Poniedziałek nadszedł
zdecydowanie za szybko i zanim się obejrzała, stała przed szkołą, ściskając
nerwowo pasek torby przerzuconej przez ramię.
Szkolny dziedziniec
świecił pustkami, ponieważ do lekcji zostało jeszcze pół godziny. Rose
poprosiła przyjaciół, żeby przyszli wcześniej, aby mogła wyjaśnić im, jak
doszło do tego, że ona i William są teraz parą.
— Parą — mruknęła pod
nosem, wciąż nie do końca w to wierząc. Cały weekend wydawał jej się jednym,
długim snem, z którego bała się obudzić.
Dając sobie mentalnego
kopniaka w tyłek, ruszyła w stronę drzwi, otulając się ciaśniej płaszczem,
który odzyskała wczoraj.
Powiedzieć, że Lucy
była zaskoczona, kiedy oznajmiła jej wesołą nowinę, to byłoby niedopowiedzenie.
Dziewczyna prawie opluła Rose kawą, po czym wytrzeszczyła oczy i zażądała
wyjaśnień.
Rose nie chciała wdawać
się w szczegóły, więc opowiedziała Lucy okrojoną wersję tego, co przekazała
Jennifer dzień wcześniej.
Uśmiechnęła się na samo
wspomnienie pełnego niedowierzania pisku przyjaciółki, gdy zrelacjonowała jej
wieczór spędzony z chłopakiem. Jenn kazała Rose uprzedzić Willa, że czekała go
poważna rozmowa, ale absolutnie nie zamierzała nic mu o tym wspominać.
Po wejściu do klasy okazało się, że
jej przyjaciele byli już obecni, siedząc przy złączonych dwóch ławkach, czego
Rose się nie spodziewała. Miała nadzieję, że pojawi się pierwsza i zyska trochę
czasu na przygotowanie się do tej rozmowy, ale najwyraźniej los jej nie
sprzyjał.
—
Cześć — powiedziała niepewnie, machając ręką na przywitanie.
—
Ostatnio mamy stanowczo zbyt dużo takich rozmów — odezwał się Simon ze swojego
miejsca.
Zaśmiała
się nerwowo, podchodząc i opadając na ostatnie wolne krzesło.
—
Daj spokój — zbeształa go Pixie. — Ostatnia taka sytuacja była z Natalie, więc
nie przesadzaj.
Michael
wtrącił się, zanim Simon zdążył odgryźć się dziewczynie.
—
Więc o co chodzi? — zapytał spokojnie, patrząc na Rose.
Cała
reszta podążyła za jego przykładem, wlepiając w nią wzrok.
Zalała
ją fala gorąca pod wpływem tylu spojrzeń, a w jej głowie rozbłysła czerwona
lampka, przypominając, że będzie gorzej, kiedy cała szkoła się dowie.
Wytarła
spocone dłonie w spódniczkę.
—
Dobrze, że wspominasz Natalie — zaczęła, zerkając na rudowłosą, która wydawała
się zaskoczona. — Bo w sumie chodzi o podobną sprawę.
—
Ach, więc nowa sobie kogoś przygruchała. — Pixie pochyliła się do przodu z
ekscytacją. — Kto to jest?
Zauważyła,
jak Simon marszczy brwi.
—
Na pewno nie stresowałaby się tak, gdyby chodziło tylko o to — wytknął.
Czasami
naprawdę nie znosiła jego spostrzegawczości.
—
No to w czym rzecz, Rose? — zapytała Natalie łagodnie, uśmiechając się
zachęcająco.
—
Może chodzi o to, kogo sobie przygruchała — zastanowił się Daniel na
głos.
Pixie
wybuchła śmiechem.
—
Dopóki nie jest to, na przykład, William Davies, raczej nie ma się czym martwić
— oznajmiła z rozbawieniem, przyprawiając tym samym Rose o palpitacje serca.
Po
tym komentarzu, cała grupka zgodnie spojrzała na nią wyczekująco.
Rose
zatkało.
Kiedy
dzwoniąca jej w uszach cisza zaczęła się przedłużać, uśmiech na twarzy Pixie
zbladł.
—
To nie jest William Davies, prawda?
—
To jest William Davies — odparła, czekając aż rozpęta się piekło.
Szok
na ich twarzach byłby prawdopodobnie mniejszy, gdyby niespodziewanie wyrosła
jej druga głowa.
