Dni mijały, a życie Rose toczyło się zaskakująco spokojnie. Związek z
Williamem z pewnością nie był nudny, każdego dnia dowiadywała się o chłopaku
coraz więcej, poznawała jego nawyki, rzeczy, które lubił i te, których nie
znosił. Rose odkryła, że im więcej wiedziała, tym bardziej zakochiwała się w
chłopaku. Było to lekko przerażające, ale uczucie szczęścia i uniesienia
przeważało nad tym irracjonalnym niepokojem.
Uwielbiała, ile uwagi jej poświęcał. Kiedy patrzył na nią z
zainteresowaniem, kiedy coś opowiadała, kiedy dopytywał o szczegóły, kiedy
wieczorem pytał o to, jak minął jej dzień, jeśli nie mieli okazji się spotkać.
Uwielbiała, kiedy grał i śpiewał dla niej i włączał ją w proces twórczy,
gdy zajmował się nowymi piosenkami. Kiedy pytał ją o zdanie i słuchał z uwagą
jej opinii. I kiedy zachęcał ją do wyrażania swojego zdania, nawet jeśli
brakowało jej pewności siebie.
Uwielbiała, kiedy całował ją na powitanie i na pożegnanie. W ogóle
uwielbiała, kiedy całował ją aż brakowało jej tchu. I trzymał za rękę. I
przytulał z całych sił. I kiedy patrzył na nią z tym ciepłem w oczach, które
rozgrzewało całe jej ciało.
Uwielbiała go.
Kochała go.
Tak, nie miała wątpliwości, że go kochała. Tego uczucia nie można było
pomylić z żadnym innym. Nie miała jednak odwagi wypowiedzieć tego na głos, tym
bardziej wyznać Williamowi. Poza tym wciąż pozostawała kwestia jej skrzypiec.
Co prawda, wciąż pomagał jej wrócić do grania i chociaż robiła postępy
(niewielkie, ale jednak postępy), widziała, jaki dyskomfort mu to sprawiało,
gdy nie znał całej historii.
Tyle razy zbierała się do tego, aby mu wszystko powiedzieć i tyle razy
zapewniał ją, że może poczekać aż będzie gotowa. Była świadoma, że w końcu
będzie musiała to zrobić, ale jeszcze nigdy nikomu tego nie mówiła. Nie
wiedziałaby nawet, co mu powiedzieć!
Westchnęła ciężko.
— Rose? Jesteś tam?
Otrząsnęła się z
rozmyślań i przypomniała sobie, że wciąż rozmawia z Jennifer.
— Przepraszam.
Zamyśliłam się.
— Zauważyłam —
skomentowała przyjaciółka z przekąsem.
— Będę musiała w końcu
powiedzieć Willowi.
— O czym?
— O wszystkim.
— Och. — To było
wszystko, co Jennifer powiedziała. — Jesteś pewna?
— Tak — odparła bez
wahania, zgodnie z prawdą. — Problem w tym, że nie wiem jak.
— W tym ci nie pomogę,
bo sama nie mam pojęcia, co bym zrobiła na twoim miejscu. — Jenn westchnęła. —
Ale myślę, że im dłużej nad tym myślisz i kombinujesz, tym gorzej.
— Wiem — jęknęła Rose.
— A co na to wszystko
twój tata?
— Oszalałaś? Wciąż nie
wie nic o Willu. — Rose wzdrygnęła się na samą myśl. — Wiesz, jakby zareagował,
gdybym mu powiedziała. Będzie przekonany, że mamy zamiar uciec do Vegas i się
pobrać.
Przyjaciółka parsknęła
śmiechem.
— Czyli ukrywacie to
przed rodzicami i przed szkołą? — upewniła się. — Nie martwisz się, że William
pomyśli, że się go wstydzisz czy coś?
Jeśli miała być ze sobą
szczera, przemknęło jej to przez myśl. Z drugiej strony, nie chciała zmieniać
obecnego stanu rzeczy, kiedy mogli cieszyć się sobą i nie groziło im nic ze
strony psychofanek i toksycznych plotek w szkole.
— Wiem, ale teraz jest
tak wygodnie, kiedy nie musimy się niczym martwić.
— Rose, nie zawsze
wszystko w życiu jest łatwe i przyjemne, wiesz o tym. A im dłużej będziesz
chciała to ukrywać, tym większy będzie smród z tej bomby jak wybuchnie ci
prosto w twarz.
Skrzywiła się.
— Nie lubię, kiedy masz
rację.
