wolałbym, żeby żaden facet nie zwracał na ciebie uwagi. Ani dziewczyna — dodał po chwili namysłu.
— To nie ja tutaj mam swój fanklub — zaperzyła się.
Machnął ręką lekceważąco, jakby ten fakt obchodził go tyle, co zeszłoroczny śnieg. 
— Wracając do twojego wujka — kontynuowała, uciekając od tematu jego oszalałych fanek. — Zapytał cię, czy coś nas łączy, a ty powiedziałeś, że nie jestem dziewczyną dla ciebie. I byłeś poirytowany. — Wycelowała w niego oskarżycielsko palec. — Tego się nie wyprzesz.
William westchnął ciężko, wypijając połowę swojej kawy na raz.
— Byłem, bo to nie jego sprawa. Poza tym, już ci mówiłem, dlaczego tak powiedziałem. Uważałem, że nie zasługuję na ciebie.
— Skoro użyłeś czasu przeszłego, mam nadzieję, że już tak nie myślisz.
Spojrzał na nią z powagą.
— Inaczej nie zapytałbym, czy chcesz ze mną być. 
Rose zalała fala gorąca, kiedy wbijał w nią swój spokojny, pewny wzrok. Z zawstydzeniem odwróciła wzrok.
Bardziej poczuła niż zobaczyła jak Will wyciągnął rękę i delikatnie chwycił zbłąkany kosmyk jej włosów, po czym założył jej go za ucho. Nie cofnął jednak ręki, muskając płatek ucha. Przeniósł dłoń na jej policzek, a Rose złapała się na tym, że podświadomie lgnie do jego dotyku, przybliżając się do chłopaka nieznaczenie.
Dyskretnie zerknęła na niego spod rzęs. Czuła jak policzek rozgrzewa się pod dotykiem jego dłoni, nie miała więc odwagi spojrzeć mu prosto w oczy, kiedy robiła się czerwona jak dojrzały pomidor.
— Jesteś piękna.
— Ja... — Słowa ugrzęzły jej w gardle, kiedy w końcu na niego spojrzała.
Will patrzył na nią, uśmiechając się szeroko. Oczy miał lekko zmrużone, ale wciąż potrafiła dostrzec w nich znajome ciepłe ogniki, które sprawiały, że całe jej wnętrzności topniały.
I prawdopodobnie dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę, że wcale sobie tego nie wyobraziła, że to nie tylko piękny sen. Naprawdę siedziała w kuchni z Williamem, który pół godziny wcześniej zapytał, czy chce być jego dziewczyną, a teraz patrzył na nią takim ciepłym wzrokiem.
— Oddychaj, Rose.
Dopiero kiedy jej uszu doleciały jego słowa, uświadomiła sobie, że rzeczywiście wstrzymywała oddech. 
Wzięła głęboki wdech i w końcu z jej ust wyszły jakiekolwiek słowa.
— Jeśli dalej będziesz się tak do mnie uśmiechać, zejdę tu na zawał.
To nie było to, co chciała powiedzieć, ale najwyraźniej niedotlenienie mózgu miało swoje konsekwencje.
William wybuchnął śmiechem, tym razem łapiąc twarz Rose obiema rękami i ściskając lekko policzki, przez co musiała przypominać teraz rybę, z ustami wydętymi w dziubek.
— Uwielbiam jak na mnie reagujesz, więc nie liczyłbym na to. 
Zgromiła go wzrokiem.
— Nigdy mi się to nie znudzi — dodał z zadowoleniem, pochylając się w stronę Rose, aby ją pocałować.
Dzwonek do drzwi przerwał mu, kiedy chłopak był zaledwie kilka cali od jej twarzy. Rose zachichotała na widok irytacji w jego oczach.
— Zaraz wracam.
Odsunął się niechętnie, po czym wstał i wyszedł z kuchni. W tym czasie Rose podskoczyła do zlewu, odkręciła kran i ochlapała policzki zimną wodą w próbie pozbycia się wściekle czerwonych rumieńców. Powinna przestać reagować tak na Williama za każdym razem, kiedy jej dotknie albo uśmiechnie się tak jak zrobił to przed chwilą.
Po kilku minutach Will wrócił z plastikową reklamówką, którą opróżnił, stawiając na stole dwa papierowe pudełka i dwie pary drewnianych pałeczek.
— Rany, jak pachnie — westchnęła, zaglądając do pudełek.
— Częstuj się.
Podał jej jedną parę pałeczek i podsunął pudełko bliżej, więc czym prędzej usiadła z powrotem na krzesło i zajęła się otwieraniem go.
— Rzeczywiście pycha — zachwyciła się Rose, gdy tylko skosztowała.
— Mówiłem? — William uśmiechnął się z zadowoleniem. 
Kilka kolejnych minut spędzili jedząc w ciszy aż chłopak przerwał milczenie.
— Co robisz jutro?
Przełknęła, popiła zimną już herbatą i dopiero wtedy odpowiedziała.
— Umówiłam się z Lucy.
— Po co? — zdziwił się.
— Chciała oddać mi płaszcz, który zostawiłam wczoraj w klubie.
— Czyli zobaczymy się dopiero w poniedziałek? — Wzruszył ramionami. — W takim razie przyjadę po ciebie do szkoły.
Zakrztusiła się kawałkiem kurczaka i potrzebowała dobrej minuty i klepnięcia w plecy od Williama, żeby doprowadzić się do porządku.
Spojrzała na niego przez łzy w oczach i wykrztusiła.
— Jak to przyjedziesz?
Nawet nie zastanowiła się nad tym, że już w poniedziałek obydwoje wracają do szkoły, gdzie wszyscy dowiedzą się o tym, że są teraz razem. Pomyślała o swoich przyjaciołach, którzy wciąż żyli w nieświadomości, ale o wiele bardziej przerażająca wydawała się perspektywa fanklubu Willa, którego członkinie z pewnością wyrwą jej wszystkie włosy z głowy, gdy zobaczą ich razem.
Bezwiednie złapała się za głowę, jakby do kuchni miało wpaść stado wściekłych dziewczyn, gotowych do pozbawienia ją włosów razem ze skalpem.
— Po twojej minie zgaduję, że masz coś przeciwko — westchnął chłopak.
Przygryzła wargę, patrząc na niego niepewnie.
— Czy nie moglibyśmy... no wiesz... wstrzymać się z ujawnianiem tego?
Spojrzał na nią podejrzliwie.
— Dlaczego?
— To wszystko dzieje się tak szybko. Potrzebuję trochę czasu, żeby przywyknąć i po prostu się tym nacieszyć. — Po części była to prawda, ale strach przed zmierzeniem się z tłumem ludzi znacząco przeważał. — Poza tym, chciałabym najpierw uprzedzić przyjaciół.
— Nie jestem cierpliwym człowiekiem — odparł William, krzyżując ręce na piersi. 
— Obiecuję, że to nie potrwa długo. — Wydęła lekko wargi, próbując wyglądać słodko, ale szybko się poddała, widząc niewzruszonego chłopaka. — Co najwyżej kilka dni. — Bądź tygodni.
Przez chwilę mierzył ją wzrokiem, po czym jego oczy złagodniały.
— W porządku — oznajmił. — Ale potem nie dam ci spokoju.
— Kto powiedział, że chcę, żebyś kiedykolwiek dał mi spokój? — Uśmiechnęła się niewinnie.
Z zadowoleniem zauważyła jak jego oczy rozbłysły, kiedy pochylił się w jej stronę z diabelskim uśmieszkiem.
Reszta wieczoru upłynęła jej bardzo przyjemnie. 

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X