Najbardziej
zaskoczona była Pixie, która rozdziawiła usta i wpatrywała się w nią z
niedowierzaniem. Daniel, razem z siedzącym obok Simonem, marszczyli czoła,
jakby nie do końca pewni, czy to nie jakiś żart. Rose naprawdę nie wiedziała,
dlaczego mieliby tak uważać, chociaż rzeczywiście to podejrzewała.
Natalie
wyglądała, jakby próbowała poskładać sobie to wszystko do kupy, ale wydawała
się mniej zaskoczona niż reszta. Być może jej doświadczenia z Jamesem - który
przecież przyjaźnił się z Williamem - miały na to wpływ.
Tylko
Michael, który nie odezwał się dotąd ani słowem, zdawał się nie uczestniczyć w
całej rozmowie. Rose z zaskoczeniem zauważyła, że chłopak mierzył Simona
wzrokiem, z którego nie potrafiła nic wyczytać.
—
Dobra. — Cichy głos Pixie zwrócił uwagę Rose. — Nie wiem jak wy, ale bardzo bym
chciała wiedzieć, jak do tego doszło. Nie wiem, czy pamiętasz, ale to ty
mówiłaś, że nigdy nie umówisz się z tym aroganckim dupkiem.
Rose
poprawiła się na krześle nerwowo, ignorując wymierzony w nią oskarżycielsko
palec.
—
Nie będę ściemniać, że to była wielka miłość od pierwszego wejrzenia — zaczęła
— bo rzeczywiście, na początku nie znosiłam Willa. Ale im więcej czasu
spędzaliśmy razem...
—
Zaraz — przerwała jej Pixie. — Więcej czasu? Nie widziałam, żebyście spędzali
ze sobą czas. Przyznaję, na początku myślałam, że coś tam między wami jest, ale
potem nawet by mi to do głowy nie przyszło.
—
To, że wy nie widzieliście nas razem, nie oznacza, że się nie
spotykaliśmy. — Rose wzruszyła ramionami. — Zresztą to i tak były czysto
przyjacielskie spotkania. Dlatego im więcej czasu spędzałam z Willem, tym
bardziej przekonywałam się, że jest zupełnie inny, niż go wcześniej oceniłam.
Pixie
wciąż kręciła głową z niedowierzaniem, ale tym razem to Daniel się odezwał.
—
Więc od jak dawna jesteście razem?
—
Mówię wam o tym teraz, bo wszystko wydarzyło się w ten weekend — wyjaśniła
zgodnie z prawdą i potoczyła po nich poważnym wzrokiem. — Ja naprawdę nie
zamierzałam tego przed wami ukrywać, bo jeszcze w piątek nie miałam nawet
pojęcia, że niedługo będę nazywać Williama Daviesa swoim chłopakiem. — Zaśmiała
się. — Uwierzcie, dla mnie to też jest szok.
—
Rose, myślę, że większość się tu ze mną zgodzi, ale chodzi bardziej o kwestię
charakteru Daviesa, a raczej jego zachowania — powiedziała ostrożnie Natalie,
na co Pixie gorąco przytaknęła.
—
Pamiętam, co mówiliście nie raz na jego temat. Sama przecież podzielałam to
zdanie. — Rose skrzywiła się na wspomnienie tych negatywnych myśli. — Ale czy kiedykolwiek
potrudziliście się o spojrzenie na niego nie przez pryzmat powtarzanych plotek,
tylko tak po prostu, po ludzku? Nie chcę zabrzmieć, jakbym pozjadała wszystkie
rozumy, ale naprawdę miałam sporo okazji, żeby dobrze poznać Williama. Na tyle
dobrze, żeby się w nim zakochać i naprawdę nic, co powiecie, tego nie zmieni —
dodała w przypływie odwagi.
—
Więc twierdzisz po prostu, że nie mówisz nam tego, bo oczekujesz przyzwolenia,
bądź akceptacji, tylko po prostu informujesz nas o zaistniałym fakcie — podsumował
Simon beznamiętnie.
Chociaż
nie brzmiało to zbyt miło w ustach chłopaka, po chwili wahania Rose
przytaknęła.
—
To nie tak, że mam gdzieś wasze zdanie, bo tak nie jest. Po prostu nie znacie
Willa tak jak ja i chciałabym, żeby to się zmieniło. Wtedy na pewno nie
patrzylibyście na mnie, jakbym zwariowała.