Bomba wybuchła szybciej
niż się tego spodziewała.
Kiedy w poniedziałek
rano szła w kierunku szkolnej bramy, dostała wiadomość od Pixie.
Lepiej nie przychodź
dzisiaj do szkoły.
Zmarszczyła czoło.
Czemu? Jestem przy
bramie.
W odpowiedzi Pixie
wysłała jej link do zdjęcia na Instagramie.
Rose stanęła jak wryta
i musiała upewnić się dwukrotnie, że jej się nie przywidziało i wcale nie
patrzyła na siebie i Williama.
Gdy przyjrzała się fotografii, uświadomiła sobie, że musiała zostać
zrobiona wczoraj, kiedy wychodzili z kina w centrum handlowym. Mimo że wybrali
kino po drugiej stronie miasta, Will dodatkowo zamaskował się, zakładając
czapkę z daszkiem i szalik, zasłaniający połowę jego twarzy. Jak widać, autor
zdjęcia akurat trafił na moment, gdy dopiero wychodzili z sali kinowej, więc z
kamuflażu chłopaka została tylko czapka.
Na siłę dałoby się czegoś doszukać na tej fotografii, bo w końcu tylko
stali obok siebie i rozmawiali, ale kiedy przesunęła palcem i zobaczyła kolejne
zdjęcie, już nie miała wątpliwości.
Z niedowierzaniem wlepiała spojrzenie w fotografię, na której całuje się
z Williamem, opierając się o drzwi samochodu. Jej twarz nie była wyraźnie
widoczna, ale za to twarz Willa tak. Zresztą, to nie miało znaczenia, jeśli
wciąż mieli na sobie te same ubrania.
Z narastającym przerażeniem uświadomiła sobie, że ktoś musiał ich wczoraj
śledzić, bo zdjęcia były wykonane w dość sporych odstępach czasowych.
Rozejrzała się nerwowo, ale nie zauważyła nic podejrzanego. Nikt nie
patrzył na nią z mordem w oczach ani nie czaił się za żadnym drzewem. Powróciła
wzrokiem do telefonu i sprawdziła, że zdjęcie dodano godzinę temu na fanpage’u
Williama, czyli kwestią czasu było zanim cała szkoła się dowie.
Na samą myśl o tym, co ich czekało, oblał ją zimny pot. Nie była pewna,
czy zdoła udźwignąć ciężar setek oceniających i prześwietlających ją spojrzeń.
Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę i z wahaniem wysłała zdjęcie do Willa
z pytaniem, czy już je widział.
Czekaj na mnie pod szkołą.
Wpatrywała się w te pięć słów aż mroczki zaczęły latać jej przed oczami.
Miała nadzieję, że chłopak miał jakiś plan, bo inaczej oboje będą głęboko w
czarnej... dziurze.
Czuła się jeszcze gorzej, stojąc jak idiotka przed szkołą i wbijając
wzrok w ekran telefonu, byle tylko nie zwracać na siebie uwagi innych.
Rozejrzała się niepewnie i zauważyła znajomą postać zmierzającą w jej
kierunku. Zalazła ją fala ulgi na widok Williama, który szedł szybkim i pewnym
krokiem, z jakąś dziwną determinacją wypisaną na twarzy. Gdzieś z tyłu głowy
poczuła niepokój.
— Cześć... — zaczęła,
unosząc rękę, ale chłopak ani myślał poprzestawać na zwykłym przywitaniu.
Will zatrzymał się tuż
przed nią i dopiero jego dziwny uśmiech sprawił, że Rose zmrużyła podejrzliwie
oczy.
Drgnęła zaskoczona,
kiedy szybkim ruchem ujął jej twarz i pochylił się, żeby wycisnąć na jej ustach
mocny, zdecydowany pocałunek.
Nie zdążyła zareagować,
a już odsunął się z szerokim uśmiechem, wciąż ściskając jej policzki dłońmi.
— Cześć.
Gdzieś obok siebie
usłyszała zduszony okrzyk i to wystarczyło, żeby uświadomiła sobie konsekwencje
tego, co zrobił właśnie Will.
— Oszalałeś? — sapnęła,
strzepując jego ręce ze swojej twarzy. Rozejrzała się dyskretnie i chociaż
kilka osób otwarcie się na nich gapiło, na razie nie dostrzegła żadnego tłumu
rozwścieczonych fanek.
William wzruszył
ramionami.
— Z tych zdjęć się nie
wybronimy, Rose. — Wzruszył ramionami. — Zresztą, dobrze wiesz, że to było
nieuniknione.
— Ale nie sądziłam, że
stanie się to tak szybko!
— Miesiąc to dla ciebie
szybko?
— A dla ciebie nie? —
zapytała z niedowierzaniem.
— Nie. — Spojrzał na
nią z uwagą. — Chyba że bym się ciebie wstydził czy coś.
Potrzebowała kilku
długich sekund, żeby dotarło do niej, co miał na myśli.
— Och.
Uśmiechnął się krzywo.
— Właśnie.
Potrząsnęła głową.
— To nie tak, że się
ciebie wstydzę, Will — zaczęła. — Po prostu... bycie w centrum uwagi... —
Westchnęła. Ciężko było wyjaśnić coś, pomijając wszystkie ważne kwestie. — To
nie jest dla mnie proste.
Patrzył na nią, jakby
szukał czegoś w jej twarzy, aż w końcu westchnął i wyciągnął rękę w jej stronę.
— Nie jesteś już sama.
Przez ostatni miesiąc
Will był dla niej taki wyrozumiały. Zdawała sobie sprawę z tego, że ukrywanie
się nie było w jego stylu i pewnie kłóciło się z jego przekonaniami, ale nie
skarżył się ani razu. Pomyślała, ile razy mógł pomyśleć sobie, że się go
wstydziła i zalała ją fala strachu. Nie taki był jej zamiar, ale przecież nie
siedział w jej głowie, żeby o tym wiedzieć.
Doskonale wiedziała, że
ukrywanie się miało być ucieczką. Że czuła się dobrze, zamykając się w swoim
małym światku z Williamem, bez konieczności stawiania czoła swoim lękom. Ale
wiedziała też, że to nie mogło trwać wiecznie. Nie przypuszczała tylko, że
wszystko wyjdzie na jaw w taki sposób, chociaż zaczynała myśleć, że jakieś nadprzyrodzone
siły chyba miały dość jej tchórzostwa.
Skoro cała sprawa już
się wydała, nie pozostawało jej nic innego, jak stawić temu czoła. Tym razem
nie musiała jednak robić tego sama i prawdopodobnie właśnie to dodało jej
najwięcej odwagi.
Chwyciła rękę Willa,
splotła razem ich palce i stanęła obok chłopaka.
— Mam tylko nadzieję,
że twoje fanki nie wyrwą mi wszystkich włosów. — Mimowolnie złapała się za
głowę wolną ręką.
William parsknął
śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem.
— To o to chodzi? Boisz
się, że zostaniesz łysa?
— Nie możesz mnie za to
winić — mruknęła.
Nieśpiesznym krokiem
ruszyli w stronę szkoły, a Rose usilnie starała się nie zwracać uwagi na
odprowadzające ich spojrzenia i szepty za ich plecami.
Chłopak odprowadził ją
aż pod klasę na kilka minut przed dzwonkiem.
— Widzimy się na
lunchu, tak? — zapytał, szukając potwierdzenia w jej twarzy.
Kiwnęła głową, a po
chwili wahania wspięła się na palce i wycisnęła na jego policzku szybkiego
całusa.
— Dziękuję.
Uśmiechnął się szeroko.
— Do zobaczenia.
Kiedy Rose weszła do
klasy, wszystkie spojrzenia skupiły się na niej. Jęknęła wewnętrznie i szybko
przemknęła na swoje miejsce.
Jej ławkę od razu
oblegli przyjaciele z niepokojem wypisanym na twarzach.
— Wszystko w porządku?
— zapytała Pixie. — Nie odbierałaś telefonu.
Rose wyłuskała telefon
z kieszeni płaszcza i rzeczywiście na ekranie widniały cztery nieodebrane
połączenia od Pixie i dwa od Natalie.
— Rozmawiałam z Willem
— wyjaśniła.
— I co? Jak chce to
odkręcić? — skrzywiła się Pixie.
— Niczego nie chce
odkręcać. — Wywróciła oczami. — Chyba nie muszę wam przypominać, że to on był
największym przeciwnikiem tego całego ukrywania się.
Chociaż minął miesiąc,
odkąd powiedziała przyjaciołom o ich związku, wciąż nie wszyscy przekonali się
do Williama. Podczas gdy Simon, Michael i Daniel dość szybko przeszli nad tym
do porządku dziennego, a Natalie otwarcie im kibicowała i często rozmawiała z
Rose, Pixie nadal rzucała Willowi podejrzliwe spojrzenia przy każdej możliwej
okazji.