—
Ja po prostu nie chcę, aby okazało się, że zostałaś wykorzystana, a Davies się
tobą zabawił — jęknęła Pixie, a jej kąciki ust opadły w dół.
—
Nie zrobiłby tego — zaprotestowała Rose z powagą. — Bycie razem nie równa się z
tym, że nagle uważam Willa za ideał. — Uśmiechnęła się. — Wręcz przeciwnie,
wciąż jest dla mnie upartym, wkurzającym wrzodem na tyłku.
—
A ja... — Michael odezwał się niespodziewanie, sprawiając, że Rose i Pixie
podskoczyły z przestrachem. — uważam, że powinniśmy dać im szansę. Nie ma co
gdybać, dopóki nie przekonamy się, jak wasz związek będzie wyglądał w praktyce.
Każdy zasługuje na szansę. — Spojrzał na Simona. — Prawda?
Blondyn
wzdrygnął się, jakby ktoś go poraził prądem, ale Rose była zbyt wdzięczna za
słowa chłopaka, żeby przypisywać temu jakieś dodatkowe znaczenie.
—
Dzięki, Michael — powiedziała szczerze, uśmiechając się szeroko. — Naprawdę to
doceniam.
—
Mówię tylko, co myślę.
Rose
rzuciła wzrokiem na resztę przyjaciół, czekając na ich komentarze.
Natalie
rozłożyła ręce bezradnie.
—
Niedawno postawiłam was w podobnej sytuacji z Jamesem. Sama prosiłam o danie
nam szansy, jak więc mogłabym odmówić ci tego samego?
—
Dokładnie — przytaknął Daniel. — Nie do nas należy decydowanie o twoim życiu.
Podejmujesz własne wybory. Miejmy po prostu nadzieję, że słuszne.
Rose
przeniosła wzrok na Pixie, która wciąż nie wydawała się do końca przekonana.
—
Nawet jeśli ci to odradzę i tak zrobisz po swojemu. — Przygryzła wargę. —
Daniel ma rację. To twoje życie. Mogę jednak nie zgadzać się z twoimi wyborami.
Wybacz, Rose, ale na razie nie jestem w stanie tego zaakceptować. Mam nadzieję,
że Will udowodni mi, że się mylę. Chciałabym się mylić. — Uśmiechnęła się do
niej niepewnie.
Odwzajemniła
uśmiech, bo naprawdę spodziewała się gorszej przeprawy.
—
Rozumiem to, Pixie. — Uspokoiła brunetkę, mimo że była odrobinę rozczarowana. —
Dziękuję.
Na
koniec Simon wzruszył ramionami, po czym zgodził się z Natalie i Danielem,
dodając, że będzie miał Williama na oku.
—
Z tym przekonywaniem się w praktyce może być ciężko. — Rose poczuła się w
obowiązku wyjaśnić tę kwestię pod koniec rozmowy. — Poprosiłam Willa, żebyśmy
na razie zachowali wszystko w tajemnicy, żebym mogła porozmawiać z wami i mieć
chwilę na przywyknięcie do sytuacji.
—
Nie będziesz miała lekko, kiedy szkoła się dowie — zauważył Simon.
Jęknęła.
—
Dzięki za przypomnienie. Po prostu nie mogę się doczekać.
Natalie
tymczasem zachichotała.
—
Mówcie co chcecie, ale miny tych wszystkich dziewczyn, i nie tylko ich, będą
bezcenne.
Rose
naprawdę nie chciała się o tym przekonać w najbliższej przyszłości. W szkole
krążyło wystarczająco dużo plotek na ich temat, i akurat wtedy, gdy sytuacja
się uspokoiła, razem z Willem mieli potwierdzić to wszystko, o czym ludzie po
kryjomu szeptali.
—
Nie wierzę, że to się dzieje — mruknęła Rose pod nosem.
Tuż
przed przerwą obiadową dostała wiadomość od Williama.
Przyjdź
na parking.
Zmarszczyła
brwi, zastanawiając się o co chodzi. Jej żołądek wywinął koziołka na myśl o
spotkaniu z chłopakiem.
Popukała
palcem w plecy siedzącej przed nią Pixie i pokazała jej ekran telefonu, kiedy
ta odwróciła głowę.
Brunetka
wywróciła oczami, ale pokazała jej uniesiony w górę kciuk. Rose odpowiedziała
szerokim uśmiechem, który nie zniknął z jej twarzy aż do końca zajęć.