Dlatego Rose nie
zdziwiła się, kiedy Pixie od razu założyła najgorsze, ale nie zamierzała też
ukrywać swojej irytacji, kiedy brunetka zachowywała się jak hipokrytka,
akceptując Jamesa, a odrzucając Williama, chociaż obie sytuacje były podobne.
— Czyli koniec z ukrywaniem
się? — zapytał Daniel, wyrywając Rose z zamyślenia.
— Jego fanki cię
rozszarpią — skwitował Simon.
Jęknęła.
— Nie musisz mi o tym
przypominać. Ale tak, koniec chowania się po kątach.
Natalia pokręciła
głową.
— Wciąż nie wierzę, że
ktoś tak bezczelnie was śledził i pstrykał wam zdjęcia. To obrzydliwe.
— Szkoda, że nie wiemy
kto to był. — Groźny wyraz twarzy Michaela kazał jej myśleć, że ktokolwiek to
był, nie wyszedłby z tego bez szwanku. — Zdjęcie wysłano anonimowo.
Rose rozłożyła ręce
bezradnie.
— Spodziewałam się, że
wszystko w końcu się wyda, chociaż może nie w taki sposób. William ma rację. Z
takich zdjęć i tak byśmy się nie wybronili.
— Powinniśmy usiąść
wszyscy razem na stołówce — zaproponowała Natalie. — Mniejsze
prawdopodobieństwo, że ktoś czegoś spróbuje.
Pixie nie wyglądała na
zadowoloną, ale w końcu przytaknęła rudowłosej, kiedy pozostali uznali to za
dobry pomysł.
Rose chciała po prostu
wrócić do domu, zakopać się w pościeli i spać dziesięć lat.
— Nie dam rady —
wymamrotała, opierając się ciągnącej ją do stołówki Natalie. — Wszyscy będą się
gapić.
— Dasz radę! — ofuknęła
ją dziewczyna, tupiąc nogą. — Kto jak nie ty! Jesteś silną, mądrą dziewczyną, a
William jest szczęściarzem, że cię ma.
— Dzięki, ale to mnie
wcale nie pociesza.
— Będziemy tam z tobą.
— Tym razem to Daniel z Michaelem próbowali ją pocieszyć.
Simon mruknął coś pod
nosem, po czym dodał na głos.
— Dopóki będziesz tam z
Davisem, nikt się nie odważy nawet zbliżyć.
Rose nie była tego taka
pewna.
— William napisał ci,
że zajęli już stolik, tak? — upewniła się Natalie, kiedy zbliżyli się do drzwi
stołówki.
Przytaknęła z
rezygnacją.
— Gotowa? — zapytała
jeszcze Natalie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.
Rose nie zdążyła
odpowiedzieć, bo Simon z Michaelem już pchnęli drzwi, więc nie miała innego
wyjścia jak podążyć za nimi.
Jak zwykle o tej porze
dnia, w szkolnej stołówce przywitał ich gwar wypełniony rozmów i wybuchów
śmiechu i być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że większość
tych rozmów zdawało się skupiać wokół jednego tematu, którego nietrudno było
się domyślić po uczniach zerkających ukradkiem na jeden ze stolików.
— Czy mnie oczy mylą,
czy oni naprawdę zajęli stolik na samym środku? — mruknął Simon.
— To tyle, jeśli chodzi
o nie wyróżnianie się — skwitował Daniel.
Rose nie miała zamiaru
sterczeć w wejściu i jeszcze bardziej zwracać na siebie uwagę, więc nie
czekając na resztę, szybkim krokiem ruszyła w stronę Willa i chłopaków.
Dobrnęła do stolika z
deptającymi jej po piętach przyjaciółmi i opadła na wolne krzesło obok
Williama. Jej śladem poszła reszta aż wszyscy zasiedli przy jednym stoliku.
Pomyślała, że nikt z
jej przyjaciół nigdy nawet nie odważyłby się pomyśleć o tym, że kiedykolwiek
dojdzie do takiej sytuacji.
— Szkoda, że nie widziałaś
swojej miny. — Sam parsknął śmiechem. — Jak owieczka wśród stada wilków.
Zmierzyła go wzrokiem.
— Zajmij się swoim
deserem.
— Wszystko w porządku?
— zapytał Will, dotykając jej ramienia.
Kiwnęła głową.
— Rose chce pewnie
zapytać, czy nie było lepszego stolika. — Simon odezwał się, zanim miała szansę
coś dodać.
William wzruszył
ramionami, nie odrywając od niej wzroku, w którym widziała mieszaninę troski i
niepokoju.
— To raczej nie ma
większego znaczenia. I tak będą się gapić — dodał Eric, przerzucając od
niechcenia stronę magazynu, który czytał.
Rose odnalazła pod
stołem dłoń Willa, spoczywającą na kolanie i ścisnęła ją lekko, chcąc go
uspokoić.
— Nic mi nie jest —
powiedziała cicho, uśmiechając się blado.
— Nie wiem, jak można
znosić takie ciągłe gapienie się. — Pixie potrząsnęła głową. — Nie chcę nawet
myśleć o tym, co mówią. — Wstała od stołu. — Idę po jedzenie. Ktoś wybiera się
ze mną?
Rose skrzywiła się
wewnętrznie na ten ostentacyjny pokaz jej niezadowolenia z obecnej sytuacji,
ale nie miała zamiaru wdawać się w dyskusję przy całej szkole. Nie czuła się
też na siłach, aby to robić.
Simon i Michael
stwierdzili, że nie są głodni, więc po chwili brunetka oddaliła się w
towarzystwie Natalie i Daniela.
Rose powiodła za nią
wzrokiem, wiedząc, że powinna porozmawiać z przyjaciółką – i to jak najszybciej
– zanim sprawy wymkną się spod kontroli. Nie sądziła jednak, że będzie w stanie
zrobić to teraz, gdy czuła się jak na celowniku, a cała sprawa była zbyt
świeża.
— Nie przejmuj się tak
Pixie — odezwał się Michael, patrząc na Rose jakby potrafił czytać jej w
myślach. — W końcu jej przejdzie.
— Mam nadzieję —
mruknęła i spojrzała z wdzięcznością na Willa, kiedy poczuła uścisk jego dłoni
na swojej.
Jakaś jej część
cieszyła się, że nie musieli się dłużej z Williamem ukrywać i mogła bez
skrępowania trzymać go za rękę i nie myśleć o tym, czy ktoś zauważy ukradkowe
uśmiechy, które wymieniali ze sobą na korytarzach.
Przeważała jednak ta
część, która wzdrygała się na myśl o oceniających spojrzeniach czy pełnych jadu
szeptach. Z tego, co zdążyła zaobserwować, większa część szkoły szybko przeszła
nad tym do porządku dziennego, nie zaszczycając ich niczym poza jednym
zaskoczonym spojrzeniem lub uniesieniem brwi. Wiedziała, że bardziej powinna
obawiać się tych zaciekłych fanek Willa, bo chociaż była ich garstka, to –
według Willa – potrafiły naprawdę uprzykrzyć życie.
Nic nie mogła poradzić
na to, że mózg podsyłał jej obrazy wszystkich możliwie najgorszych scenariuszy,
które szybko sprawiły, że zaczęło kręcić jej się w głowie, a serce groziło
wyskoczeniem z piersi. Miała wrażenie, że wszystkie pary oczu na stołówce
wiercą dziury w jej plecach, a rozmowy, które słyszała, dotyczyły tylko jej.
Wolną ręką złapała za
kant stołu, ściskając zimny blat aż pobielały jej knykcie.
Głos Williama dotarł do
niej jak przez mgłę.
— Rose, wszystko w
porządku?
Wiedziała, co
nadchodziło.
— Łazienka —
wymamrotała, czując narastający uścisk w klatce piersiowej.
Nie pamiętała jak
dobrnęła do drzwi, ale gdy tylko zamknęły się za nią, a gwar rozmów ucichł,
odetchnęła głęboko. Najwyraźniej wystarczyło usunąć się z widoku setek par
oczu, żeby uścisk w jej piersi zelżał, a oddech zaczął się uspokajać.
Ruszyła korytarzem i
zatrzymała się za pierwszym zakrętem, po czym oparła o ścianę i pochyliła do
przodu, opierając dłonie na kolanach. Zaczęła stopniowo regulować oddech,
skupiając się na spowolnieniu wciąż kołatającego serca. Wytarła lekko spocone
ręce o spódniczkę i skupiła wzrok na kurtynie włosów, które zasłaniały jej
twarz z obu stron.
— Rose.
Drgnęła zaskoczona i
podniosła wzrok na stojącego przed nią Williama, który pochylał się nad nią z
niepokojem.
— Już dobrze? — zapytał,
nie pytając nawet, co się stało.