Gdy
zadzwonił dzwonek, w pośpiechu wrzuciła rzeczy do torby i wybiegła z klasy,
żegnając się z przyjaciółmi machnięciem ręki. Odprowadziły ją ich zdziwione
spojrzenia i słowa Pixie.
—
Zaraz wam wyjaśnię.
Kilka
minut później przemierzała już szkolny parking, otulając się ciaśniej
szalikiem. Po drodze przystanęła tylko przy swojej szafce, aby zostawić książki
i się ubrać, bo nie chciała ryzykować przeziębienia drugi raz w miesiącu.
Już
z daleka dostrzegła samochód Williama i stojącego przy nim chłopaka.
Podświadomie przyśpieszyła kroku, czując promienny uśmiech wkradający się na
jej twarz.
Dopiero
kiedy była kilka metrów od chłopaka, a ten ją zauważył, zestresowała się tym,
jak powinni się przywitać.
Podanie
ręki byłoby niedorzeczne, więc może powinna go przytulić?
Nie
musiała się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ William wyszedł jej na
spotkanie, położył dłonie po obu stronach twarzy Rose i przyciągnął ją do
pocałunku.
Oderwał
się od jej ust dopiero gdy zabrakło jej tchu, ale nie odsunął się, patrząc na
nią ciepło.
—
Cześć.
—
Co to było? — wykrztusiła z trudem, odetchnąwszy głęboko.
Wzruszył
ramionami, ściskając lekko jej policzki.
—
Przywitanie.
Zamrugała
z niedowierzaniem.
—
Nie mogłem się oprzeć, kiedy zobaczyłem cię z tym uroczym uśmiechem i
rumieńcami.
Pacnęła
go ręką w ramię, rumieniąc się jeszcze bardziej, bynajmniej od zimna.
—
Nie mam zamiaru narzekać — mruknęła.
—
Możesz powtórzyć?
—
Puścisz mnie wreszcie? — zapytała, ignorując jego prośbę.
Wywrócił
oczami, ale zabrał dłonie z jej twarzy.
—
Jakkolwiek takie przywitania są bardzo przyjemne, zastanawiam się, po co
właściwie miałam tu przyjść?
—
Chodźmy do samochodu — William poprowadził ją do drzwi pasażera, które przed
nią otworzył. — Nie chcę, żebyś znowu była chora.
Doceniając
jego troskę, uśmiechnęła się do chłopaka szeroko i wsiadła do wnętrza pojazdu.
Po kilku sekundach Will dołączył do niej, zajmując miejsce za kierownicą.
—
Pomyślałem, że miło byłoby zjeść razem lunch, ale skoro musimy to wszystko
ukrywać — Wywrócił oczami. — uznałem, że możemy zjeść razem tutaj.
Sięgnął
na tylne siedzenie, po czym podał jej papierową torbę. Rose rzuciła mu pytające
spojrzenie i zerknęła do środka, gdzie znalazła zapakowaną kanapkę subwaya
i butelkę soku pomarańczowego.
Zalało
ją przyjemne ciepło na myśl o Williamie, zastanawiającym się, gdzie mogą zjeść
lunch i fatygującego się po kanapki. Zdawać by się mogło, że to błahostka, ale
dla Rose znaczyło niesamowicie dużo.
—
To naprawdę miłe — powiedziała, zerkając na chłopaka z uśmiechem. — Dziękuję.
Zaśmiała
się, gdy odchrząknął i kiwnął głową. Nie przestając się uśmiechać, odwinęła
kanapkę i ugryzła kawałek.
—
Powiedziałaś swoim znajomym?
Przełknęła,
popiła łykiem soku i dopiero odpowiedziała.
—
Tak.
Will
patrzył na nią z wyczekiwaniem.
—
I co?
Wzruszyła
ramionami.
—
Nie będzie żadnej wielkiej dramy, jeśli tego się spodziewałeś. Ale przyjęli to
lepiej niż myślałam. Co prawda, wciąż myślą, że jesteś aroganckim dupkiem i
zamierzasz mnie uwieść i porzucić czy coś w tym stylu. — Ponownie wzruszyła
ramionami, biorąc kolejny kęs kanapki.
Chłopak
patrzył na nią z niedowierzaniem.
—
Twoja paczka myśli, że jestem aroganckim dupkiem i chcę cię wykorzystać? I ty
mówisz o tym tak spokojnie?
—
Do tej pory byli święcie przekonani, że ja też uważam cię za aroganckiego
dupka. — William pomyślał, że miała chociaż na tyle przyzwoitości, żeby
zarumienić się po tych słowach. — Poza tym, nie masz u nich zbyt dobrej opinii.
Skrzywił
się.
—
I to cię nie martwi?
—
Niespecjalnie, bo wiem, że nie jesteś taki, jak to sobie ubzdurali i szybko się
o tym przekonają.
—
A jeśli nie?
Zerknęła
na niego z rozbawieniem znad kanapki, a gdy zauważyła, że marszczył czoło,
uśmiechnęła się.
—
Ja się przekonałam, prawda?
Will
spojrzał na Rose i chyba dopiero jej pewność i uśmiech go przekonały, bo
widocznie się rozluźnił.
—
A co z chłopakami? Powiedziałeś im? — zapytała z ciekawością.
Musiała
poczekać aż przełknie kęs kanapki zanim odpowiedział.
—
Nie byli zbyt zaskoczeni, więc nie było dużej reakcji. Być może dlatego, że nie
mieli o tobie tak dobrej opinii, jak twoi znajomi o mnie — dodał z
przekąsem.
—
To nie moja wina! — oburzyła się Rose. — Myśleli tak o tobie zanim w ogóle ich
poznałam. Poza tym, nie możesz zaprzeczyć, że nasze pierwsze spotkanie i
początki znajomości do najszczęśliwszych nie należały.
Tylko
prychnął i odwrócił wzrok.
Spojrzała
na jego defensywną postawę i westchnęła, wrzucając do ust ostatni kawałek
kanapki i popijając resztą soku.
Naprawdę
się tym przejmuje, co?
—
Will, nie przejmuj się tym tak — zaczęła łagodnie, dotykając niepewnie jego
ramienia. — Ja po prostu wiem, że kiedy tylko będziecie mieli okazję spotkać
się, zobaczą, że mylili się co do ciebie. Tak jak ja.
W
końcu na nią spojrzał, złapawszy jej dłoń, która wciąż spoczywała na jego
ramieniu. Nieśpiesznie uniósł ją do ust, aby złożyć lekki niczym piórko
pocałunek.
—
Nie obchodzi mnie, co myślą o mnie inni. — Nie odrywał od niej wzroku, a każdy
ciepły oddech owiewał wierz jej dłoni, wciąż przytkniętej do ust chłopaka. —
Liczy się tylko to, co myślisz ty, Rose.
Tym
razem jej twarz nie oblała się krwistym rumieńcem. Zamiast tego całe jej ciało
zalało przyjemne ciepło, promieniujące gdzieś z okolic serca. Kiedy tak na nią
patrzył, czuła się ważna, czuła się doceniana. Miała wrażenie, że na całym
świecie nie ma nic, tylko ich dwoje, jego intensywny wzrok i jej kołatające
serce.
Uśmiechnęła
się szeroko i bez zastanowienia przyciągnęła go do pocałunku. Ich usta zderzyły
się niezdarnie, co Will skomentował zduszonym śmiechem, ale po chwili już
wplatał dłoń w jej włosy, przyciągając ją jeszcze bliżej, jeszcze mocniej. Rose
nie pozostawała dłużna, zarzucając mu ręce na szyję i otwierając usta
zapraszająco.
Gdy
oderwali się od siebie, oboje mieli lekką zadyszkę, a Rose już czuła, jak jej
usta pulsują.
—
No, no — skwitował William. — Nie wiedziałem, że jesteś taka... żywiołowa.
Z
całej siły walnęła go w ramię.
—
Nie wydawałeś się niezadowolony z tego powodu — skontrowała.
—
Bo nie byłem. — Uśmiechnął się, po czym zerknął na zegarek. — Zajęcia zaczęły
się pół godziny temu.
—
Co?!
W
panice podążyła za jego wzrokiem, mrugając kilka razy, aby upewnić się, że jej
oczy działały sprawnie.
—
Nie wiem jak ty, ale ja chętnie urwałbym się z reszty zajęć — zaczął Will
nonszalancko, rzucając jej figlarne spojrzenie, w którym kryła się propozycja.
Wyjrzała
przez okno, spoglądając na budynek szkoły, a potem na przystojną twarz,
szczerzącą się do niej z siedzenia obok.
—
Tata mnie zabije — jęknęła, zapinając pas.
Odjechali
spod szkoły przy akompaniamencie śmiechu chłopaka.