Pokiwała głową i
uśmiechnęła się blado. Chłopak wyciągnął do niej rękę, a Rose przyjęła ją z
wdzięcznością i pozwoliła Willowi przyciągnąć się i z ulgą oparła głowę na jego
ramieniu.
— Dziękuję —
wymamrotała w materiał koszuli.
William położył dłoń na
jej plecach i nieśpiesznym ruchem zaczął zataczać kciukiem kółka pomiędzy
łopatkami. Była wdzięczna, że nie zadawał żadnych pytań, tylko pozwolił jej
uspokoić się swoim tempie dzięki skupieniu się na jego spokojnych, miarowych
oddechach.
Nie wiedziała, ile czasu
minęło, ale gdy w końcu stwierdziła, że opanowała się wystarczająco, dała znak
chłopakowi, który wypuścił ją, ale tylko na odległość ramienia, po czym
zmierzył uważnym spojrzeniem.
— Jak się czujesz?
— Dobrze — odparła
zgodnie z prawdą. — Już w porządku.
Will wciąż wyglądał na
zmartwionego.
— Nie powinniśmy byli
iść na stołówkę.
Posłała mu uspokajający
uśmiech.
— Ja też nie
spodziewałam się, że tak zareaguję.
Puścił jej ramiona,
które wciąż trzymał i zmarszczył czoło.
— Mogłaś mi powiedzieć,
że coś jest nie tak.
— Nie chciałam cię
martwić.
Wymownie zaplótł ręce
na piersi.
— Jesteś moją
dziewczyną, więc to oczywiste, że będę się martwił.
Przyjemne ciepło
rozlało się w jej wnętrzu na dźwięk słowa dziewczyna, ale nie dała tego
po sobie poznać.
— Ale i tak
przyszedłeś, prawda? — uśmiechnęła się szeroko.
Jedyną reakcją było
prychnięcie.
Rose uśmiechnęła się
jeszcze szerzej i zrobiła krok do przodu, wspięła się na palce i wycisnęła
całusa na ustach chłopaka.
— Dziękuję.
Kolejne prychnięcie.
— Po takich marnych
podziękowaniach nie jestem pewien, czy naprawdę jesteś wdzięczna.
Spojrzała na chłopaka z
niedowierzaniem.
— W takim razie nie
tknę cię już dzisiaj nawet palcem — oznajmiła, unosząc wysoko podróbek. —
Możesz sobie pomarzyć.
William złapał ją za
rękę i splótł razem ich palce.
— Jakbyś mogła się
powstrzymać — skwitował, rzucając jej rozbawione spojrzenie.
Uniosła brwi.
— Chcesz się przekonać?
Will wybuchł śmiechem.
— Nie. — Uniósł ich
złączone ręce i musnął ustami wierzch jej dłoni. — Chcesz się stąd wyrwać?
Rose szybko podliczyła
w głowie dni, w które była nieobecna, odkąd zaczęła umawiać się z Williamem i
westchnęła ciężko w duchu. Cóż, gorzej być już nie mogło.
— O niczym innym nie
marzę.
— Gdzie jedziemy? —
zapytała, wyglądając z ciekawością przez okno samochodu.
— Zobaczysz.
Odwróciła się w stronę
chłopaka z pytaniem w oczach.
— Potrafisz wytrzymać
pięć minut, nie wiedząc absolutnie wszystkiego? — zapytał z rozbawieniem, nie
odrywając wzroku od drogi.
Prychnęła w odpowiedzi
i skrzyżowała ręce na piersi.
— Swoją drogą — zaczął
Will. — Pixie chyba wciąż niezbyt podoba się ta cała sytuacja.
Rose spojrzała na
chłopaka, ale nie doszukała się w jego twarzy żadnej złości czy oskarżenia, ot
zwykłe stwierdzenie faktu.
— Tak — przyznała z
rezygnacją. — Starałam się być wyrozumiała, ale zaczyna mnie to denerwować.
Przecież z Natalie było bardzo podobnie, a jednak Pixie jej tak nie traktuje.
— Rozmawiałaś z nią?
Potrząsnęła głową.
— Szczerze
powiedziawszy, nie mam na to siły. Ale jeśli nic się nie zmieni, będę musiała.
— Chcesz, żebym to ja z
nią pomówił?
Rose parsknęła śmiechem
i rzuciła Willowi rozbawione spojrzenie.
— Nawet jeśli Pixie nie
może już uważać cię za największe zło, to nie oznacza, że zgodzi się na
pogaduszki.
Zerknął na nią z
niedowierzaniem.
— Czy ty właśnie
zlekceważyłaś mój wrodzony czar i wdzięk?
— Ależ skąd. Wciąż
pamiętam ten pokaz twojego wrodzonego czaru i wdzięku, kiedy pierwszy raz się
spotkaliśmy.
Uśmiechnęła się,
słysząc ciężkie westchnięcie.
— Będziesz mi to
wypominać do końca życia?
— I jeden dzień dłużej
— dodała, nie potrafiąc ukryć swojego rozbawienia. — Poza tym Pixie uległaby na
czar i wdzięk tylko jednego faceta.
— Kogo? — William nie
krył swojej ciekawości.
— Tylko obiecaj, że
nikomu nie powiesz.
Wywrócił oczami, ale
Rose nie dała za wygraną.
— Dobra. Obiecuję.
— To Daniel —
wyszeptała konspiracyjnym tonem, jakby zdradzała tajemnicę wagi państwowej.
— Daniel? Serio?
— Czemu to cię tak
dziwi? — zapytała, gdy usłyszała zwątpienie w jego głosie. — Gdybyś poznał
Pixie trochę lepiej i dobrze jej się przyjrzał, zauważyłbyś, że traktuje
Daniela zupełnie inaczej niż nas.
Wzruszył ramionami.
— Skoro tak twierdzisz.
Obawiam się jednak, że gdybym zaczął się jej przyglądać, nie przyjęłaby tego za
dobrze.
Po namyśle Rose
przyznała mu rację.
— Lepiej nie próbuj się
nikomu przyglądać — dodała.
— Zazdrosna? —
odparł Will, uśmiechając się zaczepnie.
— W twoich snach. — Jedyną
reakcją był wybuch śmiechu, na co Rose prychnęła z wyższością.
Resztę drogi spędzili
rozmawiając o wszystkim i o niczym, a Rose czuła jak gdzieś z tyłu jej głowy
powoli rośnie pewna decyzja, co do której nie była do końca przekonana, a
której nie mogła odkładać w nieskończoność.
Gdy William oznajmił,
że dojechali na miejsce, Rose wyjrzała przez okno i zamarła, gdy dotarło do
niej, gdzie prawdopodobnie byli.
— Przyjechaliśmy do
ciebie?!
Ale chłopak już
obchodził samochód, żeby otworzyć drzwi pasażera.
— Naprawdę nie mogłeś
mnie uprzedzić? — jęknęła, gdy tylko drzwi się otworzyły.
— Wtedy na pewno jakoś
byś się z tego wykręciła. — Will podał jej rękę i pomógł wysiąść z auta,
ignorując jej świdrujące spojrzenie. — Ja naprawdę nie rozumiem, co jest w tym
takiego strasznego.
— To, że spotkam
twojego tatę! — odparowała jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod
słońcem. — Do takiego spotkania trzeba się jakoś przygotować.
Wywrócił oczami, a Rose
stwierdziła, że w ostatnich dniach robił to stanowczo zbyt często w reakcji na
jej słowa.
— Tata pracuje do
późna, więc na pewno go nie spotkasz — powiedział, prowadząc ją w stronę domu.
— Uwierz mi, sam wolałbym, żebyście się na razie nie spotkali.
— Dlaczego? — zapytała,
mrużąc podejrzliwie oczy i rozglądając się po ogrodzie, który mijali, idąc
kamienną ścieżką.
Był początek kwietnia,
więc przyroda powoli budziła się do życia, dostrzegła zalążki kolorowych
kwiatów w eleganckich klombach, pierwsze liście na drzewach i starannie
przystrzyżony trawnik. Pomyślała, że nad ogrodem musiał pracować jakiś
ogrodnik, bo nie podejrzewała, aby William zajmował się plewieniem po szkole, a
jego ojciec prawdopodobnie nie miałby na to czasu.
— Tata jest…
specyficzny. — Will skrzywił się, jakby to określenie nie do końca oddawało to,
co miał na myśli. — Chyba wspominałem ci kiedyś, że wielu rzeczy nie potrafi
zrozumieć. Niezbyt się dogadujemy, a ja nie chcę się z nim kłócić, więc staram
się wpadać na niego jak najrzadziej.
Rose stwierdziła, że
to, co do tej pory wiedziała o rodzinie chłopaka, było zaledwie mikroskopijną
częścią czegoś wielkiego, z niezbyt szczęśliwym zakończeniem. Chciała wiedzieć
więcej, ale wiedziała też, że William powie jej w swoim czasie, nie miała więc
zamiaru ciągnąć go za język, tak samo jak on szanował jej prywatność.
Dlatego uśmiechnęła się
do niego i ścisnęła mocniej jego rękę.
— Mam nadzieję, że
posprzątałeś — powiedziała z rozbawieniem.
— Na błysk — odparł, błyskając zębami w uśmiechu, po czym otworzył przed nią drzwi i złożył przesadny ukłon. — Zapraszam.
Rose dygnęła uprzejmie,
tłumiąc chichot i ujęła wyciągniętą przez Williama dłoń i pozwoliła wprowadzić
się do środka.
Rozejrzała się po
przestronnym holu, posadzce z ciemnego drewna, ciepłych, kremowych ścianach
ozdobionych obrazami z geometrycznymi figurami i rozdziawiła usta.
— Nie mówiłeś, że
mieszkasz w pałacu.
Will zamknął drzwi i
spojrzał na nią, marszcząc czoło.
— Bo nie mieszkam.
Wywróciła oczami i
ruszyła korytarzem aż dotarła do salonu, urządzonego w podobnym stylu, co hol –
gustownie, ale z prostotą. Dwie skórzane kanapy w kolorze ciemnego brązu stały
na białym, puchatym dywanie, pomiędzy nimi stolik z jasnego drewna. W rogu
dostrzegła wygaszony kominek, nieopodal którego stał gramofon i stojak z
płytami winylowymi.
Podeszła do gramofonu i
przyjrzała mu się z zaciekawieniem.
— Działa?
— Powinien — odparł
William, stając obok niej. — Zobaczmy… — Pochylił się nad stojakami i po kilku
sekundach wyciągnął jedną z płyt.
Przyglądała się jak
ostrożnie wyciąga płytę z opakowania i nasadza ją na płytę gramofonu, po czym
delikatnie przesuwa igłę i ustawia ją w odpowiedniej pozycji.
Po chwili pomieszczenie
wypełniła przyjemna, jazzowa melodia.
Will wyprostował się i
odwrócił w jej stronę, a gdy uśmiechnęła się do niego, chwycił ją za rękę i
przyciągnął do siebie.
— Zatańczy pani ze mną?
— wymamrotał przy uchu Rose, wolną ręką muskając jej szyję.
Przeszedł ją przyjemny
dreszcz i zachichotała.
— Z przyjemnością.
Rose odrzuciła głowę do
tyłu i śmiała się serdecznie, kiedy okręcił ją dwa razy i zaczął wywijać z nią
po całym salonie, zupełnie nie w takt płynącej z gramofonu muzyki, i poczuła
jak ulatują z niej wszystkie troski.
Gdy zaczęło brakować
jej tchu, pociągnęła Williama za rękę i zatrzymała się, a on razem z nią.
— Twoja kondycja jest
tragiczna — stwierdził, widząc jej zaczerwienioną, lekko spoconą twarz i
zadyszkę. Chciała pacnąć go w ramię, ale z łatwością zrobił unik. — Przyniosę coś
zimnego do picia.
Tymczasem Rose rzuciła
się na jedną z kanap i odetchnęła z ulgą. Takie wzmożone aktywności fizyczne
zdecydowanie nie były dla niej.
Will wrócił po chwili z
dwiema szklankami soku pomarańczowego. Podał jej jedną, a Rose od razu wypiła
wszystko duszkiem, ignorując rozbawione spojrzenie chłopaka, który rozsiadł się
obok niej i upił łyk.
Oblizała usta i
odstawiła szklankę na stolik, przygotowując się mentalnie do tego, co postanowiła
sobie w samochodzie.
— Will — zaczęła,
odwracając się w jego stronę.
— Hmm?
— Muszę ci coś wyznać —
powiedziała cicho i szybko spuściła wzrok, gdy na nią spojrzał. — Chyba w końcu
jestem na to gotowa.
Delikatnie nakrył jej
dłoń swoją. Czekała aż powie jej coś w stylu, że wcale nie musi mu mówić, że on
może zaczekać i tak dalej, więc nieśmiało zerknęła na niego i zobaczyła poważny
wyraz twarzy.
Willam upewnił się, że
nie odwróci wzroku i kiwnął głową.
Wypuściła powietrze ze
świstem.
Już nie było odwrotu.
Jaka miła niespodzianka dzisiejszego dnia 😍
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :) Następny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu!
Usuń